banner ad

Jakubczyk: Ja, niezłomny chłopiec w wieku szkolnym – w odpowiedzi prof. Wielomskiemu

2015-09-04 09.09.58 (1)Poniższy tekst jest odpowiedzią na tekst profesora Adama Wielomskiego, który, jak podkreślił autor  – otworzył polemikę pomiędzy jego osobą ( i portalem konserwatyzm.pl) a portalem który współtworzę, tj. myślkonserwatywna.pl. Tytuł mojej riposty używa określenia, jakiego pan Profesor użył wobec męskiej części naszego zespołu redakcyjnego. Z góry zaznaczam że nie posiadam żadnych tytułów naukowych, jakiegokolwiek  wykształcenia wyższego – ale też zadartego nosa. Nie znoszę za to bezpodstawnego i w ogólnym rozrachunku niepożytecznego wywyższania się u innych, kierując się mądrością  zawartą w „De imitatione Christi”:  „To pewne, że w godzinie Sądu nie zapytają nas, cośmy czytali, ale co robiliśmy; ani czyśmy dobrze przemawiali, lecz czy żyliśmy po Bożemu. No powiedz, gdzie są owi wszyscy mędrcy i profesorowie, których tak dobrze znałeś, póki żyli i chodzili w blasku swej wiedzy? Ich majętności dawno inni zabrali, a nie wiem, czy jeszcze ich wspominają. Za życia wydawali się wielcy, a oto już cicho o nich”.

Ale przejdźmy do polemiki.

Na wstępie swego tekstu mój szanowny Oponent podkreśla, że zdaniem redakcji konserwatyzm.pl „na konserwatyzm składają się nie tylko konserwatywne idee, ale i konserwatywne rozumienie polityki, które osobiście lubię określać mianem >>realizmu politycznego<<. W swoich licznych tekstach zwracałem uwagę, że jeśli konserwatyzm ograniczymy wyłącznie do doktryn i idei, to te szlachetne idee mogą wejść w nienaturalny dla nich sojusz z rewolucyjnymi metodami i rewolucyjną mentalnością. Skoro bowiem otaczający nas świat zastany to jedno wielkie demoliberalne badziewie, to zakochany w swoich ideach konserwatysta łatwo może popaść w swoisty rewolucjonizm, czy raczej w swoistą >>rewolucję konserwatywną<<, gdzie konserwatywne idee połączy z rewolucyjnymi ideami i romantycznym stanem ducha.”  

Faktycznie pojmujemy konserwatyzm odmiennie. Osobiście, uważam iż jest on kwintesencją życia. Nadaje rytm codzienności i przesiąka wszystko, od moich manier po typ obuwia na moich stopach. Rozumienie polityki tym bardziej. Mój konserwatyzm to konserwatyzm duchowy; jak pisał George Panichas – pierwotny, stały, intensywny, wychodzący z nienaruszalnej siły i wiary, niezmienny i bezkompromisowy w swych zasadach – katolicki, krytyczny i katechetyczny. Obracający się wokół, i zakorzeniony, zawsze powracający do, i szanujący najwyższe z prawd – aksjomatyczne Słowo Boże i porządek zasad, kierujących naszymi Duszami. Idąc dalej myślą Panichasa, trzeba, z szacunku do ideału moralnego (owej Etyki z dużego E, o której wspominiał p. Wielomski) – jak radzi Jose Ortega y Gasset – „walczyć z jego największymi wrogami, którymi są moralności przewrotne”. Jeśli chcemy odzyskać "moralny ideał" i jeśli mamy być ponownie poświęceni  życiu duchowemu, tedy pilnie potrzebujemy konserwatyzmu bezwarunkowego, zdrowego, ascetycznego, zdyscyplinowanego, proroczego, niezachwianego w krytycznych sytuacjach, niestrudzonego w swojej misji, silnego w swojej wierze, wiernego jej dogmatom, w końcu czystego w swojej metafizyce. Ów konserwatyzm musi już teraz oczyścić się z pozłacanych naleciałości, fałszywego samozadowolenia, celowych kompromisów, krzykliwych pokus i dryfujących celów. Tylko wtedy będzie gotów na  moralne i duchowe wypełnienie "płonącym zapałem pełnym udręki" –  jak ujęli by to wielcy mistycy. W obecnie panującym stanie kryzysu, konserwatyzm musi przejść nawrócenie. Tylko w akcie pokuty będzie mógł on znaleźć nasiona odnowy. Chciałbym jedynie dodać, że żadne skłonności rewolucyjne we mnie nie drzemią, a na kompromisy z ich przedstawicielami skazani są raczej adepci rozumiejący konserwatyzm jak pan Profesor, czego doskonałym przykładem jest „Bolo” Piasecki.

Jednak fundamentalnym punktem spornym pomiędzy naszymi środowiskami okazuje się oto spór o tzw. Żołnierzy Wyklętych. Po pierwsze, o czym wspominałem już w swym zeszłorocznym tekście, Wyklęci nie byli żadnymi powstańcami (tym bardziej rebeliantami walczącymi z polskimi rządami) tylko żołnierzami którzy walczyli z okupantem swojej Ojczyzny. Profesorskie porównanie ich z powstańcami styczniowymi jest mocno chybione, ich walka bardziej odzwierciedlała postawę białogwardzistów rosyjskich z lat 1917-1923, niż zbuntowanych amatorów z kosami (błędnym jest również stwierdzenie, iż byliby oni wcieleni do wojska cesarskiego w efekcie branki Wielopolskiego, ponieważ to raczej oni by ją przeprowadzali). Ich postawa była kolejnym wcieleniem bezkompromisowej opozycji większości Polaków wobec czerwonej zarazy,  od [między innymi] I Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Dowbór-Musińskiego poczynając, poprzez wojnę polsko-bolszewicką, na Orlętach Lwowskich kończąc. Profesor Wielomski podkreśla, że ŻN brakowało realizmu. Tutaj muszę mu przyznać rację, faktycznie, w swoich poczynaniach Niezłomni nie kierowali się realizmem politycznym (przynajmniej w końcowej fazie swojej działalności). Nie podzielam zdania mojego kolegi redakcyjnego, Karola Kilijanka, iż w istocie tak było. Nie o to wszakże chodzi, i żadna to dla nich ujma!

Przeanalizujmy czym naprawdę jest ów realizm? Są to po prostu środki przetrwania, dostosowywane do zmieniających się okoliczności. Kiedy siła nacisku wroga jest intensywna, należy pozostawać politycznie biernym. Cytując prof. Bartyzela „Trzeba po prostu żyć, pracować, modlić się i wychowywać dzieci: uczyć je pacierza, historii, dobrych manier i języków. Kiedy nacisk słabnie, trzeba wykorzystywać sytuację, roztropnie przesuwać linie frontu, wywalczać i zagospodarowywać enklawy wolności. Gdy zaistnieją oznaki, że bestia jest śmiertelnie osłabiona, trzeba zadać jej powalający cios. Oto cały realizm.”

Dla Niezłomnych realizm polityczny nie wchodził już w rachubę.

Pierwszym celem ich oporu było przede wszystkim zwyczajne przeżycie, naiwnym jest twierdzenie, że „wyjście z lasu” było dla ŻN czymś prostym. Jako przykład chciałbym w tym miejscu użyć kapitana Józefa Zadzierskiego "Wołyniaka" (1923-1946), który od początku 1944 roku przeprowadził wiele akcji przeciw administracji ukraińskiej oraz współpracującym z Niemcami służbom i pomocniczym oddziałom ukraińskim. Razem z sowiecką dywizją partyzancką im. Sidora Kowpaka. Dzięki likwidowaniu przez niego niemieckich grup kontyngentowych Niemcy na Zasaniu zaprzestali rekwirowania żywności we wsiach. Wiosną 1944 r. walczył z grupami UPA, jego oddział chronił ludność polską na Zasaniu przed napadami ukraińskimi. W lipcu 1944 przeprowadził wojska sowieckie przez San i umożliwił im zajęcie Leżajska bez żadnych walk i strat. Wstąpił nawet do milicji, ale zmuszony został do powrotu do lasu, ponieważ NKWD nie zostawiało go w spokoju.

Drugim – opór wobec piekielnej taczanki ze wschodu, systemu niszczącemu ludzkie dusze, eksperymentowi socjalnemu, do realizacji którego dążyli komunistyczni okupanci Rzeczpospolitej, a później  ich spadkobiercy, a mianowicie kreacji nowego człowieka. Współpraca z nowymi rządami byłaby tylko  „współuczestnictwem w dziele zniewalania, wspólnictwem ze śmiertelnym wrogiem”*. Kurczowe trzymanie się przez profesora Wielomskiego pozycji pro-państwowej i wynikającej z niej troski o przetrwanie tkanki narodu, środkami wręcz makiawelistycznymi, przeraża. Według mnie wynika ono z błędnego rozumienia tego, co jest nadrzędne i podrzędne w pojęciu państwa. Dla mnie wartością nadrzędną, czyli istotą tkanki narodu, która przechowuje istotę wspólnoty, jest jej duch, nabyte doświadczenia minionych pokoleń i dorobek historyczny, a nie fizyczne granice i ilość mieszkańców. Po krótce –  jakość. Młodszy z braci Mackiewiczów pisał swego czasu, iż „Naród to nie język, naród – to jego dusza, to jego tęsknoty, jego pieśni, jego literatura. Naród kształtuje się pod wpływem wychowania”. Ta ekskluzywność sprawia, że ich opór w moim mniemaniu jest jak najbardziej uzasadniony. Stawiam poza nawiasem możliwość wybuchu trzeciej wojny światowej, w którą mocno wierzyli (z resztą nie należeli do wyjątku), czy ich rzekomego romantycznego oderwania od realności, jak i pogłębionej polskiej nostalgii, tak wyszydzanej z prawa i lewa – ja nie boję się swojego sarmatyzmu udając zimnokrwistego prusaka.

Te ‘Karły Reakcji’, ukryte w lasach całej Polski, powinny służyć jako przykład uniesienia się ponad osobiste interesy i dobrobyt materialny. Zgodzę się co do tego, że jest to przykład bardzo ekstremalny [cóż w historii Rzeczypospolitej takowym nie jest?], dlatego też kolejne pokolenia Polaków powinny być uczone o tym, dlaczego Wyklęci wybrali taką, a nie inną opcję w walce z bolszewią,  jak również tego, że można było żyć i robić to inaczej, równocześnie dbając o przetrwanie depozytu prawdziwej polskości.

Chciałbym zakończyć swój tekst podobnie do tego, który opublikowano 1 marca zeszłego roku:

Walkę zbrojną, którą po roku 1945 kontunuowali ŻN, uważam za w pełni uzasadnioną. Zarazem nie zgadzam się z negatywnym wartościowaniem zachowań osób im współczesnych, które dokonały innego wyboru. ŻN powinni być pamiętani jako awangarda, ale należy też głośno mówić o tych, którzy przekazywali sarmackość w domowych zaciszach i tajnych spotkaniach,  o tych, którzy wykonywali ‘krecią robotę’, tych którzy bez zaprzedania ideałów prowadzili swą egzystencję w beznadziejnych warunkach, walcząc z wrogiem słowem i piórem. Nie chodzi mi o sprzedawczyków typu Bolesława Piaseckiego, którzy swoją słabość przemalowali na ’realizm’ tylko po to, aby lepiej spać.

Żołnierze Niezłomni winni służyć nam za wzór męstwa i nieugiętości w obliczu piekielnych zastępów, ale pamiętajmy że nie każdego na to stać i że potrzebne jest też ‘zaplecze’ – po to, aby kolejne pokolenia w razie potrzeby były w stanie wystawić hufce Rycerzy gotowych do walki.

 

Arkadiusz Jakubczyk

 

 

* Prof. Jacek Bartyzel: „Katolicy a komunizm. Realizm czy apostazja?”

 

Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Historia, Myśl, Polityka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *