banner ad

Fredrich Wilhelm von Hohenzollern: „Przynależność do Domu Hohenzollernów to przywilej”. Fragment wywiadu

| 13 kwietnia 2016 | 5 komentarzy

00001111O wzorach rodzinnych i złych przykładach, o prawie małżeńskim i prawie dziedziczenia w Domu Hohenzollernów z księciem pruskim rozmawiają dziennikarze „Der Spiegel”, Konstantin von Hammerstein i Michael Sontheimer.

Spiegel: Pan Książę Pruski: przynależność do Domu Hohenzollernów jest ciężarem czy przywilejem?

Książę: Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Sądzę, że to jest raczej przywilej. Ale szczerze mówiąc, czuję się jak każdy inny obywatel niemiecki, mając wszystkie jego prawa i obowiązki.

S: Tyle że bliźni nie obchodzą się z panem przypuszczalnie tak samo, jak z każdym normalnym obywatelem.

K: Ach, wie Pan co, doświadczenia są zwykle pozytywne. Spotykam się często z silnym zainteresowaniem moją rodziną. I ponieważ jako historyk badałem jej dzieje i publikowałem, wiem, że i ja mam zasługi w tym względzie.

Niewielu obywateli może się pochwalić zdjęciem takim jak to, które ma pan w swoim pokoju: ono ukazuje pana w ramionach ostatniego Cesarza.

Tak, to jest coś wyjątkowego. Z moim pradziadkiem Wilhelmem miałem okazję się spotkać, oczywiście jako malutkie dziecko; miałem wtedy dopiero 3 miesiące. Ale mojego dziadka, księcia następcę tronu, Wilhelma, miałem jeszcze okazję dobrze poznać. Mieszkał po wojnie w Hechingen, rodowej posiadłości Hohenzollernów, i nas – mojego brata Michaela i mnie – osobiście zawiózł kabrioletem Opla na zamek. To było dla nas, oczywiście, doświadczenie niezwykle fascynujące.

Państwo nie mieszkali tam wtedy?                                             

Nie, myśmy mieszkali w wiosce koło Bremy. Ja się urodziłem w 1939 w Berlinie-Grunewaldzie, a wychowywałem się w Cadinen, w Prusach Wschodnich. Mój ojciec zarządzał tam dobrami cesarskimi. 20 lipca 1944 ojciec był u generalnego marszałka polowego, Georga von Küchlera w Königsbergu i ten poradził mu jak najszybciej uciec z rodziną na Zachód. Wyglądało na to, że nie da się zatrzymać frontu.

Pana rodzina szybko potem uciekła nad Wezerę.

Rodzice, sześcioro dzieci i dwie kobiety, które pomagały nam w gospodarce w naszych  wschodniopruskich dobrach. Mieszkaliśmy w willi bremeńskiego kupca, który ze strachu przed Armią Czerwoną uciekł do Ameryki Południowej. Komuniści z urzędu miasta byli oburzeni, że przenieśliśmy się do Bremy.

Komuniści bali się, że pana ojciec zechce znowu wprowadzić monarchię?

Ja [też] nie wiem, dlaczego protestowali. Burmistrz Wilhelm Kaisen, stary socjaldemokrata, był nam bardzo przychylny. Mieszkał potem w naszej wsi i miał małą fermę krów. Mojego ojca witał zawsze, nazywając go „Louis Ferdi”. Postać bardzo warta uwagi.

 Jak państwa nazywały dzieci w Bremie?

W szkole: "Kronscheißer, Kronscheißer" [mniej więcej: „królewski sr…” – AS], tak w kółko. Zupełnie tego nie rozumieliśmy.

Czy zatem nie miał pan świadomości, z jakiej rodziny pochodzi?

W ogóle. To nie odgrywało w naszym domu najmniejszej roli. Moi rodzice mieli w czasie wojny i po wojnie zupełnie co innego do roboty, niż wpajać nam, że należymy do dawnego domu cesarskiego.    

W jakim wieku więc zrozumiał pan, z jakiej rodziny pochodzi?

Gdy poszedłem do gimnazjum. Nauczyciel historii myślał, że jako Książę Pruski muszę szczególnie dobrze znać historię. Ale tak nie było – i to okazało się hańbą. Zatem zacząłem wypytywać ojca o naszą rodzinę.

Marzyło się w pana rodzinie o dawnych czasach Władzy?

Nie, zupełnie nie. My byliśmy zadowoleni, że przeżyliśmy Wojnę.

Pana ojciec zarobkował?

Mój wujek Wilhelm, najstarszy syn księcia – dziedzica i starszy brat ojca, w 1940 został ciężko ranny w czasie kampanii francuskiej i zmarł. Na jego uroczystym pogrzebie w Poczdamie 50 000 ludzi utworzyło szpaler, to byli wszyscy ludzie szlachetnego urodzenia, jacy służyli w oddziałach bojowych, zebrani tam specjalnie przez Hitlera.

Czy jeszcze dzisiaj jest pan czasem tytułowany Jego Królewska Wysokość?

Tak, zdarza się.

I? Jak Pan reaguje?

Niech sobie tak będzie. Ludzie, którzy tak się do mnie zwracają, widocznie mają po temu jakiś powód. Chociaż mój "cywilny" tytuł brzmi "Książę Pruski"… Po tym, jak w 1918 szlachectwo zostało zniesione, tytuły szlacheckie stały się częścią nazwisk.

Dość wspaniałomyślne rozwiązanie, nie sądzi pan?

Zgadza się, a wobec realiów tzw. rewolucji, warte podkreślenia. W Austrii tytuły szlacheckie zostały całkowicie zlikwidowane. Ale Republika Weimarska była wobec nas wspaniałomyślna.

Dlaczego, dla przykładu?

Pozwolili mojemu pradziadkowi wywieźć z pruskich zamków do holenderskiego Doorn, do miejsca pobytu na wygnaniu, 59 wagonów kolejowych, pełnych mebli i innego wyposażenia domu.

Jest pan republikaninem?

Tak, w zupełności.

Królewskie rodziny Europy, poprzez wielowiekową politykę zawierania małżeństw, są spokrewnione i spowinowacone. Czy te relacje się zachowały?

Jednym z moich chrzestnych był późniejszy król Danii, Frederik IX. Późniejsza królowa Holandii, Juliana, była moją matką chrzestną, jak również matka obecnego króla Szwecji, księżna Sybilla, której mąż zginął w wypadku lotniczym. Tak, mamy możliwość widywania się częściej. Mam np. kontakt z królową Beatrix i moją kuzynką, królową Małgorzatą Duńską. Ona jest także matką chrzestną mojego syna, Friedricha Wilhelma.  

Ma pan bliski kontakt z brytyjskim Domem Windsorów?

Windsorami zwą się oni dopiero od 17 lipca 1917. Zanim się przemianowali w czasie Wojny, była to rodzina Sachsen-Coburg-Gotha – to jest niemiecki dom książęcy. Nasz stosunek do Anglików był od czasu tej zmiany oczywiście trochę nacechowany dystansem, chociaż ja miałem bardzo przyjacielskie spotkania z księciem Karolem.     

Obie te wojny wpływają na państwa relacje do dziś?

Myślę, że uwarunkowane przez obie wojny animozje dla pokolenia księcia Wiliama już nie grają żadnej roli.

Czy w sferach arystokratycznych nadal rozróżnia się ściśle tych, którzy dzierżą władzę, i tych, którzy już nie sprawują władzy?

Nie, dawniej panujący są traktowani, jak gdyby nadal rządzili. Odnajdowałem to zawsze jako suwerenną decyzję poszczególnych arystokratów i wyraz koleżeńskiej życzliwości. Rządzący król będzie oczywiście posadzony przy stole na bardziej poczesnym miejscu niż ten, który pochodzi z rodziny, która już nie sprawuje rządów. Można to zrozumieć. Ale tytuły, które nie są znane, nie są używane na porządku dziennym, nie są przy takich okazjach przywoływane.

A jak sytuacja się ma w przypadku zubożałych rodzin Europy wschodniej, np. Bułgarii?

W przypadku króla [cara – AS] Symeona zaznaczone jest na papierze „J.K.M” [tj. w tłumaczeniu – AS] – Jego Królewska Mość. W świadomości Konstantyna Greckiego wciąż wielką rolę odgrywa Anglia. Kiedy ktoś z jego rodziny bierze ślub, przybywa nawet brytyjska królowa.

Reprezentacja pana kuzynów i kuzynek na tronach Europy jest bardzo zróżnicowana. Jak postrzega się dzisiaj skutecznego monarchę?

W przeciwieństwie do niemieckiego Cesarstwa, które było monarchią konstytucyjną, dzisiaj mamy do czynienia z monarchiami parlamentarnymi. Królewskie rodziny mogą być w każdej chwili usunięte [od swojej symbolicznej władzy – AS], odwołane przez parlamenty. Jeśli ich reprezentowanie państwa nie zgadza się [z misją, którą im powierzono], mogą być w każdej chwili odesłani na emerytury. Do tego czasu jednak zachowują [swoje funkcje i przywileje], widocznie mają dobry wpływ na wizerunek swoich państw?

Odziedziczyli swoje korony nie poprzez osiągnięcia bieżące, lecz przez urodzenie.

Gdyby zupełnie nie mieli kwalifikacji, byliby już dawno odsunięci od władzy przez parlamenty. Mają przecież niewdzięczne obowiązki. Te rodziny nie mają nic do powiedzenia, a mimo to dziennikarze "ciągną" do nich.

Szef Domu Hohenzollernów, pana bratanek książę Georg, w jednym z wywiadów wyjawił, że w przypadku Restauracji jest gotów objąć tron, czując się do tego zobowiązanym.

Jeśli on tak to widzi, jego wolny wybór. Jednak już w czasach mego ojca za Monarchią było mnie niż 1% Niemców.

Których członków rodziny pan podziwia?

Wielkiego elektora, Friedricha Wilhelma. Kiedy w 1640 doszedł on do władzy w Brandenburgii, zastał kraj po Wojnie 30-letniej spustoszony i wyludniony. Co zrobił? Zaprosił do kraju migrantów, hugenotów z Francji i Holendrów z ojczyzny swojej żony, Luise Henriette Oranienburskiej. Friedrich II kontynuował tę politykę. Gdy przyszli Turcy i chcieli "eksploatować" ten kraj, powiedział im, że zbuduje dla nich meczety. Fryderyk Wielki jest moim ulubionym przodkiem.

Na którego członka rodziny patrzy pan najbardziej krytycznie?

Na mojego pradziadka. Był nieszczęściem – dla Niemiec i swojej rodziny. W 1888 wstąpił na tron, 30 lat później rozegrał monarchię. Wilhelm II nie stanął na wysokości zadania w roku 1914. Prawda, nie chciał wojny i nie był żadnym militarystą, nawet jeśli dziesięć razy dziennie zmieniał swój uniform. Nie uczynił jednak też żadnej poważnej próby, by uniknąć wojny.

I jeszcze po tym, jak Pradziadek abdykował, wasza rodzina układała się z narodowymi socjalistami.

Czwarty syn Cesarza, książę August Wilhelm, chciał wstąpić do NSDAP już w 1930. Cesarz silnie się sprzeciwiał, ale książę groził mu: "Jeśli mi tego zabronisz, będę interweniował u Hitlera lub Göringa".  I tak to przeforsował.  

Poza tym, były cesarz sam zdał się na narodowych socjalistów i odtąd marzył o wskrzeszeniu, z ich pomocą, monarchii w Niemczech.

Przez jakiś czas sądził, że będzie w stanie wykorzystać działania narodowych socjalistów na swoją korzyść. Był naiwny. Hitler nigdy nie chciał mieć Kaisera nad sobą. Na koniec, Cesarz spoglądał na Hitlera mimo wszystko krytycznie.

Cesarz Wilhelm jeszcze na wygnaniu zatroszczył się o to, żeby jego pierworodny nie mógł być dziedzicem i głową Domu, bo nie ożenił się z kobietą równą stanem.

To doprowadziło do tego, że mój ojciec wyznaczył jako następcę i szefa Domu mojego młodszego brata. Kiedy doszło do tragicznego wypadku w 1977 [po czym śmierci Ludwika Ferdynanda – AS], mianował on mojego rocznego bratanka Georga – czyli syna Ludwika Ferdynanda – jako następcę. Zrobił tak, ponieważ mój brat poślubił hrabiankę Donatę zu Castell-Rüdenhausen, i Ojciec uznał, że chociaż jeden z jego synów zawarł małżeństwo zgodnie z tradycją.

To jednak był zwykły zbieg okoliczności.

Nie do końca. Rodziny, które są uwzględnione w drugiej części oficjalnego leksykonu genealogii domów książęcych, wobec tych opisanych w pierwszej części (do których należymy my) nie są równe urodzeniem.

Musi Pan to wyjaśnić.

W pierwszej części tej księgi wskazane są rodziny panujące i niegdyś panujące, regenci Europy. Jest to około 42 rodzin należących do Domów europejskich. Należący do tej pierwszej kategorii byli, poprzez królewską rangę swoich domów, tytułowani Wasza Wysokość, „królewska” lub „cesarska”. Książęta zu Castell nie są żadną z tych rodzin dynastycznych, lecz należą do drugiej kategorii.

…i przez to książę pruski popełnił mezalians?

Według surowych reguł prawa rodowego – tak. Moje drugie małżeństwo zawarłem z kobietą pochodzenia szlacheckiego, to było bardziej ewidentne złamanie prawa rodowego.  

Czy to prawo jeszcze obowiązuje?

 Nie. Od czasu Złotej Bulli 1356,  w domu sprawującym władzę, sam „sprawca” takiego małżeństwa nigdy nie był wydziedziczany. On już urodził się jako książę lub książę – następca tronu. Kłopoty z następstwem powodowały niepotrzebne niepokoje polityczne. Wobec tego tylko potomkowie "sprawcy" byli wykluczani z urzędu. Z jednym wyjątkiem, wszyscy europejscy następcy tronu i sam cesarz japoński Akihito żenili się z kobietami klasy średniej.

W 1994 zaskarżył pan po śmierci Ojca swoje wydziedziczenie i jako pierworodny domagał się dziedzictwa. Jak potoczyły się konsekwencje?

Ta sprawa jeszcze się ciągnie. W 2004 niemiecki sąd konstytucyjny zdecydował, że tak zwana klauzula równego urodzenia jest niemoralna i niezgodna z konstytucją. Następnie musiał się nią od nowa zająć sąd landowy w Hechingen i on orzekł, że tamta umowa o spadek z 1938 roku jest nieważna.

Jakie konsekwencje miało to orzeczenie?

Wykluczenie sprawiło, że mój ojciec, który na podstawie umowy dziedziczenia powinien być zwykłym, szeregowym dziedziczącym, który również nie powinien był przedsiębrać żadnych zdecydowanych kroków ku objęciu spadku, stał się dziedzicem pełnoprawnym. Od tej chwili mógłby on, w ramach swojej wolności ustanowienia testamentu, wyznaczyć dziedzica. W ten sposób tylnymi drzwiami doprowadzono do sytuacji, że przez sąd konstytucyjny uznana jako niemoralna, klauzula równości urodzenia dalej była wcielana w życie, przez jego testament. Cała ta sytuacja jest dla nas nieprzyjemna i upokarzająca. 

http://www.spiegel.de, 29.03.2011; Bohater wywiadu, Fryderyk Wilhelm von Hohenzollern zmarł w Berlinie, 29 września 2015

Tłum. Aleksandra Solarewicz; korekta 15.04.2016

Kategoria: Historia, Polityka, Publicystyka, Uncategorized

Komentarze (5)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Paweł K. pisze:

    Dziękuję za tekst, ale bardzo marne tłumaczenie, więc ciężko się go czyta… Ps. brat ojca to stryj, nie wujek…

  2. Jacek Bartyzel pisze:

    Dlaczego imiona władców i członków domów panujących nie są tłumaczone?

    Poza tym warto byłoby podać datę wywiadu, w związku z tym, że jego bohater już nie żyje (zmarł we wrześniu ubiegłego roku).

    PS (do redakcji): w językach wschodniosłowiańskich "car" to własnie "król".

  3. Aleksandra Solarewicz pisze:

    @ Paweł K. 1) Rzuciłam okiem, zgrzyta – powinien być opracowany jeszcze raz przed publikacją. 2) Co do „stryja”, patrz pkt 1, jakkolwiek termin „stryj” wychodzi z użycia i zastosowanie terminu wujek jest dopuszczalne.

  4. Aleksandra Solarewicz pisze:

    Panie Profesorze, kajam się (patrz poprzedni komentarz) – efekt pośpiechu i braku korekty; Data była podana, 29.03.2011, musiało ją „uciąć” w trakcie edycji.

  5. Jan pisze:

    Podane zdjęcie to nie foto księcia Fryderyka Wilhelma urodzonego w 1939 roku lecz księcia Fryderyka Wilhelma von Hohenzollern (1924-2010).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *