banner ad

Opowieści o piecu chlebowym…

| 13 września 2014 | 0 Komentarzy

dworekWiele osób urodzonych już po wojnie wychowywało się w „prawdziwych” wiejskich domach dziadków, w mieszkaniach w Krakowie, obwieszonych obrazami, albo tylko słuchało wspomnień o dworku na Kresach. Szczęściarze z Wielkopolski czy Mazowsza dobrze pamiętają zapach starej sieni, pnącą różę przy drzwiach i wyblakły obraz Pana Jezusa nad łóżkiem.
 

Te domy potem płonęły, były plądrowane przez złodziei, a czasem popadały w ruinę po śmierci właścicieli lub po prostu były sprzedawane i przebudowywane. Jako gniazda rodzinne, bardzo silnie tkwią w pamięci dziś już dorosłych ludzi, jako świętość, mit.


W poszukiwaniu dworków i starych warszawskich kamienic oraz ich mieszkańców wybrałam się na wirtualny spacer po forum publicystów Salon24.pl, gdzie między dyskusjami o polityce przewijają się opowieści o piecu chlebowym.

„Dworek był naprawdę stary, mówiło się, że miał około dwustu lat. Pradziadek kupił go przed pierwszą wojną od jego niemieckiego właściciela. Był to duży, murowany dom z zabudowaniami gospodarskimi i rozległymi polami, jak przystało na Wielkopolskę. W okresie mojego dzieciństwa czasy swej świetności miał już dawno za sobą. Dziś nie istnieje” – wspomina pani Łyżeczka.


A Igła, tata trójki dorastających dzieci, wzdycha: „Wystarczy, że zamknę oczy… i widzę starą organistówkę, w której się wychowałem praktycznie od niemowlęctwa. Rodzice byli młodym małżeństwem, bez mieszkania, więc wylądowałem u dziadków na wsi. Była to stara organistówka, jak sądzę pobudowana na przełomie XVIII i XIX wieku w konstrukcji szachulcowej, czyli drewnianej, wypełnionej trzciną i wylepionej gliną. Pod strzechą, siedliskiem setek wróbli i jaskółek czyniących niesamowity harmider od rana. Dziadkowie mieszkali w niej bodaj od 1928 roku”.

Prawdziwy piec jest z fajerką

Dom miał właściwe sobie kolory i zapachy, a każda rzecz miała w nim swoje miejsce i nazwę. Do środka prowadziła „mroczna, chłodna i wilgotna” sień, jak wejście do jakiegoś zamku. W starej organistówce stały wiadra z wodą i szafy z jedzeniem. W poniemieckiej willi wisiały ubrania robocze i ogrodnicze, i wciąż te same, zakopiańskie dzwonki. Każdy pokój domu był osobnym królestwem. W pokoju dziennym królowała maszyna do szycia Singera, z przykrywą zamykaną na kluczyk, a w salonie – jeśli był – fortepian Steinwaya albo pianino. Ponieważ w tym domu gromadziła się na zjazdach cała rodzina, był też duży stół, pod którym można się było bawić, a pokój, w którym stał, wydawał się taki wielki…

Ciekawe, że ci, którzy wspominają stare domy, opisują kuchnię jako oazę, a zarazem twierdzę. Kogo, czego? „Na wprost niskie drzwi prowadziły do kuchni, takiej murowanej z białych kafli, z popielnikiem, w którym piekłem kartofle. Po prawej stronie szafka na garnki dalej wielki kredens, babciny wyprawowy, z jesionu” – pisze Igła.

Pani Łyżeczka podkreśla, jakie cuda wychodziły z tego miejsca: „Piec węglowy, stół, kredens, pralka i prodiż. Prodiż był najważniejszy, bo w nim babcia piekła ciasta drożdżowe z owocami i kruszonką. Takich drożdżówek nigdzie indziej już nie jadłam”.

Piec był porządny, bo był kaflowy, więc wychodziły z niego „prawdziwe”, solidne wypieki: „Ale się wzruszyłam – pisze Alga. Ja mam podobne wspomnienia i piec węglowy, taki wymurowany z kafli w kuchni z płytą metalową i fajerkami, a placek drożdżowy do dziś piekę z kruszonką i owocami, choć sama za tą kruszonką nie przepadam. Babcię, która odwraca się do mnie znad tej płyty pieca, rumiana i wesoła, ech… aż mi tymi latami zapachniało i kluski na parze, zawsze brane dwoma palcami, by ich nie nakłuwać widelcem”.

Kuchnia wiejska była więc królestwem, w którym rządziła niepodzielnie babcia, a do królowej i jej służby, czyli starych, sprawdzonych sprzętów: noży Gerlacha, ostrzonych na kamieniu, młynków do pieprzu, moździerzy i stągwi kamiennych, podchodziło się z szacunkiem. Nic się tam nie psuło i nie marnowało. A ciepło kuchni, w której spotykali się starzy i młodzi, było więcej niż ciepłem ognia pod płytą.

Obraz z Panem Jezusem

Święty był także czas starych siedzib, ustalony porządek pracy i wypoczynku, rozrywki i modlitwy, a także rytuałów. Babcia Łyżeczki, na nogach od piątej rano, krzątała się w kuchni i śpiewała „Kiedy ranne wstają zorze”. Potem gotowała, sprzątała, szyła i uprawiała ogród. Zasypiała wieczorem (a chodziła spać razem z kurami) z różańcem w ręku, odmówiwszy z pamięci litanię. Praca była koniecznością, ale była święta. Dziadek Igły dzwonił na nabożeństwa, bo obok domu stała dzwonnica z trzema dzwonami.

Podobne wspomnienia ma Katarzyna: „Mieszkałam obok kościoła. Przy otwartym oknie słyszałam organy i śpiew modlących się ludzi. Rano budziła mnie laseczka kościelnego, który szedł po kocich łbach, by włączyć dzwony”. Babcia Tichego podczas pracy modliła się, a także mówiła wiersze. Krakus wypoczywał u stryja – wiejskiego proboszcza. „Wstawało się tam wcześnie rano, jadło śniadanie i szło w pole. Pracowity dzień kończyło nabożeństwo wieczorne: Nie było radia, telewizji. Jedyną rozrywką był udział w wieczornym nabożeństwie, jako ministrant: najlepiej służba do ognia albo do wody”. Ale nie byłoby sacrum, gdyby nie było profanum, gdyby po pacierzu nie pojawiał się zakazany owoc – kieliszek wina domowego na dobranoc, podawany bratankowi w tajemnicy przed rodzicami!”

Na ścianie wiejskiego domu, nad łóżkiem wisiały obrazy. Stare, poszarzałe i wyblakłe, przedstawiały sceny biblijne i były pierwszymi kartami Pisma Świętego, jakie widziały dzieci. W domu pani Łyżeczki na ścianach wisiały ogromne obrazy Matki Boskiej i Pana Jezusa. „To przed nimi należało codziennie rano uklęknąć”. Igła oglądał obraz z Jezusem w łodzi Piotrowej, na Jeziorze Genezaret. „To przy tych łóżkach, pod obrazem, w zimnym pokoju, w nocnej koszuli klęczałem, paciorek przed snem odmawiając, a potem w nagrodę łycha tranu (brr) i pod pierzynę”.

Kto zna współczesne wiejskie domy, ten łatwo zauważy „Pamiątkę Pierwszej Komunii Świętej”, św. Tereskę z liliami albo Matkę Bożą z Dzieciątkiem, taką samą jak w domu u Algi. Te malowidła są własne, odziedziczone albo są pamiątką po niegdysiejszych mieszkańcach domu, strażnicy snu i rodziny. „Nie wiem, czy coś z tamtych dni zostało we mnie. Nie śpiewam religijnych pieśni przy śniadaniu, nie umiem nawet zachować stałego planu dnia. A jednak mam głębokie, niewytłumaczalne przekonanie, że rytm życia w starym dworku jakoś mnie ukształtował” – mówi pani Łyżeczka.

Tylko ten kamień w polu

Stary dworek został rozebrany, organistówka spaliła się przez nieostrożną sąsiadkę, kamienica runęła podczas Powstania, po młynie dziadka nie ma już śladu. Przetrwał jeszcze góralski dom babci, z tajemniczą Białą Izbą, ale teraz mieszka w nim kto inny i – jak przyznaje Kocic – to już nie to samo.

Pozostaje przechowywać cenne drobiazgi i wpleść je w przestrzeń nowych, miejskich domów. Ufka uratowała z domu rodzinnego meble robione przez dziadka (był mistrzem stolarskim), trzy szklanki z prezentu ślubnego babci, młynek i moździerz. „Żeby je zmieścić, wyrzuciłam nowe” – pisze.


Magia wspomina chatę jednych dziadków, na wschodnim pograniczu, i salon drugich dziadków, w Warszawie. Chata została rozebrana, ale Magia ocaliła z niej kredens dębowy oraz jedną ze słynnych maszyn Singera, z blatem i skrzynką zamykaną na kluczyk. Dom „miejskich” dziadków zachował się w całości: „Meble w większości też te same zostały i – zamiast fortepianu – pianino wiekowe Seilera stoi tam, gdzie zawsze stało. Ogród z przydomową kapliczką nieustannie pielęgnuję”.

Inna warszawianka, Rapunzel, ma po swoich rodzicach i dziadkach tylko łyżeczki do herbaty Frageta i ryngraf z Matką Boską Ostrobramską, wygrzebane z wojennych popiołów, po Powstaniu. Są i tacy, którzy wróciwszy, znajdują już tylko kamienie – polne i cmentarne: „Czasem jak tam jestem, na grobach dziadków, to odszukuję w trawie wielki płaski kamień, który schodkiem do sieni był. A sień była wielka, ciemna, chłodna, stały w niej wiadra z zawsze zimną wodą ze studni, drabina na strych i drzwi do kuchni, a w tej kuchni był popielnik, mrugały w nim węgielki, mrugały…” – marzy Igła. I to nie jest koniec opowieści, bo wokół chat i dworków były jeszcze rajskie ogrody.

 

Aleksandra Solarewicz

 

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *