banner ad

„Św. Karolina Kózka”, czyli rzecz o szkolnej katechezie

| 12 lutego 2014 | 1 Komentarz

Św. Karolina KózkaProces katechizacji w Polsce wśród dzieci i młodzieży jest niezwykle nieudolny. Być może powrót do salek przykościelnych rozwiązałby ten problem – chodziłby faktycznie ten, kto by chciał. Jednak nie oszukujmy się – dla wielu młodych ludzi katecheza może być jedynym czasem w ich życiu, gdy będą mieli możliwość poznać choć trochę Ewangelię. Czy warto jest ich tej szansy pozbawiać?

 

W niedawnym czasie blog Breviarium (dawniej Kronika Novus Ordo) zacytował mój wpis na Facebooku, w którym opowiedziałem pokrótce dwie historie dotyczące szkolnych katechez. Jedna z nich dotyczyła mojej zeszłorocznej rozmowy z jednym ze znajomych biskupów, który zadał mi pytanie o stan katechezy w klasie maturalnej, której wówczas byłem uczniem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zainteresowanie lekcją religii jest niewielkie. Wówczas biskup z zadumą w głosie powiedział: „No właśnie… Do nas takie informacje nie docierają, dobrze że powiedziałeś…”. Faktycznie, wiedza biskupów na temat lekcji religii w szkołach jest niewielka i zazwyczaj nie wynika to z ich winy. Gdy wizytują parafie i szkoły znajdujące się na ich terenie, przede wszystkim pokazywane są im wzorowe klasy, gdzie kilkoro zdolnych uczniów nadaje ton reszcie. W konsekwencji hierarchowie myślą, że wszystko jest w porządku, a „młodzież się do Kościoła garnie”.

 

Moje pierwsze zderzenie z tragicznym poziomem katechez zaliczyłem… w pierwszej klasie „podstawówki”. Pamiętam, że świecka katechetka powiedziała nam, byśmy dowiedzieli się coś o swoich patronach z chrztu. Później, w trakcie lekcji, mieliśmy ich narysować. Z braku zdolności plastycznych mój szesnastowieczny patron miał głowę, a od tej części ciała rozpoczynała się sutanna, która sięgała aż do kostek. Skoro narysowanie mojego patrona nie zajęło mi dużo czasu, mogłem swobodnie rozglądać się po klasie i obserwować malunki innych, zdolniejszych ode mnie. Jedna z dziewczyn, Karolina, malowała swoją patronkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że katechetka powiedziała do wszystkich: „Tak, święta [sic!] Karolina Kózka to wspaniała patronka. Była Polką. Sporo o niej ostatnio czytałam, kiedyś wam o niej opowiem”. Od razu zauważyłem błąd . Po lekcji podszedłem do katechetki i grzecznie zauważyłem, że Karolina Kózka jest „jedynie” błogosławioną. Katechetka rzecz jasna, jak każdy zarozumiały nauczyciel, powiedziała, że jestem za mały, żeby takie rzeczy wiedzieć i się nie znam, uparcie nadal twierdząc, że Kózka została kanonizowana. Na kolejnej katechezie przyniosłem książkę, w miarę aktualną, gdzie widniał obrazek i podpis „bł. Karolina Kózka”. Nauczycielka nie zareagowała.

 

Od tego czasu nauczyłem się, by w trakcie lekcji religii specjalnie się nie wychylać, ponieważ „każde słowo może być wykorzystane przeciwko mnie”. Dlatego też nic nie mówiłem, gdy owa katechetka powiedziała kolejną „perełkę”, że cudowny obraz jasnogórski został pocięty szablami w trakcie… potopu szwedzkiego. Jednak podstawówkowa katecheza wyglądała raczej dość dziecinnie, i ciężko było znaleźć tam miejsce na poważniejsze tematy.

 

Zmiana jednak przyszła w gimnazjum, rzekomo „katolickim”, prowadzonym przez męskie zgromadzenie powołane do opieki nad młodzieżą. Swoją drogą zastanawiam się niekiedy, co ich święty założyciel myśli sobie o licznych wybrykach swych duchowych synów. Wprawdzie bitej śmietany na kolanach kapłańskich tam nie było, jednak puszczanie trzynastolatkom „Poranku kojota” przez księdza-katechetę w trakcie „Pielgrzymki do Rzymu” już tak. W trzeciej klasie gimnazjum, gdy młodzi ludzie co nieco już czytają, słuchają i oglądają, a w konsekwencji żądni są wiedzy, dyskusji i ośmieszenia autorytetów, padły pytania dotyczące antykoncepcji i aborcji. Co ciekawe ksiądz-katecheta nie miał zamiaru podejmować tych tematów, nie chciał wyjaśnić stanowiska Kościoła w tej materii. Wygodniej przecież było puścić film (oglądany dziesiątki już razy) o świętym założycielu czy pośpiewać tandetną piosenkę quasi-religijną. W konsekwencji musiałem podczas przerw, a czasem nawet „luźnych katechez” (czyli zazwyczaj), dyskutować ze swoimi rówieśnikami na te tematy, nie znajdując w tym wsparcia ze strony księdza. „Święty spokój” po raz kolejny zatriumfował.

 

Z rozmów z wieloma rówieśnikami wiem, że ich szkolne katechezy wyglądały podobnie. Rzadko kiedy zdarzało się, by lekcje religii w szkole były faktycznie wykładem o nauce katolickiej, który później przeradza się w zadawanie pytań katechecie przez młodzież. Swoistym „przywilejem” ludzi młodych jest to, że mogą błądzić, poszukiwać, zadawać pytania. Jednak wtedy, gdy spotykają się z lekceważeniem spraw dla nich istotnych, bardzo często nie chcą już poważnie traktować katechety, który nie chce bądź nie umie wyjaśnić im, dlaczego czarne jest czarne, a białe jest białe. Prawda katolicka jest przecież miastem położonym na górze, wystarczy tylko młodzieży wskazać kierunek, w którym muszą do owego miasta podążać.

 

W cytowanym przez Breviarium moim wpisie na facebooku zastanawiałem się, czy nie byłoby sensu przenieść katechezy do przykościelnych salek. Dochodzę jednak do wniosku, że – mimo wszystko – nie. Owszem, gros katechez w szkole prowadzonych jest nieudolnie, bez większego zaangażowania, refleksji nad tym, co się robi. Jednakże w czasie każdej lekcji religii – mam nadzieję – odmawiana jest choć krótka modlitwa. Dla wielu z młodych ludzi to jedyna sytuacja w życiu, kiedy zmówią – chociaż tylko słowami – parę słów modlitwy. Wiem. Nie wypływa to z głębi serca, nie jest wynikiem natchnienia Bożego, ale zawsze to parę słów modlitwy, które człowiek przypomni sobie może kiedyś w trudnej sytuacji swojego życia. Nie zachowujmy się jak skrajni członkowie neokatechumenatu, którzy cieszą się, że ludzie od Kościoła odchodzą, „bo zostaną ci, którzy chcą, i będziemy mieć Kościół podobny do pierwotnego”. Ci, którzy praktykują od wielkiego święta, przyjmą księdza po kolędzie, czy wreszcie pójdą na szkolną katechezę, jakąś cząstkę „anima Christi” mają. Daj Boże, by ona wzrastała. Nie stanie się to jednak bez rzetelnie przygotowanych do swej pracy katechetów.

 

Kajetan Rajski

 

Kategoria: Kajetan Rajski, Religia

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. GL pisze:

    Mimo wszystko wydaje mi się, że katecheci są nieźle przygotowani do swej roli, gorzej z dziećmi/młodzieżą, zwłaszcza gimnazjalną, którzy coraz mniej pytają na lekcjach o cokolwiek  związanego z religią/wiarą. Nie wiem, jak sytuacja wygląda obecnie w szkołach ponadgimnazjalnych. Tak czy siak dodatkowa katecheza w grupach formacyjno-modlitewnych przy kościołach powinna być obecna, żeby z tego zaczynu-dzieciaków, którym się chce"bardziej wierzyć" budować nowych ludzi plemię. Zaś kwintesencja pesymistyczna brzmi tak: jakie społeczeństwo, tacy katecheci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *