banner ad

Ukraińska pułapka

| 14 lutego 2014 | 0 Komentarzy

ukrainaRozwój sytuacji na Ukrainie zmierza w niebezpiecznym dla tego kraju, a także Polski kierunku. Tzw. protesty niby-zwolenników integracji Ukrainy z UE przeciw władzy Wiktora Janukowycza przekształciły się w otwartą rewoltę, która doprowadziła do upadku gabinetu Mykoły Azarowa i może w konsekwencji spowodować nawet rozpad tego kraju. Z jazgotu wiodących polskich mediów niestety wyłania się zupełnie nieprawdziwy obraz wydarzeń na Ukrainie. Marginalizowana albo wręcz przemilczana jest rola neobanderowców w rewolcie. „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska” – pomimo wzajemnej zajadłej wrogości – nie po raz pierwszy mówią w kwestii ukraińskiej jednym głosem. Z ich przekazu możemy się dowiedzieć o brutalności Berkutu, o rosyjskich (bo czy mogliby być inni?) snajperach strzelających do bezbronnych podobno bojowników o europejskość Ukrainy, o straszliwej korupcji i degrengoladzie moralnej „reżimu” Janukowycza itd. itp. Nie dowiemy się tego, że ten „reżim” został wybrany w demokratycznych wyborach, których uczciwości nikt nie kwestionował, ani tego, że tzw. Prawy Sektor kijowskiego „euromajdanu”, który wywołał rozruchy 19 stycznia oraz w dniach następnych, nosi imię Stepana Bandery.

Nikt w tych mediach nie zada pytania jak to się dzieje, że w tak ubogim kraju jak Ukraina część jego obywateli może sobie pozwolić na oderwanie od zajęć zarobkowych na trzy miesiące, a może dłużej, i przebywać w tym czasie na tych wszystkich „euromajdanach” i „automajdanach”. W innych krajach takie fenomeny się nie zdarzają. Ktoś musi to przecież finansować. Ten ktoś musi zapewne też działać w imieniu międzynarodowych korporacji, które już dawno zorientowały się, że walka o „demokrację” i „prawa człowieka” jest tańszym sposobem podbijania i kolonizowania upatrzonego kraju niż robienie tego metodami stosowanymi w XIX i pierwszej połowie XX wieku.

Nikt nie zada pytania czy było to dziełem przypadku, że 19 stycznia, w dniu wybuchu krwawych zamieszek w Kijowie, na tamtejszym „euromajdanie” odbywał się „dzień polski”: koncertowała Kasia Kowalska, miał koncertować Dariusz Malejonek, w warszawskim klubie „Hybrydy” Jerzy Zelnik czytał Herberta po ukraińsku, a całość filmowała TV „Republika”. Nikt nie zada pytania jaki wpływ na podgrzanie sytuacji na Ukrainie miały styczniowe wizyty w tym kraju kolejnego garnituru czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, a także zapowiadana wizyta na zjeździe „euromajdanów” Zbigniewa Bujaka (przyznam szczerze, że o istnieniu tego „bohatera narodowego” – który swoją karierę zdawałoby się zakończył na synekurze prezesa Głównego Urzędu Ceł – prawie całkiem zapomniałem). Nikt nie zada pytania czy walka o „demokrację”, „integrację europejską” i co tam jeszcze polega na atakowaniu i okupowaniu gmachów publicznych i usuwaniu z nich legalnej władzy. Bo władza „reżimu” Janukowycza jest właśnie legalna. Nigdy nie zakwestionowano uczciwości jej wyboru i dlatego odwołana może zostać tylko środkami konstytucyjnymi. Nikt też w tych mediach nie raczy rzetelnie poinformować o aktach przemocy, w tym linczach, jakie mają miejsce na „euromajdanie” kijowskim i innych „euromajdanach”.

Najwięcej egzaltacji z powodu rewolty ukraińskiej jest w „Gazecie Polskiej” i zbliżonych do niej mediach pro-pisowskich. Relacje Dawida Wildsteina z „pierwszej linii frontu” przypominają stylistyką heroiczne opisy Powstania Warszawskiego. Podejrzewam, że Wildstein-junior sam nie wierzy w to co pisze. Z portalu niezależna.pl dowiedzieliśmy się m.in., iż 26 stycznia na kijowski Majdan zawitała Ewa Stankiewicz – arcykapłanka religii smoleńskiej – by wraz z wiernymi ze stowarzyszenia Solidarni 2010 rozbić tam namiot oraz rozwiesić transparenty o treści „Polski prezydent zamordowany w Rosji 2010”, „Stop dla terroru Rosji” i „Polacy solidarni z Wolną Ukrainą”. „To było coś niesamowitego – relacjonuje Stankiewicz dla portalu niezależna.pl – gdy Ukraińcy skandowali „Niech żyje Polska”. I nie ukrywali poruszenia widząc nas z transparentem „Stop dla terroru Rosji”. Z tymi transparentami przeszliśmy wokół całego Majdanu. Reakcja Ukraińców na ich widok była entuzjastyczna. Wielki aplauz, oklaski, okrzyki „Kijów-Warszawa wspólna sprawa”, ludzie rzucali się nam na szyję”. Wkrótce po pani Stankiewicz do Kijowa zawitała delegacja klubów „Gazety Polskiej” ze swoimi transparentami. Ich na „euromajdanie” też bardzo fetowano. Nie mogło być inaczej, bo transparenty o antyrosyjskiej treści musiały przypaść do gustu szczególnie Prawemu Sektorowi im. S. Bandery. Polska „prawica” skupiona w PiS, która swój patriotyzm definiuje wyłącznie jako nienawiść do każdej Rosji bez względu na to czy będzie to Rosja biała, czerwona, czarna bądź fioletowa, została ostatecznie doceniona przez banderowców. Tylko czy to jest powód do chwały?

Według mediów redaktora Sakiewicza mniejszość polska na Ukrainie masowo popiera ruch „euromajdanów” i życzy sobie upadku „promoskiewskiego reżimu”. Dla uwiarygodnienia tej tezy niezależna.pl nawet cytowała jakiegoś Polaka spod Żytomierza. Ale czy na pewno tak jest? Oto bowiem na trzy dni przed wizytą redaktorki Stankiewicz w Kijowie przy polskiej granicy miało miejsce wydarzenie, które rzuca jaskrawy snop światła na prawdziwe oblicze ruchu „proeuropejskiego” na Ukrainie. O zdarzeniu tym rzetelnie poinformował tylko portal Kresy.pl, co z kolei nie pozostawia wątpliwości po czyjej stronie angażuje się politycznie polski mainstream medialny.

W nocy z 23 na 24 stycznia młodzi ludzie podpalili opony samochodowe rozłożone na drodze z Lwowa do Krakowca (miejsce urodzin Romana Szuchewycza, twórcy i dowódcy UPA), chcąc w ten spodów zamanifestować solidarność z „euroamajdanem” w Kijowie. Według miejscowych władz, w akcji tej uczestniczyło od 130 do 150 osób, zachowujących się agresywnie. W rezultacie ich działań, w korku stanęło m.in. około stu TIR-ów jadących do granicy, a także polski autobus rejsowy. Podróżowała nim Ukrainka Weronika S., która umieściła relację z tego wydarzenia na Facebooku. Warto za portalem Kresy.pl przytoczyć tę relację (pisownia oryginalna):

Przejeżdżaliśmy trochę ponad godzinę temu… i po prostu zgroza, staliśmy w „korku” (…), kilka km z tirów i osobowych, staliśmy godzinę, potem poszliśmy z kierowcą poprosić żeby rejsowy autobus (nas) przepuścili… obok znaku Nowojaworowsk wszystko dziko się paliło… droga i w ogóle nie wiadomo co… ludzi może 20 już otoczyli autobus i zaczęli tłuc… powiedzieli żeby podjechać, choć jak się okazało zamiaru przepuszczenia dalej nie było, na początku naskoczyli na kierowcę, który spokojnie milczał opuściwszy głowę, wysłuchując pijanych okrzyków i przekleństw (bo ty Polak i co sobie myślisz, że tobie wszystko można)… Ludzie zaczęli prosić, że jadą do domu, że nic im nie zrobili, to ok., „Ukraińcy niech wyłażą i możecie jechać”, jakiemuś Polakowi wyrwali telefon, bo robił zdjęcia, kierowca łzawo zaczął proponować pieniądze, do autobusu jeszcze zaszło pięciu z zakrytymi twarzami, dalej zaczęli krzyczeć z pogróżkami, że tu mają „pokojowy protest”, dlaczego wy tu się pchacie Mazurzy. Wtedy jakoś wymyślono, żeby każdy Polak (i w ogóle każdy) w dwie strony powiedział (Chwała Ukrainie – Chwała bohaterom)… jeżeli nie chce pójść w palenisko, wszyscy zalęknieni we łzach mówili… kierowcy dali 10 sekund na przejechanie przez ogień… przez ogień oznaczało w ogień…”.

Incydent miał miejsce koło Nowojaworowska, miasteczka liczącego 26 tys. mieszkańców, położonego około 40 km od granicy z Polską. Warto przypomnieć, że w 2011 roku Rada Miejska Nowojaworowska nadała honorowe obywatelstwo Stepanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi. Zaprotestował wówczas przeciwko temu Józef Kardyś, starosta kolbuszowski, sprzeciwiając się nawiązaniu współpracy pomiędzy powiatem kolbuszowskim a Nowojaworowskiem. Oporów takich nie mają natomiast czołowi polscy politycy z PO i PiS, którzy w Kijowie sami wznosili banderowski okrzyk „Chwała Ukrainie – bohaterom chwała” (oficjalne pozdrowienie OUN-B ustanowione w 1940 roku, przejęte potem przez UPA, takie banderowskie Sieg Heil!). Zapewne więc nie zrobiło na nich wrażenia, że zbanderyzowana młodzież ukraińska kazała to krzyczeć Polakom pod groźbą spalenia w ogniu. Na przykładzie tego incydentu widać, jakie rezultaty przyniosła banderyzacja zachodniej Ukrainy, która nastąpiła po „pomarańczowej rewolucji”. Te masowe stawianie pomników Bandery i Szuchewycza, nadawanie im honorowych obywatelstw i obłędny kult OUN/UPA musiały w końcu doprowadzić do powtórki z historii w realu. Kto nie szanuje własnej historii, skazany jest na jej powtórzenie. Polskiej historii nie szanuje polska „klasa polityczna”, która od 25 lat lekceważy społeczne dążenia do upamiętnienia banderowskiego ludobójstwa na narodzie polskim i prowadzi flirt polityczny z ideowymi spadkobiercami ludobójców.

W tym czasie, gdy miał miejsce incydent pod Nowojaworowskiem, prezydent Komorowski, premier Tusk i minister Sikorski rozpoczynali „europejską ofensywę” w sprawie Ukrainy. W czyim interesie rozpoczęli tę ofensywę? Chyba w interesie Berlina, Brukseli, Waszyngtonu i tych wszystkich, którzy liczą na spore profity po przejęciu kontroli nad gospodarką ukraińską. Bo chyba nie w interesie Polski, na co wskazuje incydent pod Nowojaworowskiem, jest wywindowanie banderowców na czołową siłę polityczną Ukrainy. A do tego właśnie sprowadza się wspierana przez Zachód „rewolucja” na Ukrainie. W interesie Polski leży utrzymanie status quo, czyli Ukrainy jako bufora pomiędzy UE a Rosją. Każdy inny scenariusz – czy to podporządkowanie Ukrainy UE, czy podporządkowanie jej Rosji, czy – najgorszy – rozpad i powstanie banderowskiego państwa na zachodniej Ukrainie – jest dla Polski zły. Polscy mężowie stanu, zarówno z obozu rządzącego jak i głównej partii opozycyjnej, po raz kolejny zatem – jak powiedział kiedyś prezydent Francji Jacques Chirac – stracili okazję, żeby siedzieć cicho.

Niebezpieczeństwo przejęcia na Ukrainie lub jej części władzy przez opcję banderowską – dotąd lekceważone przez polski mainstream medialny i polityczny – nigdy nie było realne tak jak teraz. Zanim doszło do wybuchu rozruchów 19 stycznia miało miejsce wydarzenie, które również przemilczano w głównych polskich mediach. 1 stycznia 2014 roku – w 105. rocznicę urodzin Stepana Bandery – odbył się w Kijowie tradycyjny już marsz z pochodniami zorganizowany przez neobanderowską „Swobodę”, w którym uczestniczyło około 10 tys. osób. Towarzyszyły mu okrzyki: „Sława Ukrainie! Bohaterom sława!”, „Ukraina ponad wszystko!”, „Sława narodowi! Śmierć wrogom!”, „Bandera, Szuchewycz, bohaterowie Ukrainy!”, „Rewolucja!”. Na zakończenie przemówił lider „Swobody” Ołeh Tiahnybok. Jak podaje portal Kresy.pl, dwukrotnie poruszył on wątki polskie. Mówiąc, że Bandera walczył przeciwko różnym okupantom, podkreślił, iż „gnił w polskich więzieniach”. Następnie Tiahnybok przedstawił Banderę jako wzór do naśladowania dla współczesnych Ukraińców i podał trzy przykłady dowodzące, że Bandera był prawdziwym i odważnym liderem. Pierwszy – rozkaz wykonania zabójstwa w 1933 roku sowieckiego dyplomaty Aleksieja Majłowa, drugi – rozkaz zabójstwa polskiego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, który wedle Tiahnyboka „zamordował wielu Ukraińców”, trzeci – rozkaz powołania w 1942 roku Ukraińskiej Powstańczej Armii. Zwłaszcza ten ostatni przykład brzmi ciekawie, ponieważ dotąd neobanderowska propaganda negowała odpowiedzialność Bandery – który przebywał wtedy w KL Sachsenhausen – za utworzenie UPA i jej czyny. Zarówno Tiahnybok jak i inni mówcy z partii „Swoboda” podkreślali swoją decydującą rolę w trwających od drugiej połowy listopada protestach na kijowskim „euromajdanie”. Szczególnie wymowne w tym kontekście są dwa zdania wypowiedziane przez Tiahnyboka (cyt. za Kresy.pl): „Nie byłoby tego Majdanu, właśnie takiego, z ukraińskim duchem w Kijowie, gdyby nie Bandera, gdyby nie UPA” oraz „My banderowcy jesteśmy gotowi do poświęcenia życia za Ukrainę”.

My banderowcy… Tak po prostu i szczerze, bo polski mainstream medialny jak coś przekazuje o partii „Swoboda” to używa określenia „narodowcy” względnie nacjonaliści.

Myśli swojego wodza rozwinął Andrij Tarasenko, rzecznik Prawego Sektora im. S. Bandery, który 29 stycznia udzielił wywiadu Jędrzejowi Bieleckiemu, kijowskiemu korespondentowi „Rzeczpospolitej”. Na pytanie o rzeź na Wołyniu Tarasenko odpowiedział: „To brednia (…). Owszem Bandera zalecał stosowanie radykalnych metod, ale przecież z okupantem należy walczyć wszystkimi metodami. Tym bardziej, kiedy ten okupant nie chce opuścić twojej ziemi”. Na uwagę Bieleckiego, że podczas wojny Polacy nie byli okupantami Ukrainy Tarasenko odpowiedział sloganem, że Ukrainę okupowali Niemcy, Polacy, Rumuni, Węgrzy i Rosjanie. Na kolejną uwagę Bieleckiego, że Polska jest dziś najważniejszym sojusznikiem Ukrainy w walce o „integrację z Europą” oraz pytanie czy nie jest błędem taktycznym eksponowanie na Majdanie symboli UPA Tarasenko odpowiedział: „Rozumiem w czym rzecz, ale my jesteśmy banderowcami i z powodów taktycznych nie możemy się wyrzec naszych przekonań”. „Obecne granice Ukrainy są sprawiedliwe?” – dopytuje Bielecki. Tarasenko odpowiada: „Nacjonalista to ktoś, kto dąży do zjednoczenia wszystkich ziem etnicznych swojego narodu, tych, gdzie Ukraińcy żyli od tysięcy lat. Inaczej nie można go nazwać nacjonalistą. Po wojnie operacja „Wisła” spowodowała, że Ukraińcy z tych ziem etnicznych zostali wyrzuceni i sprawiedliwość nakazywałaby, aby te ziemie do Ukrainy wróciły. Mówię o Przemyślu i kilkunastu innych powiatach”. Na uwagę Bieleckiego, że Ukraina nie może być w Unii Europejskiej i jednocześnie domagać się zmiany granic Tarasenko odpowiedział: „Miejsce Ukrainy nie jest w Unii, to byłoby sprzeczne z ideą państwa narodowego”. Po prostu strzał w dziesiątkę! Prominentny neobanderowiec informuje tym samym polskiego dziennikarza, że celem tego całego „euromajdanu” nie jest żadna integracja z UE, ale przejęcie władzy na Ukrainie przez banderowców drogą rewolucyjną. Zapewne nie wiedząc co ma jeszcze powiedzieć Bielecki zauważył, że Ukraina nie będzie bezpieczna balansując pomiędzy Rosją a Zachodem. Tę uwagę Tarasenko skomentował następująco: „Dlatego musimy odzyskać broń atomową. Mamy na Ukrainie własnych specjalistów, którzy do tego doprowadzą”. Stwierdził ponadto, że aby zmusić do odejścia Janukowycza banderowcy są „gotowi sięgnąć po wszystkie metody, także te radykalne. Tak jak robił Bandera”.

Według rosyjskiego dziennika „Komsomolska Prawda” – „władza nad Majdanem i połową ukraińskiej administracji jest raczej w rękach Dmytro Jarosza (nieformalnego lidera Prawego Sektora) niż słynnego boksera Witalija Kliczki”. Dmytro Jarosz (ur. 1971) to współzałożyciel i komendant Wszechukraińskiej Organizacji „Tryzub” im. Stepana Bandery. Jest to paramilitarna organizacja neobanderska utworzona w 1993 roku przez Wasyla Iwanyszyna, syna Petro Iwanyszyna – jednego z dowódców Służby Bezpeky OUN (głównej siły banderowskiej biorącej udział w ludobójstwie na Wołyniu). Do Prawego Sektora oprócz „Tryzuba” należą m.in. ANA (Patrioci Ukrainy), Biały Młot, UNA-UNSO, C14 (uznawani za neonazistowskie skrzydło partii „Swoboda”), a także grupy kiboli, głównie Dynama Kijów (najaktywniejsi w czasie rozruchów). Sama partia „Swoboda” oficjalnie do Prawego Sektora nie należy, ale tylko ze względów taktycznych. Nawet onet.pl zauważył, że Prawy Sektor jest organizacją, która „nie kryje dystansu wobec opozycji parlamentarnej”. Z kolei tvn24.pl odnośnie Prawego Sektora podał, że „Jaceniuka lekceważą, a Kliczkę – gdy ten próbował powstrzymać przemoc na Hruszewskiego 19 stycznia – zaatakowali gaśnicą”.

Informacje „Komsomolskiej Prawdy” potwierdza Jędrzej Bielecki, który w swojej korespondencji z Kijowa stwierdził: „Stefan Bandera jest dziś największym bohaterem protestujących, co więcej, protestów przeciwko kreowaniu Bandery na bohatera Majdanu nie słychać”.

A „Super Express” cytuje „miss Majdanu” Rusłanę Łyżyczko, która zapewnia, że na „euromajdanie” żadnych banderowców nie ma („Na Majdanie nie rządzą nacjonaliści”, „Super Express”, 8.02.2014). W to wierzą już chyba tylko redaktorzy „Super Expressu”, bo Rusłana Łyżyczko raczej nie. Z kolei dr Przemysław Żurawski vel Grajewski rzuca gromy na księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego za krytykę zaangażowania Jarosława Kaczyńskiego po stronie banderowskiej, bo przecież nie „europejskiej” (tekst „Antyukraińskie zacietrzewienie”, „Gazeta Polska Codziennie” nr 725) i cieszy się, że „ukraińska rewolucja” prędzej czy później zwycięży („Zwycięstwo kwestią czasu”, „GPC” nr 718). Pan doktor udaje, iż nie wie, że będzie to zwycięstwo banderowców. Inny publicysta „Gazety Polskiej” – Marcin Wolski – odpowiada na krytykę zaangażowania polskiej „prawicy” po stronie banderowskiej stwierdzeniem, że przecież Piłsudski też współpracował z Petlurą przeciw Rosji bolszewickiej i nie sprzeniewierzył się tym pamięci o Orlętach Lwowskich („Dylematy”, niezależna.pl, 7.02.2014). Ale Petlura to chyba jednak nie był Bandera.

Minister Sikorski – dopytywany przez PAP o banderowców na „euromajdanie” – oświadczył, że mówi „nie” wszelkim ekstremizmom, ale równocześnie dodał, że winę za kryzys ukraiński ponosi wyłącznie Janukowycz, a Tiahnybok jest teraz partnerem dla Janukowycza i spotykają się z nim dyplomaci europejscy. Należy podkreślić, że jest w tym niemała zasługą polityki polskiej. To w dużej mierze działania polskich polityków doprowadziły do tego, że neobanderowcy z politycznego marginesu przekształcili się w jedną z głównych sił politycznych Ukrainy. I to cieszy pana ministra?

Polscy politycy zarówno z PO jak i z PiS nadal nie widzą banderowskiego oblicza ukraińskiej „rewolucji”, po prostu nie chcą go widzieć, nie chcą znać ani historii ani oczywistych aktualnych faktów. Żyją w świecie swoich urojeń o integracji europejskiej z jednej strony oraz Międzymorzu i polityce jagiellońskiej z drugiej strony.

Na koniec jeszcze jedna informacja. 6 lutego rosyjski dziennik „Wiedomosti” poinformował, że z powodu braku poparcia Polski dla projektu zwiększenia mocy przesyłowych gazociągu jamalskiego, Gazprom nie będzie budował gazociągu Jamał-Europa II. Rosyjski koncern ma za to ułożyć jeszcze jedną nitkę magistrali Nord Stream do Niemiec po dnie Morza Bałtyckiego. Planowana jest też trzecia nitka Nord Stream, która pobiegnie przez Bałtyk i Morze Północne do Wielkiej Brytanii. „Wiedomosti” przypomniały, że ogłoszony w 2013 roku przez Rosję plan budowy gazociągu Jamał-Europa II wywołał w Polsce skandal polityczny, gdyż premier Donald Tusk oświadczył, że nic nie wie o podpisanym memorandum w sprawie oceny na etapie przedinwestycyjnym możliwości budowy nowego gazociągu z Białorusi przez Polskę na Słowację. Wkrótce potem Tusk odwołał (pod naciskiem PiS) ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego i prezes PGNiG Grażynę Piotrowską-Oliwę. Przyczyną takiego stanowiska władz polskich było to, że gazociąg Jamał-Europa II miał omijać Ukrainę, a Polska jest rzecznikiem interesów Ukrainy. A co Ukraina daje Polsce w zamian? Ołtarz Stepana Bandery, który zainstalowano w kijowskim „sztabie rewolucyjnym” (zdjęcia na isakowicz.pl, dostęp 12 lutego).

Co jeszcze polscy mężowie stanu są gotowi zrobić dla Ukrainy? Oddać Ukrainie 19 powiatów, których dopominają się neobanderowcy? Powiesić portrety Stepana Bandery we wszystkich polskich szkołach? Czy może nakazać Polakom wznosić faszystowski okrzyk „Chwała Ukrainie – bohaterom chwała”?

Polska polityka wschodnia utkwiła na dobre (raczej złe) w ukraińskiej pułapce niczym pijany w rowie. Kto wyciągnie polską politykę z tej pułapki? 


Bohdan Piętka

Kategoria: Polityka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *