banner ad

Pochroń: Za kulisami mrocznego imperium

| 23 lutego 2017 | 0 Komentarzy

800px-puck_cover2„Badanemu należy zazwyczaj odebrać ubranie, ponieważ jego brak osłabia poczucie własnej tożsamości i w ten sposób zdolność stawiania oporu. Podstawowe techniki prowadzenia przesłuchania przy użyciu przymusu są następujące: areszt, zatrzymanie, pozbawienie bodźców zewnętrznych przez przetrzymywanie w odosobnieniu, budzenie strachu i lęku, otępianie, zadawanie bólu, narzucanie poglądów, hipnoza, narkoza i wywoływanie regresji. Badanego rozbiera się do naga i każe wejść po prysznic. W czasie kąpieli ma zawiązane oczy i pozostaje pod obserwacją strażników. Poddaje się go dokładnym oględzinom lekarskim, zaglądając we wszystkie otwory ciała. (…) Badany powinien prosić o pozwolenie  na załatwienie czynności fizjologicznych. Wtedy należy podać mu kubeł lub odprowadzić go pod strażą do latryny. W latrynie ma być pod stałą obserwacją strażnika”.

Brzmi jak wykład metod inwigilacji i zastraszania, stosowanych przez komunistycznych oprawców czy scena przesłuchań  z ubeckich więzień? Otóż jest to fragment instrukcji, opracowanej w 1984 r. przez CIA, dotyczącej psychologicznych metod walki z partyzantami. Tej demokratycznej CIA, stawiającej na piedestale humanitaryzm i godność osoby ludzkiej, przeciwstawiającej się każdorazowemu przypadkowi łamania praw człowieka w każdym zakątku świata. Zwłaszcza przez komunistycznych zbrodniarzy.

Przytoczony powyżej fragment należy do najłagodniejszych spośród wielu instrukcji, regulujących sposób działania CIA. Rażenie prądem genitaliów mężczyzn i kobiet, wkładanie w ucho piętnastocentymetrowego kołka i wbijanie go w głowę aż do śmiertelnego skutku, przypalanie ciała – takie i o wiele brutalniejsze techniki postępowania z „podejrzanymi” figurują na koncie amerykańskiego supermocarstwa oraz wspieranych przezeń zbrodniczych reżimów. Stosowania tego rodzaju tortur w latach 60. uczono przeznaczonych do służby w Wietnamie komandosów Zielonych Beretów. I tak bezwzględne praktyki w tym państwie stosowano. Pomimo to, naruszając postanowienia Konferencji Genewskiej, USA przekazywały swoim sojusznikom z Wietnamu Południowego jeńców wojennych. Amerykańscy wojskowi nie tyle mieli świadomość tortur, jakim poddawano przesłuchiwanych, co niejednokrotnie byli obecni przy ich wykonywaniu. Nieco wcześniej, bo już w latach 50. w Monachium, CIA  torturowała podejrzanych o działalność agenturalną emigrantów ze Związku Radzieckiego, po czym wykorzystywała ich do działalności antyradzieckiej. Wśród metod „ukarania” domniemanych szpiegów znajdowały się tak ezoteryczne metody, jak smarowanie jąder terpentyną czy zamykanie w celi i ogłuszanie indonezyjską muzyką.

Poza bezpośrednią działalnością, Agencja dostarczała także odpowiednie instrukcje i narzędzia sojusznikom. Irańczycy po rewolucji z 1979 r. otrzymali nakręcony przez nią film o sposobie torturowania kobiet. Dowódcy greckiej junty wojskowej, zdaniem Jamesa Becketa – amerykańskiego prawnika wysłanego do Grecji przez Amnesty International  – z amerykańskiej pomocy wojskowej mieli pozyskać zaprojektowany naukowo bicz dla katów oraz „żelazny wieniec”, zaciskany śrubą na głowie czy uszach. G-2 – jednostka wojskowa w Gwatemali, powszechnie stosująca tortury wobec „wywrotowców”, sprzęt oraz zasilające jej budżet środki pieniężne pozyskiwała od infiltrującej jej szeregi CIA. To Wuj Sam finansował także działalność osławionego Batalionu 316, który w latach 80. w Hondurasie na porządku dziennym uprowadzał, torturował i zabijał setki rodaków przy użyciu niewybrednych metod przesłuchań. Poparcie nie ustało nawet wówczas, gdy szef Batalionu – gen. Gustavo Alvaro Martinez otwarcie oświadczył ambasadorowi USA, iż zamierza korzystać z argentyńskich metod likwidowania wywrotowców. W 1983 r. Martinez odznaczony został przez Reagana orderem Legion of Merit za „sukcesy we wspieraniu demokratycznych metod w Hondurasie”.

O ile ciężko uwierzyć, iż amerykański personel cywilny i wojskowy brał udział w torturowaniu obywateli obcych państw, o tyle zupełnie nie do pojęcia wydaje się, iż tak broniące swoich obywateli na świecie państwo, podobnych metod dopuszczało się względem nich samych. Zmuszanie do jedzenia jaszczurek, zamykanie na 22 godziny w „tygrysich klatkach”, o wymiarach 1 x 1 x 0,4 m, wkładanie w usta pistoletu i pociąganie za spust – takim praktykom w latach 60. i 70. poddawani byli adepci marynarki wojennej w San Diego i Maine. Ćwiczenia te miały nauczyć ich „przetrwania na pustyni” czy w sytuacji wzięcia do niewoli. Jeden z byłych uczestników ekstremalnego kursu przyznał, że podczas szkolenia złamano mu kręgosłup. Innym ofiarom prześladowań złamano kręgosłup moralny. W swoim raporcie, poświęconym rządom zbrodniczej junty wojskowej w Grecji, Amnesty International podsumowała. „Tortury mogą być krótkie, ale odmienią człowieka na zawsze”.

Całkowita odmiana może spotkać człowieka nie tylko dzięki wymierzonym przeciwko niemu samemu działaniom amerykańskich sędziów pokoju. Może to wszakże nastąpić dzięki szerokiemu spectrum równie wyrafinowanych i niezwykle skutecznych środków „resocjalizacji”. O ile je przeżyje. Naloty dywanowe, bombardowania, interwencje humanitarne – wszystko rzecz jasna po to, by zaprowadzić ład, porządek i miłość na świecie. Cel warty poświęcanych środków. Powszechnie mówi się, że skala zniszczeń, spowodowana przez zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki, nie tylko przyczyniła się do zakończenia wojny, co skutecznie zniechęciła państwa do stosowania tak definitywnych i drastycznych w skutkach środków. Tymczasem nie sposób wymienić wszystkich państw, które stały się ofiarami amerykańskich nalotów. To chociażby Filadelfia, gdzie w 1985 r. jedna zaledwie bomba zrzucona z helikoptera policyjnego zamieniła w ruinę całe osiedle. 60 domów mieszkalnych. Kilkoro zamordowanych dzieci. To Kambodża, gdzie pomimo braku zgody Kongresu, od 1969 r. trwały systematyczne bombardowania tamtejszych wiosek. Śmierć setek niewinnych ludzi i zainstalowanie na kilka lat zbrodniczego reżimu – tylko dlatego, że Amerykanie mieli podejrzenia, że w kraju mogą działać komuniści.

Tym samym Amerykanom wydawało się, że Irak posiada broń masowej zagłady, w efekcie czego zdestabilizowali kraj oraz przyczynili się do powstania jednej z największych organizacji terrorystycznych, do walki z którą współcześnie obarczają odpowiedzialnością cały świat. Fakt, że jednak tej broni nie było? Cóż, każdy ma przecież prawo do pomyłki. Wypadek przy pracy. Jedni się mylą, inni za te błędy płacą życiem – ot, wielka polityka. Gdy po latach wyszły na światło dzienne powiązania ambasady amerykańskiej z represyjną polityką gen. Suharto w Indonezji, któremu to amerykańscy przyjaciele sporządzali listy przeznaczonych do likwidacji potencjalnych komunistów, jeden z amerykańskich dyplomatów przyznał – „Zabili chyba masę ludzi i ja chyba też mam krew na rękach, ale najważniejszy jest cel. W decydującym momencie niekiedy trzeba być twardym”. Tak twardym, żeby na przestrzeni kilku lat zamordować w państwie około miliona osób. Ale wizja inwazji komunizmu w Indonezji została zażegnana. Cel został osiągnięty.

Równie niezliczone liczby ludzi na całych świecie przypłaciły życiem eksperymenty z   zastosowaniem broni chemicznej i biologicznej – zarówno przez samych Amerykanów, jak i państwa, którym tę broń udostępnili. Tutaj również nie trzeba daleko szukać. Lata 90., tysiące amerykańskich żołnierzy walczących w Zatoce Perskiej wraca do domów. Początkowo widoczne jedynie ślady otępienia. Lata mijają, a weterani zmagają się z coraz poważniejszymi problemami neurologicznymi, schorzeniami skórnymi, chronicznym zmęczeniem. Do tego dochodzą bóle mięśni i stawów, zmiany w osobowości, nieustępujące migreny i wiele innych, niejasnych objawów. Pojawiają się podejrzenia, że jest to skutek działania szkodliwych substancji chemicznych lub biologicznych. Pentagon zarzeka się definitywnie, iż nie ma takiej możliwości. Lata mijają, a objawy się nasilają. Kiedy już dalsze zaprzeczanie staje się nieracjonalne, Pentagon przyznaje, że prawdopodobnie doszło do wycieku groźnej substancji. Prawdopodobnie żołnierze amerykańscy byli narażeni na zetknięcie z trucizną. Prawdopodobnie dotyczy to 400 osób. Prawdopodobnie może to być pięć, albo nawet piętnaście tysięcy. Najnowsze szacunki Pentagonu, oparte na symulacji komputerowej podają, że na działanie śladowych ilości sarinu mogło być narażonych blisko 100 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Generałowie Pentagonu nie ostrzegli ich o niebezpieczeństwie oraz poważnych konsekwencjach dla życia. Dziś blisko jedna trzecia bezdomnych w USA to weterani wojenni.

O tych wszystkich szokujących informacjach, jak i o ciemnej stronie planu Marshalla, stawianego światu od lat jako świetlany przykład bezinteresownej pomocy USA dla zniszczonej Europy, powiązaniach CIA ze światem narkotyków, które według oficjalnego dyskursu tak nabożnie zwalcza, przystani, udzielanej „dobrym terrorystom” – opowiada w swojej książce pt. „Państwo zła. Przewodnik po mrocznym imperium” William Blum. Amerykanin. Mężczyzna przekonuje, że pod płaszczykiem walki o prawa człowieka, amerykańscy dygniatarze realizują wyłącznie własne interesy i to właśnie one od zawsze były motorem ich działania. I chociaż stwierdzenie, że USA ma w pogardzie ludzie życie i wszystkie hasła, które tak patetycznie głosi, byłoby zbyt daleko idące, to jednak w świetle dowodów, jakie zebrał człowiek obracający się niegdyś w wysokich kręgach władzy, dalsze przekonanie, że kierują się oni potrzebą sprawiedliwości i troską o losy najbiedniejszych jest bezzasadne i zakrawa o ironię. Imperatywami, którym służą Amerykanie, jest dążenie do utrzymania hegemonii na świecie oraz zagwarantowania uprzywilejowanej roli demokracji i kapitalizmu. Wartości, w które sami nie wierzą. Wystarczy przeniknąć przez zasłonę utartych schematów i prześledzić paniczne reakcje obywateli USA na wzrost cen po trzęsieniu ziemi w Los Angeles w 1994 r. czy przyglądnąć się działaniom kongresmanów, rozważających wprowadzenie talonów na usługi medyczne z powodu domniemanego wzrostu cen. Gdzie w tej sytuacji podniesiony niczym do świętości wolny rynek? Prawo popytu i podaży? Czyżby były sytuacje, w których „niewidzialna ręka rynku” szwankuje?

Ostatnimi laty wiele narodów afrykańskich powołało do życia Komisje Prawdy, aby poprzez te instytucje stanąć twarzą w twarz z historią i rozliczyć się ze zbrodni, dokonanych przez swoje rządy. Nie zapowiada się, aby Waszyngton zdobył się na podobny krok. Dlatego William Blum napisał książkę – świadectwo śmiercionośnej polityki jego ojczyzny oraz pomnik wszystkich jej ofiar. Jej treść otwierają, a mój tekst niech zamkną najbardziej dające do myślenia słowa autora: „Gdybym został prezydentem, wstrzymałbym ataki terrorystyczne skierowane przeciwko Stanom Zjednoczonym w ciągu kilku dni i nieodwołalnie. Najpierw przeprosiłbym wszystkie wdowy i sieroty, ludzi torturowanych i doprowadzonych do ubóstwa i miliony innych ofiar amerykańskiego imperializmu. Następnie ogłosiłbym wszem i wobec i z ręką na sercu, że kończę z amerykańskimi interwencjami gdziekolwiek na świecie. Poinformowałbym Izrael, że nie jest już pięćdziesiątym pierwszym stanem USA, ale – o dziwo – obcym krajem. Potem zredukowałbym budżet wojskowy o co najmniej 90%, a wygospodarowane oszczędności wykorzystał na odszkodowania dla ofiar. (…) Oto co bym zrobił przez pierwsze trzy dni urzędowania w Białym Domu. Czwartego dnia zostałbym zamordowany”.

 

Natalia Pochroń

 

 

Kategoria: Natalia Pochroń, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *