banner ad

Maziarz: Macron – hydra liberalnej demokracji

| 6 czerwca 2017 | 0 Komentarzy

Słóweczko o wyborze Macrona na prezydenta Francji, bo już mnie mdłości nachodzą, gdy raz po raz widzę i czytam, z jaką emfazą przyjmowany jest gdzieniegdzie jego wybór. Apostołowie po ujrzeniu Zmartwychwstałego zapewne nie pałali aż takim entuzjazmem jak piewcy Macrona. Macron to pacynka, której nadano powab świeżości, by nie doszło do zgoła żadnej modyfikacji zastanego porządku. O naiwni, dopatrujący się w jego osobie nowego rozdania!

Macron będzie uprawiał kwadraturę koła, czyli dokonywał kontestacji w ramach istniejącego status quo. Jest on doskonałą egzemplifikacją tezy, że wiele się musi zmienić, by wszystko zostało po staremu. Personifikuje wszystko to, co właściwe dla demokracji liberalnej, więc sytuuje się jako wzorcowa postać, która ma sprawić, by – objawiające się periodycznie, w tym również mocno w ostatnich latach – napięcia pomiędzy liberalizmem i demokracją ponownie zwieńczyły się pacyfikacją demokratycznych żywiołów przez liberalne imaginarium.

Po wygranej Orbana, Kaczyńskiego, Trumpa i Brexicie oraz – czemu summa summarum nie stało się zadość – widokom na to, by wyborczy laur przypadł w udziale również Norbertowi Hofferowi (wybory prezydenckie w Austrii), Gilderowi Wildersowi (wybory parlamentarne w Holandii) i Marine Le Pen, apologeci demokracji liberalnej, tej konstrukcji łączącej wszakże pierwiastki u swych źródeł antytetyczne, poczęli utyskiwać, że ich umiłowany twór w konwulsjach dokonuje swego żywota. Złapali jednak ożywczy haust powietrza, gdy okazało się, że Alexander Van Der Bellen (emanacja lewicowości) i Mark Rutte (manifestacja progresywistycznego liberalizmu, pomimo posługiwania się w kampanijnej retoryce na poły nieliberalnym sztafażem, wynikającym z koniunktury) wyszli obronną ręką z kontestatorami liberalnej demokracji. Austria i Holandia pozostawały wszelako wygranymi bitwami, o wojennej szali – w zamyśle piewców liberalnej demokracji – zdecydować miało starcie na francuskiej ziemi. Zatryumfował Macron, którego skądinąd przyobleczono w nieomal szaty katechona (wiadomo, bez religijnej konotacji tego określenia, ma się rozumieć), predestynowanego do tego, by podtrzymać istnienie obecnego porządku. I teraz, po tym, gdy Macron przejął schedę po Hollandzie, narracja liberalnych demokratów wieszczy, że dokonuje się regres trendu antyliberalnego (w ich ustach: populistycznego, wszak wszystko, co nieliberalne tudzież nielewicowe, zasługuje obdarzenie pejoratywnym określeniem „populizm”). Możecie – zdają się powiadać – odciąć łeb tej hydrze (demokracji liberalnej, znaczy się) tu i ówdzie (Węgry, Polska, USA, Wielka Brytania), ale w jej miejsce wnet odrosną kolejne, które dowiodą wam (populiści, autorytaryści, zwolennicy dyktatury, etc.), że demokracja liberalna stanowi najwyższą hipostazę myśli politycznej i można co najwyżej ją zranić, niepodobna zaś jej zwyciężyć.

Samozachwyt demoliberałów jest jednak przedwczesny. Jeszcze nie zawitali na powrót do liberalnej Itaki. Droga ku temu wiedzie daleka. Francuski głos dezaprobaty wobec status quo był donośny (zresztą, nie tylko francuski). Za pięć lat demoliberalna hydra może wyzionąć ducha. 

 

Damian Maziarz

(doktorant na Wydziale Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II)

 

 

Kategoria: Inni autorzy, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *