banner ad

Współcześni powieściopisarze katoliccy w Anglii

| 8 kwietnia 2014 | 0 Komentarzy

COMPTON MACKENZIECOMPTON MACKENZIE

Po północnej stronie Tweedy kwitnie na ogół myśl radykalna, nie uznająca tradycji ani dogmatów. Jest to następstwem szkockiej śmiałości w dziedzinie abstrakcji, a także reakcją historyczną na surowość i oschłość szkockiego kalwinizmu. Szkocki ateizm odznacza się fanatyz­mem, odziedziczonym po Johnie Knoxie i szeregu pokoleń purytańskich.

To też jest do pewnego stopnia niespodzianką, że ze Szkocji wyszedł jeden z najwybit­niejszych pisarzy katolickich dzisiejszej W. Brytanii. Compton Mackenzie urodził się jako pro­testant, a do zmiany wiary doszedł drogą wysiłku własnej myśli. Co prawda wyrósł ze środowiska nie tylko nie purytańskiego, ale nawet wstrętnego purytanom, którzy od niepamiętnych czasów zwalczali teatr jako wynalazek szatański. Przyszedł na świat w r. 1883 jako syn dwojga aktorów i podobno jest spokrewniony z połową znanych rodzin aktorskich wyspy. Zakosztował też za młodu cygańskiego życia i chętnie je maluje. Jego artyści i hecarze są ludźmi wesołymi i często lekko­myślnymi, ale Mackenzie nie wprowadza w tych obrazkach rozluźnienia obyczajów, przeciwnie pokazuje, jak w niesprzyjających warunkach rozwija się życie rodzinne. Bohaterka jego „Łotrzyków i włóczęgów” — tak określał komediantów stary statut elżbietański — jest wzorową żoną i matką, a ukochanemu mężowi dotrzymuje wiary i po jego śmierci.

Dzieciństwo, spędzone w świecie aktorskim, pozostawiło niezatarty ślad w usposobieniu Mackenzie'go. Jest on niezmiernie sympatyczny towarzysko i dowcipny, posiada też dar naślado­wania znajomych. Lubuje się w igraszkach wyrazów.

Po zaraniu życia, spędzonym w atmosferze teatralnej, przyszły lata szkolne. Rodzice pragnęli dla syna wysokiego wykształcenia i dobrego towarzystwa. Wyniósł on z Oxfordu niepoślednią wiedzę. Tam to zainteresowały go zagadnienia religijne. Droga ewolucji wiodła — na prawo. Przesunąwszy się ku angielskim rytualistom, szedł konsekwentnie dalej i w r. 1909 zawinął do rzymskiego portu. Na tej wędrówce duchowej osnuł później trylogię „Stopnie do ołtarza”, „Pielgrzymka proboszcza” i „Drabina do nieba”, gdzie jednak bohaterem jest duchowny. Dla przeciętnego czytelnika są to utwory zbyt rozwlekłe i przeładowane dyskusjami teologicznymi. Wartość tych powieści jest głównie dydaktyczna, gdyż mamy w nich wierny i dokładny obraz życia religijnego Anglii, a zwłaszcza jej Kościoła państwowego, rozbitego na grupy, z których lewa, liberali, zwani Latitudinarians, lekceważy dogmaty i skłania się ku sceptyzmowi, prawa, anglokatolicy, uznaje instytucje rzymskie w rodzaju klasztorów i myśli o powrocie pod skrzydła Rzymu.

W wojnie światowej Mackenzie wziął udział jako oficer sztabu generalnego na Gallipoli, a później stał na czele wywiadu angielskiego w Grecji. Echa tych czasów znajdujemy we „Wspomnieniach z Gallipoli” i w „Pierwszej serii wspomnień ateńskich”. Drugiej zapewne nie ujrzymy, gdyż i pierwsza została wskutek interwencji cenzury wycofana z druku.

Autor, pomścił się brawurową groteską „Woda w głowie”. Poza farsowymi, hałaśliwymi epizodami czai się satyra, naturalnie przejaskrawiająca rzeczywistość, ale operująca rysami, wziętymi z rzeczywistości. Widzimy tu, ile energii poszczególne biura wywiadowcze zużywają na niepotrzebne mistyfikacje, jak sobie wzajemnie przeszkadzają, jak bezceremonialnie obchodzą się z groszem publicznym, jaką przy tym wszystkim okazują zarozumiałość i głupotę. Nie brak i epizodu, sięgającego głębiej jeszcze, — przygotowanego przez jedno z takich biur monar­chistycznego zamachu stanu w jakimś fikcyjnym państwie (książka wyszła przed przewrotem na rzecz króla Jerzego w Grecji). „Wody w głowie” nie skonfiskowano. W W. Brytanii kawały wolno robić zawsze, choćby na drażliwe tematy.

Mackenzie cieszy się wielką popularnością w szkockiej ojczyźnie i przed kilku laty uczczono go wyborem na rektora Uniwersytetu w Glasgow.

Trzeba było podać garść szczegółów biograficznych, bo — jak widać z utworów już wspom­nianych — każdy motyw, jaki u Mackenzie'go spotykamy, daje się sprowadzić do czegoś w życiu. Na szczęście było ono urozmaicone, a Mackenzie z jednej strony ma silnie rozwinięty dar obserwacji, z drugiej jest zbyt wybitnym artystą, aby cokolwiek reprodukować mechanicznie. Przetwarza wszystko i popełnilibyśmy błąd, identyfikując z nim każdą postać, w której można dopatrzyć się żywiołu autobiograficznego. Obok zalet wynikły z jego metody twórczej także i pewne wady.

Jakież są główne materiały autobiograficzne, które autor użytkuje?

1. Stosunek dziecka i młodzieńca do otoczenia, rozwój jego charakteru w zetknięciu się z ludźmi, wspomnienia szkolne.

2. Życie wędrownych aktorów, znane z obserwacji i z tradycji.

3. Ewolucja religijna.

4. Wspomnienia wojenne (także gruntowna znajomość krajów bałkańskich).

Mackenzie rozpoczął swą twórczość w r. 1911. Po dwóch żywo napisanych, realistycznych z pozoru, a w gruncie rzeczy romantycznych powieściach nastąpiła w r. 1913 trzecia, bardzo obszerna (1132 stron w jednotomowym wydaniu) pod symbolicznym tytułem „Złej ulicy” (Sinister Street). Rozpada się ona na dwie części. Jedna dłuższa, ma zaledwie ślady akcji i przed­stawia rozwój bohatera od dzieciństwa do ukończenia studiów uniwersyteckich. Dużo tu rzeczy zbytecznych — rozmyślań i dyskusji, wplecionych jedynie dlatego, że autor chciał wywnętrzyć się przed czytelnikiem. Nużą nieraz, ale przyczyniają się do odtworzenia środowiska. Pozwalają zrekonstruować sposób myślenia autora, zgodny ze sposobem myślenia znacznej grupy jego gene­racji, umiarkowanie i rozsądnie konserwatywnej, przenoszącej stary, ekskluzywny system wychowania mimo jego niedostatków i śmieszności nad nowy, postępowy. Dzieje się to w imię stanowiącego podstawę kultury brytyjskiej ideału dżentelmena, Mackenzie piętnuje typ „szlachet­nego dzikusa”, gardzącego tradycją, ponieważ ten nie jest dżentelmenem. „Pierwszym instynktem dżentelmena jest szacunek dla przeszłości ze wszystkim, co ona oznacza w zakresie sztuki, religii i myśli”.

Michał Fane z tej powieści ulega pewnemu wypaczeniu ideowemu. Rad by dokonać nadzwy­czajności, czuje się powołanym do podnoszenia istot upadłych i wskutek tych złudzeń wchodzi w „złą ulicę”, marnując swe walory etyczne. Dowiedziawszy się, że jego studencka miłość zeszła na złą drogę, szuka Lily w bagnie londyńskim, aby ją wydobyć i poślubić. Zbliża się do świata prostytutek i alfonsów. W tej części powieści autor jest realistą — nie naturalistą, bo stara konwencja literacko-obyczajowa i własna delikatność wstrzymuje go od odrażających opisów. Ma i przenikliwe spojrze­nie artysty i serce, nie popada jednak w tanią idealizację prostytutki, jak to zdarza się np. Galsworthy'emu. W zakończeniu katolik schodzi się ze sceptykiem Butlerem, który w sławnej powieści „Los wszelkiego ciała” wprowadził ten sam motyw do nowszej powieści angielskiej. Przedsięwzięcie Michała kończy się niepowodzeniem i wstydem. Żegnamy go, wybierającego się do Rzymu. Łatwo domyślić się, że tam odrodzi go wiara katolicka — ten wykropkowany koniec powieści był w jej toku przygotowany z wielką starannością.

Druga część „Złej ulicy” stanowi w swoim rodzaju arcydzieło obserwacji i charakterystyki. Spotykamy efektowną postać inteligentnej i wykształconej Sylwii Scarlett, z pełną świadomością pozostającej w otoczeniu kobiet z półświatka i lekkomyślnych mężczyzn, a mimo to sympatycznej. Czujemy już tu, że taką zrobiły ją warunki bytu i że jej cynizm jest tylko objawem instynktu samozachowawczego, a równocześnie maską, pod którą kryje się bogactwo ukrytego uczucia.

Zła ulica” była pniem, z którego wyrosły trzy dalsze powieści z nią związane, „Guy i Paulina”, „Sylwia Scarlett” i po przerwie wojennej napisany ciąg dalszy, „Sylwia i Michał”.

Wewnętrznego mechanizmu postępowania Sylwii mogliśmy się w „Złej ulicy” domyślać, obecnie patrzymy na każde jego najdrobniejsze kółko. W tym celu musimy poznać jej dzieje od urodzenia, a nawet dzieje jej rodziny. Jest to ukochana postać autora. Jadła owoce z drzewa świadomości złego i dobrego, lecz zachowała wrodzone poczucie moralne — wrodzone tylko, gdyż wyrosła pośród szumowin, — zachowała też zdolność do prawdziwej miłości, a nad zmysłami umie panować.

Zapewne dotknąłem w tej chwili błędu, który psuje realistyczne tendencje autora. Sylwia przed małżeństwem z Michałem miała dwa okresy upadku. Raz, uciekłszy od męża, który był intelektualistą-snobem i kochał w niej tylko siebie samego, przez jakiś czas z romantyczno-cynicznym gestem dostarczała mu powodów do rozwodu i składała pieniądze, aby mu zwrócić koszty swego wykształcenia; drugi raz, potkawszy towarzysza dziecinnej eskapady, uległa złudze­niu, że ten ją kocha.

Oba epizody spłynęły po niej, niewiele zostawiając śladu — prócz niesmaku. Poza tym Sylwia kroczy przez niby-wesołe, a w gruncie rzeczy okropne piekiełko teatrzyków, kabaretów i szantanów nieledwie całego świata — czysta.

Tylko romantyk mógł wymyślić coś podobnego. Ostatecznie wszystko jest możliwe. Na sto tysięcy wypadków mógł jeden być taki. Lecz realista wybrałby zamiast wyjątku regułę tj. staczanie się ruchem jednostajnie przyśpieszonym coraz niżej.

Sylwia ma w Niszu sposobność pielęgnować w chorobie Michała, którego kocha od pier­wszego wejrzenia. Zresztą początkowe rozdziały odsłoniły nawet — co prawda o parę pokoleń wstecz — pewną wspólność krwi, tylko Michał jest pełnym Anglikiem, Sylwia w połowie Francuzką. Teraz przechodzą razem cierpienia niewoli i niebezpieczeństwa ucieczki, poznają się na wylot i wytwarza się między nimi wspólność pojęć i ideałów, a najważniejszym z ogniw łączących jest katolicyzm. Mackenzie kończy swą epopeję tradycyjnie małżeństwem. Do tradycji sprowadza się też zbyteczne pokrewieństwo i jego stwierdzenie. Natomiast głębokie znaczenie symboliczne ma odkrycie, że prawdziwe nazwisko Sylwii brzmi Snow (śnieg), a nie Scarlett. Przychodzą na myśl słowa psalmu: Asperges me hysopo et super nivem dealbabor.

Mackenzie uważa „Sylwję Scarlett” za szczyt swej twórczości. Sentymentalnie nastrojeni czytelnicy stawiają wyżej „Guy'a i Paulinę”. I ta powieść zazębia się kółkami akcji ze „Złą ulicą” — o ile można mówić tu o akcji, gdyż punkt ciężkości spoczywa na wewnętrznych przeżyciach osób i scenach miłosnych. Lecz utwór pomyślany jest jako pendant do tamtego. Sylwia i Michał spotkali się po raz pierwszy wśród londyńskiego półświatka, z którego on chciał wyrwać jej przyjaciółkę. Sylwia robiła, co mogła, aby przeszkodzić, i wcale się z tym nie kryła. Dziwnym trafem spotykają się pośród serbskiej gehenny i łączą się na zawsze. Przepaść przestała istnieć, niemożliwość stała się rzeczywistością. Między Guy'em a Pauliną nie stoi nic prócz snobizmu i niezdecydowania Guy'a — i drogi tych dwojga rozejdą się na zawsze. Przeznaczenie — czy romantyczna wola autora, nie chcącego kleić filisterskich małżeństw? A może oskarżenie przeciw atmosferze życia angielskich sfer wyższych i anglikanizmu (Paulina jest córką duchownego)? Epilog tego romansu przyniesie „Sylwia i Michał”, gdzie Guy umiera w serbskim szpitalu.

W związku z ewolucją religijną Mackenzie'go widać u niego wpływ Chestertona. Słyszymy w „Sylwji Scarlett” (1919), jak starsze pokolenie wysilało się, aby wygrać wojnę. Ale też „ono ze swym przeklętym wiktorianizmem było odpowiedzialne za wojnę przez to, że w ciągu lat pięćdziesięciu lizano buty Prusom”. Myśl wzięta jest z ogłoszonych w r. 1915 „Zbrodni Anglii” Chestertona, który jednak germanizacje pojęć angielskich i germanofilską politykę Anglii wywodzi z wieku XVIII a na­wet cofa się w przeszłość jeszcze dalej, bo aż do reformacji. Młodszy o lat 20 Mackenzie dzieli ze swym pokoleniem antypatię do wiktorianizmu i ten oskarża o dopuszczenie do wzrostu potęgi niemieckiej, będącej dla niego symbolem brutalnego gwałtu i militaryzmu. Stąd na innym miejscu wyraża obawę, że Anglicy dla zwyciężenia Niemców sami się znów duchowo zgermanizują, o ile szybko nie zwyciężą, i wówczas wiktorianizm wróci po wojnie.

Mackenzie jednak różni się z Chestertonem na bardzo ważnym punkcie. Poglądy Chestertona polegają na łączeniu sprzecznych pierwiastków w harmonijną całość. Będąc i żarliwym katolikiem i nacjonalistą, nie uznaje on brutalnej siły, ale uznaje wojnę w imię wyższych wartości duchowych. U Mackenzie'go na tle pacyfizmu wywiązał się konflikt między chrześcijaństwem a nacjonalizmem, co wyraźnie zaznacza się w paru miejscach jego powieści.

 

Władysław Tarnowski

 

Kategoria: Religia, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *