banner ad

Piętka: Pokłosie „polityki jagiellońskiej”

| 12 listopada 2014 | 0 Komentarzy

mapa-01„W interesie narodów Europy Środkowo-Wschodniej leży blokowanie rosyjskiej polityki odbudowy wpływów w postsowieckiej przestrzeni imperialnej oraz obrona podmiotowości na arenie międzynarodowej – tzn. utrzymanie przez państwa naszego regionu głosu stanowiącego w NATO i UE. Realizacja tych celów wymaga zaś zdobycia poparcia USA dla przesuwania Ukrainy, Białorusi, Gruzji i Mołdawii na Zachód oraz ograniczania wpływów Rosji i równoważenia wpływów Niemiec w naszym regionie, a także przeciwdziałania wykształcaniu się dyrektoriatu niemiecko-francuskiego w UE i niemiecko-rosyjskiego w Europie Środkowo-Wschodniej. Polska – największe z państw, w których interesie leży realizacja owego programu – winna zbudować obóz krajów popierających te cele, sięgnąć po przywództwo w regionie i przyjąć wynikające z tego ciężary” – pisał 19 maja 2012 roku czołowy pisowski ideolog polityki zagranicznej, Przemysław Żurawski vel Grajewski, w artykule „Polityka jagiellońska dzisiaj” (niezależna.pl, 19.05.2012).

Wbrew tym szumnym zapowiedziom „polityka jagiellońska” w wydaniu zarówno PiS jak i PO sprowadzała się nie do „zdobycia poparcia USA dla przesuwania Ukrainy, Białorusi, Gruzji i Mołdawii na Zachód”, ale do realizacji dążeń najbardziej skrajnych sił politycznych w USA, zmierzających do bezwzględnej konfrontacji z Rosją oraz politycznego i ekonomicznego podboju Ukrainy, Białorusi, Gruzji i Mołdawii. Żurawski vel Grajewski cynicznie przedstawił w cytowanym tekście te działania jako politykę polską, rzekomo wynikającą z polskiej racji stanu. Jednakże to nie była i nie jest polityka polska. Dlatego przyniosła dla Polski rezultaty negatywne. Bezwzględne zaangażowanie się w kryzys ukraiński po stronie oligarchiczno-banderowskiej i pójście na równie bezwzględną konfrontację z Rosją nie tylko nie poprawiło bezpieczeństwa Polski, ale doprowadziło do jej izolacji na arenie europejskiej. Polityków z Warszawy nie zaproszono do stołu rokowań w Mińsku i Mediolanie. Odcięły się od nich nawet kraje Grupy Wyszehradzkiej, którym wedle Żurawskiego vel Grajewskiego Polska miała przewodzić w ramach „polityki jagiellońskiej”. Fatalne skutki „polityki jagiellońskiej” nie powstrzymują jednak sił politycznych oraz mediów III i IV RP przed jej kontynuacją. Trzeba powiedzieć jasno, że te siły polityczne i te media nie są suwerenne politycznie. Realizują jedynie zadania zlecone z zewnątrz bez oglądania się na jakiekolwiek skutki. Ale właśnie tym skutkom należy się przyjrzeć.

Wygrała oligarchia i banderland

Na dwa dni przed ukraińskim wyborami parlamentarnymi 26 października usłyszałem w radiu Zet, że „na Ukrainie wygra Europa”. Wynik był zatem z góry „przewidywalny”, tzn. ustalony. Miała wygrać „Europa”, czyli Blok Poroszenki. Chociaż ostatecznie zajął on drugie miejsce, nadwiślańskie media triumfalnie ogłosiły, że na Ukrainie rzeczywiście wygrała „Europa”. Dodatkowo uraczyły swoich odbiorców radosną nowiną, że nacjonaliści ponieśli klęskę, ponieważ „Swoboda” i Prawy Sektor nie przekroczyły progu wyborczego. Niestety jest to dalszy ciąg ordynarnej dezinformacji polskiej opinii publicznej.

Spośród sześciu partii, które znalazły się w Wierchownej Radzie, pięć (Front Ludowy, Blok Poroszenki, Samopomoc, Partia Radykalna i Batkiwszczyna) odwołuje się w różnym stopniu do tradycji banderowskiej. W upowszechnianie tej tradycji oraz wpisywanie jej w rzeczywistość polityczną Ukrainy zaangażowani są zarówno premier Arsenij Jaceniuk (lider zwycięskiego Frontu Ludowego) jak i prezydent Petro Poroszenko. Ten ostatni pozwolił sobie w przemówieniu z okazji 70. rocznicy wyzwolenia Ukrainy spod okupacji niemieckiej zaliczyć UPA do wojsk koalicji antyhitlerowskiej (kresy24.pl, 28.10.2014). „Działalność żołnierzy OUN/UPA to przykład heroizmu”, „Uznając za bohaterów narodowych UPA i Banderę, Ukraina nie powinna brać pod uwagę krytycznych opinii innych państw, w tym nawet ich oficjalnych protestów i negatywnych reakcji”, „W rosyjskich mediach nazywają Odessę nawet banderowską. Dla mnie większego komplementu dla Odessy być nie może” – to nie są słowa lidera Prawego Sektora, ale „europejskiego” prezydenta Petro Poroszenki. Słowa przemilczane w wiodących mediach nadwiślańskich. Polska opinia publiczna nie została też poinformowana, że lider partii „Samopomoc” – mer Lwowa i oligarcha Andrij Sadowy – jest wielkim gloryfikatorem Bandery i OUN/UPA. Za jego kadencji postawiono we Lwowie wielki pomnik-mauzoleum Stepana Bandery i zbudowano cmentarz weteranów UPA. Pod jego rządami odbywały się we Lwowie przy okazji różnych rocznic państwowe obchody ku czci OUN/UPA. Przemawiając z okazji 68. rocznicy powstania UPA Sadowy wołał „Chwała UPA! Chwała weteranom! Chwała Ukrainie!” Nie jest też chyba przypadkiem, że na nowym pomniku polskich profesorów zamordowanych we Lwowie 4 lipca 1941 roku nie napisano jakiej byli narodowości. Wreszcie Sadowy skutecznie uniemożliwił zwrot polskim katolikom kościoła św. Marii Magdaleny.

Neobanderowska partia „Swoboda”, która zajęła siódme miejsce tuż pod progiem wyborczym, nie weszła do parlamentu dlatego, że głosy wyborców odebrały jej „Samopomoc” i Partia Radykalna. Z ramienia Partii Radykalnej mandat deputowanego zdobył Jurij Szuchewycz – syn zbrodniarza i twórcy UPA Romana Szuchewycza. 14 października – w domniemaną rocznicę powstania UPA i zarazem nowe święto państwowe Ukrainy – lider Partii Radykalnej Ołeh Liaszko złożył wraz z Jurijem Szuchewyczem wizytę w muzeum Romana Szuchewycza w Biłohoroszczy. Przy tej okazji Liaszko powiedział: „W ten symboliczny sposób uczciliśmy dzisiejsze Święto i zaznaczyliśmy swój szacunek dla wszystkich poległych za wolność Ukrainy, których dokonania są natchnieniem dla współczesnych ukraińskich żołnierzy. (…) Jesteśmy świadkami odrodzenia nowej Ukraińskiej Powstańczej Armii, tylko teraz już w Donbasie. Nasza Partia Radykalna zrobi to co dawno już powinno być zrobione na Niezależnej Ukrainie – wniesie ducha Romana Szuchewycza do Wierchownej Rady”(kresy.pl, 16.10.2014).

Mimo że Prawy Sektor nie przekroczył progu wyborczego, jego lider Dmytro Jarosz dostał się do parlamentu w jednomandatowym okręgu wyborczym w Dniepropietrowsku. Liczni szowiniści ukraińscy kandydowali i zdobyli mandaty także z list Frontu Ludowego i Bloku Poroszenki. Deputowanym z ramienia Frontu Ludowego został m.in. Jurij Bereza – dowódca pułku specjalnego „Dnipro-1”. Wkrótce po wyborze opowiedział się on za powrotem Ukrainy do granic z 1917 roku, kiedy graniczyła ona z Gruzją. „Na początku weźmiemy Wschód, potem Południe, dalej pójdziemy na Kubań i zaczniemy odbudowywać ukraiński porządek” – oświadczył Bereza (kresy.pl, 4.11.2014).

Tzw. integralny nacjonalizm ukraiński nie zniknął zatem z głównej sceny politycznej Ukrainy. Partia „Swoboda” i Prawy Sektor zostały tymczasowo schowane na drugim planie, a na pierwszy plan wkroczyli spadkobiercy Stepana Bandery tym bardziej niebezpieczni, że ubrani w kostiumy partii „europejskich” i „demokratycznych”. Jedyną partią w nowym parlamencie, która zdecydowanie odcina się od tradycji banderowskiej jest Blok Opozycyjny (dawna Partia Regionów). Zdobył on tylko 9, 33 proc. głosów. Partia komunistyczna – faktycznie zdelegalizowana jeszcze przed wyborami – nie zdołała przekroczyć progu wyborczego.

W życiu politycznym powstałej w 1991 roku Ukrainy funkcjonowały dwie tradycje polityczne – banderowska i komunistyczna. Innej nie zdołano wytworzyć. Zwolennicy „polityki jagiellońskiej” – popierając najpierw „pomarańczową rewolucję”, a potem oligarchiczno-banderowski przewrót – świadomie wspierali tradycję banderowską. Niektórzy z nich nawet szczerze przyznawali, że wolą Ukrainę banderowską od „sowieckiej”. Mają zatem owoc swojej polityki, czyli Ukrainę oligarchiczno-banderowską, z położeniem nacisku na oligarchiczny charakter tego państwa. Jego przejawem są m.in. liczne nadużycia wyborcze (kupowanie miejsc na listach wyborczych, kupowanie głosów wyborców, przekupywanie lub zastraszanie kandydatów). Ten oligarchiczno-banderowski twór ma być – wedle koncepcji „polityki jagiellońskiej” – gwarantem bezpieczeństwa Polski i w przyszłości pełnoprawnym podmiotem Unii Europejskiej.

Polskiej opinii publicznej nie poinformowano również o tym, że wygrana Frontu Ludowego Jaceniuka oznacza wygraną partii wojny. Kruchy rozejm w Donbasie był łamany przez stronę ukraińską jeszcze przed wyborami. Ostrzelanie przez wojsko ukraińskie 5 listopada szkoły w Doniecku (potwierdzone przez misję OBWE) pokazuje do czego zmierza partia wojny premiera Jaceniuka.

Banderowska agentura w Polsce

Rozpoczęcie polowania z nagonką na rosyjską agenturę w Polsce, którego głównym trofeum stał się podpułkownik zarządzający wojskowymi domami kultury, skłania do zadania pytania o agenturę banderowską (ukraińską). Nachalność i agresywność propagandy proukraińskiej i antyrosyjskiej oraz stopień podporządkowania polskiej „klasy politycznej” standardom poprawności politycznej wyznaczanym przez tę propagandę wskazują na to, że znaczenie i wpływy agentury ukraińskiej muszą być znacznie silniejsze niż wpływy agentury rosyjskiej i jakiejkolwiek innej. Antyrosyjska histeria zawsze stanowiła jeden z kluczowych elementów „polityki jagiellońskiej”. Była obecna w przekazie medialnym od wielu lat. Teraz jednakże przekroczyła wszelkie granice rozsądku. Do antyrosyjskiej piosenki „Sługi za szlugi” pana Maleńczuka, którą niemal każdego dnia puszczają na przemian radio Zet i RMF już się przyzwyczaiłem. Jednakże 3 listopada w porannym programie radia RMF FM usłyszałem coś co mną wstrząsnęło. Otóż jeden ze sikerów wesoło poinformował słuchaczy, że „Rosja jest takim członkiem wspólnoty międzynarodowej jak karaluch wspólnoty domowej”. Tak agresywnej i prymitywnej hucpy nie było ani w III Rzeszy ani w czasach stalinowskich. Takiego języka nie stosuje się nawet podczas wojny. Tymczasem w dużej rozgłośni radiowej nazwano karaluchem państwo, z którym Polska oficjalnie utrzymuje jeszcze stosunki dyplomatyczne.

Nie jest to jakiś wybryk czy przypadek, ale działanie zamierzone i celowe. Pokazuje ono właśnie siłę i skalę wpływu lobby ukraińskiego lub jak kto woli agentury wpływu. To lobby jest aktywne nie tylko na polu polityczno-propagandowym, ale zawsze staje po stronie Ukraińców w wypadku ich kompromitacji. Tak było m.in. w przypadku niedawnego incydentu w Państwowej Wyższej Szkole Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu, gdzie grupa ukraińskich studentów sfotografowała się z banderowską flagą, by uczcić rocznicę powstania UPA. Od razu znalazł się Kazimierz Wóycicki, który w ich obronie napisał list do rektora. Zdaniem dr. Wóycickiego banderowska flaga jest symbolem walki z „rosyjską agresją”, a czyn ukraińskich studentów świadczy o ich „poparciu dla niepodległości Ukrainy” (prawy.pl, 3.11.2014). Przy okazji wyszło na jaw, że owi studenci to członkowie Prawego Sektora z Gródka Jagiellońskiego, a w Przemyślu studiowali bezpłatnie, ponieważ polskie władze przyznały im Kartę Polaka.

Skandal z ukraińskim studentami w Przemyślu potwierdza tylko informację podaną przez „Rzeczpospolitą” o wzmożonej aktywności nacjonalistów ukraińskich na terenie południowo-wschodniej Polski (onet.pl, 24.10.2014). Członkowie różnych neobanderowkich organizacji, głównie Prawego Sektora, przyjeżdżają na Podkarpacie i Lubelszczyznę, gdzie biorą udział w publicznych spotkaniach i otwarcie mówią o włączeniu kilkunastu pogranicznych powiatów do Ukrainy. Ktoś jednak im te przyjazdy do Polski umożliwia (Ukraińcy muszą mieć wizę) i ktoś ich chroni przed odpowiedzialnością za działania naruszające polskie prawo.

Rozgałęzienie wpływów ukraińskiego lobby (agentury) pokazuje chociażby apel „Mamy obowiązek wspierać Ukrainę”, wzywający polskie władze m.in. do dostarczania Ukrainie sprzętu wojskowego. Tę odezwę podpisaną głównie przez działaczy byłej Unii Demokratycznej vel Wolności (m.in. Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk) zamieściła 7 października Katolicka Agencja Informacyjna. Do działań proukraińskich włączył się także Lech Wałęsa, który 29 września wręczył nagrodę swojego imienia „euromajdanowi”. Problem w tym, że z jego rąk odebrał ją Ołeh Tiahnybok i nie był to przypadek, ale zamierzone działanie mające wprowadzić lidera „Swobody” na salony europejskie.

Biorąc pod uwagę widoczną na każdym kroku siłę lobby ukraińskiego w Polsce należy sobie zadać pytanie czy cała ta „polityka jagiellońska” nie została wymyślona przez ukraińską agenturę wpływu i podsunięta warszawsko-krakowskim salonom, by miały czym imponować przed ambasadorem USA.

Na odcinku litewskim

„Polityka jagiellońska” przez ostatni rok zajmowała się głównie kierunkiem ukraińskim i rosyjskim, ale obszarem jej zainteresowania była (i chyba jest) Litwa, którą także wspierano za „wszelką” cenę, tzn. za cenę praw polskiej mniejszości narodowej. Rezultaty „polityki jagiellońskiej” na kierunku litewskim są jeszcze bardziej zdumiewające niż na kierunku ukraińskim. 16 października administracja rejonu wileńskiego, którego większość mieszkańców stanowią Polacy, usunęła z ulic tabliczki z nazwami w języku polskim. To jednak nie wszystko, bo 10 października TVP Info powołując się na „Gazetę Wyborczą” poinformowała, że samochody litewskich ministerstw będą tankowały paliwo nie z rafinerii „Orlenu” w Możejkach, ale skorzystają ze stacji „Łukoilu”. Jest to o tyle ciekawe, że miesiąc wcześniej prezydent Dalia Grybauskaité stwierdziła, że „za pieniądze Łukoilu Kreml finansuje swoją agresję w Europie”. Litewskie władze najwidoczniej jednak zmieniły zdanie, pozostawiając „Orlen” i „politykę jagiellońską” w szczerym polu.

Perspektywy „polityki jagiellońskiej”

Myliłby się ten kto sądzi, że nieciekawe rezultaty „polityki jagiellońskiej” – jak chociażby żądanie przez Ukrainę od Polski darmowego węgla (dziennik.pl, 15.10.2014) czy wykluczenie Polski przez prezydenta Poroszenkę od stołu rokowań pokojowych w sprawie Donbasu – skłonią polską „klasę polityczną” do jej zaniechania lub przynajmniej rewizji. Tak byłoby, gdyby Polska współczesna była państwem suwerennym. Jednakże nim nie jest, szczególnie po akcesji do UE w 2004 roku i ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego w 2009 roku. W stosunkach z USA Warszawa nie jest suwerenna, a przynajmniej równoprawna od 1989 roku. Dlatego „polityka jagiellońska” – podyktowana polskiej „klasie politycznej” przez ambasadę USA i lobby ukraińskie – będzie kontynuowana tak długo jak sobie tego zażyczą jej faktyczni autorzy, czyli – mówiąc językiem Adolfa Hitlera – aż do „ostatecznego zwycięstwa”. Bynajmniej nie polskiego. Jak trzeba będzie to w ramach „polityki jagiellońskiej” Polska za darmo dostarczy Ukrainie nie tylko węgiel, ale i gaz kupowany w Rosji, wyśle uzbrojenie, a nawet przyłączy się po stronie Ukrainy do wojny z Rosją. Natomiast tolerancja dla banderowszczyzny jest już sprawą tak oczywistą, że nie trzeba tego głębiej tłumaczyć.

Taką perspektywę „polityki jagiellońskiej” potwierdził jeden z jej głównych animatorów, Paweł Kowal – były eurodeputowany i polityk AWS, PiS, PJN i czegoś tam jeszcze oraz kawaler Orderu Zasługi Ukrainy III kalsy. Credo „polityki jagiellońskiej” na najbliższy czas wyłożył on krótko i zwięźle: „Nasza polityka wobec Ukrainy nie może być uwarunkowana tym, czy nas lubią w Kijowie czy nie, bo tak czy owak pozostajemy sąsiadami i mamy swoje cele, bo tu nie chodzi o miłość do Ukrainy, tylko chodzi o polskie interesy narodowe (unicestwienie Rosji po wsze czasy – uzup. BP). Kiedy się ma sąsiada i ma się interesy, prowadzi się politykę niezależnie od tego, czy to, co sąsiad robi, się nam podoba czy nie” (kresy.pl, 21.10.2014).

Jeszcze ciekawiej perspektywę „polityki jagiellońskiej” zarysował dr Marek Migalski – również były eurodeputowany, polityk PiS, PJN i czegoś jeszcze, który stwierdził, że „przez najbliższe kilkadziesiąt lat będziemy w stałym konflikcie z Rosją, bo obiektywne interesy Rosji są sprzeczne z obiektywnymi interesami Polski” (onet.pl, 30.10.2014). Konflikt z Rosją będzie trwał przez najbliższe kilkadziesiąt lat… To zupełnie zrozumiałe, bo „polityka jagiellońska” musi także, a może przede wszystkim zapewnić kariery, awanse, granty, stypendia itd. nie tylko obecnej „klasie politycznej”, ale również jej dzieciom, a nawet wnukom.

Bohdan Piętka

 

Kategoria: Polityka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *