banner ad

Matuszewski: Konserwatyzm z dużej litery: w odpowiedzi Konradowi Rękasowi

| 14 marca 2016 | 0 Komentarzy

wykleciOto więc polemika, dotycząca w zamierzeniu Żołnierzy Wyklętych, przerodziła się w dyskusję dotyczącą również istoty konserwatyzmu. Jakkolwiek wydawało mi się, że mój głos w przedmiotowych sprawach, wyrażony w polemice z prof. Adamem Wielomskim, nie wymaga dalszego uzupełniania, to jednak po tekście Konrada Rękasa zmuszony jestem wrócić do tematu. 

Nie rozumiem na przykład zawziętego nawiązywania do pisania przez nas pewnych słów z dużej litery. A tym bardziej traktowania tego z domieszką szyderstwa.

Zanim ten wątek rozwinę – proszę pozwolić na osobistą dygresję. Otóż męczy mnie używanie na prawo i lewo terminu „wartości”. Jest to pojęcie niezwykle egalitarystyczne i do głębi demokratyczne. Każdy ma wartości. Komunista i satanista też. Owe rozmyte i właściwe wszystkim „wartości” – bo przecież każdy ma jakieś,  są terminologiczną emanacją masońskiej filozofii pojmowania wiary i dyskusji społecznej. Wszystko jest równe, wszystko można zanegować, o wszystkim można dyskutować i podważać… W ten sposób stawiamy religię na równi z pojęciami czysto ludzkimi: Bóg to wartość, honor też…  I w tę pułapkę wpada kol. Rękas.

Tymczasem konserwatysta nie wyznaje „wartości”, wierzy natomiast w dogmaty. Dla nas Bóg i jego prawo to realna rzeczywistość w tym samym rozumieniu, w jakim sami istniejemy. Jest to dogmat, który konserwatysta uznaje za filar niezbędny do właściwego pojmowania świata. Nie ma tu miejsca na ideologię – twór ze swej natury sztuczny i w odniesieniu do konserwatyzmu będący niczym więcej, jak tylko uproszczonym zbiorem twierdzeń, usiłujących wtłoczyć Prawdę w ciasne, spłycające jej istotę, ramy pojęciowe. Temu, kto nie tylko wierzy, ale wie, że Bóg istnieje, nie jest to potrzebne. To, co napisałem na początku niniejszego akapitu, jest zatem niczym innym, jak tylko stwierdzeniem oczywistego faktu, z kolei reszta jest prostą tego konsekwencją. Zgadzamy się co do tego, że konserwatyzm nie jest ideologią. Ale w swej istocie nie jest też kolejną szkołą (lub systemem szkół) politycznego myślenia. Posiada takowe – ale są to jedynie narzędzia, te z kolei nie mogą stać się celem samym w sobie. Służą zrozumieniu zmieniającej się rzeczywistości i jej zgodnym z naszym paradygmatem uporządkowaniu, ale nic poza tym. Szkoły politycznego myślenia, jak każdy aparat ludzkiego poznania, są narażone na ryzyko popełnienia błędu, wynikającego z ułomności ludzkiego umysłu i pokusy upraszczania tego, co czasem nieogarnione.

Konserwatyzm, by przetrwać i działać, potrzebuje fundamentu o wiele trwalszego. Jest postawą: trwaniem, wiecznym dążeniem do Prawdy i wierności prawu Bożemu, wypełnianiem jego nakazów i budowaniem zgodnego z nim porządku doczesnego. Celem Państwa musi być zawsze stworzenie warunków do tego, by ludzie – zarówno jako jednostki, jak też społeczeństwo, mogli dążyć do celu ostatecznego, którym niezmiennie pozostaje zbawienie. Konserwatyzm – to nic innego, jak zachowanie tych prostych prawd.

I tu dochodzimy do widocznego u nas pisania kilku wyrazów z wielkiej litery. Nie piszemy o „wartościach”, tylko o czterech filarach naszego myślenia: Wierze, Etyce, Tradycji i Autorytecie. Tylko tych czterech. Nie chodzi o jakąkolwiek religię… Jest tylko jedna prawdziwa. Nie mamy na myśli etyki w rozumieniu jednego z działów filozofii lub jakiegoś rozmytego systemu moralnego, odrębnego dla każdej religii lub światopoglądu  – w przeciwnym razie należało by uznać, że Jan Hartman i Magdalena Środa to ludzie zacni, są wszak etykami… Dalej – chodzi o Tradycję i Autorytet, na których zbudowano naszą cywilizację. To, o czym piszemy, to ściśle określone pojęcia o precyzyjnie zarysowanym znaczeniu i kategoriach, wypracowanych przez cywilizację uformowaną na klasycznym podłożu kulturowym, intelektualnym i prawnym przez liczące sobie dwa tysiące lat nauczanie Świętego Kościoła Rzymskiego. Zakorzenione w meta-rzeczywistości, choć współtworzące tę ziemską.

W świecie zatracającym właściwe rozumienie konserwatyzmu jego najważniejsze części składowe uważamy za słuszne wyróżnić z zalewu intelektualnego  relatywizmu. Wskazujemy jedyny fundament budowli konserwatywnej. To, co święte, tak właśnie traktujemy.

I wreszcie kolejny błąd, jaki popełnia kol. Rękas. Zacytujmy: „nie widzę żadnej możliwości toczenia jakiejkolwiek racjonalnej dyskusji, w której po jednej stronie byłyby >>Wartości<<, a po drugiej metodologia polityki”. Zdanie to dowodzi, że myślenie mojego Oponenta jest już w pełni zakorzenione w demokratycznym dogmacie o rozdziale wiary od państwa. Sfera racjonalnego myślenia politycznego nie może być – jak sugeruje – zanieczyszczona wartościami (że użyję tego przeklętego sformułowania)…   Dla nas jest to niemożliwe do zaakceptowania. Ojciec Święty Pius X tak pisze na ten temat: „konieczność rozdziału państwa od Kościoła jest absolutnie fałszywą tezą, bardzo szkodliwym błędem. (…) Stwórca człowieka jest jednocześnie Założycielem ludzkich społeczności. To On podtrzymuje je w istnieniu, tak samo jak i nas podtrzymuje tutaj. Wobec tego winni mu jesteśmy nie tylko osobisty kult, ale również kult publiczny i społeczny”. Jak pięknie napisał kiedyś prof. Bartyzel: „Konserwatysta jest wpatrzony w niebo”. My nie budujemy jakiejś nieokreślonej rzeczywistości z tego, co akurat mamy pod ręką. Dążymy do porządku, w którym nie ma mowy o rozdziale takim, o jakim pisze Konrad Rękas: oderwaniu metody od celu jej stosowania, polityki od Etyki. To dwie przenikające się rzeczywistości, z których ta doskonalsza ulepsza i podnosi z pyłu tę ułomną, grzeszną rzeczywistość  ziemską. Państwo potrzebuje Kościoła, a polityka musi być przeniknięta Etyką. Innej konserwatysta nie zna i znać nie chce, zresztą stanowisko przeciwne jest pomysłem tych, którzy wrogość wobec Kościoła i cywilizacji mają programowo wpisane w same fundamenty swojego działania.

I w końcu dwa słowa o Żołnierzach Wyklętych.

Przede wszystkim mam wrażenie, że kol. Rękas nie pisze o Żołnierzach Wyklętych, a o swoim wyobrażeniu o nich. Nieco zmitologizowanym i podszytym z góry ustaloną interpretacją tematu. W jego tekście czytamy m. in: „Dzięki upustom szczególnie nadpobudliwej krwi, samobójstwu jednostek nadużywających wielkich liter (a w istocie działających przeważnie dla pięknych oczu polskich kobiet…)”. I dalej: „Z upływem czasu tak sami ŻW (jak i poniekąd ich współcześni czciciele) zamieniali się w anarchistów, a najlepszym razie apatrydów. Zwłaszcza, że mit mitem, ale w istocie pod koniec chodziło już tylko o niemal zwierzęcy instynkt przetrwania, nawet samotnie w stogu siana, pozyskując z pistoletem garść cukru. Bez urazy, ale wciąż obracamy się wokół tego samego sentymentu: >>bo oni tacy śliczni, bezkompromisowi<<”.

Doprawdy trudno z czymś takim polemizować.

W rozważaniach kol. Rękasa brakuje wiedzy szczegółowej, studiów opartych na dokumentach. Mój oponent pisze z pozycji ideologicznych, a nie historycznych – co niestety trudno uznać za poważny punkt wyjścia do oceny zjawiska historycznego, zwłaszcza działającego w rzeczywistości tak skomplikowanej, jak ta w Polsce po roku 1945.  I tak w przedmiotowym artykule czytamy na przykład, że ŻW „Byli zjawiskiem marginalnym”. Otóż nie byli: „W latach 1944 – 1956, jak ustalili historycy, przez różnego typu formacje podziemne – głównie zbrojne – przeszło ponad 200 tys. Polaków.” – pisze prof. J. Żaryn. W samym tylko Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym w znalazło się jednorazowo ok. 40.000 żołnierzy i oficerów, a z innych przykładów: jeden tylko oddział Józefa Kurasia „Ognia” oblicza się na około 800 – 1000 partyzantów. Dalej: jakże oskarżać Żołnierzy Wyklętych o anarchizm, skoro ich stanowisko współgrało z odmową uznania władz proklamowanych w roku 1944, wyrażoną przez rząd w Londynie, legitymujący się prawną ciągłością władzy w stosunku do Polski przedwojennej? Partyzanci nie akceptowali sowieckich kukieł, podstawionych nam w roli nowego rządu. Uznawali, że w dalszym ciągu walczą w obronie tego samego państwa, co w roku 1939. Co do stanowiska władz londyńskich – pisałem o tym w poprzednim tekście, stanowiącym polemikę z prof. Adamem Wielomskim.

Jeżeli chodzi o miejsce Wyklętych w historii: jeszcze raz podkreślę, że są oni nośnikiem charakteryzującej ich postawy i stosunku do państwa, Kościoła, czy nawet zwykłego poczucia obowiązku. To duch, jakiego brakuje naszemu społeczeństwu, które dopiero dochodzi do siebie po 60 latach komunistycznego wyjałowienia. Jako tacy – są dla pokolenia dzisiejszych gimnazjalistów i licealistów materiałem wychowawczo bardzo cennym. Niezależnie od oceny politycznej mam nadzieję, że na tę, która dotyczy zasad, wszyscy możemy się zgodzić.

Problem w tym, że należy wpierw odejść od generalizacji i uproszczeń. Zająć się historią, a nie tworzeniem wyobrażeń o niej.

Mariusz Matuszewski

 

Kategoria: Historia, Mariusz Matuszewski, Myśl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *