banner ad

Kirk: Najlepsza forma rządów

| 16 września 2016 | 0 Komentarzy

jadwiga-06Jako że polityka jest sztuką wykorzystywania możliwości, w niniejszym artykule chciałbym zaproponować ogólne zarysy takiego rodzaju rządów, które zdają się rozsądnie współgrać z prawdziwym ludzkim szczęściem. Uważam, że w związku z tym problemem trzeba się odnieść do dwóch zasad. Pierwsza zasada brzmi: dobry rząd pozwala lepszym i bardziej energicznym ludziom wypełniać swoje funkcje, jednocześnie nie pozwalając tym osobom ciemiężyć mas. Druga zasada jest następująca: w każdym państwie najlepsza możliwa – lub najmniej zgubna – forma rządów pozostaje w zgodzie z tradycjami i uświęconymi zwyczajem sposobami życia obywateli. Poza tymi dwiema wielkimi zasadami nie ma takiej reguły w polityce, która mogłaby zostać zastosowana jednakowo i powszechnie z jakimkolwiek sukcesem.

Jak rzekł kiedyś David Riesman, ludzie nie są stworzeni równi – różnią się od siebie. Dostrzeżenie przez wpływowego współczesnego liberała konieczności zrewidowania naszych postulatów dotyczących natury ludzkiej w polityce jest typowym symptomem rosnącej świadomości u co żywszych umysłów spośród naszego pokolenia: to różnorodność – nie jednolitość – daje narodowi witalność i nadzieję. Dlatego też pierwsza zasada dobrych rządów – za którą jestem niezmiernie wdzięczny profesorowi Ericowi Voegelinowi – powinna zostać jak najszybciej wcielona w życie w naszych czasach, gdyż panującą tendencją ostatniego półtorawiecza był społeczny egalitaryzm. „Każdy należy do każdego” – oto motto społeczeństwa w Nowym wspaniałym świecie Huxleya, a to społeczeństwo jest życiem pośród śmierci, gdyż te założenia stoją w całkowitej sprzeczności z naturą. Człowiek nie jest tak samo dobry jak jakiś inny i nikt nie należy do nikogo. Pierwszym założeniem tego społeczeństwa jest zanegowanie moralności chrześcijańskiej, drugim – zanegowanie chrześcijańskiej koncepcji osobowości.

Ludzie od zawsze byli stworzeni różnymi od siebie, a rząd , który ignoruje to niepodważalne prawo, staje się rządem niesprawiedliwym, gdyż poświęca szlachetność w zamian za bylejakość, hamuje człowieka ambitnego, by zaspokoić człowieka mniej utalentowanego. Ta degradacja niszczy ludzkie szczęście na dwa sposoby. Po pierwsze, zdusza naturalne pragnienia utalentowanych i energicznych osób, by w pełni wykorzystać swój potencjał – sprawia, że lepsi ludzie swoich czasów są rozczarowani samymi sobą i swoim narodem, a następnie zatapiają się w nudę. Stanowi ona przeszkodę w rozwoju moralnych, intelektualnych i materialnych warunków ludzkości (pod względem ich jakości). Po drugie, prędzej czy później, owo równanie w dół nadszarpuje szczęście rzeszy ludzi: pozbawieni wiarygodnego przywództwa i przykładu ambitnych ludzi, niezliczeni mężczyźni i kobiety, przeznaczeni by wieść proste życie, cierpią w swojej cywilizacji i przez swoje warunki materialne. Rząd, który tworzy świecki dogmat z chrześcijańskiej tajemnicy równości moralnej jest, krótko mówiąc, wrogi ludzkiemu szczęściu.

Należy pamiętać, że pierwsza zasada polityki składa się z dwóch części: sprawiedliwy rząd nie tylko powinien uznać prawa bardziej utalentowanych ludzi, lecz także uznać pragnienie rzesz ludzi, którzy nie chcą by te ambitne talenty im przeszkadzały czy też prześladowały ich. Rozważny polityk dąży do utrzymania równowagi między tymi dwoma roszczeniami. Były już epoki, w których arystokracja – naturalna bądź dziedziczna – uzurpowała sobie prawo do zarządzania całością życia społecznego, żądając od przeciętnego człowieka hołdu i posłuszeństwa, które pozbawiają większości osób naturalnego pragnienia by żyć poprzez powtórzenie i w zgodzie ze starodawnymi zwyczajami, i często niszczą ich materialne interesy. Taki reżym, obojętny na szczęście większości, jest złym rządem – to władza obojętna na żądania utalentowanej mniejszości. Lecz obecnie niebezpieczeństwo nie tkwi w tym, że ludzie silniejsi – chodzi tutaj o ich moralne i intelektualne zalety, a nie zaledwie o umiejętności służące dominowaniu i wyzyskiwaniu – będą tyranizować wykorzystywaną mniejszość. Przekleństwo naszych czasów polega raczej na tym, co Ortega nazywa „buntem mas” – to groźba, że bylejakość stratuje każde słuszne żądanie uszlachetnienia umysłu i charakteru, każdy przyzwoity talent przywódczy i każdą szansę poprawy warunków materialnych. Zatem mądry polityk naszych czasów musi o wiele bardziej przejmować się zachowaniem praw utalentowanej mniejszości niż rozszerzeniem praw tłumu.

Przez długi czas konserwatyści próbowali głosić tę prawdę, chociaż ostatnimi czasy mówili najczęściej jak do ściany. Jednakże nabrzmiałe imperium bezdusznego kolektywizmu teraz przeraża inteligentnych liberałów na tyle, że bronią oni pozycji utalentowanych ludzi. Profesor R. M. MacIver, wpływowy politolog i racjonalistyczny liberał, zawarł interesujące spostrzeżenie w swojej książce Academic Freedom in Our Time. Jak pisze, demokrację w Stanach Zjednoczonych „kojarzy się z pewnym rodzajem luźnego egalitaryzmu, sprowadzaniem standardów do poziomu ‹‹zwykłego człowieka››”. To fałszywe założenie, kontynuuje Profesor, szkodzące akademikom i narodowi. Łączy się z nim wielce fałszywe przekonanie, że równość pod względem praw obywatelskich implikuje równość pod każdym innym względem. „Skoro nigdy nie rządzi wielu i skoro każda forma rządów – monarchia, dyktatura czy jakikolwiek rodzaj oligarchii – może odpowiadać woli większości, także tej woli wyrażonej przy urnach wyborczych, nie można utożsamiać demokracji zgodnie z tym kryterium. Rozróżniającą cechą charakterystyczną demokracji nie są rządy większości, ale fundamentalne prawa, które gwarantuje mniejszości.”

Bez względu na to czy Profesor MacIver ma rację w kwestii „rozróżniającej cechy charakterystycznej demokracji”, porusza on kwestię zagrożenia jakie stanowi mdła bylejakość dla wszystkich wyższych osiągnięć ludzkości. Władza, która utożsamia rząd ludu z równością wartości moralnych, równości intelektu i warunków bytowych jest złym rządem, a rozsądni konserwatyści i rozsądni liberałowi powinni wspólnie wypracować rozwiązanie, które pozwoliłoby na oparcie się tej tendencji. Dobry rząd szanuje pragnienie wyjątkowych ludzi, którzy chcą wykorzystać swoje dary. Taki rząd szanuje prawo tych, którzy mają naturę kontemplacyjną, do ich samotności. Szanuje prawo praktycznych przywódców do podejmowania uczciwych inicjatyw w sprawach państwa. Szanuje prawo wynalazcy do swoich zdolności, prawo producenta czy kupca do czerpania korzyści ze swojej ciężkiej pracy, prawo oszczędnych ludzi do zatrzymania zgromadzonego dobytku i przekazania go swoim potomkom. Taki rząd szanuje te pragnienia i prawa, ponieważ korzystając z tych praw i wykonując obowiązki związane z tymi prawami, ludzie spełniają się, a niezwykle istotna miara sprawiedliwości – „każdemu swoje” – znajduje swoje zastosowanie.

Równowaga między żądaniami wyjątkowych i zwykłych ludzi, w pewnych epokach przechylana na korzyść ambitnych talentów, jest dzisiaj zachwiana przez wygórowane żądania doktrynerskiego egalitaryzmu. Komunistyczna Rosja jest najlepszym przykładem strasznego upadku demokratycznego dogmatu. Jestem świadom, iż Rosja sowiecka jest rządzona przez klikę partyjnych intrygantów i wprawnych administratorów wprowadzających w życie swój świecki dogmat egalitaryzmu tylko w czczych deklaracjach. Jednak nie zmienia to faktu, że Sowieci, posłuszni ideologii materializmu dialektycznego, zdławili żądania szlachetniejszych ludzi, którzy chcieli wykonywać pracę właściwą sobie. To, co widzimy w nowej elicie komunizmu, to nie przewaga ludzi wyższych, ale dominacja jakobińskich fanatyków, z których prawie wszyscy są pozbawieni wysokich wartości moralnych. Jest to reżym chmary plugawych oligarchów. Nie ma pośród nich proroków ani kapłanów – jedynym warunkiem, żeby zostać zaliczonym w poczet tej elity, jest bezwzględne cwaniactwo w walce o jak największą władzę. Sowieci uznają i nagradzają nie wyższe natury, lecz niższe, pod względem moralnych osiągnięć i niezależności umysłu.

To nie amerykańska „demokracja” stoi na przeciwległym biegunie niż sowiecki eksperyment: siłami oporu są raczej moralna i polityczna tradycja amerykańska, a także amerykański konstytucjonalizm. Demokracja może osiągnąć możliwą do zaakceptowania równowagę między żądaniami utalentowanych ludzi i prawami ludzi zwykłych. Jednak monarchia, arystokracja lub jakaś inna forma rządów również może osiągnąć tę równowagę. Szacunek dla prawa naturalnego i zwyczajowego nie cechuje jednego konkretnego zestawu politycznych instytucji. Ten rodzaj rządu, który zdaje się najbardziej cenić i bronić żądań obydwu stron w państwie jest tym, co Arystoteles nazywa politeją, równoważeniem i kontrolowaniem klas w społeczeństwie. Stany Zjednoczone pozostają w wysokim stopniu politeją: założyciele tej Republiki nie mieli zamiaru osiągnąć czystej demokracji i dotychczas nie zatryumfowała ona pośród nas. Nie powinna zatryumfować, gdyż dobry rząd nie polega jedynie na ochronie zagwarantowanej własności, ani tym bardziej na „zwycięstwie proletariatu”.

Jedną z zasad dobrego rządu zawsze było zabezpieczenie dwojakich praw: praw ambitnych talentów i praw obywateli. Żadna ideologia (a ideologia, w ścisłym tego słowa znaczeniu, oznacza zbiór apriorycznych, fanatycznie bronionych świeckich doktryn, których zadaniem jest ustanowienie Ziemskiego Raju) nie posłuży utrzymaniu tej równowagi. Refleksyjny konserwatyzm jest zaprzeczeniem ideologii, gdyż neguje możliwość zrealizowania idei Ziemskiego Raju: zadowala się człowiekiem takim jaki jest w swej istocie. Jedyne czego chce to pojednać najżywotniejsze interesy w narodzie dla wspólnego dobra.

Jeśli udaje się osiągnąć to pojednanie, rząd umożliwia swojemu narodowi osiągnięcie społecznego szczęścia w największym możliwym stopniu. Dobry rząd pozwala ludziom znaleźć własne szczęście. Pozwala uzdolnionym odnaleźć szczęście w wykorzystywaniu swojego talentu, pozwala większości, która woli bezpieczeństwo i powtarzalność oraz ciche satysfakcje od podniet ryzyka i odkryć, aby znaleźli drogę do spokoju. W granicach wyznaczonych przez przyzwoitość i dobry porządek, ten rozsądny rząd pozwala każdemu człowiekowi działać zgodnie z własnym temperamentem. Nie wymusza na romantycznym Coleridge’u, żeby szukał szczęścia statystycznego Benthama, gdyż szczęście jednego człowieka, nawet pośród utalentowanych ludzi, jest nieszczęściem drugiego. Przez zbawienne zaniedbanie ten rząd pozwala osobom prywatnym zadbać o własne szczęście. Możemy nazwać ten rząd „demokracją”, jeśli uznamy to określenie za odpowiednie, chociaż uważam że zniekształciłoby to znaczenie tego słowa. Nazywam go po prostu rządem, który stawia zasadę nad ideologią, różnorodność nad jednolitością, równowagę nad wszechwładzą.

Jeśli chodzi o drugą zasadę dobrego rządu, brzmi ona następująco: pozostaje on w zgodzie z tradycjami i starodawnymi obyczajami ludzi. Jest to pogląd Montesquieu i Burke’a. Dobry rząd nie jest sztucznym tworem – wynalazkiem kawiarnianych filozofów opartym na apriorycznych abstrakcjach po to, by wpasować się w gusta danej epoki. Rządy naprędce tworzone na zasadach czystego rozumu zwykle są upodlonymi tyraniami. Najbardziej żywotnymi z tych nieszczęsnych rządów są te we współczesnej Francji, która nigdy nie pozbyła się całkowicie tendencji do brutalnych zmian, które bezwzględni metafizycy wprowadzali we francuskiej konstytucji począwszy od 1789 roku. Sztuczne rządy ustanowione w Europie Środkowo-Wschodniej po I Wojnie Światowej trwały o wiele krócej, gdyż miały mniejszy zasób tradycji i siły do wyczerpania.

Dobry rząd, nie tak jak tamte, to wynik wielu wieków społecznego doświadczenia. Ów powolny wzrost został nazwany organicznym, jednakże osobiście wolę określenie „duchowy”. Ufając w mądrość naszych przodów i instynkt gatunku, taki rząd pokłada wiarę w precedensie, uprzedniości, historycznej próbie i błędzie, kompromisie i konsensusie na przestrzeni pokoleń. Nieulegający urokom wykwintności, ów rząd woli siłę i majestatyczność stylu gotyckiego. Rząd brytyjski, z powodu swojego starodawnego pochodzenia i odniesionego sukcesu, jest najlepszym przykładem tego typu, a rząd Stanów Zjednoczonych jest prawie tak samo dobrym przykładem tryumfu tej zasady, gdyż amerykańskie społeczeństwo to dostojna ciągłość i wspólnota spajana czcią dla przeszłości, uprzedniością i tradycją.

Oficjalnie oczywiście stworzyliśmy naszą federalną Konstytucję poprzez celowe działanie w przeciągu kilku miesięcy. Jednakże w rzeczywistości ta formalna Konstytucja, a także nasze stanowe konstytucje, zasadniczo są zapisem na papierze tego, co już istniało i było akceptowane przez opinię publiczną: poglądy i instytucje od dawna ustanowione w koloniach, mające swe źródło w wiekowym doświadczeniu Anglików z parlamentami, prawem zwyczajowym i całością skomplikowanego porządku społecznego. Szacunek dla precedensu i rzeczy uprzednich kierował założycielami tej republiki. Odwołaliśmy się do wiekowych wolności Anglików, nie do liberté, égalité, fraternité. Filozoficzna i moralna struktura naszego porządku społecznego była zakorzeniona w wierze chrześcijańskiej, nie w kulcie Rozumu.

Trzeba podkreślić, że sukces amerykańskich i brytyjskich rządów jest efektem ich wyboru wzrostu, doświadczenia, tradycji i rzeczy uprzednich zamiast wielkiego projektu metafizyka oderwanego od rzeczywistości. Ludzie odbierają niezwykle pożyteczne lekcje polityki poprzez swoje historyczne doświadczenia: żaden naród nie może oderwać się od swojej przeszłości i nadal się rozwijać, gdyż tylko zmarli dają nam energię. Bez względu na to jaka konstytucja jest od dawna akceptowana przez naród, ta konstytucja jest najlepszą jakiej ów naród może oczekiwać. Konstytucja oczywiście może zostać poprawiona lub przywrócona. Jednakże, jeśli jest ona odrzucona jak jakiś odpad, wszelki porządek w społeczeństwie wielce na tym cierpi.

Zarówno amerykańska jak i brytyjska konstytucja dobrze spełniała swoją rolę. Jednakże, stanowiąc istotę własnych społeczeństw, nie mogą one zostać wprowadzone w innych państwach. Jednym z głównych błędów francuskich rewolucjonistów było ich dążenie do stworzenia Francji na nowo na wzór tego, co uważali za angielską politykę. Pomimo tego, że każdy naród może się czegoś nauczyć z doświadczenia jakiegokolwiek innego narodu, nie istnieje jedna forma rządów opracowana tak, by wszędzie odnieść sukcesy. Jest tak dlatego, gdyż polityczne instytucje narodu wyrastają z jego religii, zwyczajów moralnych, gospodarki, nawet z literatury. Polityczne instytucje są ledwie częścią złożonej struktury cywilizacji, której korzenie, bardzo stare, sięgają nieskończenie daleko w dół. Próby narzucenia własnych instytucji obcej kulturze na ogół przynoszą katastrofalne skutki, chociaż mogą minąć dziesięciolecia, a nawet pokolenia, nim szkodliwe efekty tego eksperymentu staną się widoczne. Randolph of Roanoke, występując przeciwko projektowi Claya by wywoływać rewolucję na wzór amerykański, wykrzyknął w swoim sardonicznym stylu: „Nie możesz ukształtować wolności w sprawie hiszpańskiej tak jak nie możesz zbudować fregaty z kilku młodych sosen.” Chociaż może być to dość brutalne stwierdzenie w stosunku do Hiszpanów, jednak prawdą jest, że parlamentarny rząd w stylu anglo-amerykańskim, rzadko był stabilny na ziemiach hiszpańskich. Wolności Hiszpanów, kiedy ci z nich korzystają, są zagwarantowane przez inne instytucje i zwyczaje.

Jednak w naszej teorii politycznej i polityce zagranicznej wciąż dominuje złudzenie o nadchodzącym powszechnym panowaniu amerykańskich instytucji i sposobów rządzenia – przeświadczenie amerykańskiego liberała, jak ujął George Santayana, że „zakonnica nie pozostanie zakonnicą, a Chiny stracą mur.” Zawsze spodziewamy się znaleźć liberalne, gradualistyczne, centrowe, umiarkowane, racjonalne frakcje polityczne o mentalności parlamentarnej – podobne do tych występujących u dalekowzrocznych Amerykanów, chociaż być może nie tak zrównoważone – w Chinach, Maroku, Chorwacji, Senegalu: ludzi, którzy wyrzekną się „feudalizmu” czy też marksizmu, zachowujących się tak, jakby ukończyli jakiś amerykański college, czy nawet elitarną uczelnię. Jednak nie udaje nam się znaleźć takich ludzi i irytujemy się coraz bardziej – lecz nadzieja umiera ostatnia. Generalissimus Czang Kaj-Szek, Marszałek Tito, Prezydent Syngman Rhee, Pułkownik Nasser wypadają z naszych łask: oni zeszli ze ścieżki prawości, nie byli dobrymi Amerykanami. Nigdy Bóg nam nie zesłał, ale zawsze uważamy że ześle, jakiegoś polityka czy partię na wschód od Kanału Sueskiego, która miałaby na tyle zdrowego rozsądku, by natychmiast urządzić wszystko na Modłę Amerykańską.

Ta płonna nadzieja to iluzja politycznego uniwersalizmu, gdyż jednostka, jak powiedział Chesterton, jest szczęśliwa tylko wtedy kiedy jest tylko małym dziwnym sobą. I tyczy się to tak samo narodów jak i poszczególnych osób. Narzucenie amerykańskiej konstytucji całemu światu nie uszczęśliwiłoby go. Wręcz przeciwnie, nasza konstytucja sprawdziłaby się tylko w kilku krajach, a w krótkim czasie upodliłaby większość ludzi. Państwa, tak jak ludzie, muszą znaleźć własną drogę do osiągnięcia porządku, sprawiedliwości i wolności. Te drogi zazwyczaj mają starożytny rodowód i są krętymi ścieżkami, a drogowskazami na nich są Tradycja i Uprzedniość.

Amerykański system konstytucyjny zakorzeniony w prawie zwyczajowym i rzymskim, z których wyrósł, byłby całkowicie sparaliżowany bez swoich instytucji prawnych. Wyobraźmy sobie teraz, że bierzemy ten system i zaszczepiamy go, jak roślinę, w Persji, Gwinei lub Kongo, gdzie prawo zwyczajowe (w wydaniu angielskim) i prawo rzymskie są nieznane, a podwaliny sprawiedliwości stanowią Koran czy dziedziczne wodzostwo – to nie może się udać. Takie przedsięwzięcie może zakłócić działanie starego systemu sprawiedliwości, i może nawet wyprzeć go sztucznie na jakiś czas. Jednak w dłuższej perspektywie tradycyjna moralność, przyzwyczajenia i instytucje narodu, potwierdzone przez ich historyczne doświadczenie, umocnią się, a nowe porządki zostaną przekreślone – jeśli ta kultura ma w ogóle przetrwać.

Ignorując historię, my Amerykanie mamy tendencję zakładać, iż państwa, które nazywamy „słabo rozwiniętymi krajami” są ledwie prymitywnymi skupiskami ludności, którym do całkowitego tryumfu słodyczy i światła brakuje tylko naszych politycznych teorii i praktyk. Ale to my, a nie mieszkańcy słabo rozwiniętych krajów, jesteśmy głupcami w tej sprawie. Nie można zaprzeczyć, że wiele państw Azji, Afryki, a nawet Europy, nagle narażone na rewolucyjny wpływ nowych technologii i zwiększającej się populacji, muszą zrobić coś więcej niż tylko postąpić zgodnie z dawnymi przyzwyczajeniami i obyczajem. Uważam jednak, że większość tych narodów musi wypracować swoje własne reformy i że ich reformy, jeśli mają stworzyć warunki umożliwiające swoim obywatelom poszukiwanie szczęścia, muszą być zgodne z uprzednimi sposobami funkcjonowania państwa.

Jest to warunek konieczny, gdyż Azjata czy Afrykańczyk, który próbuje przekształcić siebie i swój naród nagle i całkowicie na wzór zachodnich instytucji, z pewnością się rozczaruje. Będziemy mieć szczęście, jeśli nie zareaguje na to brutalnością. Tak jak libański Arab w opowiadaniu Cunnignhame’a-Grahama „Sidi bu Zabbala”, będzie on pełznąć posępny na swoje gnojowisko, mówiąc: „Widziałem te wasze zachodnie miasta – wolę gnój.”

Nie ma jednego planu na dobry rząd. Porządek, sprawiedliwość i wolność można odnaleźć na wiele sposobów i jakikolwiek rząd, który próbuje zabezpieczyć szczęście swoich obywateli, musi być stworzony na fundamencie moralnych przekonań, kulturowego dziedzictwa i historycznego doświadczenia danego ludu. Teoria oderwana od doświadczenia jest nieskończenie niebezpieczna, jest zabawką ideologa, ulubioną bronią fanatyka. Chociaż ich funkcje społeczne mogą być podobne, sędziowie pokoju nie wyprą kadich, a James Mill, bez względu na to jak bardzo będzie poczytny, nie może tworzyć praw dla Indii.

Chciałbym podkreślić, że rządy są pokłosiem religii i moralności, i filozofii, i doświadczenia społecznego. Rządy nie są źródłem cywilizacji ani wytwórcami szczęścia. Jako że chrześcijaństwo nie przyjęło żadnego specjalnego schematu uprawiania polityki, tak więc różnorodne formy rządu mogą być najlepsze – w konkretnych okolicznościach, w konkretnych epokach i w konkretnych narodach. A, jako że niesłusznie jest buntować się przeciwko małym niedociągnięciom w rządzeniu państwem, każdy naród może uznać się za szczęśliwy, jeśli jego porządek polityczny zapewnia dostateczny stopień wolności i sprawiedliwości różnym interesom istniejącym w społeczeństwie. Nie jesteśmy stworzeni dla rzeczy doskonałych i gdybyśmy kiedykolwiek znaleźli się pod władzą idealnego rządu, rozbilibyśmy go w perzynę tak po prostu, z nudy.

Catholic World, nr 192 (grudzień 1960), str. 156-163.

 

Russell Kirk

Tłum. Marek Kormański

 

Kategoria: Marek Kormański, Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *