banner ad

Witczak: Czarny Łoś i Ojciec Gall

| 26 czerwca 2018 | 0 Komentarzy

Fascynacja Frithjofa Schuona religią i kulturą Indian Prerii to fakt powszechnie znany. Tym, którym nazwisko Schuona coś mówi, w zasadzie nie potrzeba go przypominać. Pozostałym jest to zapewne obojętne.

 

Szwajcarski myśliciel reprezentował raczej ten typ osobowości i powołania, który Anglicy określają jako sage – czyli mędrzec; w odróżnieniu od proroka (prophet) czy uczonego (scholar). Schuon nie miał akademickiego wykształcenia religioznawczego, choć niewątpliwie był erudytą-samoukiem. Religioznawstwo porównawcze było dlań zresztą tylko (i aż) narzędziem służącym zgłębianiu metafizyki – co do której sądził, iż skrywa się w ezoterycznym jądrze wielu religii. To przeświadczenie doprowadziło go, jak wiemy, najpierw do formalnego przyjęcia islamu (pomimo że na gruncie filozoficznym punktem wyjścia była dlań tak naprawdę adwajta wedanta), a następnie do uformowania własnej ścieżki sufickiej, w której motywy muzułmańskie przeplatały się swobodnie z nawiązaniami do wierzeń Indian. To, czy w ten sposób wykroczył poza granice nauk Mahometa, nie musi nas to interesować: jest to problem muzułmanów. Niektórzy z nich, jak Seyyed Hossein Nasr, bronią ekscentrycznej tariki Schuona, uważając ją za część islamskiej ortodoksji.

 

Szkoda, że nie wiemy, co o tym wszystkim myślał Eryk Schuon, starszy brat Frithjofa, urodzony w roku 1906, a zmarły w 1991. Przez wiele lat byli ze sobą dość blisko związani, zwłaszcza w pierwszej połowie XX wieku – ale ich losy były diametralnie różne. Obaj niewątpliwie reprezentowali typ kontemplatywny, obu łączyła fascynacja światem Indian. O ile jednak Frithjof dość szybko wkroczył na ścieżkę pluralizmu religijnego, wznosząc gmach swojej koncepcji "transcendentnej jedności religii", o tyle Eryk już w roku 1921 – jako bardzo młody człowiek – wstąpił do zakonu trapistów. Właściwie całą resztę życia spędził w opactwie Notre-Dame de Scourmont w Belgii.

 

Tu na scenę wkraczają dwie inne postaci. Pierwsza to Mikołaj Czarny Łoś (Black Elk) – indiański  szaman z plemienia Siuksów (Lakota), żyjący w latach 1863 – 1950. Jego historia jest dość dobrze znana wśród katolików, nawet w Polsce. W początkach XX wieku nawrócił się, bynajmniej nie jako pierwszy w swoim szczepie, na rzymski katolicyzm. Porzucił profesję magicznego uzdrowiciela, ale nie znaczy to bynajmniej, że odrzucił całą kulturę swego ludu. Jak wiadomo, mało która religia ma takie jak katolicyzm zdolności asymilacji wątków mitycznych, rytualnych czy – choć to oczywiście inne zagadnienie – filozoficznych.

 

Czarny Łoś po nawróceniu został gorliwym katechistą i misjonarzem. Dziś mówi się nawet o postulacie jego beatyfikacji[1]. Spogląda się na tę postać rozmaicie, to znaczy: z dwóch stron, przynajmniej jeżeli chodzi o kwestie, które omawiamy w niniejszym tekście. Jedni podkreślają ortodoksję (katolicką) Czarnego Łosia, jego pełne oddanie sprawie katolicyzmu. Można przecież znaleźć cytaty, w których wprost przyznaje, że chrześcijaństwo jest lepszą religią niż dawne wierzenia Indian, a kult bałwanów należy porzucić. Inni – w tym perennialiści ze szkoły Schuona – koncentrują się na tym, co w jego przesłaniu było uniwersalistyczne, a więc na tym, w jaki sposób Black Elk łączył nową wiarę ze starą kulturą. Tym łącznikiem miałyby być podstawy metafizyczne – fundamentalne prawdy na temat duszy i Absolutu (Ostatecznej Rzeczywistości).

 

Jakkolwiek by nie było, wszyscy są zgodni co do tego, że był człowiekiem pobożnym i wybitnym. W latach 40-tych zwyczaje Indian nie były jeszcze zbyt dobrze znane wśród religioznawców – i to właśnie Frithjof Schuon był tym, który poradził młodemu badaczowi z Uniwersytetu w Montanie, Johnowi Epesowi Brownowi, by ów zainteresował się postacią żyjącego jeszcze wtedy Czarnego Łosia[2]. Brown odnalazł indiańskiego mędrca, zaś owocem ich spotkań była książka "The Sacred Pipe: Black Elk’s Account of the Seven Sacred Rites of the Ogalala Sioux", wydana w roku 1953.

 

O Czarnym Łosiu dowiedział się także brat Schuona, podówczas już oczywiście od dawna będący mnichem. Eryk, zwany Ojcem Gallem, od bardzo dawna żywił wewnętrzne przeświadczenie o własnej tożsamości indiańskiej – co najmniej w sensie duchowego pokrewieństwa. Śnił o prerii i interesował się obyczajami Lakotów, pędząc przy tym życie zakonnika w przedsoborowym (jeszcze) klasztorze. Gdy John Epes Brown odwiedził Europę, zaprzyjaźnił się z bratem Frithjofa Schuona, ten zaś zwierzył mu się ze swoich obsesji i poprosił o możliwość kontaktu listownego z Czarnym Łosiem.

 

Indiański szaman, bardzo wyczulony na znaki, symbole, zbiegi okoliczności oraz wszelki nadprzyrodzony wymiar życia, był bardzo przejęty całą sprawą. Z początku sądził nawet, że Ojciec Gall może być jego… nieślubnym synem, spłodzonym być może w czasie pobytu Łosia w Paryżu. Nie było to oczywiście możliwe: szesnaście lat różnicy w datach skutecznie blokowało ową hipotezę. Tym niemniej Czarny Łoś zachwycił się belgijskim zakonnikiem. Korespondencyjnie (słowo to brzmi w tym kontekście cokolwiek obcesowo, ale tak było) postanowił przyjąć go do swego szczepu. Eryk Schuon otrzymał imię "Two Men" (Dwóch Ludzi), albowiem było w nim dwóch ludzi: Europejczyk i podświadomy Lakota. Co więcej, Łoś zaadoptował Eryka jako swego syna. Swoją drogą, jego młodszy brat także został – kilka lat później – włączony do plemienia indiańskiego, a nawet do dwóch plemion: Siouxów i Crow.

 

Joe Jackson w książce "Black Elk: The Life of An American Visionary" podaje, iż Ojciec Gall był niezwykle uradowany obrotem spraw, a włączenie do Lakotów przyniosło mu wielki pokój ducha. Co więcej, pozostając w murach opactwa, postanowił – na tyle, na ile pozwalały reguły zakonne oraz ograniczenia religijne – przyjąć indiański tryb życia. Wybudował sobie tzw. sweat lodge, czyli szałas obrzędowy, który rdzennym Amerykanom służy do rytualnych oczyszczeń. W lesie wokół klasztoru wykroił sobie mały obszar, który nazywał swoim "rezerwatem". Ubierał się po indiańsku: nosił piorópusz, mokasyny etc. Do swojego pustelniczego schronienia zaprosił nawet słynnego Herge, twórcę komiksowej postaci Tin-Tina – a nawet wypalił z nim fajkę pokoju (kalumet)[3].

 

Frithjof przeżył brata o siedem lat. Umarł w Bloomington w Indianie, w gronie swoich uczniów. Jego reputacja była już jednak osłabiona, a to co najmniej z dwóch powodów. Pierwszym było pogłębiające się przez lata odstępstwo od islamskiej ortodoksji, uwidaczniające się właśnie w niekłamanym popędzie do religijnego synkretyzmu, który przecież nominalnie krytykował. Sam sobie jednak nań pozwalał, co zapewne wiązało się z drugą kontrowersją: jego rosnącym (i skutecznie wzmacnianym przez wyznawców) przekonaniem o wyjątkowości własnej misji i osoby. Wiązały się z tym zresztą skandale, w szczególności ten największy, obyczajowy – albowiem u progu lat 90-tych Schuona oskarżono o zapraszanie nieletnich dziewcząt do nagich czy też półnagich tańców rytualnych, w których on sam wiódł prym. Trudno powiedzieć, czy jego motywy były z rodzaju tych najniższych. Być może zresztą bardziej smutne jest to, że mogły być "wysokie" – i oparte na jakiejś wątpliwej jakości "mistyce nagości". Albo – metafizyce, jak pewnie sam wolałby rzec.

Eryk Schuon umarł w roku 1991. Niewiele dziś o nim wiadomo, pozostaje więc mieć nadzieję, że jego ostatnie lata były bardziej owocne niż końcowe dni brata. A także – że nie oddalił się od ortodoksji, i to tej ścisłej, katolickiej. Dziś przepastne zasoby wyszukiwarek internetowych wykrywają tylko kilka wzmianek o Ojcu Gallu – wszystkie w kontekście jego brata oraz ich wspólnych indiańskich fascynacji.

 

Adam Tomasz (Roch) Witczak

 

 

P. S. Autor zabierał się do napisania tego krótkiego tekstu już od dawna, ale odkładał rzecz z tygodnia na tydzień, a potem zapomniał o niej zupełnie. Przypomniał sobie na trasie Polskich Kolei Państwowych, zmierzając do stolicy, gdy przypadek sprawił, że pewna nieznajoma osoba przeglądała czasopismo, w którym znajdował się artykuł na temat Czarnego Łosia. Z czego zresztą wynikła sympatyczna rozmowa. Ale, jak pewnie powiedziałby sam Black Elk, przypadków tak naprawdę nie ma. Pozdrawiam!

 

 

 

 

 


[1]Naturalnie w ramach tej struktury, którą niektórzy z naszych czytelników uważają za "Kościół Posoborowy" lub "Nowy Kościół Montiniański".

 

 

 

 

[2]Taką wersję podają w każdym razie entuzjaści Schuona, zwłaszcza członkowie jego sekty. Mark Koslow, były wierny tego zgromadzenia, obecnie ateista i ewolucjonista, twierdzi, że osobiście rozmawiał z Brownem w roku 1991 – i ten w ogóle nie wspominał o udziale Schuona w powstaniu "Sacred Pipe". Koslow uważa, że Brown chciał w ten sposób zamazać przeszłość, wstydząc się dekad, w których postrzegał szwajcarskiego myśliciela jako swojego mistrza duchowego: http://www.naturesrights.com/knowledge%20power%20book/JOSEPH%20EPES%20BROWN,%20BLACK%20ELK,

%20NEIHARDT%20AND%20THE%20SCHUON%20CULT.asp

      

       Nawiasem mówiąc, Black Elk nie był w latach 40-tych postacią całkiem nieznaną: już w 1932 roku ukazała się książka "Black Elk Speaks", opracowana przez Johna Neihardta.

 

 

 

 

[3]Wzmiankę o tym można znaleźć na witrynie klasztoru: http://www.scourmont.be/histoire/08Herge.htm

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Publicystyka, Religia, Roch Witczak, Społeczeństwo, Uncategorized

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *