banner ad

Solarewicz: Sienkiewicz to faszysta, czyli autoportret Polaków w Niemczech

| 6 października 2017 | 2 komentarze

Kilka dni temu wróciłam z tak zwanej podróży studyjnej do Niemiec, poświęconej współpracy tamtejszych NGO z rządem i władzami lokalnymi. Na temat zadany dowiedziałam się niewiele, gdyż wszystko zagłuszała pruska propaganda skierowana przeciwko Polsce. Pięć dni w Aachen przeżyłam z trudem… jak każde bombardowanie.

Jako bywalczyni studyjnych wyjazdów, zdawałam sobie sprawę, że dyskusja z Niemcami sprowadza się do hasła „Kaczyński”. Przeraża mnie tylko, że niektórzy nie dostrzegają, iż ten sam argument użyty w polskim kręgu, a potem w niemieckim, jest odczytany zupełnie inaczej i staje się narzędziem służącym do czego innego. Skarżąc się Niemcom na obecny rząd, są pewni, że oberwie się tylko „Kaczyńskiemu”, bo przecież „Kaczyński to nie my”. Bezkrytycznie i naiwnie podsuwają Niemcom argumenty za tym, że jesteśmy niecywilizowanym, upośledzonym narodem, który ucieka się pod opiekę Kulturalnych i Światłych. Zero pojęcia interesu narodowego! I karygodne braki w znajomości własnej historii.    

Co usłyszeli Niemcy

Było nas pięć osób, doktorant z politologii, dwoje dziennikarzy (ten drugi mógłby być moim ojcem) i dwoje świeżo upieczonych absolwentów uczelni, a naszą opiekunką na miejscu była mieszkająca tu na stałe rówieśnica pochodząca z Polski. W planie mieliśmy poznanie zasad współpracy społeczności lokalnych z rządem i samorządami. Jednak gdybym chciała streścić, o czym się rozmawiało, musiałabym wziąć do ręki słownik propagandy, pruskiej. Zatem, dokonam wyboru. Niemcy w Aachen dowiedzieli się na przykład, że:

  • Niemcy teraz boją się przyjeżdżać do Polski i mówić tu po niemiecku
  • Jarosław Kaczyński dzieli ludzi jak Hitler
  • Sejm nie uchwalił roku Leśmiana, bo to Żyd
  • Polska potrzebuje „większej solidarności ze strony Europy”
  • Praworządne państwo nie działa i opozycja czuje się bezradna.

Mało? Ależ to szło na okrągło jak zacinająca się płyta. Wobec takiego betonu starałam się nie odzywać, ale czasem nieśmiało próbowałam dawać swoim do myślenia. Ot, w antykwariacie niemieckim znalazłam niestare książki o „polskich zbrodniach na Niemcach” (tj. zbrodnie Niemców to zbrodnie pewnej grupy, „nazistów”, ale zbrodnie komunistów, których rządy Polakom narzucono, są to zbrodnie "polskie")  i o „wypędzonych”. Temat nie został przez kolegów podtrzymany. Nie podtrzymali też innych kwestii, jak:

  • kwestia odmawiania Polakom w Niemczech statusu mniejszości narodowej (którą nb. poruszył pewien Polonus)
  • niefinansowanie polonijnej prasy z budżetu federalnego
  • fakt, że Niemcy rejestrując imigrantów, mają potem tych ludzi "na tacy". Czytaj: służy ono także kontrolowaniu społeczeństwa
  • kalendarium dziejów Śląska: najpierw Piastowie, potem Czesi i Austria, a Niemcy nie odwiecznie, tylko (przed)ostatnie 150 lat
  • rada pewnego spruszczonego (sic) Polaka, aby nie pozbywać się własnej tożsamości, gdyż pozbycie się jej oznacza poddanie się cudzemu kierownictwu…

Raz, a była to wizyta w niemieckiej redakcji (fundacja na dorobku – a już ma swoich ludzi we Wrocławiu, ciekawe), nie wytrzymałam – dodając, że mamy w Polsce długą tradycję tolerancji, o czym świadczą historie rodzin, z jakimi mam okazję prowadzić wywiady. Co do relacji polsko-niemieckich, opowiedziałam gospodarzom, jak wygląda relacja między konkretną polską rodziną a Niemcem, przedwojennym właścicielem ich domu. Reakcja Niemców: potakiwanie i zaciekawienie, reakcja polskiego kolegi: wyraźne zmieszanie.

Co usłyszeli Polacy (od swoich i obcych)

Polacy dyskutowali z Niemcami i między sobą. Tutejsi Polacy, jakich spotkałam, mówili jednym głosem z Niemcami. Z polskich ust padły na przykład takie stwierdzenia:

  • Sienkiewicz to faszysta (co na to koledzy, nie wiem, bo miałam do wyboru zemdleć lub zatkać uszy, więc zatkałam uszy)
  • Wojtyła był fatalnym papieżem (koledzy słabo, lecz zaprotestowali – jak sądzę, wynika to z faktu, że Wojtyła jest maskotką wszelkiej maści lewicy, jako ten, który wszedł do meczetu, jako ten, który powiedział, iż Polska potrzebuje Europy, itd.)
  • Polacy nie mają statusu mniejszości w Niemczech z tego powodu, że za krótko żyją w Niemczech. Polacy do Niemiec przyjechali później niż Turcy. Na moje pytanie, czy w takim razie Turcy przybyli tu za Hitlera, od 60-letniego kolegi – dziennikarza usłyszałam, że być może, bo Hitler „przecież różnych ściągał do kraju”
  • Fakt, że 70% mediów w Polsce należy do obcego kapitału, "nie ma znaczenia"
  • Nieprawda, że media w Niemczech są chronione przed obcym kapitałem (Niemcy, których specjalnie zapytałam, potwierdzili, że są)
  • Ludobójstwo na Wołyniu jest zrozumiałe przez to, że polski pan po karku chłopa wsiadał na koń, a Czarniecki „urządzał taakie rajdy”
  • Katolicyzm oznacza obowiązek przyjmowania imigrantów (i tak dalej). Zaprotestowałam, nie podnosząc głosu, i kolega zaczął wrzeszczeć – na tym skończyłam dyskusje polityczne z moimi panami. Generalnie okazuje się, że od czasu wygranej PiS w naszej ojczyźnie jest coraz gorzej, ale kiedy trzeba przyjąć imigrantów, okazuje się, że jest „coraz lepiej”, a nawet jesteśmy „bogatym krajem”
  • W konstytucji mamy pojęcie „my naród”, a powinno być „my obywatele”, bo nie wszyscy mieszkający w Polsce są Polakami
  • Koronowanie Chrystusa na króla Polski szkodzi „wizerunkowi Kościoła”, bo upolitycznienie Kościoła (ale państwowych obchodów 600-lecia Reformacji w Niemczech żaden nie skrytykował)
  • Pomnik pomordowanych we Lwowie profesorów niesłusznie stoi przy gmachu Politechniki Wrocławskiej, bo dotyczy historii, a tam trzeba tworzyć przyszłość
  • Należy się zastanowić, czy powinniśmy wprowadzić demokrację w Rosji (to było pytanie do mnie; odpowiedziałam, że broń Boże mieszać się w wewnętrzne sprawy Rosji, bo ja nie chcę drugiej Rewolucji 1917).  

Zacytuję też dyskusję o odszkodowaniach:

Acheński Polonus: Polacy pewnie nie dostaną reparacji od Niemców.

Polski dziennikarz: Phi, a czy Drezno dostało?!

Pochylano się z troską nad praworządnością w Polsce. Ich zdaniem, lekarstwem na wszelkie zło jest „demokracja”. Jednak przedstawiciel demokratycznej opozycji sam przed Niemcami przyznał, że demokratyczna opozycja sama już właściwie nie wie, przeciw czemu demonstruje, i wraz z naszą opiekunką głośno wątpił, czy KOD jest inicjatywą oddolną.

Koledzy chętnie szydzili wraz z Niemcami z polskiej tradycji, tj. oni sami zapewne sądzili, że to dobrotliwe podśmiewanie się. Z Niemcami zgadzano się prawie zawsze, mówiono o nich z szacunkiem i podziwem, dodając obowiązkowo „ooo, u nas tego a tego jeszcze nie ma”, a kiedy się okazało, że jednak „jest”, padło zdanie: „to my jednak nie jesteśmy tacy zacofani”.

Dyktatura proletariatu

Język dyskusji był straszny. – Ależ wy jesteście marksiści! – stwierdziłam w końcu. Temu nie zaprzeczył nawet przedstawiciel demokratycznej opozycji, który powołał się przed Niemcami na autorytet Solidarności. W dyskusjach padały słowa: „grupy”, „warstwy”, „walka”, „różnorodność” ("Dolny Śląsk jest wielokulturowy i przez to barwny. Ma mniejszość… tatarską. Eee, chyba nnie…"), „równość”, „regiony”. Dała się zauważyć ślepa wiara w moc opiekuńczą państwa i tajemniczy "system". Idąc niemieckimi ulicami, moi koledzy marzyli,  że i w Polsce powstanie „system”, który pozwoli nam przyjąć imigrantów i tu ich skutecznie osiedlić. Trochę się zdziwiłam: – Przecież to oznacza kontrolę wszystkich obywateli. Chcecie, żeby was Kaczyński kontrolował?! – odpowiedzi nie zacytuję, no bo jej nie dostałam. Zadeklarowałam, że chętnemu podaruję koc czy śpiwór, pytanie tylko, ilu imigrantów chce przyjąć do własnego domu. Cisza.

Dowiedziałam się także, że jestem feministką. Otóż dla marksistów, bo tak chyba wypada ich nazywać, głos rozsądku u kobiety jest dla nich równoznaczny z tym, że jest ona feministką. 

Słuchałam, słuchałam i miałam wrażenie, że gra jakaś zacinająca się płyta. Doszłam do wniosku, że gdyby dać im broń, urządzą rzeź panów jak bolszewicy w 1917.   Ojczystej historii nie znają. Gdy chodzi o język, to miłośnicy "solidarnej Europy" nie znali dobrze (lub wcale) niemieckiego, dyskutując z Niemcami po angielsku. Czego by nie rzec, w tym momencie wpisali się w taki obraz Polaka, jaki odmalowali: stojącego niżej. Tłumaczyłoby to także ironiczne gesty ze strony jednej Niemki i wspomianego Polonusa. W końcu Polonus zapytał, czy znam francuski, i wypaliłam zdanie wielokrotnie złożone (notabene pierwsze w moim życiu, bo jestem samoukiem i nie mam okazji rozmawiać). Jego reakcja na to świadczy, że znajomość kilku języków obcych u Polaka jest to rzecz nadzwyczajna. Znajomość niemieckiego w naszej grupie zwykle przejawiała się w stosowaniu nazwy Breslau zamiast Wrocławia. 

I do przodu

Jestem szczególnie wdzięczna kol. Magdalenie Ziętek-Wielomskiej za wsparcie moralne na odległość, jakiego mi na bieżąco udzielała, zresztą jej chyba nic nie zdziwiło. Na dwa ostatnie spotkania typowo politycznej treści nie poszłyśmy, ani ja, ani koleżanka (druga w grupie opozycjonistka wobec demokratycznej opozycji). Uznałam, że póki wartość człowieka określana jest według tego, co on sądzi o Jarosławie Kaczyńskim, nie będę w nich brać udziału. Poszłam sama na spacer i zajrzałam do rosyjskiej księgarni, gdzie i owszem, treść niektórych książek równie „ciekawa”, jak treść książek niemieckich, ale tu przynajmniej gospodarze nie patrzyli na mnie z góry. Poćwiczyłam wreszcie mówienie po rosyjsku, a na koniec wytargowałam zniżkę, przez co poczułam się swojsko. Zaproszono mnie do ponownych odwiedzin. „Ty prijediesz, ty prijdiosz” – z naciskiem w głosie zakończył rozmowę potężnej postury gospodarz, od początku mówiący mi na ty.

Nawet jeśli spotyka mnie bombardowanie, to podróże kształcą. Spośród zaprezentowanych nam tubylców moim autorytetem jest załoga Instytutu Polskiego w Dusseldorfie. Ta niezależnie od barwy i sztandaru kolejnych polskich rządów, twardo i konsekwentnie idzie do przodu, wypełniając misję prestiżowej instytucji. Pewnie od nich szanowni koledzy po raz pierwszy usłyszeli, że Niemcy uczą historii wybiórczo.

Dziękuję Ci Boże za przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sama.

Aleksandra Solarewicz

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Reportaż, Społeczeństwo

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. abc pisze:

    Dwie uwagi do powyższego.

    Pierwsza, bo chyba nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ta cała nagonka niemieckich mediów to nic innego jak stanowisko niemieckiego rządu bo u nich to jest jedno i to samo.

    Druga – dlaczego Polska nie ma żadnych mediów niemieckojęzycznych? Albo chociaż niemieckiej wersji językowej jakichś serwisów informacyjnych. Zorganizowanie zespołu tłumaczy to nie jest taki koszt żeby nie było nas stać. Wydaje się, że u nas brakuje przede wszystkim świadomości problemu i zwykłego tzw. pomyślunku.

     

  2. Aleksandra Solarewicz pisze:

    Celna uwaga. Skrót podstawowych wiadomości w Polskim Radiu po niemiecku to za mało.

     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *