banner ad

„Siódmy pokój” Edith Stein

| 31 października 2015 | 0 Komentarzy

settima stanzaOby więcej takich filmów o świętych. Edith Stein wykłada, dyskutuje, tańczy do upadłego i całuje z Hansem. Przeżywa rodzinną burzę w związku ze swoją konwersją, następnie porzuca mężczyzn, dom i pracę dla Boga. W klasztorze o surowej regule stawia na swoim i pisze. Podąża przez siedem komnat swojej Twierdzy Wewnętrznej. Co czeka ją w ostatniej?

Trudno określić jasne ramy czasowe filmu, bo dużo w nim retrospekcji. Na samym początku garść odległych od siebie scen, jak fotografie wysypujące się z albumu. Pierwszy jest KL Auschwitz i pytanie: dlaczego? Drugą jest wędrówka Edith (Maia Morgenstern) przez surowy, zimowy krajobraz i chrzest w kościele. Chwilę później kamera przenosi się poza kościół: pokazuje stojącą tyłem, nieruchomą postać karmelitanki, której habit szarpie wiatr. Za chwilę rozpocznie się właściwa opowieść, czyli przyjazd Edith z uniwersytetu do domu w rodzinnym Breslau, dzisiejszym Wrocławiu, spotkania, decyzje, rozstania, powtórny odjazd, tym razem na zawsze… A na końcu przybycie do KL Auschwitz i śmierć w tym niemieckim obozie zagłady.

Jak zaznaczył reżyser, życie Edith można poddać wielu intepretacjom, a "Siódmy pokój" to tylko jedna z nich. Ciekawe, że w filmie pojawia się postać – klucz, podobna jak u Kieślowskiego w "Dekalogu". Tam bohaterowie spotykali na swojej drodze dziwną postać graną przez Artura Barcisia: los? fatum? A Edith "śledzi" mała dziewczynka, towarzysząca ważnym momentom życia Edith, np. uczestniczy w mszy chrzcielnej, śledzi zza szyby Edith i Rosę opuszczające klasztor w Kolonii, a następnie jest jednym z żydowskich dzieci, które jadą z Edith do obozu w jednym wagonie.

Nie dałam się za to nabrać scenografom – klasztor w holenderskim Echt (ostatnie schronienie przed aresztowaniem) gra podkrakowska Czerna. Znam Czerną, więc jej pejzaż w biografii Edith mi zgrzyta, jak i zgrzyta brak oryginalnej sceny aresztowania obu sióstr Stein, gdy miały paść słowa: "Chodź, idziemy cierpieć za nasz naród". (A może Edith i Rosa to w filmie powiedziały, tylko język włoski znam zbyt słabo?)

Motywem, który tworzy klamrę dla opowieści, jest pociąg. Na początku (gdy jeszcze "idą napisy") z mroku wyłania się osobowy, na końcu towarowy z wagonami bydlęcymi. Pierwszej podróży towarzyszy śpiew Kadiszu, w tej ostatniej – Edith śpiewa małemu dziecku kolędę…

Często wracam do "Siódmego pokoju", bo przyszła Edith w tym filmie jest współczesną, nowoczesną kobietą. To myśląca osoba, która uparcie dąży do obranych celów. W jej życiu ważni są mężczyźni, a więc Hans – miłość Edith, prof. Franz Heller (Jan Nowicki, w hitlerowskim mundurze – brrr!), rektor (Jerzy Bińczycki). Jest to piękna kobieta (nawiasem mówiąc, wyretuszowana w porównaniu z nieco ciężką sylwetką i smutną twarzą ES na oryginalnych zdjęciach), odważna, rzeczowa, energiczna, a przy tym zdyscyplinowana. Dzisiaj słowo "pokorny" często znaczy frajer, a filmowa Edith jasno pokazuje, że oznacza człowieka, który potrafi przyjąć prawdę, konieczność, nawet gdy jest niezmiernie trudna. Doświadczają tego również inne bohaterki. Epizod klasztorny (Kolonia) przybliża losy trzech młodych karmelitanek równolegle. Trzy dziewczyny, trzy zupełnie różne temperamenty i drogi. W końcu jedna występuje, bo nie wytrzymuje psychicznie (scena furii i płaczu). Druga przyznaje się, że uciekła do Karmelu przed niechcianym małżeństwem, ale w końcu wraca "do świata" i zostaje szczęśliwą żoną i matką. Trzecia zostaje do końca, by wejść do swojej "siódmej komnaty". To właśnie Edith, czyli Teresa Benedykta od Krzyża. Drogi wszystkich trzech dziewczyn zejdą się ze sobą po raz ostatni na uroczystości ślubów Edith.

Drugi powód, dla którego wracam: Wrocław. Patrzę na uchwycone w ułamku sekundy fragmenty ulic i mam wrażenie, że też tam jestem. Gdy pociąg, który ma zawieźć Edith do Kolonii, rusza, za szybą przesuwa się tablica Breslau-Odertor. To dzisiejsza stacja Nadodrze, z zachowaną podniszczoną elewacją z czerwonej cegły (nie zmienił się nic, tak jak ul. Włodkowica). Tu była Edith i miejsca zyskują w moich oczach na znaczeniu. Warto wiedzieć, że toczyła się tu historia o wiele ważniejsza niż sprawa "złotego pociągu" czy Eberharda Mocka.

Aleksandra Solarewicz 

"La settima stanza" (1997), reż. Márta Mészáros, prod. Francja, Polska, Węgry, Włochy

 

Tags: ,

Kategoria: Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *