banner ad

Wielomski: Kiedy prof. Jacek Bartyzel przeprowadza się do Bizancjum? (polemika na temat reformy gregoriańskiej i istoty Cywilizacji Łacińskiej)

| 13 lipca 2016 | 0 Komentarzy

GregoriousVII-salerno-702x336Z dużą uwagą i przyjemnością przeczytałem polemiczny ze mną tekst prof. Jacka Bartyzela O królu Jakubie i o sacerdotium urzędu monarszego. Respons prof. Wielomskiemu, mimo że jest to tekst wobec mnie skrajnie krytyczny. Mimo to przeczytałem go z dużą przyjemnością, bowiem mój długoletni Przyjaciel i Adwersarz w jednym (każdy kto śledzi nasze stosunki wie, że raz się zgadzamy, innym razem jesteśmy w sporze) WRESZCIE ODKRYŁ SIĘ CAŁKOWICIE. Prof. Bartyzel napisał wreszcie otwartym tekstem to, co dawno wiedziałem, że myśli, ale wreszcie wyłożył swoją heterodoksyjną bizantyjską teologię polityczną czarno na białym.

W mojej polemice nie odniosę się do nominalnego przedmiotu sporu, a więc do problemu czy maniakalny antykatolik Jakub VI/I Stuart powinien znaleźć swoje miejsce w „Reakcyjnym Kalendarium”, czy też nie. Ja przy swoim pozostaję i uważam, że ktoś, kto zwalcza katolicyzm nie powinien się w nim znaleźć z przyczyn oczywistych. Protestanta mogę uważać za konserwatystę, ale protestanta zwalczającego katolicyzm już nie. Bardziej zainteresowała mnie ta część polemiki, gdzie prof. Bartyzel – tym razem występujący jako mój Adwersarz – wchodzi w polemikę z całością moich poglądów dotyczących reformy gregoriańskiej i stosunków państwo-Kościół, zawartych w mojejTeokracji papieskiej. Najważniejszy fragment rozważań Jacka Bartyzela to ten oto:

Ten wizerunek monarchy jako christomimetesa rzeczywiście jeśli nie zniszczył całkowicie, to w każdym razie skaleczył dopiero papież Grzegorz VII Hildebrand, który w słusznej walce z symonią Henryka IV zapędził się zbyt daleko, bo desakralizując godność monarszą podważył ową subtelną i teologicznie poprawną, zgodną z dogmatem trynitarnym, chrystocentryczną koncepcję cesarza jako odbicia Drugiej Osoby Trójcy Świętej, można więc powiedzieć, że niechcący powrócił do pewnej formy „monoteizmu (resp. arianizmu) politycznego”, tyle że papieskiego, zamiast (jak u Euzebiusza z Cezarei) cesarskiego. Tym samym także, nie wiedząc o tym, utorował drogę „świeckiemu państwu”, jak to zauważył Nicolás Gómez Dávila. Relacjonując w „Teokracji papieskiej” historię tego sporu i jego dalszych etapów prof. Wielomski przyjmuje pozycję, by tak rzec, „ultrasa gwelfizmu” i skrajnego ultramontanina, nie kryjąc nawet jakiejś mściwej wręcz satysfakcji z upokorzenia, którego doznał Henryk IV w Canossie, ani tego, że nie ten lub ów cesarz, lecz po prostu cesarstwo jako takie jest dla niego „problemem”. W ostateczności zatem posuwa się więc do szokującej mnie (o czym dobrze wie, bo mu o tym powiedziałem) pochwały pod adresem papieża Innocentego IV, że przypadła mu „chwała ostatecznego rozwiązania [podkr. moje – JB] kwestii Sacrum Imperium”.

Fragment ten należy połączyć z wyrażoną wcześniej apologią wobec takich teologów politycznych cesarstwa jak Euzebiusz z Cezarei, Anonim z Yorku, a także z wyrażoną wprost sympatią dla germańskiej idei króla-kapłana.

Moje uwagi wypunktuję, dla lepszej percepcji argumentów:

1/ Podstawowym mankamentem Bartyzeliańskiego opisu myśli politycznej Średniowiecza jest jej platonizacja i archetypizacja. Co rozumiem pod tymi pojęciami? To, że pewne idee, rzeczywiście znajdujące się mediewalnych rozprawach, zostały oderwane od ówczesnej rzeczywistości politycznej. W opisach świata mediewalnego prof. Bartyzela dominuje idealistyczna wizja stosunków pomiędzy cesarzami i papieżami, wizja harmonijnego współdziałania miecza duchowego i doczesnego, wedle zasady Gelazjańskiej. Problem polega na tym, że rzeczywistość nigdy tak nie wyglądała, a same teorie o takiej harmonijnej równowadze i współdziałaniu powstawały w szczególnych sytuacjach politycznych:

– Między 476 a 1492 rokiem naprawdę trudno byłoby wskazać przykłady harmonijnego współdziałania papieża z cesarzem na równych prawach, gdzie papież nie próbowałby wyzuć cesarza z jego misji politycznej, a cesarz papieża z jego władzy eklezjalnej. W rzeczywistości przez 1000 lat trwała bezpardonowa walka polityczna o przywództwo nad chrześcijańską Europą. Od V wieku do reformy gregoriańskiej (druga połowa XI wieku) przeważa władza doczesna i rości sobie pretensje do mianowania papieża i biskupów wedle swojej woli, czyniąc z Kościoła część administracji rządowej, aparatu fiskalnego i systemu lennego. Od XI do XIII wieku przeważa papiestwo i gdy tylko tak się dzieje, to papieże zmieniają cesarzy i królów niczym rękawiczki, traktując ich jako pontyfikalnych lenników, a samo cesarstwo jako otrzymywane od papieża „beneficjum” (Aleksander III). Od XIV wieku następuje okres przewagi monarchii narodowych nad Kościołem, który uzewnętrznia się w ukróceniu ambicji papieskich (incydent w Anagni) i uzależnieniu lokalnych kościołów od monarchii narodowych, a wreszcie w Niewoli Avignońskiej papiestwa. Nigdy nie było stanu harmonijnej współpracy dwóch mieczy. Suweren nie może być wielogłowy. Europejczycy epoki mediewalnej zawsze uważali, że Christianitas ma jedną głowę: albo papieża, albo cesarza. Albo-albo. Podobnie monarchia narodowa: albo Filip Piękny, albo Bonifacy VIII.

– Wypowiedzi cesarskie i papieskie, jak i wychodzące spod piór ich zwolenników, a dotyczące harmonijnej współpracy cesarza i papieża, powstawały zawsze w obozie przegrywającym walkę o supremację. Gdy papież Galezy mówi o dwóch równoważnych mieczach, to czyni to wtedy, gdy papiestwo nic nie znaczy, a sam Kościół zależy od cesarza bizantyjskiego. Gdy Kościół się wzmacnia, to mówi językiem gregoriańskim: Alvaro Pelayo, Idziego Rzymianina, Innocentego III i Innocentego IV – tego samego, który dokonuje „ostatecznego rozwiązania kwestii cesarstwa”. Gdy cesarze uzyskują przewagę, to chcą zmieniać papieży niczym rękawiczki, gdy przegrywają, to zaczynają przebąkiwać o „dwóch mieczach”. Myślę, że profesor tytularny, wykładający historię idei na politologii, powinien umieć umiejscowić wypowiedzi doktrynalne i teorie polityczne w kontekście bieżącej sytuacji. Nie wolno idei wypowiadanych w pewnych okolicznościach abstrahować i czynić z nich teorii aktualnych zawsze i wszędzie. To prosty błąd metodologiczny ahistoryzmu.

– Teoria o „harmonijnej współpracy” dwóch mieczy tak naprawdę nie powstała w Średniowieczu, lecz w XIX i XX wieku w kręgach konserwatywnych marzących o odrodzeniu epoki mediewalnej jako antidotum na nowoczesność. Wtedy to dokonano, jakże drogiej mojemu Adwersarzowi, idealizacji stosunków średniowiecznych, wymazując z nich element bezpardonowej walki politycznej, aby stworzyć model przednowożytnej konserwatywnej utopii, gdzie nie było walki politycznej. Zjawiska te obserwujemy w Niemczech, ponieważ za wyidealizowanym Sacrum Imperium kryła się wizja niemieckiej dominacji nad Europą, na czele z niemieckim kajzerem oraz w Hiszpanii, gdzie prymat cesarski kojarzył się z tradycją Karola V, gdy Hiszpania o mało nie zapanowała nad światem (prace Garcii-Pelayo).

– Idealizacja cesarstwa jest o tyle niezrozumiała, że sama już historia Polski pokazuje, że – wyjąwszy jednego Ottona III – cesarze raczej rzadko umieli się wznieść do poziomu ponadetnicznego. Cesarze byli bardziej niemieccy niż europejscy, a kraje im podległe, ale inne niż niemieckojęzyczne, traktowali jako obszary eksploatacji, ściągania danin i trybutów, wymuszania wsparcia militarnego. Klasycznym przykładem jest tu wyprawa Henryka V na Polskę (1109) znaczona śmiercią dzieci mieszkańców Głogowa (oddanych przez mieszczan jako zakładnicy), które wbrew wszelkim wojennym zwyczajom zostały przybite do maszyn oblężniczych, aby odebrać obrońcom chęć do walki. Gdy czyta się relacje z wypraw Fryderyka Barbarossy na Italię, to ciągle dominuje tam motyw wyłupiania oczu wziętym do niewoli Włochom. Ilu wziętych do niewoli Słowian „uniwersalni” cesarze sprzedali arabskim kupcom w charakterze niewolników? To było cesarstwo rządzone dla korzyści niemieckiej władzy i niemieckich feudałów.

2/ Germańska koncepcja króla-kapłana ma charakter jawnie pogański, lekko tylko schrystianizowany. Opiera się na rozmaitych pogańskich przesądach, między innymi na wierze, że charyzma monarsza wynika z faktu, że monarchom od dziecka nie są obcinane włosy, mające cudowną moc. Dlatego władcy frankijscy i wizygoccy golili swoich przeciwników politycznych, zamykając im w ten sposób drogę do władzy. Prawdę mówiąc czytając podobne przekazy na temat „cudowności” władzy monarszej nie tylko nie odczuwam żadnego sacrum, ani jakiejkolwiek egzaltacji czy mistyki politycznej, ale uważam takie wierzenia za intelektualny prymitywizm, cechujący germańskich zdobywców i ich elity rządzące, które miały problem z policzeniem do dwudziestu i zapisaniem na kartce papieru własnego imienia. Był to katastrofalny krok wstecz w stosunku do cywilizacji grecko-rzymskiej, o Platońskim i Arystotelesowskim rozumie (nous) nawet nie wspominam.

To, że Kościół tolerował takie zabobony wynikało z tego, że realistycznie pojmował istniejące stosunki, zdając sobie sprawę z faktu, że jego partnerem politycznym są analfabeci ubrani w skóry i biegający z toporami. Zresztą zabobonny kult króla-kapłana cechował tylko i wyłącznie tzw. wieki ciemne, gdy cywilizacja zachodnia pogrążyła się w kompletnym upadku po zniszczeniu cywilizacji rzymskiej. Gdy tylko nauki i sztuki odżyły, nabrały wigoru, wtenczas Kościół natychmiast począł oczyszczać życie polityczne z podobnych naleciałości, opartych na zabobonie, a odwołujących się do egzaltacji i mitów powołujących się na chrześcijańską symbolikę. Stąd narodziła się reforma gregoriańska w XI wieku. Był to ruch oczyszczenia łacińskiego Kościoła z zabobonu barbarzyńsko-germańskiego.

3/ Wiem, że prof. Jacek Bartyzel naśmiewa się z Feliksa Konecznego. Mimo to powołam się na niego. Zresztą wcale się nie dziwię tym kpinom i szyderstwom. Koneczny znakomicie zrozumiał, że z idei gregoriańskiej wynika istota tego, co nazywał mianem Cywilizacji Łacińskiej, ufundowanej między innymi na autonomii i równowadze państwa i Kościoła. Wyśmiewając Konecznego, Jacek Bartyzel dąży – niczym obrońca w sądzie podważający wiarygodność osobistą eksperta sądowego – do uznania za niepoważną jego koncepcję różnic między Cywilizacją Łacińską a Cywilizacją Bizantyńską. Ta ostatnia opiera się bowiem na cezaropapizmie, czyli na podporządkowaniu Kościoła państwu. Jeśli uznamy, że istotą geniuszu łacińskiego jest, między innymi, autonomia Kościoła i państwa, pewna desakralizacja (raczej: demitologizacja) władzy monarszej w duchu gregoriańskim, to wynika z tego, że cezaropapistyczna koncepcja Jacka Bartyzela ma charakter jawnie i otwarcie bizantyjskiTak, chcę przez to powiedzieć, że krytykując Grzegorza VII, a zachwycając się teologami cesarskimi i Anonimem z Yorku, prof. Bartyzel wylogowuje się z Cywilizacji Łacińskiej i zgłasza akces do Cywilizacji Bizantyjskiej.

W Cywilizacji Bizantyjskiej czeka już na mojego Adwersarza Euzebiusz z Cezarei, Anonim z Yorku, znany z Canossy Henryk IV, sycylijski tyran uważający się z boga Fryderyk II Stauf, cesarz Wilhelm II (też ujęty w „Reakcyjnym Kalendarium”), cesarze bizantyjscy (także ujęci w „Reakcyjnym Kalendarium”), Jakub VI/I od którego rozpoczęła się ta dyskusja, Fryderyk Wielki, Otto von Bismarck, Julius Evola i piszący na naszych łamach Ronald Lasecki, także zachwycony cezaropapizmem i ideąSacrum Imperium. Można powiedzieć, że Ronald Lasecki, to taki Bartyzel odmłodzony i zradykalizowany, ale konsekwentny w myśleniu, gdyż proponujący zastąpić – zracjonalizowaną przez scholastykę – wiarę przez powrót do idei cesarskiej opartej na micie i magii. To projekt resakralizacji świata poprzez cofnięcie go do tzw. wieków ciemnych, czyli germańsko-barbarzyńskich.

4/ Grzegorz VII i gregorianie mieli całkowitą rację obalając pasożytujący na teologii chrześcijańskiej polityczny mit króla-kapłana czy cesarza-kapłana. Prawidłowe były przesłanki teologiczne gregorianizmu: cesarz nie jest kapłanem, nie posiada mocy sakramentalnej, a więc wszelkie jego mieszanie się w sprawy eklezjalne jest interwencją czynnika zewnętrznego, nie posiadającego uprawomocnienia do takiej ingerencji. Teologowie polityczni mogli dowoli stylizować cesarza i królów na pseudo-biskupów i pseudo-papieży, ale ci nigdy nimi nie byli i być nie mogli. Człowiek jest albo duchownym, albo świeckim. Tertium non datur. Stany pośrednie są imaginacją i nadużyciem wiary dla polityki, czymś, co Eric Voegelin nazywa mianem „religii politycznej” (ściślej w j. polskim: upolitycznionej).

Walka Grzegorza VII z cezaropapizmem była walką o niezależność Kościoła, aby nie stał się narzędziem w rękach koronowanych polityków. Władza monarsza wywodząca swoje pochodzenie bezpośrednio z woli Boga i nie podlegająca jakimkolwiek ograniczeniom prowadzi wprost do tyranii. Doświadczył jej Kościół katolicki we wczesnym Średniowieczu, gdy monarchowie (także cesarze) masowo wikłali się w symonię, czyli w sprzedaż funkcji biskupów i opatów, traktując je niczym lenna monarsze lub sprzedawalne urzędy. Historia zna przypadki, gdy żydzi i kobiety pełniły funkcje opatów męskich klasztorów, w drodze kupna urzędu rzecz jasna. Czy monarchom wolno czynić takie rzeczy? Tak, skoro władza monarsza pochodzi wprost od Boga, to nie ma siły ludzkiej, która zakazałaby jej nadużywania tejże mocy i, między innymi, uczynienia z biskupstw i klasztorów źródeł dochodów i miejsc do lokowania ludzi sobie przyjaznych lub wręcz kolegów z dworskiego otoczenia. Ani cesarze, ani królowie nie byli aniołami i faktu tego nie zmieni sakralizacja ich osób, okadzanie świętymi pachnidłami i naśladowanie w ceremoniale koronacyjnym biskupiej konsekracji. Byli takimi samymi ludźmi ze świata doczesnego jak współcześni politycy i także kierowały nimi te same niskie instynkty, które kierują politykami współczesnymi.

Gregorianie powiedzieli tym nadużyciom „nie”, rozumiejąc, że nie ma i nie będzie żadnej reformy nadużyć kościelnych bez odebrania monarchom przekonania, że ich władza pochodzi bezpośrednio od Boga, a więc wolno im absolutnie wszystko. Desakralizując monarchię, niszcząc otaczający ją post-pogański mit polityczny, uratowali Europę – na kilka stuleci – przed despotycznymi ustrojami znanymi z naszych czasów.

Trudno się zgodzić z poglądem Jacka Bartyzela, że desakralizacja władzy monarszej stworzyła podwaliny świata nowożytnego. Teoria ta filozoficznie może jest i udowadnialna, ale przeczą jej fakty. Wszyscy chyba historycy zgadzają się z poglądem, że pierwsze państwo nowożytne, oparte na biurokracji i podatkach, stworzył Fryderyk II Stauf na Sycylii. Równocześnie trudno znaleźć władcę tak głęboko sakralizującego własną osobę. Fryderyk II już nie twierdził, że jego władza pochodzi z Boskiego nadania. Sam uważał się za boga, wytłaczając monety z dewizami bogo-ludzkimi i swoim wizerunkiem. Dowiedziawszy się o swojej depozycji przez papieża miał podobno odrzec w pierwszym odruchu: „A jak można zdetronizować boga?”.

5/ Rzeczywiście, uważam, że siłą napędzającą Reformację, szczególnie zaś germański luteranizm i angielski anglikanizm, była żądza władzy monarchów, którzy chcieli ponownie odzyskać pełnię władzy nad kościołami, rozdawać biskupstwa swoim kolegom i stronnikom, zagarnąć ziemię kościelną i klasztorną. Istotą Reformacji była restauracja przed-gregoriańskiej idei króla-kapłana, oczywiście w zmodyfikowanej i unowocześnionej narracji. Dlatego władcy ze świata germańskiego tak licznie poparli Lutra. Zerowe poparcie dla Lutra ze strony władców z krajów tradycyjnie romańskich, silniej schrystianizowanych i o słabszej tradycji królewsko-kapłańskiej nie jest przypadkowe. Tam, gdzie silniej zakorzenił się gregorianizm, tam słabsza była sympatia dla luteranizmu. Lasy Germanii i Skandynawii nigdy nie wyzbyły się zabobonnej wiary w mit króla-kapłana i króla-szamana, dlatego poparły bunt brata Marcina. Francuski gallikanizm czy hiszpański „patronat królewski” także stanowiły refleks teologii króla-kapłana, ale głębsza romanizacja tych krajów spowodowała, że nie doszło do ich zerwania z Kościołem katolickim ufundowanym na idei gregoriańskiej.

6/ Zdziwienie Jacka Bartyzela budzi mój dwugłos odnośnie Grzegorza VII i Władimira Putina, polegający na tym, że chwalę gregoriańskie rozdzielenie władzy duchownej i świeckiej oraz cezaropapistyczny putinizm. Na gruncie Konieczniańskim, który jest mi bliski, jest to całkowicie zrozumiałe: Władimir Putin odbudowuje w Rosji archetyp teologiczno-polityczny Cywilizacji Bizantyjskiej. Tam monarcha sakralny, będący zwierzchnikiem Kościoła, jest czymś normalnym. Ale w Cywilizacji Łacińskiej to rzecz absolutnie nie do pomyślenia. Nigdy nie twierdziłem, że Lecha Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski czy Andrzej Duda powinni być zwierzchnikami Kościoła, mieć prawo powoływania biskupów i opatów czy przewodniczyć Konferencjom Episkopatu Polski. W Rosji nie byłoby w tym nic dziwnego. Jako konserwatysta szanuję odrębności lokalne, nie uważam standardów łacińskich za uniwersalne i jestem wolny od chęci narzucania Rosji czy to „demokracji” i „standardów zachodnich”, czy to obcych jej zasad gregoriańskich. Ale, konsekwentnie, nie przenoszę też modelu prawosławnego nad Wisłę. Rosja ma swojego Katechona i w ramach swojej cywilizacji. My naszego ani nie mamy, ani nie powinniśmy od niego oczekiwać skupienia w jednym ręku władzy politycznej i duchowej.

7/ Germańska idea-króla kapłana nie jest tylko pięknym ornamentem, który może wzruszyć konserwatystę pojmującego świat w sposób sakralny. Prawdę mówiąc, we mnie idea ta wzruszenia nie wywołuje, gdyż jestem wolny od patrzenia na świat polityczny w sposób sakralny, mitologiczny i egzaltowany. Jako politolog nie mogę sobie pozwolić na patrzenie na świat przez pryzmat estetyki i zachwytów nad pięknem cesarskich koronacji. Właśnie jako politolog zdaję sobie sprawę z tego, żeidee mają konsekwencje.

Idea sakralnego cesarza lub króla, którego władza wywodzona jest bezpośrednio z Boskiego nadania, panującego nad Kościołem i mianującego biskupów (władca jako „biskup zewnętrzny”) prowadzi wprost do nowożytnego państwa totalitarnego, opartego na charyzmatycznym przywództwie. Prof. Bartyzel przywołuje rozprawę o Dwóch ciałach króla Ernsta Kantorowicza. Ja więc przypomnę jego rozprawę o Laudach królewskich, kończącą się stwierdzeniem, że sakralizacja monarchii prowadzi wprost do idei władzy charyzmatycznej Benito Mussoliniego, a następcami laudów dla królów są panegiryki na rzecz Duce. Sakralne monarchie mediewalne nie były totalitarne, ponieważ (na szczęście) nie posiadały zwartego aparatu administracyjnego, nowoczesnych środków komunikacji, podatków. Ale teologia polityczna sakralnego monarchy stanowi wczesną koncepcję legitymizacji władzy omnipotentnego tyrana, którego moc pochodzi wprost od Boga, który udziela mu charyzmy. Władca taki nie podlega nikomu i niczemu, ani Bogu, ani prawom natury, ani prawom ludzkim. Idea, że osoba monarchy pochodzi wprost od Boga, bez pośrednictwa Kościoła i ludzi jest filozoficznym fundamentem legitymowalnej religijnie tyranii, gdzie władcy przypisywany jest status magiczny i sakralny. Wystarczy wczytać się w dzieła stronników niemieckich cesarzy czy cytowanego wcześniej Anonima z Yorku, aby zobaczyć, że mamy tutaj rozrysowaną koncepcję władzy nieograniczonej, której wolno wszystko z tej racji, że rzekomo pochodzi bezpośrednio z woli Boga, a sam monarcha jest rodzajem ziemskiego boga.

Nie jest przypadkiem, że Carl Schmitt – zachwycający się bizantyjską teologią polityczną autorstwa Euzebiusza z Cezarei (Teologia polityczna II) – zarazem popierał Adolfa Hitlera, widząc w nim Katechona zapowiedzianego przez św. Pawła. Analogie między pochodzącym bezpośrednio od Boga, sakralnym i charyzmatycznym cesarzem Henrykiem IV, Fryderykiem Barbarossą czy Fryderykiem II Staufem a Hitlerem są zastanawiające. Kościół wyczuł to zagrożenie i dlatego dwóch pierwszych obłożył ekskomuniką, a ostatniego z wymienionych cesarzy obwołał Antychrystem.

8/ Doktryna teologiczno-polityczna Grzegorza VII nadal zachowuje swoją aktualność, stanowiąc fundament naszej cywilizacji. Papież ten miał rację twierdząc, że władza nie ma charakteru sakralnego z samego tylko powodu, że monarcha został koronowany i namaszczony. W liście do bpa Hermanna z Metzu Grzegorz VII naucza, że władza pochodzi od diabła i staje się chrześcijańską – nabiera legitymizacji (w narracji Bartyzeliańskiej: legitymizmu) – dopiero wtedy, gdy pobłogosławi ją Kościół i nałoży na nią hamulce etyczne i religijne. Władca chrześcijański, którego władza pochodzi od Boga, to taki, który jest ograniczony przez moralność i prawdy wiary. Stwierdzenie o pochodzeniu władzy od diabła rzeczywiście jest kontrowersyjne, ale wynika z teologii augustyńskiej (dzisiaj już przebrzmiałej w tym punkcie) będącą podstawą doktrynalną gregorianizmu. Twierdzenie to zostało potem skorygowane przez św. Tomasza z Akwinu, który wywiódł władzę z natury, dowodząc, że potrzebuje ona, dla pełnej prawomocności, łaski dawanej jej przez Boga a za pośrednictwem Kościoła. W tej postaci zmodyfikowanej twierdzenie o pochodzeniu władzy od Boga zostało uznane za Magisterium Kościoła. Roma locuta, causa finita est. Sakralizacja władzy, jeśli jest czymś więcej niż tylko ładnym powiedzonkiem, ornamentem i estetyczną ideą, stanowi coś, co dla łacinnika jest nie do przyjęcia.

Reasumując uważam, że tekst prof. Bartyzela jest ważny, gdyż stanowi dowód materialny postępującej bizantynizacji jego filozofii politycznej. Prawdę mówiąc kompletnie nie rozumiem jak można równocześnie zachwycać się nieograniczoną władzą niemieckich i bizantyjskich cesarzy, germańską ideą króla-kapłana czy króla-szamana i neo-scholastycznym karlizmem, który stanowi wielki sprzeciw wobec wszelkich nowożytnych form władzy, a totalitarnym w szczególności? Przecież dla karlisty monarchia Fryderyka II Staufa na Sycylii czy teologia polityczna Euzebiusza z Cezarei musi być czymś doprawdy obrzydliwym, zapowiadającym absolutyzm oświecony i etatystyczne potworki współczesności.

Adam Wielomski

Za: Konserwatyzm.pl

Kategoria: Myśl, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *