banner ad

„Ksiądz”: Ortodoksja przewrotna

Najnowszy film krótkometrażowy Wojciecha Smarzowskiego na pewno jest dziełkiem, które zachwyci miłośników „smarzowszczyzny”: charakterystyczna inklinacja do pokazywania tego, co brudne, brzydkie i jakoś upodlone; zaniedbane i – być może to najlepsze, choć tak kolokwialne słowo – „zdziadziałe”; polskiej prowincji, gdzie drogi są błotniste, a rudery pamiętające czasy Gomułki chylą się ku upadkowi; polskiej elity, gdzie wszystko załatwia się pod stołem, a ręką rękę myje. I tak jeśli ktoś nie czuje się fanem tego bardzo charakterystycznego dla Smarzowskiego sznytu, by, jak wyraził się jeden z recenzentów, pokazywać nas takich, jakimi jesteśmy w najgorszych momentach – nie polecam oglądania „Księdza”. Jest to bowiem film bardzo charakterystyczny dla reżysera, a zwięzłość formy tym bardziej wymusza pełną koncentrację środków wyrazu.

Ale jeżeli „smarzowszczyzna” nie jest dla kogoś argumentem przeciwko sięgnięciu po ten krótkometrażowy film, polecam jego oglądanie z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, mamy tam do czynienia ze wspomnianą „smarzowszyzną” „at its best”; miłośnicy tej nieco przygnębiającej estetyki z pewnością nie pozostaną rozczarowani. Wydaje się, że nie bez powodu po raz kolejny do zagrania głównej roli reżyser naznaczył Arkadiusza Jakubika – ten znakomicie wpasował się w postać granego przez siebie bohatera.

A jest tym bohaterem ksiądz – zwyczajny, polski ksiądz, przedstawiony – na pierwszy rzut oka – bez specjalnej sympatii. Ulega niegroźnemu wypadkowi samochodowemu, auto zostaje więc odholowane, a sam zostaje zmuszony, by zatrzymać się na nocleg w podrzędnym motelu. Motel, brzydki jak nastoletnie, trądzikowe dziewczę, od początku jest teatrem dziwnych scen: gasnące i zapalające się światło, brak recepcjonisty, żywa koza (!) wędrująca po piętrach, siekiera schowana w szafie, prostytutka bądź po prostu kobieta lekkich obyczajów dobijająca się bezskutecznie do czyichś drzwi …

Skonsternowany ksiądz zajmuje swój pokój, gdzie stara się obejrzeć film pornograficzny. Cóż, Smarzowski nie unika antyklerykalnych chwytów; jego ksiądz nie jest postacią, która specjalnie budzi sympatię – aż do finałowej sceny, ale o tym za chwilę. Bohater odmawia nieistniejącą (zapewne napisaną przez scenarzystę) modlitwę o dobry humor, po czym podejmuje wysiłki, żeby włączyć telewizor bądź połączyć się z Internetem. Nie wie, że w pokoju poniżej rozgrywa się orgia, która znajdzie swój tragiczny finał. Zdesperowany, znudzony i zmęczony bezsennością, z siekierą znalezioną w szafie, sięga za okno, by manipulując przy przewodach, złapać sygnał telewizyjny. Wtedy staje się tragedia: zawisa na zewnątrz, a jedynym ratunkiem staje się wybicie szyby w pokoju poniżej. Zdoławszy się tam dostać, zastaje zmasakrowane zwłoki młodej kobiety. Przy nich to, a w dodatku z siekierą w ręku,  zastaje go policja. Zostaje wyprowadzony w kajdankach.

I byłby to może scenariusz banalny (choć odrobinę pokręcony, i, jak to u tego reżysera – makabryczny), gdyby nie to, że widzi zostaje wprowadzony w jeszcze jedną scenę – wnętrze polskiego domu. Dygresja: tutaj, być może, Smarzowski przesadził z akumulacja swojej estetyki: typowa żona – Polka z utapirowaną fryzurą, w bluzce w panterkę i getrach obierająca ziemniaki, wnętrze domowe jak z lat 80. – przesyt kiczu i przygnębiającej brzydoty chyba za mocno zaburzył równowagę obrazu. Niewierny mąż wraca po nieprzespanej nocy; żona indaguje go o to, gdzie był i co robił. Rozpoznajemy: to zabójca owej kobiety z motelu. Przy rodzinnym stole, w mocno zważonej atmosferze, w telewizji wyświetlają się wiadomości dnia: spojrzenie skutego kajdankami i przytrzymywanego przez policję księdza krzyżuje się przez ekran ze spojrzeniem zabójcy.

To chyba najlepszy moment filmu, a zarazem powód, dla którego nie można klasyfikować „Księdza” jako niewyrafinowanej antyklerykalnej propagandy. Oto bowiem ten słaby, grzeszny i nieco obleśny, nie budzący właściwie ciepłych odczuć człowiek, staje się ofiarą, która ponosi karę za zbrodnie innego. Czy nie taki właśnie jest najgłębszy sens kapłaństwa – aby in persona Christi ofiarowywać się jak Mistrz, którego śladami podąża się w ramach swojego powołania? Bohater Smarzowskiego robi to nie z własnej woli, ale prowadzi go do tego niejako fatum; ostatecznie znajduje się jednak w bardzo symbolicznym miejscu. Innym wymiarem symboliki są koza i siekiera – czyżby aluzja do kozła ofiarnego albo historii Abrahama i Izaaka?

Koniec końców, wydaje się, że Smarzowski w sposób przewrotny pokazuje coś ważnego. Nie przedstawia kapłana w pastelowych barwach, ale przyznajmy sobie uczciwie – on nigdy nikogo w taki sposób nie przedstawia. Mimowolne, fatalne stanie się ofiarą ukaraną za czyjś grzech – to może być ortodoksyjnie rozumiana esencja kapłaństwa, tym bardziej intrygująca, że  opowiedziana przez reżysera, który bynajmniej nie miał zamiaru pisać hagiografii stanowi duchownemu.

 

Agnieszka Sztajer

 

 

Ksiądz (2017) – 19 min.

reżyseria: Wojciech Smarzowski

scenariusz:      Wojciech Smarzowski

 gatunek:         Dramat Krótkometrażowy

produkcja:       Polska

premiera:         22 marca 2017 (świat)

Kategoria: Agnieszka Sztajer, Kultura, Recenzje, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *