banner ad

Bocheński: Tendencje samobójcze narodu polskiego

| 13 czerwca 2015 | 5 komentarzy

Bocheński AdzioCZĘŚĆ I.

 

            I.

Dwojakie są zdania co do wagi dziejów. Jedni dowodzą ogromnej wartości historii dla zastosowania jej do życia bieżącego. Takim było zapatrywanie starożytnych: „Historia est magistra vitae”. Napoleon stwierdził, że zawdzięcza wiele Macchiavelemu i Monteskiuszowi. Ostatnio hr. Skrzyński nie waha się cytować wojny trzydziestoletniej i pokoju wiedeńskiego dla poparcia swoich teorii na przyszłość. Ale zdanie wprost przeciwne zdaje się mieć więcej zwolenników w naszej dobie. Zdanie, iż historia się nie powtarza, widzi się często na szpaltach prasy. Z tej strony Wilson zapowiedział nową erę, pewną głęboką zmianę w stosunkach między narodami, przy czym doświadczenie lat ubiegłych żadnego nie miałoby znaczenia. Marszałek Piłsudski pisze „o ile porównania historyczne istnieć mogą”.

Mnóstwo uczonych socjologów walczy wciąż o tę kwestię. Zadziwia wprost olbrzymia literatura tego tematu. Nie będziemy wchodzili w teoretyczne argumenty, które jedna lub druga strona przywodzi dla poparcia swojej tezy. Ograniczymy się na zgrupowaniu paru zdarzeń realnych, które by szalę prawdopodobieństwa na tą lub tamtą stronę przeważyły.

Studiując dzieje powszechne, spostrzegamy z łatwością, iż każdy naród, w granicach praw ogólnych rozumie się, inaczej kształtował swoje stosunki zewnętrzne. Przede wszystkim twierdźmy więc, iż naród A inaczej odpowiadał na podnietę X niż naród B. Różnice te nie dadzą się przypisać zmienionym okolicznościom lub przypadkowi. Występują one bowiem w każdej okoliczności przez cały ciąg dziejów i one te dzieje formują. Gdyby kto, studiując historię turecką, znalazł w danej chwili fakt, iż Turcja dążyła do zawarcia wieczystego pokoju z sąsiadami, uczułby się bardzo zdziwionym. Może przeczytałby nawet ów rozdział po raz drugi, by się upewnić. Natomiast fakt taki w historii Belgijskiej minąłby niepostrzeżony. Rzeczywiście dzieje Belgijskie nie wykazują nigdzie ekspansji ze strony tego narodu. Prowadził on raczej politykę obronną, co leżało w jego charakterze. Turcy natomiast mieli zawsze pociąg do zdobywania ziem sąsiednich. Charaktery te przejawiły się tu i tam po tysiąc razy w najrozmaitszych okolicznościach. Widzimy więc, że istnieją pewne cechy ludzkie, wspólne dla całego narodu. Czytelnik, który przeczyta pewnego dnia w swoim dzienniku, iż rząd angielski postanowił zatopić swoją flotę wojenną dla utrzymania pokoju, zada sobie niewątpliwie pytanie, czy to on oszalał czy redaktor dziennika. Historyk zada sobie podobne pytanie, znalazłszy ten fakt w średnich wiekach. A jednak Polska uniemożliwiła istnienie swej flocie 300 lat temu. Gdyby zaś dziś Sejm tę uchwałę przeprowadził, miałbym więcej powodów do oburzenia, niż zdziwienia.

 

II.

Niewątpliwie nie każdy naród posiada dość obszerną historię, by z niej wnosić o jego rysach charakteru w stosunkach zewnętrznych. Wiele z nich zadowalało się rolą biernego pionka w ręku monarchów i ministrów. Ale istnieje z drugiej strony parę narodów, które politykę zagraniczną własnymi kształtowały rękoma, parę innych, które zawsze mówiły, co o niej myślą. Historia ich każda poszła inną koleją. Studiując ich dzieje, dojść możemy do tych rysów, które raz ukształtowane (w genezę się nie wdajemy) z kolei oddziałują niezmiennie na swój i sąsiadów rozwój. Wiele decydujących w dziejach świata zdarzeń przypisać należy wyłącznie działaniu tych charakterów. Bardzo jasno ujmuje tę prawdę Monteskiusz, rozpatrując powody zwycięstwa Rzymian w wojnach punickich: „Rzymianie pragnęli zwycięstwa dla swej pychy, Kartagińczycy dla chciwości; pierwsi chcieli panować w 30 prowincjach, drudzy wzbogacać się nimi i ci ostatni, wiecznie rachując dochody i rozchody, nie lubili nigdy wojen, choć je prowadzili”. Jeszcze bardziej oczywiście ukazuje się wpływ usposobienia narodu w dziejach Wielkiej Brytanii. Tu każdy krok jest jak gdyby dyktowany przez jeden i ten sam umysł zdobywczy i daleko przewidujący. Indie natomiast zawsze poddawały się prawie bez walki każdemu, kto po nie rękę wyciągnął.

A więc już pierwszą wielką zasługą historii jest stwierdzenie istnienia tych różnic charakterów i skrystalizowanie ich dla poszczególnych narodów. Rzeczywiście znajomość charakteru tak swego, jak i sąsiednich narodów jest niezwykle cenną dla męża stanu, jak i dla historyka. Cezar poświęca wiele kart rozpatrywaniu charakteru danych szczepów, karty te niemało mu zaszczytu przynoszą i wiadomościom w nich zebranym wiele sukcesów zawdzięcza. Nikt zaś lepiej nie rozumiał wagi charakteru narodów odnośnie do polityki jak Napoleon. Daje on tego dowód w swej sławnej nocie do Dyrektoriatu z pierwszego termidora roku drugiego o prowadzeniu wojny w Hiszpanii czy we Włoszech. Również Bismarck nie wahał się opierać swoich kalkulacji na usposobieniu narodu francuskiego. Ale to tylko pośrednio dotyczy tematu. Ubocznie odpowiadamy na pytanie, czy znajomość dziejów może posłużyć w życiu bieżącym. Przede wszystkim zaś mogliśmy stwierdzić, iż znając usposobienie narodu, rzec możemy, do czego w danej chwili będzie miał skłonność. Z tego bowiem poprzednie twierdzenie samo wynika.

 

III.

Przeciwnicy stosowania doświadczeń dziejowych do życia, przywodzą ważny argument różnorodności wypadków. W samej rzeczy okoliczności zdarzeń dziejowych są bardzo niejednolite. W treści swej jednak, w istocie samej, fenomeny współżycia narodów wykazują odwieczne analogie. Na przykład wojna jest zjawiskiem bardzo częstym i w istocie swej niezmiennym. Wszystkie jej fazy, jak starania się o sojuszników, prowokowanie przeciwnika, by sam przedwcześnie wojnę zaczął, działania militarne, zawieranie pokoju i tyle innych powtarzają się niezmiennie. I cóż stąd, że jeden naród zamieszkuje równinę, inny góry, jeden jest monarchią, drugi rzeczpospolitą, jeden dopiero co wojnę ukończył, drugi od 100 lat pokoju zażywa? Zawsze i wszędzie przejść przez te fazy musi i jednych zasadniczych metod używać. Działania militarne, choć związane ściśle z techniką, a przeto z natury swej niestałe, zostawały częstokroć opracowywane i podstawowe ich zasady pozostały do dziś nietknięte. Natomiast działania polityczne, choć niezależne od postępów technicznych, a zawisłe li tylko od umysłu ludzkiego, z natury niezmiennego, nie są dotąd ujęte w system. Raczej we wspomnieniach i monografiach, niż w specjalnych traktatach szukać należy odpowiednich wskazówek. Z drugiej strony oczywistość i pozorna łatwość znalezienia prawideł sprawia, iż mężowie stanu sądzą, że sami bez trudności do nich dojdą. Nie odstępujmy od przykładu wojny: wskaźnik, by starać się o pokój w chwili sukcesu, nie zaś porażki, nie wymaga historycznego udowodnienia i znajdzie go każdy logicznie myślący minister. W naszych czasach cały Sejm lub obszerna komisja decyduje o tym. Tu by się przydało więcej znajomości historii. Pewnik wyżej podany bowiem jest nie tylko oczywisty, ale i po stokroć w dziejach stwierdzony. Powinien więc być znany jako taki.

Wiele pewników podobnych istnieje, choć dotąd nie zostały skrystalizowane. Nie jest tu miejsce gruntować to zdanie. „Dociekanie właściwych, głębszych przyczyn jest bowiem zadaniem bardzo trudnym i zbyt często zupełnie dowolnie rozwiązywanym”, pisze prof. Barth[1]. Ograniczymy się do przedstawienia praw najprostszych i stwierdzenia czy naród nasz do nich się stosował.

Spoglądając na dzieje współżycia narodów, widzimy jakoby wielki film, w którym narody raz powstałe rozwijają się kosztem drugich, dochodzą do zenitu jeśli mają charakter i okoliczności ku temu, kurczą się po tym i innym miejsce zostawiają. Wrażenie niestałości, wrażenie ciągłej zmiany jest dominujące. Wrażenie walki ani słabszej, ani silniejszej, ciągle tej samej. Ale im głębiej dzieje badamy, tym jaśniej przekonujemy się ile pierwsze wrażenie trafnym było. Od roku 6.000 p. Chr., kiedy wojny przedhistoryczne dzieje wojen rozpoczynają, nie ma ani jednej chwili, która by nie była chwilą wytchnienia do dalszej walki. Walką zajęli Żydzi ziemię Kanaanów. Walką bronili jej przed szczepami sąsiednimi. Walką brali ich w niewolę Asyryjczycy i Babilonie. Walką odbijali Machabeusze. Walką rozprószył ich po świecie Tytus. Walką zajęli Ariowie Indie i Europę. Walka wzniosła i poniżyła stanowisko Egiptu. Walką zwyciężył Rzym Kartaginę. Każdy podręcznik historii pozwoli dociągnąć do dziś dnia owe koło, potworne być może, ale jedynie realne. Występowanie tego zjawiska w tak gruntownie zmienionych okolicznościach, dowodzi, że walki te nie są spowodowane przypadkiem. Jednym z haseł wprowadzenia republik, była rzekoma chęć przeszkodzenia wojnom prowadzonym przez ambitnych monarchów. Aliści statystyka wykazuje, że republiki bardziej są wojownicze od monarchii. Dlatego możemy powiedzieć, iż między narodami, jak w naturze, istnieje walka o byt o podłożu nieświadomym.

 

IV.

Nizina sarmacka – pisze hr. Skrzyński – tak wielka jaką jest, zdaje się być za ciasną dla dwóch narodów, które ją zamieszkują. Zdanie to przestanie być paradoksalnym, gdy przyjmiemy prawo walki o byt. Rzec można zaiste, iż każda ziemia zamieszkała przez dwa sąsiadujące narody, stanie się dla nich za ciasną. Dobrze li to jest, czy źle? W umysłach li naszych leży przyczyna tego stanu, czy poza nami? Nie wiemy, nie staramy się wiedzieć i przestrzegamy przed tym czytelnika. Zbyt bowiem rasa słowiańska jest skłonną do abstrakcji przy zupełnym lekceważeniu życia realnego.

Prawo walki o byt tak mocno tkwi w historii, iż trudno przypuszczać, by naraz działać przestało. Za naszego jeszcze życia świat toczył wielką wojnę, najbardziej krwawą w dziejach cyfrowo (nie procentowo). Bezpośrednio po niej jednak wystąpiło silnie hasło wiecznego pokoju. Propagowane przez Wilsona, przyjęte przez wszystkich bodaj ministrów państw zwycięskich, rozgłaszane z zapałem przez liczne koła poparcia Ligi Narodów, hasło to jest za silne, by je można zbyć milczeniem. Starajmy się oświetlić chwilę dzisiejszą na tle dziejów, wojny zasadniczo rzadko bywają nierozegrane. Zwycięstwa natomiast najczęściej bywają połowiczne. Zawierając pokój, naród, który zdobył cel aktualny, wierzy, że nieprzyjaciel z odwetu zrezygnuje. Ponieważ jednak fakty, podobnie jak zrezygnowanie z odwetu, są raczej rzadkie, naród ów nie czuje się całkiem pewny. Nie dziw więc, iż częściowi zwycięzcy, którym zabrakło woli lub siły do zupełnego pognębienia wroga (jak Włochy Austrię), przywołują na pomoc hasła filozoficzne, wpływające w kierunku pacyfistycznym, ponieważ wojna wyjść już teraz może od strony pokonanej, z pokoju niezadowolonej. Tak więc nie należy się dziwić i zbytniego znaczenia temu przywiązywać, jeśli Francuzi, nie mogąc Niemców bardziej osłabić niż to uczynili, chwycili się z radością haseł Wilsona, które w zastosowaniu miały dać krucjatę całego świata na stronę atakującą, którą tym razem mogły być tylko Niemcy. W ten sposób tak nagła pokojowość przestaje być prądem powszechnym i nowym, a staje się po prostu jednym z wielu sposobów dyplomatycznych. Zrozumieć też łatwo, iż owa pokojowość istnieć będzie tak długo, póki zwycięscy między sobą się nie pokłócą i, sprzymierzywszy się z niedawnymi wrogami, nową konstelację ułożą. Wtedy ci sami, którzy najgłośniej o krucjatę pacyfikującą wołali, będą musieli walkę rozpocząć, by nie dać nieprzyjaciołom czasu na zbrojenia. Tak to Rosja po pokojowych hasłach świętego przymierza sama pierwsza Turcji wojnę wypowiada. I także za czasów świętego przymierza byli utopiści, biorący ten manewr polityczny za rękojmię wiecznego pokoju. Jakim był np. Saint Simon (Dzieła tom 39 strona 99).

Można jednak wierzyć w nową erę pokoju, jako reakcję po okresie gwałtownych zmagań. Z tego punktu widzenia rzeczywiście można się spodziewać pewnego okresu pokojowego dla wytchnienia i zebrania środków na nową rozprawę. Czy jednak okres ten będzie długi? Wojny Napoleońskie, choć głębiej wstrząsnęły podstawami Europy, nie pociągnęły za sobą dłuższej pauzy pokojowej. W chwili bowiem, gdy w interesie Rosji, jednego z państw gwarantujących pokój, stała się zbrojna rewolucja w Grecji, prysnęły wszystkie wzniosłe zasady. Podobny był los haseł pokojowych, głoszonych już tak często w dziejach. W obecnych stosunkach wierzyć w wieczny pokój może każdy, kto dziejów nie zna, lecz rozbrajać swój naród w imię tej wiary, może tylko zbrodniarz.

 

V.

Jeżeli przyjmiemy prawo walki o byt, tedy musimy się zgodzić i na to, że naród, który poza tą walką stoi, zginąć musi. Narody, jak indywidua – pisze gen. Bonnal – nie mogą utrzymać swej państwowości i swego charakteru, jak tylko pod warunkiem, że walczą bez przerwy i zwycięsko (L'Esprit de la Guerre moderne). Jeżeli narody stale walczą między sobą o panowanie, to ten między nimi, który czy to z powodu religii, czy charakteru, czy fałszywego rozumowania, czy nareszcie przypadku przestanie szukać zdobyczy i pozwoli sąsiadom się wzmocnić i wybrać im dogodną dla nich chwilę rozprawy, naród ten musi zniknąć z listy wolnych narodów. Jest to logicznie pewne, ale i w historii zawsze znajduje potwierdzenie. Rzeczywiście wszystkie narody od Indii do Polski, które jasnego poczucia konieczności walki zaczepnej nie posiadały, gorzko za to zapłaciły. Klasycznym tego przykładem był naród żydowski. Nigdzie bowiem chyba wyraźniej niż tam dzieje nie dały potomnym wskazówek. Trzykroć ów nieszczęśliwy naród stawał się niewolnikiem wzmocnionych sąsiadów i trzykroć uwolniony zapominał o przyczynach klęski, zakładał ręce i całą energię ku zwalczaniu wielkich mężów wysilał. Jeżeli więc wykraczanie przeciw prawom współżycia narodów przynieść ma jakie skutki, tedy nie można się dziwić wiekowej niedoli tego narodu. Żaden bowiem bardziej historią nie pogardził.

Aliści w dziejach narodów pokonanych widzimy i takie, które nie tylko łatwowiernością nie grzeszyły, ale przeciwnie, zbrojeniami właśnie koalicję sąsiadów i upadek swój przygotowywały. Otóż trzeba tu uniknąć nieporozumienia: nie wolno nam stwierdzić, że naród, który nie sprzeniewierzy się prawom walki o byt, może już stąpać z zamkniętymi oczyma. Przypadek lub stosunki wewnętrzne mogą równie silnie szkodzić. Niemniej pozostanie faktem, że kto w walce o byt udziału nie bierze, ten zginąć musi. Jak więc wytłumaczyć upadek Rosji, Niemiec i Austrii, które to jak najsumienniej sąsiadów niszczyły. Przede wszystkim odłączmy Austrię i Rosję, które to państwa ucierpiały przeważnie dzięki swym stosunkom wewnętrznym. Pozostają Niemcy. Sprawa ta jest świeżą, że nigdy prawie nie rozpatruje się jej bezstronnie. Zwycięzcy składają winę wybuchu wojny na pokonanych tak bezwzględnie, iż zdanie przeciwne jest uważane za zdradę. Francuzi sami jednak przyznają, iż wygraną należy przypisać świetnemu stanowi armii i powszechnej nienawiści do Niemców z jednej, a dyplomacji z drugiej strony. Cóż z tego wynika? Czy militaryzm uchronił Niemców od klęski? Bynajmniej, lecz gnuśność byłaby ich o wiele drożej jeszcze kosztowała. I tu właśnie rzuca się nam przemożnie w oczy jedno pytanie jedynie głębsze, które sobie pozwolimy roztrząsnąć. Czy warto długich lat kosztownych zbrojeń i krwawych dni walki, by okupić nimi wolność? Czy warto?

Otóż przede wszystkim złudzeniem jest mniemanie, jakoby utrata wolności pociągała za sobą zaniechanie zbrojeń i bojów. Bywa nawet wprost przeciwnie. Historia nas uczy, iż narody zawojowane musiały często płacić i wykonywać wyprawy przeciw własnym rodakom. W wojnie światowej nieraz Polacy walczyli przeciw sobie, dla obcego interesu, obcych państw, które potrafiły łatwowiernych zawojować. To są strony, które przynosi niewola, spójrzmy jeszcze raz na korzyści realne militaryzacji.

W przygotowaniu swego planu ofensywnego na Francję, Moltke przewidywał dwa sposoby obejścia armii francuskiej albo przez Szwajcarię, albo przez Belgię. W równej mierze jak warunki geograficzne porównanie sił obu armii rozstrzygnęło przemarsz przez Belgię, która znacznie niżej stała militarnie od Szwajcarii. Z drugiej strony wiemy, iż opór Belgii, tak słabym jakim on był, uniemożliwił zniszczenie armii francuskiej i tym samym stał się nieodzownym składnikiem jej późniejszego zwycięstwa. Dlatego rzec można, iż gdyby Belgia miała armię silniejszą, uniknęłaby 4-letnich męczarni, gdyby miała słabszą, dotąd byłaby pod obcym panowaniem.

Reasumując całość, widzimy, że istnieją prawa, które rządzą współżyciem narodów. Jednym z nich jest, iż naród, który nie bierze udziału w walce o byt, upaść musi. A teraz spójrzmy na stosunek Polski do tego prawa. Naród trzeba brać jako całość w ciągu całych jego dziejów, pisze Dmowski w „Polityce Polskiej”. To dopiero może dać pojęcie o jego ostatniej wartości. Pójdziemy za tą metodą, zobaczymy jakie nam ona da wyniki.

 

 

CZĘŚĆ II.

 

I.

Najdawniejsi historycy, jak i późniejsi etnologowie są zgodni co do pokojowego usposobienia dawnych Słowian. Tym tłumaczy się niezwykle słaba rola, jaką odegrali w starożytności. Podczas gdy Germanie zawsze walki szukali, lubowali się w niej, w wojnie ideału się dopatrywali, Słowianie przeciwnie, oddawali się rolnictwu, na wojnie się nie znali. Zdarzało się wprawdzie nadto, iż pojawiała się wybitna indywidualność, zapanowywała nad łagodnymi instynktami społeczeństwa i porywała je w wir wojen, indywidualności te były jednak przeważnie obcego pochodzenia. Takimi byli Samo lub Rościsław Morawski, państwa ich zresztą natychmiast rozpadały się po śmierci tych wielkich organizatorów.

Wyjątkowym szczęściem Polski było, iż w pierwszych latach swego istnienia dostała czterech takich wojennych organizatorów, którzy pchnęli ją na właściwą drogę, wyrobili jej porządną drużynę i przez ciągłą walkę uchronili od zguby, która stała się udziałem bardziej na zachód położonych Słowian. Władcy ci to Mieszko I, Bolesław Chrobry, Mieszko II i Bolesław Śmiały. Podwaliny, które oni rzucili pod budowę Polski, były tak silne, iż przetrwały dobę podziałów 1138-1300 i pozwoliły jej stać się potęgą w XV wieku.

Okres ten jednak nie daje nam wyraźnych wskazówek co do usposobienia narodu, ponieważ Piastowie rządzili mniej lub więcej autokratycznie i tak wojna, jak i polityka były raczej dynastyczne niż narodowe. I tu niemniej znaleźć już możemy pewne ślady wrodzonego Polakom pacyfizmu, który później tak silnie na dziejach naszych zaciąży. A więc z dwóch ostatnich Piastów wojowniczy Władysław miał bezustannie do czynienia z niezadowoleniem i buntami. Syn jego Kazimierz, który dla utrzymania pokoju nie szczędził ofiar, nazwany został Wielkim, gdy inne zaś narody ten przydomek wojowniczym zdobywcom dawały.

 

II.

Wymarcie Piastów i wprowadzenie na tron dynastii Jagiellonów, o pogańskim pochodzeniu, ograniczyło władzę królewską i narodowi dało możność wglądania, a nie za długo kierowania polityką zagraniczną. Wówczas, pisze prof. Koneczny[2], wpływ społeczeństwa na państwo powiększał się coraz bardziej. Wpływ ten był zaś początkowo dodatni. Polacy bezustannie najeżdżani przez Krzyżaków domagają się jednym głosem wojny. W przeciwieństwie do wszystkich późniejszych okazji nie spotykał rząd opozycji pacyfistycznej, ale musiał sam uspokajać zbytni zapał narodu. Gdyby sejmiki miały prawo inicjatywy, pisze znów prof. Koneczny, użyliby ich Wielkopolanie najchętniej do wypowiedzenia wojny Krzyżakom, a każdy sejmik niezawodnie kończyłby się uchwaleniem prośby do króla, by wreszcie powiódł Polaków na krzyżackie karki. Pilnowało społeczeństwo interesów polityki narodowej i, jak chętnie płaciło sześciokrotny podatek, jeszcze chętniej by chciało własną krwią odzyskać Pomorze.

Skutkiem tego stanu społeczeństwa była bitwa Grunwaldzka i zniszczenie państwa krzyżackiego. Pomimo wyższości militarnej wroga i silnej akcji dyplomatycznej całego świata chrześcijańskiego, Polska decyduje się po raz pierwszy i ostatni na wojnę, która ma za cel zniszczenie potężnego sąsiada. Nie tylko cel ten osiąga, ale i tym samym staje się wszechwładnym na wschodzie mocarstwem. Litwa, Inflanty, Ruś, Multany, Węgry, Czechy, cesarstwo nawet ofiarują królowi Polskiemu rządy nad sobą. Życie ekonomiczne i umysłowe rozwija się bujnie. Rzec można, iż historia daje Polsce w samym zaraniu jej narodowej polityki lekcje, jak ma swe siły mierzyć i granic pilnować. Spójrzmy, jak się Polska do tej lekcji zastosowała.

 

III.

Już przy końcu panowania Władysława Jagiełły górę znów biorą żywioły pacyfistyczne. Znajdujemy ogólny opór i wzburzenie narodu w chwili, gdy syn jego Warneńczyk obejmuje wraz z Koroną Węgierską, obowiązek wojny tureckiej. Objaw ten nie jest jednak zbyt niepokojącym. Niebezpieczeństwo tureckie, choć później tak groźne, wówczas było dalekim i nie dziw, iż naród nie rozumiał wojennych planów i mocarstwowej polityki młodego króla. Atoli w innym zupełnie świetle przedstawi się nam opozycja pacyfistyczna za panowania Kazimierza Jagiellończyka.

W roku 1465 pospolite ruszenie zebrane na wojnę krzyżacką w Cerekwicy, zamienia się w wiec i wymaga na królu obietnicę, iż nie będzie wypowiadał wojny bez zezwolenia sejmików. „Uchwała ta, pisze prof. Szelągowski – równała się nieomal zakazowi wojen zagranicznych i wychodziło w praktyce na to, iż Polska zawsze napadniętą będzie”. Rozważano dalej na tym zjeździe, czy wojsko jest obowiązane bić się i za granicą? Na skutki tych deliberacji i ducha, w którym były toczone nie czekał długo naród Polski. Widzimy je w tych samych latach w stosunkach z Moskwą. „Król – pisze prof. Szelągowski[3] – wyrzekł się dawnej polityki Olgerdowej, tj. dążenia do opanowania Moskwy. Kazimierz nie tylko nie wojował z Wasylem III, ale cofnął się i ustąpił mu z pola”. Pokojem wieczystym w 1449 r. zrzeka się właściwie bez powodu zwierzchnich praw nad Nowogrodem Wielkim i mimo próśb usilnych tej małej lecz bogatej republiki Nowogrodzkiej zobowiązuje się nie przeszkadzać carowi w zdobyciu jej i Pskowa. Podczas gdy Polska dotrzymuje z dziecinną ufnością, która nawiasem mówiąc do dziś dnia cechuje Polską politykę względem Rosji, tego nieszczęśliwego traktatu, Wasyl kpi sobie naturalnie z niego i podjudza bezustannie Tatarów przeciw Litwie, a nawet przybiera tytuł cara Wszechrusi, zgłaszając tym samym pretensje do całej wschodniej połaci Państwa Polskiego. Po niesławnym panowaniu Olbrachta, przeszłym na bezustannej walce z pokojowymi instynktami szlachty, Aleksander – pan niewojenny – lepiej dostosował się do narodu. Gnębiony przez popieranych przez Rosję Tatarów, odstępuje carowi Iwanowi Srogiemu Orszę, Mścisław i inne miasta, zawiera nowy pokój i jako gwarancję żeni się z córką Iwana, przyjmując upokarzające warunki. Na korzyści tej polityki niedługo Polska czekała. W r. 1499 Moskwa wydaje nową wojnę, zakończoną znów rozpaczliwą naszą klęską. Reasumując: bierne to zachowanie się narodu i rządu sprowadziło znaczny upadek stanowiska Polski jak i bezpieczeństwa jej obywateli.

 

IV.

Tak charakteryzuje sytuację w chwili wstąpienia na tron Zygmunta I prof. Szelągowski: wobec współzawodnictwa innych mocarstw: Habsburgów na zachodzie, Moskwy na wschodzie, stanowisko Polski zaczyna słabnąć. W walce z tą ostatnią, Litwa pierwszy raz cofnęła się ustępując kraje naddnieprzańskie. Nie tyle dzięki akcji tych państw, ile z powodu bierności i braku inicjatywy, Polska stacza się w tył i sama rzec można stwarza potęgi, które kiedyś jej obywateli niewolnikami uczynią. Moskwa zyskiwała coraz bogatsze prowincje nasze bez walki i coraz bardziej w miarę tego ostrzyła apetyt na resztę. Turcja zagospodarowuje się coraz to lepiej na dawnym lennie Polskim – Wołoszczyźnie. Księstwo Pruskie zostaje stworzone przez Polskę w 1525 r. Habsburgowie wreszcie przez zręczną i czynną dyplomację wydzierają spod wpływów Jagiellonów Węgry i Czechy. A Polska? Polska, jak z radością stwierdza p. Hołoniewski: w „Duchu dziejów Polski”, „Życzy spokoju dla wszystkich narodów”.

Pacyfistyczne prądy polskie raczej wzmogły się niż upadły za Zygmunta Starego. Osławionym i rzeczywiście charakterystycznym dowodem jest wojna Rokosza. W 1537 r., po wielokrotnych bezkarnych napadach łupieskich Wołochów na Pokucie, rząd zdecydował się wreszcie na urządzenie wyprawy dla poskromienia hospodara Petryły. Pospolite ruszenie zwołane pod Lwów zebrało się w sile do 100.000 ludzi. Cóż dalej? Otóż, zamiast iść na wroga zaczyna radzić nad prawami króla do zwołania pospolitego ruszenia. W trakcie rozpraw Zborowski wygłosił mowę, którą tak charakteryzuje Moraczewski[4]. „Naród obowiązany jest jedynie do wojny odpornej. Dla żadnej innej nie powinien szlachcic poświęcić swego gospodarstwa. Jeśli królowi chce się w obce kraje wchodzić, niech sobie najmuje wojsko”. Mowa ta spodobała się niesłychanie i całe wojsko krzyknęło: „Zgoda”. Gdy zaś wystąpił chwilę potem hetman Tarnowski, sławny już wówczas wódz, wzywając szlachtę do opamiętania, przerywano mu ciągle i prawie nie pozwalano mu mówić. Słusznie, czy nie słusznie dodaje Moraczewski[5]. My pozwolimy czytelnikowi samemu osądzić czy słusznie przerywano hetmanowi. Zważyć jednak trzeba, iż były to czasy, kiedy na tron hiszpański wstępował Filip II, a w sąsiedniej Rosji rządził Iwan Groźny. Teraz łatwo zrozumiemy dlaczego Polska już nigdy nie dojdzie do potęgi, jaką miała za czasów pierwszych Jagiellonów. Polska wyłączyła się spod praw historii i, podczas gdy zewsząd państwa prowadziły politykę skrajnie ekspansywną, zasklepiała się w gnuśności.

Polska za panowania Zygmunta I toczyła 3 wojny z Moskwą. Pierwsza, jak zwykle rozpoczęta przez Moskali, choć król natychmiast po wstąpieniu na tron wysyła list z chęcią „wiecznego pokoju”, kończy się nijakim rozejmem, choć armia moskiewska została rozbitą i łatwo było się z tej strony zupełnie ubezpieczyć. Jakoż wnet wybuchła druga uciążliwa wojna w 1514 r. do 1523, po której Polska oficjalnie już Smoleńska się wyrzekła. Trzecia, wydana przez cara w 1533 r., kończy się rozejmem status quo. Uderzającym faktem jest to, iż Polsce stale wypowiadano wojnę. Polska zaś nigdy. Rozumiejąc szkodliwość takiego postępowania już Rzymianie, jak to stwierdza Monteskiusz, stworzyli zasadę przeciwną. „Nie wypowiadano im nigdy prawie wojen, lecz oni to czynili w czasie, sposobem i temu, z kim im dogodnym było”. Zemściła się ta bierność na nas i była kardynalną przyczyną przyszłych wojen. Prof. Szelągowski stwierdza, iż w pewnych chwilach koalicje wrogów otaczają Polskę paraliżując jej działalność. „Stan ów jednak nie staje się być dziwnym; naród bowiem, który polityki zagranicznej nie prowadzi, sojuszów nie zawiera, nie jest gotów nie tylko na rozpoczęcie akcji zaczepnej w interesie sprzymierzeńców, ale i w swej własnej obronie, naród taki nie zasługuje na co innego jak wrogą koalicję”.

Atoli równocześnie z chwilą, gdy pacyfizm staje się utrwaloną narodową chorobą, ukazuje się nam inny ciekawy fenomen, nad którym musimy się zatrzymać, by rozwój dziejów naszych zrozumieć. Jednocześnie z wyżej podanym usposobieniem mas pojawiają się dowódcy, przeważnie kresowego pochodzenia, którzy wbrew narodowi zaciągają za własne pieniądze żołnierzy, stawiają czoło wrogowi i dzięki wybitnym zdolnościom strategicznym biją go. Bo i cóż z tego, że szlachta pieniędzy na potrzebę moskiewską nie daje, że król haniebne traktaty zawiera, że pospolite ruszenie Pokucia ratować nie chce, cóż z tego kiedy Konstanty Ostrogski drobnym oddziałem swych towarzyszy szereg lat bije i tłumi Moskali, kiedy hetman Tarnowski w cztery tysiące ludzi rozbija pod Obertynem czterdzieści tysięcy Wołochów. Zwycięstwa te roznosiły sławę polskich wojowników, powinny były jednak roznieść i hańbę narodu. Wodzowie ci bowiem nie tylko pomocy nie doznawali od tych, których zasłaniali, ale ich nienawiścią powszechną się cieszyli. Hetmana Tarnowskiego chciała szlachta na szablach roznieść. Niedawno znalazł się polski patriota, który kulę gotował dla innego zwycięskiego wodza. Ten bowiem rys charakteru polskiego idzie przez wieki niezmieniony.

W czasie panowania Zygmunta Augusta rozpoczyna się sławny zatarg o Inflanty z Moskwą, a później ze Szwecją. Pochodził ów zatarg stąd, iż Inflantczycy, widząc wrogie zamiary Moskwy z jednej strony, a zwierzęcość Cara Iwana Groźnego w obchodzeniu się z poddanymi z drugiej, prosili króla polskiego o przyjęcie kraju jako lenno. Zygmunt August przyjmuje i zaczyna się natychmiast konflikt z Moskwą, jak zwykle wkroczeniem oddziałów rosyjskich na Inflanty i splądrowaniem kraju. Wtedy Zygmunt August, jak pisze Moraczewski, nie upatrując w narodzie najmniejszej ochoty do wojny, bez możności zebrania należytego wojska, nie czując wreszcie w sobie skłonności wojennych, postanowił, według zwyczaju już od dawna w Polsce zaprowadzonego, wysłać poselstwo z prośbą o pokój do Moskwy. Słowa te jasno malują nam dziwaczne i upokarzające metody ówczesnej polskiej polityki zagranicznej. Były one tym dziwniejsze, iż sytuacja ta dawała się tylko orężem deklarować. Toteż car uznał poselstwo za szalone i kazał nawet konie posłane mu od króla poćwiartować. Nie prowadził jednak dalej kroków wojskowych, bo król umarł i car spodziewał się tron Polski otrzymać.

 

V.

Rzeczywiście Iwan Groźny miał pewne szanse dostania się na tron Polski. Z powodu jednak niemożliwych żądań obrano Henryka Walezego, a potem Stefana Batorego. Toteż zawiedziony w swych nadziejach Iwan zajął już teraz całkowicie Inflanty tym łatwiej, iż król był zajęty buntem gdańskim. Sytuacja zaś społeczeństwa była taką, jak w chwili owego nieszczęśliwego poselstwa Zygmunta Augusta, nie można więc wątpić, iż każdy inny król byłby się uczuł bezsilny wobec Moskwy. „Naród Polski, pisze generał Kukieł, nie dawał swym wielkim wodzom siły potrzebnej do zwyciężenia wroga”. Nie dał jej również i Batoremu. Zaciągi musiał on czynić za własne siedmiogrodzkie pieniądze. O pospolitym ruszeniu nie było nawet mowy. Gdy w 1577 r. król zażądał od Sejmu pozwolenia na zwoływanie pospolitego ruszenia li tylko dla wojny obronnej bez odwoływania się do stanów, motywując żądanie tym, że nim Sejm zostanie zwołany, nieprzyjaciel mógłby cały kraj zająć, Sejm odrzucił żądanie wśród powszechnego oburzenia.

Mimo to wojna oparta na porządnych zaciągach udała się świetnie. Znakomite zdolności strategiczne króla Stefana oraz nadzwyczajna w porównaniu do uczuć narodu waleczność wojska sprawiły, iż odniesiono szereg sukcesów. Okazała się słabość i niedołęstwo poprzednich rządów Polski, kiedy to przegrywano raz po raz wojnę z Moskwą. Po trzech wyprawach zorganizowanych przez króla Polska odzyskuje Inflanty, jak i szereg twierdz kresowych pokojem w Jamie Zapolskim. Tak to raz jeszcze dzieje nam wskazują, jak postępować trzeba było, by spokój mieć na granicach. Wojna ta jednak nie może być nazwana narodową. Zbyt ostro napadała szlachta na króla, zbyt ciężko musiał on walczyć o podatki.

 

VI.

Ze śmiercią Stefana Batorego wchodzimy w epokę zupełnie już pacyfistycznej i niedołężnej polityki zagranicznej. Ciekawym jest fakt, iż w tej właśnie epoce Polska najwięcej wojen toczyła i najbardziej była przez nie wyniszczona; „we wszystkie te wojny – pisze znów gen. Kukiel – naród nasz został wciągnięty niechętnie, z biegiem okoliczności i bez świadomego zamiaru”. Rozumiemy łatwo, iż te wojny nie prowadzone dla zupełnego rozbicia nieprzyjaciela, lecz tylko w celu jak najszybszego zawarcia pokoju, musiały się kończyć fatalnie. Jedynie niezwykłym talentom wojskowym, w jakie Polska wówczas obfitowała, zawdzięcza dłuższe niż być powinno utrzymanie wolności.

P. Chołoniewski w „Duchu dziejów Polski” dowodzi, iż prawo wydawania wojny w rękach Sejmu było hamulcem konfliktów i rzezi. Historia stwierdza, iż rzecz się miała wręcz przeciwnie. Prawo to zważywszy na nieszczęśliwe usposobienie Polaków uniemożliwiało wszelkie porządne prowadzenie polityki zagranicznej, której nieodzownym warunkiem jest zdolność wystąpienia w danej chwili orężem. Uniemożliwiało dalej przystąpienie do jakiejkolwiek koalicji lub zaatakowanie nieprzyjaciela w dogodnej chwili. Nieszczęsny charakter polskiego społeczeństwa prześladował z prawdziwą manią samobójczą każde śmielsze wystąpienie. Stąd Polska stała się bezbronnym i łakomym kąskiem dla sąsiadów, stąd była bez przerwy, rzecz można, w stanie wojny.

Na elekcji Litwini wystąpili jak zwykle z kandydaturą cara na tron, by uniknąć wojny w ten sposób. Nie powiodło im się jednak i korona dostała się Zygmuntowi III Wazie. Młody ten król, pragnąc dalej prowadzić dzieło Batorego na Wschodzie, spotyka się ze zdecydowanym oporem stanów litewskich, tak że musimy dawny traktat z Rosją przedłużyć. Jednocześnie skądinąd zawisło nad Rzeczpospolitą niebezpieczeństwo. Turcja, w której pokojowe intencje Polska wierzyła, gdy od 200 lat odrzucała propozycje koalicji chrześcijańskiej, zebrała potężną armię nad granicą i nie taiła wcale wrogich zamiarów. Sejm zwołany w r. 1594 uchwala wszelkie potrzebne na tę wojnę podatki. Ile jednak w tej uchwale było wpływu Skargi, a jak mało ducha narodu dowodzi fakt, iż natychmiast po tym Sejmie, społeczeństwo zawrzało oburzeniem na posłów. Prymas zwołuje niezwykle liczny zjazd do Koła, który jednogłośnie przeprowadza zniesienie dopiero co uchwalonych podatków. Co Polskę uchroniło od katastrofy? Dzielna postawa hetmana Zamojskiego i paru innych magnatów, którzy własnymi siłami operując na granicy zniewolili sułtana do zawarcia rozejmu.

Paru innym magnatom zawdzięcza Polska wojnę moskiewską. Rzeczywiście Mniszek, Wiśniowieccy i inni, nie tylko bez pozwolenia stanów, ale wbrew ich zdaniu, które brzmiało, iż z sąsiedzką potencją trzeba być w zgodzie, przekroczyli granicę moskiewską, zajęli Moskwę i osadzili na tronie carskim swego pupila Dymitra. Korzyści jakie krok ten otworzył przed Rzeczpospolitą były kolosalne. Jedną, teoretyczną był dowód, co można uczynić wygrywając Rosjan między sobą. Niestety społeczeństwo pozostało głuche na te widoki, przeciwnie, rozgoryczenie powszechne na sprawców wojny było tak silne, iż król musi się w uniwersałach tłumaczyć i odżegnywać wszelkiej z nimi wspólności. Dopiero po niewczasie, gdy opozycja rosyjska zachęcona szczupłością naszej załogi zabiła Dymitra i Moskwę zajęła, Sejm sterroryzowany niedawnym zwycięstwem króla nad rokoszem Zebrzydowskiego uchwalił wojnę. Ale tu środki jakie na nią asygnowano i liczba wojska jest wprost urągająca. Trzeba było takich fenomenów, jak bitwa pod Kłuszynem, kiedy to Żółkiewski w cztery tysiące ludzi pobił pięćdziesiąt tysięcy Moskali, by Polska odzyskała terytoria stracone za Zygmuntów I i II. Ale możność stałego wpływu nad Rosją, tak łatwa wtedy do przeprowadzenia, zmarnowana została biernością społeczeństwa. Ostatnim moralnym echem tej wojny była przysięga wymuszona przez umierającego cara Michała Romanowa na synu, iż nie będzie z Polską nigdy wojował. Syn jednak nie był dość naiwny, by przysięgi tej dotrzymać.

Inną operacją po niewczasie była uchwała podatków na wojnę z Turcją, po bohaterskiej śmierci opuszczonego przez naród hetmana Żółkiewskiego pod Cecorą. Po ludzku rzecz biorąc nie było wówczas ratunku dla Rzeczypospolitej. Któż mógł przewidzieć, iż Chodkiewicz na czele 30 tysięcy żołnierza powstrzyma setki tysięcy mahometan i honorowy pokój zawrze. Jasnym stało się wówczas, że Polska istnieje dzięki geniuszowi swych wodzów. Toteż, gdy ci przestali się rodzić w takt napadów moskiewskich, musieliśmy wolność stracić.

 

VII.

Po śmierci Zygmunta nim jeszcze Władysław IV został wybrany, wpadają Moskale i pustoszą nasze granice. Młody król zbiera na prędce wojska i idzie na odsiecz, obleganego przez rosyjskiego wodza Sehina, Smoleńska. Kampania ta typowo polska pod względem ustosunkowania sił, pod względem militarnym należy do najpiękniejszych. Władysław na czele 20.000 ludzi otacza i bierze w niewolę 100.000 Moskali. „Wesoło – mówi Stanisław Albert Radziwiłł – wracało wojsko spod Smoleńska, niewesoło jednak witała je ojczyzna”. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Pokój jednak, a raczej długotrwały rozejm przyniósł Polsce poważne korzyści.

Wolna z tej strony Polska stanęła przed problemem szwedzkim. Z tej strony zajęli jeszcze Szwedzi za panowania Zygmunta III Inflanty. Obecnie w r. 1634 rozejm dobiegał do końca. Było to w chwili, gdy po śmierci Gustawa Adolfa pod Lützen armia szwedzka w Niemczech ponosi straszną klęskę pod Nördlingen i prawie przestaje istnieć. Cóż łatwiejszego było, jak Szwecję tak wyniszczoną i zaangażowaną do reszty unieszkodliwić i prowincję odebrać. Król gorąco pragnął wojny, naród jednak zawiera niesłychany w podobnych okolicznościach traktat, którym oddaje całe Inflanty. „Rzeczywiście – pisze Moraczewski – bez potrzeby puszczono Szwedom Inflanty, rzecz pewna, że nie z winy króla lecz szlachty, która choć waleczna wiecznie nie cierpiała wojny i pokój gotowa była ciągle okupywać nawet haniebną utratą prowincji, aż utraciła wszystkie”.

Ale nie tylko na północy miała Polska wdzięczne pole działania. Turcja także przeżywała wówczas kryzys wewnętrzny, który najzupełniej pozbawił ją sił. Korzystając z tego postanowił Władysław IV uwolnić Polskę od plagi najazdów tatarskich drogą zajęcia Krymu, a przy tej sposobności zatrzymać ekspansję turecką i podnieść Rzeczpospolitą do rzędu wielkich mocarstw. Dwaj ówcześni, najwybitniejsi polscy mężowie stanu: Koniecpolski i Ossoliński popierali gorąco ten projekt. Zainteresowane państwa chrześcijańskie obiecały poparcie, delegaci zaś Bułgarów zobowiązali się natychmiast po wypowiedzeniu wojny zbrojnie powstać. O pomocy ze strony narodu i Państwa Polskiego nie było mowy, przeto wojna miała być prowadzona zaciągami za prywatne pieniądze. Koniecpolski przede wszystkim miał na oku Krym i Tatarów. Pisze on w tej sprawie memoriał do króla, gdzie znajdujemy i te słowa: „Częstokroć o tym wspominałem między przyjaciółmi, nie chcąc o tym na Sejmie wspominać, bacząc, że u nas wszystko rozumiemy za niepodobne, niemożebne.” Nikt lepiej charakteru polskiego nie ujął, nie ma też chyba wodza w całych dziejach polskich, który by prawdy tych słów na sobie nie sprawdził.

Ossoliński bardziej patrzył w stronę Turcji i prowincji naddunajskich, obaj jednak byli zgodni co do konieczności wojny zaczepnej i zaborczej. Zaciągi już były zebrane i przymierza zawarte, kiedy zebrał się Sejm. Oddajmy tu głos Kubali, świetnemu owych czasów znawcy. „Wszystkie znane dotychczas instrukcje zalecały posłom nie zezwalać na wojnę, wykryć jej sprawców, żądać rozpuszczenia zaciągów, wysłać posła do Turcji z zapewnieniem pokoju, wypłacić Tatarom zaległe upominki.”

Aby zaś król jakim podstępem nie podszedł stanów, przyjęto hasło proponowane przez wojewodę krakowskiego – kontradykcję przeciw wszystkiemu – gdyby zaś król nie zważał na żądania, postanowiła szlachta na sejmikach pójść za przykładem województwa poznańskiego: wsiąść na koń i rozpędzić zaciągi.

Wota senatorskie rozpoczął prymas Łubieński. Staruszek mówił tak cichym głosem, że go nikt słyszeć nie mógł. Po nim biskup Chełmski mówił sucho i zimno: wojny zaczepnej nie radził, ale i upominków Tatarom odmawiał. Wojewoda rawski Jędrzej Grudziński na wojnę nie pozwalał… Kasztelana sieradzkiego Przeclawa Bykowskiego nikt nie słuchał ani słyszał. Kasztelan gdański Stanisław Kobierzycki w pięknej mowie pochwalał zamysły królewskie, ale wojny zaczepnej z Tatarami nie radził, bo się bał wojny z Turcją, radził jednak gotowość i nie chciał zaciągów rozpuszczać, byle polskich oberstów dano. Kasztelan brzeziński Chorlicki wojny nie chciał. Przemyski kasztelan Tarło długo nad potęgą turecką a niemocą i biedą Rzeczypospolitej się rozwodził, żółwiem być radził, siedzieć cicho i łba nie wystawiać. Najgorzej – mówił – podkanclerzy Jędrzej Leszczyński królowi się naprzykrzał, potężnie bił na zaciągi, na ligę z ościennymi. W ogóle wszyscy nieomal senatorowie czy za wojną, czy przeciw mówili, w tym się zgadzali, iż Rzeczpospolita gotowa być musi na wojnę, którą sama Turcja niebawem rozpocznie. Ale niestety słowa ich nie zgadzały się z przekonaniem”.

Jeżeli takimi były głosy zasadniczo przyjaznych królowi senatorów, można sobie łatwo przedstawić stan umysłów posłów. Ale wyraźniej od szczegółowych perypetii tego haniebnego sejmu, przemówi jednogłośnie przez Sejm i Senat uchwalona konstytucja, pod grozą detronizacji zmuszono Władysława IV do przyjęcia za swoje słowa, które tak Kubala podaje:

Jakośmy ten zaciąg wojska w najlepszych zamiarach i jedynie dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej uczynili, tak za prośbą wszystkiej Rzeczypospolitej wojsko to rozpuszczamy i służbę niniejszym wypowiadamy, aby się nie dalej nad dwie niedziele po teraźniejszym Sejmie rozeszło, a którzy się nie rozejdą, na tych hetmani, starostowie, urzędnicy miast powinni pod przysięgą, nie czekając uniwersałów naszych, powiaty znosić i jako swawolnych znosić. Obywatelom Rzeczypospolitej, którzy są w tym zaciągu, rozkazujemy pod karą infamii i konfiskaty dóbr, aby ludzi rozpuścili. Obiecujemy w imieniu swoim i następców swoich, że takowych zaciągów na po tym czynić nie będziemy ani żadnych wojen wiadomości i Rady Rzeczypospolitej podnosić, ani paktów i przymierzy z postronnymi zawierać”.

W tych to latach parlament angielski jednogłośnie wzywał króla do wydania wojny Francji. Rzeczpospolita Polska jednak nie zaraz upadła. Było to bowiem niedługo po śmierci Koniecpolskiego. Jeremi Wiśniowiecki i Czarniecki chodzili już w zbroi, a rodził się Sobieski.

 

VIII.

Nieszczęsne zaślepienie naszego społeczeństwa tak charakterystycznie ujawnione na powyższym Sejmie sprawiło, iż Polska za Zygmunta III i Władysława IV nie wykorzystała żadnej z tak obficie nadarzających się sposobności rozgromienia wrogów. Rosja była wyniszczona i bezsilna w okresie Smuły. Szwecja wplątana wówczas w wojnę trzydziestoletnią nie mogła ani jednego żołnierza wystawić przeciw nam; podobnie Austria, Krym, wreszcie Turcja, jedno pod niedołężnymi rządami Hrahima, drugie osłabione przez wewnętrzne rozterki. Żadne jednak z tych państw nie było dotknięte trądem pacyfizmu. Toteż szybko zagoiły rany, a Rzeczpospolita poczyna od nich otrzymywać ciosy, z których już się nie wydobędzie.

W chwili zgonu Władysława IV doszły wiadomości o zwycięstwach Chmielnickiego pod Żółtymi Wodami i Korsuniem. Popierały go tajnie, Moskwa i Turcja, nie lękając się „drażnić”. Szlachta polska jednak sądziła, iż ma do czynienia li tylko z buntem wewnętrznym. Poczęto na gwałt się zbroić. Wnet zebrano z samych zaciągów 70.000 ludzi, co wraz z pospolitym ruszeniem łatwo uspokoiłoby Ukrainę pod warunkiem sprężystego kierownictwa. Nagle jednak przyszły wiadomości o skłonności Chmielnickiego do rozpoczęcia układów. Wybuchła ogromna radość. Mówiono powszechnie o miłosierdziu Bożym. Wielbiono nawet Chmielnickiego, podziwiano pacyfistę Kisiela. Nieliczne stronnictwo wojenne Wiśniowieckiego traciło popularność. Sejm konwokacyjny był dziwacznym obrazkiem walki narodu z Ossolińskim. Póki bowiem sądzono, iż jest on za zgodą z Kozakami, występowano gwałtownie przeciw, tak iż głównemu pacyfikatorowi Kisielowi groziło rozsiekanie; kiedy jednak Ossoliński zaczął symulować wojownicze przeciw Kozakom zamiary, izba zmieniła nagle zdanie i tegoż Kisiela wysłała z nieograniczonymi pełnomocnictwami do Chmielnickiego. Gorszą jeszcze hańbą była elekcja. Tu wybrano Jana Kazimierza głównie dlatego, że tego chciał Chmielnicki, bała się bowiem szlachta drażnić go innym kandydatem. Skutkiem łatwym do przewidzenia jest nasza wojna. Tym razem Rzeczpospolita wystawia wojsko, jakiego nie było od rozprawy grunwaldzkiej. Lubo większość posłów i senatorów chciała oddać dowództwo w ręce Wiśniowieckiego, jako wojennego pana, atoli mając na uwadze, żeby to był wielki dyshonor dla „Ichmościów”, wybrano wówczas trzech wodzów. Fakt ten, który pociągnął za sobą klęskę pod Piławcami, jest tak silnie potępiony przez historię, iż samymi cytatami stronę zapisać by można. Polacy jednak są zawsze ci sami – kiedyś zmieniając organizację władz wojskowych podzielą ją na trzy stanowiska, troskliwie bacząc by jedno nad drugim przewagi nie miało.

Długie haniebne dzieje przegranych bitew i haniebnych traktatów kończy zwycięska bitwa pod Beresteczkiem. Ale już parę dni po bitwie podnosi się opór przeciw dalszym operacjom. Korzyści bitwy przepadają, zaczyna się epoka działań dyplomatycznych prowadzonych pod hasłem „nie drażnić”. By ułagodzić Rosję, Polska będzie popierać swych wrogów na Ukrainie, toteż Rosja zdobywa ostatecznie decydujący wpływ na ten kraj, a z tym hegemonię na Wschodzie.

Moskwa bowiem, nie pognębiona przez Polskę za Zygmunta, wyszła szybko z okresu bezsilności. Zbrojenia jej stały się tak widoczne, iż posłano kasztelana Młockiego z prośbą o pokój. Nie przyniósł on jednak przychylnej odpowiedzi. Nie przyniósł jej również wysłany niebawem z tą samą misją do Szwecji Jan Leszczyński. Moskwa, przygotowawszy bezkarnie poważną armię, bierze z jednej strony w opiekę Kozaków, z drugiej zajmuje Smoleńsk i rozbija słabe siły litewskie. Nim Rzeczpospolita mogła zasłonić się stamtąd, już wystąpiła Szwecja. Ta sama Szwecja, której wdzięczność starała się Polska okupić rozejmem Sztundorfskim, zamiast się wówczas połączyć z cesarstwem dla zadania jej ostatecznego ciosu. Teraz stanęła Rzeczpospolita wobec zguby.

Wojska Polskie albo zostały pobite i wzięte w niewolę, albo same się poddały i nieprzyjaciel zajął cały kraj. Wkrótce jednak obrona Częstochowy, niezręczne obchodzenie się Szwedów z Polakami, wreszcie wytężona akcja dyplomatyczna osłabiły znacznie Szwecję. Tak więc, kiedy już Polacy zostali zupełnie złupieni i upokorzeni, wzięli się do broni i do polityki zaczepnej. Skutek okazał się szybko: nieprzyjaciela szybko wypędzono z kraju i pobito. Polscy bowiem wodzowie nie byli gorszymi od szwedzkich, kraj zaś był zamożniejszy i ludniejszy, klęski zaś wszystkie tylko stąd pochodziły, żeśmy inicjatywy mieć nigdy nie chcieli.

Również Moskwę pokonali na polu bitew Czarnecki i Lubomirski. Wielkimi jednak stratami odpokutowała Polska swój pacyfizm pierwszego Wazy. Wnet zobaczymy, jak równie zemściła się nieudolność za Władysława IV. Ale podczas gdy wojny szwedzką i moskiewską wygrał po części zapał narodu, o tyle los wojny tureckiej rozstrzygnął wypadek. Był nim największy geniusz jakiego Polska wydała – Jan Sobieski.

 

IX.

W 1687 roku Rzeczpospolita stanęła wobec ataku ze strony Turcji. Gdy 45 lat wcześniej Chodkiewicz otrzymał misję powstrzymania podobnego najazdu, choć było to po okresie panowania Batorego, miał do dyspozycji bądź co bądź 30.000 żołnierza regularnego. Teraz po półwiekowej pacyfistycznej polityce siły, jakimi nowo mianowany hetman rozporządzał, dochodziły do 30.000. A kiedy rozumiejąc niepodobieństwo odparcia najazdu takimi siłami, zwraca się do narodu po pospolite ruszenie, Wielkopolska odmawia z obawy, by jej konie w marszu nie pozdychały; Małopolska odmawia, ponieważ Wielkopolska odmówiła; a Ruś, by ukarać tamte dwie prowincje. Takimi były pobudki anielskości naszego narodu, co do którego prof. Kochanowski wyraża nadzieję, że potrafi on Prusy i Rosję nawrócić. Jesteśmy skromniejsi i całym naszym szczęściem byłoby przekonać się, że Polacy posiadają tyle patriotyzmu ile Austriacy i Prusacy.

Sobieski na czele owych 3.000 rzuca się między stutysięczną armię turecką, zamyka się w Podhajcach, 17 dni wytrzymuje szturm po szturmie, następnie bije ją najzupełniej i zniewala do proszenia o pokój.

Kilka miesięcy potem Jan Kazimierz abdykuje. Polacy wybierają królem Michała Wiśniowieckiego, który całe panowanie nic innego nie robił, jak tylko dokuczał Sobieskiemu.

W specjalnych monografiach znajdzie czytelnik dokładne dzieje prześladowania, jakie ten człowiek przechodził ze strony króla i społeczeństwa. Było to zresztą jako silniejsze wydanie tej samej metody, którą stosowano względem wszystkich wodzów od Tarnowskiego i Batorego zacząwszy. Zatrzymamy się jedynie nad konfederacją gołąbską i traktatem buczackim.

W 1874 roku, prócz Doroszeńki i Tatarów, począł grozić najazd całej potęgi mahometańskiej, której armie koncentrowały się już w Carogrodzie. Sobieski błaga o powiększenie sił przynajmniej o 10.000 ludzi. Sejmiki to żądanie odrzuciły. Tymczasem na drugi rok rzeczywiście wchodzi ogromna armia i oblega Kamieniec. Po długiej, bohaterskiej obronie twierdza ta kapituluje. Dochodzą o tym wiadomości do Warszawy, są wkrótce i uchodźcy. Ale w stolicy temu nie dano wiary. Sfery rządzące były głęboko przekonane, iż nic nie grozi, ponieważ Turcja wojny nie wypowiedziała. A kiedy wreszcie zebrało się pod Gołębiem pospolite ruszenie, zajęło się jedynie sądzeniem Sobieskiego i innych oficerów, których posądzono o zdradę. Jednocześnie wysłani posłowie zawierają z Turcją traktat buczacki, mocą którego król otrzymuje kaftan muzułmański, Rzeczpospolita staje się lennem sułtana.

Wtedy dopiero zapał powszechny do wojny ogarnia społeczeństwo. Sejm nie ratyfikuje traktatu, wystawia 60.000 armię i co najważniejsze udziela jak najszerszych pełnomocnictw wodzowi. Zapał taki przejawia się tylekroć w dziejach naszych, że należy spojrzeć na symptomy faktowi temu towarzyszące. A więc przede wszystkim stałą cechą tego ruchu jest okoliczność, iż zjawia się on za późno, kiedy już nieprzyjaciel dzięki bierności społeczeństwa zyskał znaczne sukcesy. W samej tej chwili naród działa według wszystkich zasad historii, a więc zamiast dzielić władzę, skupia ją w ręku wodza, główny nacisk kładzie na silną armię, szuka sojuszników za granicą. Potem zachodzą dwie ewentualności: albo trafia się geniusz wojskowy jak po bitwie cesarskiej, w czasie wielkiej wojny moskiewskiej, za wojen szwedzkich po traktacie buczackim i 1920 roku, wtedy państwo na polu bitew ocala swój byt, ale zwycięstw nie wykorzystuje i zawiera niejakie rozejmy, albo też wodzowie nasi nie przerastają współczesnej miary i wtedy jak po sejmie czteroletnim lub 1831 r. Polska traci wolność.

Sobieski wyrusza z nową armią i ujmując strategiczną inicjatywę bije główne siły tureckie pod Chocimiem. Równocześnie prawie umiera król i uniesiona zapałem szlachta wybiera królem Jana Sobieskiego.

Pomimo bitwy pod Chocimiem niebezpieczeństwo nie przestało być groźnym. W roku 1674 zjawił się w dzisiejszej Małopolsce wschodniej sam Mahomet IV, wielki wezyr Achmed Kuperli na czele ogromnej armii. Sobieski musiał tam natychmiast pospieszyć. Choć rozporządzał znacznie mniejszymi siłami, potrafił za pomocą zręcznych obrotów zmusić nieprzyjaciela do odwrotu. Nie miejsce tu opisywać wszystkie perypetie tej długiej wojny. Głównymi wypadkami było zwycięstwo pod Lwowem i krytyczna rozprawa pod Żurawnem, Sobieski w 15 tysięcy znajduje się wobec 200 tysięcy nieprzyjaciela. Pozbawiony pomocy z kraju musi zawrzeć niekorzystny pokój żurawiński. Zaraz jednak potem zażądał na Sejmie zerwanie pokoju i uchwalenie podatków koniecznych na wojnę. Sejm jednak zostaje zerwany, nic nie uchwaliwszy.

Najważniejszym zdarzeniem zaszłym za jego panowania była odsiecz Wiednia. Wielka Porta mając wolne ręce ze strony Polski postanowiła zadać światu chrześcijańskiemu cios, który byłby wstępem do zupełnej supremacji nad Europą. Postanowiła zniszczyć Austrię. Porta stała wówczas na szczycie potęgi, nie tylko ponieważ doszła do maksimum posiadłości, ale i miała u steru człowieka zdolnego do największych rozstrzygnięć. Był nim wielki Wezyr Kara Mustafa, zięć Achmeda Kuperlego. Austria wysilona ciągłymi wojnami z Francją byłaby bez pomocy Polski decydującą w jej dziejach klęskę poniosła. Czy by Turcy wtedy opanowali wolność i pokojowość Polski? Czy by nie spotkał nas los Bułgarów i innych plemion słowiańskich? Polacy sądzili, że nie. Dlatego to na Sejmie 1585 r. chcieli wprost detronizować Sobieskiego, jeśli obroni Wiedeń (spisek Morsztyna). Gorszą jest jednak moralna detronizacja, jakiej się bezustannie dopuszczają historycy, dowodząc, iż Polska w ten sposób uratowała Austrię, która sto lat później wzięła udział w rozbiorach. Historycy ci jednak nie stawiają sobie pytania, co by Polsce grozić mogło od Turcji? Naszym zdaniem zasada Rzymian, by popierać słabszych sąsiadów przeciw silniejszym, jest absolutną w każdych okolicznościach.

Po bitwie wiedeńskiej, gdzie to osoba króla większy wpływ wywarła od całego wojska chrześcijańskiego, dalej po bitwie pod Parkanami, która to ostateczną klęską Kary Mustafy się stała, Jan III zamyślał o wykorzystaniu zwycięstwa dla Rzeczypospolitej. Miał nawet możność przyłączenia do niej Węgier. Atoli stanowisko wojska rozstrzygnęło o szybkim opuszczeniu terenu wojny i wszystkich planów.

Ledwie powrócił do kraju, gdzie ostygł pierwszy zapał, król ujrzał swych przyjaciół, swych krewnych nawet uniesionych powszechnym prądem, jak występowali przeciw niemu. Tak to – pisze Salvondy – ceniono w Polsce wielkich ludzi wojny. Po wyprawie wiedeńskiej Sobieski schorowany i stroskany wybrykami społeczeństwa szybko się starzeje. Jeszcze dwie wyprawy przeciw Turcji jak zwykle niedostatecznymi siłami prowadzone, jeszcze parę burzliwych sejmików i w 1699 r. umiera Jan Sobieski, zamykając swoją postacią szereg wielkich mężów, dzięki którym wyłącznie tak długo istniała dawna Polska. Nazwiska ich to: Tarnowski, Ostrogski, Batory, Zamojski, Żółkiewski, Chodkiewicz, Koniecpolski, Władysław IV, Czarniecki, Sobieski.

Rzadko który naród posiadł tylu wodzów tej miary, żaden chyba tak nimi nie gardził. Bo też zasady ich, zasady wielkich pociągnięć i wojen zaczepnych były obce i znienawidzone gnuśnemu narodowi. Niedługo jednak, a role się zmienią. W chwilach zapału naród zawoła o wodza, a opowiedzą mu tuzinkowi oficerowie. Lecz gdy znów znajdzie się jeden, godzien stanąć w plejadzie tamtych dawnych hetmanów, wtedy cięższą walkę stoczy ze swoim ludem niż z najeźdźcą. Najeźdźcę pokona, a naród wzmoże go w zapasach, zwycięstwa jego przekreśli, sprzymierzeńców odstąpi i nowe życie zacznie ku pacyfizmowi i zgubie.

 

X.

Haniebne dzieje elekcji następującej po śmierci Jana III daje nam przedsmak tego, co się dziać będzie za najbliższego panowania Augusta II księcia Saskiego.

Chwila, w której król ten tron obejmował, była przełomowa i decydująca dla dwóch następujących stuleci. W r. 1700 wybuchły śmiertelne zapasy tak w zachodniej, jak i wschodniej Europie. Biada narodowi, który w nich nie odważy się wziąć udziału.

Na zachodzie widzimy powszechną koalicję przeciw Francji, która wzmógłszy się niepomiernie za panowania Ludwików sięga po hegemonię nad światem w postaci posiadłości hiszpańskich. To wojna sukcesyjna hiszpańska.

Na wschodzie sytuacja wręcz odmienna. Tu przeciw kolosowi rosyjskiemu, który powoli, lecz z żelazną konsekwencją dąży do hegemonii nad wschodem, zamiast solidarnej koalicji występuje jeden człowiek, którego losy przedstawiają analogię z losem Hannibala. Człowiekiem tym Karol XII.

Narody, które swego czasu nie wsparły Hannibala przeciw Rzymowi, później kolejno przechodziły w niewolę tego mocarstwa. Polska, Turcja i Ukraina nie poparłszy Karola XII znalazły się kolejno w promieniu wpływu Rosji. Polska zaś odegrała w wojnie tej rolę już specjalnie smutną.

Gdy bowiem 30 grudnia 1701 r. Karol XII wkroczył na czele dość słabej armii do Kurlandii i począł okupować Polskę, Polacy nie mogli się na nic zdecydować. Przy boku Karola, oprócz paru warchołów zatroskanych o własne kieszenie (jak Sapiehowie), nikt prawie nie stanął. Już ten sam fakt świadczy okropnie o ówczesnym rozumie politycznym Polaków. Ale gorzej jeszcze przedstawia się nasza ówczesna polityka, gdy przypomnimy sobie, że również nie zdecydowano się na wyrzucenie Szweda z kraju. Słabe konfederacje jak Sandomierska (22. sierpnia 1703) nie mogą nic przeciw Szwedom zdziałać. Kończy się na tym, że Szwedzi 10 lat w Polsce rabują i utrzymują jej kosztem całą armię, a następnie niepoparci od Rzeczypospolitej ponoszą definitywną klęskę w walce ze śmiertelnym naszym wrogiem pod Połtawą. Polska wreszcie wychodzi z tego okresu z hańbą okropnie wyniszczona, a bez żadnych korzyści i nawet bez wydania komukolwiek wojny! „Nie zliczył nikt i nie zliczy – pisze profesor Konopczyński – ile ogółem wytępiono ludu, wybrano żywności i kontrybucji”. Faktem jest, że Szwedzi żywili kosztem Polski przez 8 lat dziesiątki tysięcy żołnierzy (1701-1709), że Rosjanie przez lat 18 z małą przerwą robili to samo; Sasi gościli u nas z mniejszą lub większą uciążliwością od 1701-1706 i za cenę takich ofiar można było przez szereg lat utrzymać 100 tysięczną armię wystarczającą do zdobycia Kijowa, Smoleńska, Rygi i Królewca.

Oto nauka jak się opłaca pacyfizm. Ale idźmy dalej. Z bitwą pod Połtawą, a nawet z bohaterską śmiercią Karola XII pod Fredericksholmem bynajmniej nie skończyła się wojna północna. Przeciwnie jeszcze w roku 1719 poczęły świtać dla Polski i Szwecji znów jaśniejsze horyzonty. Szwecja zawarta pokój z Prusami.

August II książę Saski i król Polski, dotychczas największy jej wróg zrażony postępowaniem sprzymierzeńca Piotra rosyjskiego, postanowił zemścić się na nim i sprzymierzyć się ze Szwecją przeciw Rosji.

Tak powstała owa liga wiedeńska (1719) między Austrią, Szwecją, Anglią, Saksonią i Prusami przeciw Rosji. Chodziło tylko o wciągnięcie Polski do przymierza. Zbliżał się moment – pisze znów Konopczyński – kiedy Polska miała zająć stanowisko wobec tej koniunktury politycznej wyjątkowo pomyślnej. Jakie zajęła? Gdybyśmy w tej chwili czytali historię rzymską, angielską, niemiecką czy francuską, wiedzielibyśmy z góry, co te narody uczyniły, niezawodnie przystąpiłyby do Ligi przeciw swemu śmiertelnemu wrogowi w tak pomyślnej sytuacji. Ponieważ jednak znamy już charakter narodu polskiego, wiemy, że Polska tego nie uczyniła! „Rozstrzygnięcie zapadło fatalne”. Gdy Moskal wymówił wyraz wojna, wszystko miękło jak wosk, w decydujących narodach wszyscy odpychali ewentualności zbrojnego czynu.

Kott poseł angielski ujrzał bezowocny koniec Sejmu i doszedł do wniosku, że Polacy nie chcą Kijowa ani bezpieczeństwa, boją się tylko króla. Na tych twardych mózgach stępiło się ostrze wiedeńskiego przymierza (Konopczyński 85). Takim był naród.

 

XI.

W 1733 umiera August II i znów przychodzi do elekcji. Elekcja ta jest jednym z najcharakterystyczniejszych objawów usposobienia społeczeństwa polskiego, opiszemy więc ją nieco dokładniej jak inne fakty.

Głównymi kandydatami byli: Leszczyński były król – manekin Karola XII i August syn Augusta II. Polacy sprzyjali jednogłośnie prawie pierwszemu, choć okrytemu tak smutną sławą z czasów wojny północnej. Augustowi sprzyjały jednak mocarstwa sąsiednie, Rosja i Austria i postanowiły siłą wprowadzić swego kandydata na nieszczęsny tron Polski, w tym celu marszałek Munich gromadzi nad granicą Polski wojska rosyjskie, a generał Lassy wojska austriackie.

Tymczasem wybiera się w Warszawie Sejm konwokacyjny. Mimo że wszyscy jego członkowie wiedzieli doskonale o wojennych zamiarach i koncentracji armii mocarstw, nikt nie pomyślał o zakryciu odsłoniętych zupełnie granic. Nie pomyślano zaś, pisze Schmidt[6], z powodu, że „prymas wraz z całym stronnictwem Leszczyńskiego był przekonany, że mocarstwa sąsiednie najpierw na podstawie uroczystych i przez całą Europę zagwarantowanych traktatów nie będą śmiały wysiać swe wojska na dzierżawy Rzeczypospolitej, co byłoby naruszeniem tych traktatów. Po drugie uważano, że Ludwik XV, zięć i sprzymierzeniec Leszczyńskiego, jest zanadto potężny, by nieprzyjaciele mogli Polsce coś zrobić”.

Zdumiewająca ufność w traktaty i naiwność. Nigdy może nie przejawia się ona tak wyraźnie jak w czasie tej elekcji. Z kwatery posła saskiego wypuszczano mnóstwo pisemek ubliżających w najwyższym stopniu Rzeczypospolitej. Postanowiono więc wezwać posła saskiego do tłumaczenia się przed Sejmem. Gdy jednak ambasadorowie Rosji i Austrii sprzeciwili się temu, Sejm przestraszony cofnął swe żądanie, tymczasem wojska nieprzyjacielskie wkroczyły do kraju, rada senatu powołując się na stare prawa prosi posła rosyjskiego i austriackiego, aby się z Polski wynieśli. Ci jednak odpowiadają, że tego nie zrobią i senat znów w niepojęty sposób cofa swe wezwania. W międzyczasie zbiera się elekcja i wybiera prawie jednogłośnie królem Leszczyńskiego. Wojska sprzymierzone podsuwają się jednak coraz bliżej pod stolicę. „Co do nieprzyjaciół – pisze znów Schmidt – chwycono się dziwnej polityki. Nie chcąc bardziej rozdrażniać carowej napisano manifest, że Rzeczpospolita nie myśli łamać przymierza ani zaczepnie występować przeciw Rosji”.

Wystąpiono zaś obronnie w ten sposób, że naprzeciw 50.000 Lascego i Municha wysłano 2.000 zbieraniny. Oddział ten, jak i również konfederacje zawiązujące się to tu to tam przepędzili Moskala bez trudu. Niedoszły po raz drugi król Leszczyński chroni się do Gdańska, który jednak po krótkim oblężeniu upada.

 

XII.

Od Sasów nie będziemy doszukiwać się usposobienia narodu w objawach życia państwowego. Znajdziemy je prędzej w szeregu powstań, w które ten okres dziejowy tak obfituje. Powstania te jednak niestety zazwyczaj nie wychodziły wprost od społeczeństwa i były wywoływane przez garstkę zaledwie zapalonej młodzieży. Nie wystarczające poparcie ich przez cały naród było też główną przyczyną ich upadku.

Prawdą jest, że wiele winy za nieudanie się powstań spada na ich niefortunnych przywódców[7]. Nie może jednak istnieć państwo, które dla swego utrzymania potrzebuje wciąż wielkich wodzów. Gdy wodzowie przestają się w takt rodzić, takie państwo przestaje istnieć.

Społeczeństwo nasze nie potrafiło, mimo chwilowych zapałów wydobyć wszystkie swe siły. Taka Hiszpania potrafiła przez 6 lat (1808-1814), mimo okupacji francuskiej i bezustannych klęsk, wystawić i wciąż na nowo stwarzać 200.000 armię (Według obliczenia Horzetskiego, Wichtigste Feldzüge Europe seit 1792). Polska maksimum osiągnęła w 1830 r. wraz ze stutysięczną armią. A Polska miała kompletną organizację i znaczną cześć kraju wolną. Dysproporcja z wysiłkiem hiszpańskim jest więc rażąca.

Nic innego tylko brak kultury wojskowej – pisze Starzyński – stanowił główną przyczynę upadku Rzeczypospolitej. Wypadki z r. 1830 stwierdziły, że wojny Napoleońskie tej kultury nie pogłębiły. Nie co innego, jak brak kultury wojskowej, wykazali w r. 1863 „biali i czerwoni”, a z nimi cały naród. Toteż cały naród ponosi odpowiedzialność za klęskę, którą wówczas ponieśliśmy”.

Przejdźmy pokrótce ten okres. Za konfederacji barskiej naród nasz jest podzielony na dwa obozy, jeden chce walki z Moskalami, drugi jest za pokojem. Drugi nie cofa się nawet przed zwalczaniem pierwszego na spółkę z Moskalami. Ale i pierwszy nie może się pozbyć wiecznych u Polaków formułek pacyfistycznych. Świadczy o tym najlepiej manifest „Do poczciwych obywateli Narodu Rosyjskiego”. „Ta zaś wiolencja – piszą tam konfederaci – która się dzieje królestwu naszemu od armii rosyjskiej, nie sądzimy, ażeby była z rady uczciwych obywateli narodu rosyjskiego”. Cała konfederacja dosyć nieliczna, źle prowadzona, upada pod ciosami rodaków i wojska rosyjskiego.

 

***

 

Wiadomo, że Konstytucja 3. Maja miała również bardzo licznych przeciwników. Abstrahując nawet od nich, nawet zwolennicy reformy nie potrafili stworzyć, nic znacznego. Słaba armia polska oddała w r. 1791 bez bitwy prawie kraj w ręce nieprzyjaciela. Nie zdecydowano się na „Lever en masse”, które Francja współcześnie z takim zapałem przeprowadziła przeciw wrażemu najazdowi.

Powstanie Kościuszki sparaliżowane zostało przez możnych i licznych przeciwników. Nie udało się stworzyć wystarczającej armii. Znów tu wina społeczeństwa. Po upadku tej insurekcji, gdy w kraju panuje skrajna apatia, generał Dąbrowski stwarza we Włoszech wiekopomne legiony. Ani za życia, ani w potomności nie doceniono ich twórcy generała „militarysty” Dąbrowskiego. Jest to szczegół, lecz często szczegóły odkrywają prawdziwy charakter narodu.

Tymczasem apatii, która w kraju zapanowała po 1794 r., nie przerwał triumfalny pochód orłów Napoleona. W 1806 r. kraj nasz, mimo iż rozporządzał zasobami pruskimi i wszechpotężną opieką Napoleona, nie potrafił w krótkim czasie stworzyć sił, które by mogły istotnie wpłynąć na losy kampanii 1807 r. Możemy śmiało powiedzieć, że Bułgarzy w 1877 r., gdy zawitała im pomoc rosyjska, bardziej się wysilili jak Polacy w r. 1806. Dalsze dzieje Księstwa Warszawskiego przepełnione są również narzekaniem cywilów na zubożenie kraju z powodu armii.

Nowe fale zapału narodu Polskiego przyszły dopiero w 1830 r. Objawiały się one jednak niestety przeważnie w słowach. W czynach, wykazaliśmy już poprzednio, o ile niżej stała Polska od takiej na przykład Hiszpanii. W 1863 r. jeszcze jedno powstanie wywołane przez garstkę młodzieży, za mało wspierane przez społeczeństwo, a później przez nie potępione; i przychodzi długotrwały okres apatii. Rzut oka na ten okres zmusza nas do smutnej konkluzji, że charakter narodu polskiego nie zmienił się wówczas ani na jotę. Haniebne pozycje kraju wywoływały tylko nieco częstsze przypływy zdrowego zapału.

 

XIII.

Nie dzięki postępowi wzniosłych zasad wolności i altruizmu, ale dzięki wielkiej wojnie, bardziej jeszcze od innych w imię interesu prowadzonej, odzyskali Polacy wolność w 1918 r. Z chwilą, gdy istnienie silnej Polski stało się potrzebnym Francji dla związania pewnej części sił niemieckich na wschodzie na miejsce rozpadającej się Rosji, przeprowadziła ona na konferencji pokojowej myśl wielkiej Polski. Dar ów jednak był niezupełny, gdyż zmuszając Niemcy do odstąpienia nam znacznych obszarów, nie miała jednak Francja wpływu na Rosję, która wcale nie nosiła się z zamiarem wyrzekać się zaborów, mimo tak propagowanego hasła samostanowienia narodów. Nie może to nas dziwić o tyle, że wiemy z dziejów, iż im bardziej dany naród mówi o pokoju, tym więcej myśli o podbojach, z wyjątkiem Polski, w którym to kraju od niepamiętnych czasów wszystkie sztuki dyplomatyczne brane były za dobrą monetę. Zreasumujmy więc położenie: Niemcy zupełnie bezsilne dzięki przegranej wielkiej wojnie, dalej Czechosłowacja, kraj niezbyt nam przyjazny, ale będący pod wpływem Francji i za słaby, by stać się naprawdę groźnym; granicząca z Czechosłowacją Rumunia związana walką przeciw Rosji i wreszcie ta ostatnia, osłabiona rewolucją, rozdarta wojnami domowymi, odcięta i wroga całemu światu. Sytuacja więc polityczna Polski była tak świetną, jak od czasów pierwszych Wazów już nigdy nie była. Sprzyjało nam jeszcze szczęście o tyle, iż Rosja sama zaczęła wojnę, ułatwiając w ten sposób tak ciężkie zazwyczaj w Polsce wypowiedzenie. Z drugiej strony jednak, zważywszy, iż Polska powstała dopiero bez armii, bez skarbu, można by sądzić, iż nie była w stanie prowadzić walki z Rosją, nawet sowiecką. Historia jednak pokazała, iż sąd ten byłby mylnym.

Pierwszym polskim Naczelnikiem Państwa, a równocześnie wodzem naczelnym został Józef Piłsudski, który cale życie walczył przeciw Rosji. Osoba jego dawała więc gwarancję, iż w tą stronę skieruje się nowa armia polska.

Zwołany jednakże równocześnie Sejm stanął na zgoła odmiennym stanowisku. Nie żałując wydatków na wojnę i widząc jasno jej konieczność pragnął jednak, by pozostała ściśle obronna, zaczepne natomiast kroki pragnął zwrócić przeciw Ukrainie, które to słabe państewko jednym frontem starało się zdobyć Ukrainę naddnieprzańską na Rosji, drugim zaś Galicję wschodnią na Polsce. Podczas więc, gdy Piłsudski zamierzał oszczędzać, a nawet iść zgodnie z Ukrainą i zadać decydujący cios resztkom Rosji, rozumując, iż wtedy Polska łatwo da sobie radę z Ukrainą, Sejm, zwłaszcza zaś jego prawicowe stronnictwa, chciał znieść Ukrainę w ogóle z powierzchni ziemi, ufając, iż potem potężna Rosja zawrze z Polską wieczny i dobry pokój. I ku wzmocnieniu słowiańszczyzny zapatrywania te posłowie posunęli tak daleko, iż, dowiedziawszy się o projektowanym uderzeniu wojsk polskich celem zajęcia Wilna, zagrozili rewolucją w razie jego wykonania. Szczęściem owa groźba nie zamieniła się w czyn, pozostając jednym jeszcze atakiem narodu polskiego przeciw wodzowi. Zasadniczo jednak Sejm przeprowadził swój program i Ukraina wzięta w dwa ognie straciła wszystko, tak że pozostał jeden wielki front polsko – rosyjski.

Teraz, gdyby rząd był w ręku stronnictw narodowych, rozpoczęto by rokowania pokojowe na zasadzie linii Dmowskiego, która oddawała Polsce część kresów o ludności przeważnie białoruskiej, z drugiej zaś strony pozostawiła Rosję tak silną, iż szybko mogłaby przyjść do siebie z chwilą ustabilizowania swoich stosunków. Piłsudski jednak zdołał swój rząd utrzymać i wierny zasadzie rozbicia Rosji za pomocą stworzenia wielkiej Ukrainy, który to kraj jest od dawna źródłem potęgi carów, zajął Kijów, zaprowadził tam rząd ukraiński z Petlurą na czele. Śmiały ten krok, początkujący wielkomocarstwową politykę Polski, wywołał sprzeciwy tak wewnątrz kraju, jak i za granicą. Wewnątrz stronnictwa narodowe propagujące tak złowrogie w dziejach polskich hasło, by „nie drażnić” niedźwiedzia rosyjskiego, przestrzegały przed następstwami wojny z całą potęgą rosyjską. Za granicą Anglia, a nawet Francja z niepokojem patrzyły na próby zupełnej zmiany stosunków na wschodzie poza ich plecami. Ponieważ jednak sympatie są zawsze po stronie zwycięzcy, głosy te milczały póki armia polska pod Kijowem nie została pobitą i nie opuściła kolejno całej Ukrainy. Jednocześnie prawie nastąpiło uderzenie ze strony rosyjskiej w kierunku Warszawy, odwrót 600 kilometrowy i widmo zagłady stanęło przed Rzeczpospolitą. Sytuacja ta była niewątpliwie skutkiem wyprawy kijowskiej. Można sądzić, iż za cenę pewnych ustępstw Rosja byłaby zawarła z Polską pokój w 1919 r., podobnie jak to uczyniła z państwami bałtyckimi.

Wszystkie natomiast zasady historii i zdrowego rozsądku kazały szukać teraz właśnie, kiedy Rosja była odcięta od całego świata, rozbita atakiem wojsk białych Wrangla, decydującej rozprawy. Naród polski do ostatniej chwili jednak wzdrygał się przed tak odważnym krokiem. Choć teraz, gdy wróg zajmował ziemie rdzennie polskie, wojna stała się zupełnie „obronna” i, co za tym idzie, ogromny zapał cały naród ogarnął, mimo to, w chwili, gdy już Moskale dosięgali Warszawy, Sejm posłał prośbę o pokój, która choć na szczęście odrzuconą została, jeszcze jednym haniebnym dowodem charakteru naszego zostanie, tym ostrzej on wystąpi, kiedy spojrzymy na usposobienie Francji 1870 r., kiedy to po bitwie pod Sedanem położenie stokroć gorsze było niż nasze pod Warszawą.

Jednakże, dzięki błędom dowództwa bolszewickiego i genialnym działaniom naszych wodzów, bitwa pod Warszawą zniszczyła prawie do szczętu siły rosyjskie. Resztki tych armii i rezerwy zebrane pod Grodnem ten sam los spotkał. Teraz Rosja stała bezbronna przed Rzeczpospolitą. Piłsudski wyraził myśl, iż trzeba iść naprzód do zupełnego pognębienia nieprzyjaciela. Sejm jednak zawarł w Rydze pokój, którym bezbronnej Rosji oddał całą Ukrainę i tym samym możność odwetu.

Odtąd polityka zagraniczna Polski idzie konsekwentnie po linii „nie – drażnienia”. Pozwolono Rosji bez słowa protestu zdusić krwawe powstanie Gruzji i zyskać przemożny wpływ w Chinach. Ministrowie się zmieniali, lecz każdy bez wyjątku uznał za konieczne i czynami potwierdzać odwieczne rozbrajające polskie hasło, iż stosunek nasz do sąsiadów będzie takim, jaki będzie stosunek sąsiadów tych do nas. Kiedy zaś minister Skirmunt zajął w Genewie stanowisko, które mogło dać nadzieję, iż Polska przecież całkiem inicjatywy nie straciła, pojawia się szereg artykułów senatora B. Koskowskiego jednego z przywódców narodowych stronnictw, przestrzegających ministra przed mieszaniem się do polityki europejskiej, aby broń Boże komplikacje jakie z tego nie wynikły. Piłsudski stracił kolejno wpływ we wszystkich stronnictwach. W chwili zaś, gdy Gdańsk bezczeszcząc urzędy polskie zerwie nasze skrzynki pocztowe, Polska odwoła się do Ligi Narodów.

Nic lepiej może nie pokaże nam dzisiejszego nowego usposobienia, jak wyjątek z gazety „Kuriera ilustrowanego" z Krakowa (patrz nr 28/1 1925). Jest to sprawozdanie z wrażenia, jakie w kraju wywołały układy ministra Skrzyńskiego z państwami Bałtyckimi w Polsce. Obawiają się, że sojusz wojskowy, do którego rzekomo dąży minister Skrzyński, byłby dla nas katastrofą, bo mógłby nas zawikłać w niebezpieczną wojnę. Czyż nie lepiej „żółwiem siedzieć i łba nie wystawiać”, jak w 1646 radził jeden z senatorów?

 

 

CZĘŚĆ III.

 

I.

Tak więc widzimy jak dziecinnymi były metody polskie w porównaniu do jej sąsiadów. W różnicy tej megalomani nasi dopatrują się znamion wielkości. Od zamierzchłej przeszłości, kiedy Warneńczyk omal nie został zdetronizowany za to, że chciał Węgierską Koronę przyjąć, poprzez wzniosłe a naiwne tendencje pokojowe Zborowskich, Karnkowskich, Kisielów, Tarłów, Chłopickich, poprzez nienawiść żywioną w Sejmie i tłumie do każdego, kto pragnął trwale Polskę uzbroić, nienawiść do Tarnowskich, Batorych, Ossolińskich, Sobieskich, aż do grożenia rewolucją przez posłów, jeżeli armia polska zajmie Wilno w 1919 r., do artykułów senatora Koskowskiego naród nasz był wielkim i mądrym. Radość, która rozpiera czytelnika po przeczytaniu „Ducha dziejów Polski”, nie jest nam obcą, byliśmy sławnym narodem. Woleliśmy być napadnięci i zginąć, niż zgrzeszyć inicjatywą. Bardziej chlubiliśmy się rzezią Pragi niż wyprawę wiedeńską. Woleliśmy uprawiać śniegi Sybiru niż czarnoziemy Ukrainy. Historia nie szczędziła nam lekcji: ilekroć Polska uprzedzała nieprzyjaciela- zwyciężała, ile razy wyczekiwała cierpliwie krytycznej sytuacji – upadała. Toteż chwalono Batorego po śmierci, lecz jak zdrady lękano się go naśladować. Jest w tej niekonsekwencji straszliwy dowód na samobójcze podłoże charakteru polskiego. Wzrasta ono do obawy, iż zdrowe rozumowanie nie zdoła przezwyciężyć tego instynktu.

Warunki się zmieniają – powiedzą Polacy – historia się nie powtarza, było złe sto lat temu, dziś jest dobre, jedyne… Tak jest! Warunki się zmieniają, ale niezmiennymi pozostają prawa rządzące współżyciem narodów. Tak sześć tysięcy lat temu, jak dwieście, jak dziś, jak jutro armia, która pragnie zwyciężyć, będzie biła armię, która chce złożyć broń. Naród, który pragnie zginąć, nigdy nie będzie żył. Lud, który wygłasza hasła, zamiast kuć żelaza, nie broni się hasłami przed żelazem. Żaden postęp w technice, żadna konferencja międzynarodowa aksjomatów tych nie obali. Jeden przypadek może odchylić ich działanie. Tylko nieskrępowana wola człowieka – geniusza może przynieść dziejom czynnik nieprzewidziany. Tym to przypadkiem utrzymywał się naród nasz długo. Ale czy można liczyć na przyszłość? Czy naród się wyparł Ossolińskiego i zburzył swą flotę, nie skrępuje Napoleona i nie unicestwi dzieła Cavoura.

 

II

Cóż więc czynić? Nic ponad to, co nakazuje zdrowy rozsądek. Nie uczyć dzieci naszych o „różniczkach historycznych” czy „dośrodkowości”, jak tego chce p. Górski, ale o tym, dlaczego Polska zwyciężyła pod Grunwaldem, a upadła pod Maciejowicami, o tym jak jej polityka zagraniczna była łatwowierną i nieśmiałą. Uczmy ich czcić armię i wodzów.

Rząd polski nie czynił dotąd zbytnich oszczędności na armii.

Ale podporządkowuje organizację konstytucji, aby wymogom demokracji stało się zadość. Dzielą tu władzę na trzy części, jak niegdyś trzech regimentarzy mianowano. Wszyscy jednak wiedzą, iż nie konstytucja armię, lecz armia konstytucję utrzymuje, i że wystarczy jednej przegranej wojny, by całe państwo istnieć przestało.

Nie należy popierać swych potężnych sąsiadów przeciw słabym, lecz słabych przeciw silnym. A więc Czechy przeciw Niemcom, Ukrainę i Gruzję przeciw Rosji, nie mówiąc o państwach bałkańskich. Zwlekać można z wojną, gdy konstelacja jest niekorzystna, lecz przyśpieszać ją trzeba, gdy nieprzyjaciel gdzie indziej już jest zwyciężony.

Ale teorie pacyfistyczne, którymi rozbrzmiewają mury naszego Sejmu i szpalty pism, nie tylko z charakteru naszego wynikają. Każdy, kto spojrzy na mapę, widzi groźną sytuacją naszego państwa. O przymierzu z Niemcami na szczęście nikt nie mówi, ale zdaniem polityków największego polskiego stronnictwa Rosja zwiąże się z nami braterskim przymierzem. Chcielibyśmy w to wierzyć. Rosja zwiąże się z nami przymierzem, ponieważ pierwszym faktem w jej dziejach jest wojna z Polską. Dlatego, że później, ile razy w którymkolwiek kierunku zmieniała rządy, zawsze znaczyła przewrót agresywnością względem Polski. Dlatego, że prezes Dumy Rodzianko wolał, iż jeśli Mikołaj II stanie się królem Polski, straci berło rosyjskie. Dlatego, że dzienniki emigracji rosyjskiej wszystkich odcieni jednomyślnie głoszą prawa Rosji do kresów po Bug i San, dlatego wreszcie, iż Sowiety związały się z Niemcami antypolskim sojuszem w Rapallo. „Zarówno ci, którzy wieszali – pisze pan Chołoniowski – jak i ci, którzy byli wieszani, nienawidzili Polski”. Dlatego wszystkiego można się spodziewać z góry ze strony Rosji, ale w takim razie nie trzeba być zbyt konsekwentnym. Niektórym usposobienie Rosji tak wczorajszej, jak i dzisiejszej, względem nas wydawało się zbyt jaskrawym, by można się spodziewać, iż się nagle samo z siebie zmieni. Zaczęto szukać genezy tej nienawiści narodowej i znaleziono ją… A gdzież by mógł ją znaleźć naród nasz? Znaleziono przyczynę w zbrodniczych polskich działaniach przeciw poczciwej Rosji. Zbyt ostro napastowaliśmy ją. Kiedy? Tego nie wiadomo. Ale wiadomo, że szlachta chciała już Iwanem Groźnym tron polski ozdobić, by wojny uniknąć. Wiadomo, że na każdą zaczepkę odpowiadała prośbą o pokój. Mamy dalej manifest Tarły, który wierzy w gołębie instynkty ludu rosyjskiego, manifest konfederacji barskiej do uczciwych obywateli narodu rosyjskiego, listy Stanisława Augusta i Chłopickiego. Mamy serie artykułów posła Strońskiego drżących z oburzenia przeciw Piłsudskiemu za to, iż chciał on iść naprzód do zupełnego rozgromienia wroga. Czy to mało? Czy to jest drażnienie niedźwiedzia, o którym pisze hr. Skrzyński? A więc trudno prowadzić politykę bardziej pokojową, od tej którąśmy zawsze prowadzili i dla której cierpieliśmy 150-letnią niewolę. Położenie jednak nie wydaje się naszemu społeczeństwu groźnym. Podobnie jak za Sasów wierzono, iż nikt nie zaatakuje państwa, które nie posiadając armii nie może być groźnym, tak dziś sądzą, że unikną zbrojnej rozprawy, jeżeli sami ją nie wywołają. Ale w cokolwiek by wierzono, dzieje mają swoje żelazne prawa. Naród nasz będzie odrzucał oferty przymierzy zaczepnych, będzie się wystrzegał mieszania w wewnętrzne sprawy sąsiadów. Będzie uczył swych synów, iż wojna jest zbrodnią, a gnuśność honorem. Będzie czekał, aż Rosja i Niemcy w najdogodniejszej dla siebie chwili przygotują siły do wspólnego uderzenia. By chwili tej nie przyśpieszać, nie zawrze on drażniących sojuszów i wojsk nie zmobilizuje. Gdy nieprzyjaciel wkroczy, jeszcze raz czarno na białym światu dowiedzie pięknym manifestem, że Polska jest niewinnie napadniętą. By „dyshonoru ichmościom nie czynić” pominie najlepszych wodzów. W wiecznej kłótni, w obawie zamachu stanu, w tchórzliwych ucieczkach do rokowań pokojowych będą się cofać nasze oddziały. Wróg zajmie stolicę i w ten sposób Polska upadnie.

 

Adolf Bocheński

 


[1]              Philosofie der Geschichte als sociologie, Lipsk 1922.

[2]              Dzieje Polski za Jagiellonów.

[3]              Wzrost mocarstwowy Polski w XV. i XVI. w.

[4]              Dzieje Rzeczypospolitej Polskiej.

[5]              Dzieje Rzeczypospolitej Polskiej.

[6]              Dzieje Polski w XVIII i XIX. wieku.

[7]              Dla zaznajomienia się, z wojskowego punktu widzenia, z wodzami naszych powstań, najlepszą jest rozprawa słynnego gen. Prądzyńskiego „Czterej ostatni wodzowie Polscy przed sądem historii". Usiłowania Polaków – pisze więc Prądzyński – spełzły na niczym. Każdy ich wyskok wznieciwszy święty płomień gasł szybko, jak ogień ze słomy. Dlaczego wojny te nie były zaciętsze? Dlaczego zwłaszcza tak krótko trwały? Oto wodzowie, w których ręce okoliczności złożyły losy Polski, nie mieli takich zdolności, jakich wymagało położenie". Rzeczywiście wodzowie ponoszą wielką winę, lecz większą jeszcze społeczeństwo.

Kategoria: klasyki

Komentarze (5)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Antek pisze:

    Współautorem "Tendencji samobójczych narodu polskiego" jest Aleksander Bocheński.

  2. Danek Z. pisze:

    Znakomity tekst – dziękuję za umożliwienie poznania go. Przywodzi na myśl irracjonalną czy wprost obłąkaną nienawiść niektórych Polaków do Kaczyńskiego i Macierewicza (a wcześniej do Korfantego). Zarazem historia najświeższa, aktualnie dziejąca się, wydaje się w pewien sposób podważać niektóre twierdzenia Autora. Mam na myśli postępujący na naszych oczach upadek takich racjonalnych i odwiecznie agresywnych krajów i narodów jak Anglia i Niemcy. Zatem to nie tylko Polacy zachowują się "samobójczo" i nie tylko Polacy są samodestrukcyjnymi "pacyfistami", sprowadzającymi na siebie obce najazdy. Bycie konsekwentnie racjonalnym i agresywnym nie zapewnia wiecznego bycia mocarstwem ani uniknięcia takiego upadku, jaki przydarzył się irracjonalnej i pacyfistycznej Polsce Szlacheckiej, prawda?

  3. Danek Z. pisze:

    PS. Właśnie poczytałem sobie inne teksty na tej stronie, np. obronę pani Sztajer bolszewickiego "pałacu kultury" i oskarżanie o bolszewizm tych, co chcieliby, aby ten pałac został wyburzony. I wspomniany tekst pani Sztajer, i inne teksty na tym forum, wydają się potwierdzać prawdziwość twierdzenia Bocheńskiego o samobójczej wręcz irracjonalności Polaków. …  Liczni Amerykanie, czyli obywatele największego mocarstwa w historii świata, uważają Polaków za naród przygłupiasty, niezdolny do racjonalnego rozumowania, postępujący idiotycznie, w istocie nieuropejski. Oni śmieją się na samo słowo "Poland". Maja rację?…

  4. Andżej Dupa pisze:

    Poljaki robaki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *