banner ad

Dzieci kwiaty i szaman LSD

| 11 marca 2014 | 1 Komentarz

lsdProfesor Timothy Leary wakacje roku 1960 spędzał w Meksyku. Właśnie tam zetknął się z grzybami halucynogennymi.

 

Od tej pory swoje życie poświęcił badaniom nad narkotykami. Początkowo interesowało go jedynie zastosowanie środków psychotropowych w psychoterapii, np. w lepszym samopoznaniu, co miało sprzyjać pokonywaniu trudności i kompleksów. Leary wykorzystał do tego celu (odkryty przez prof. Alberta Hofmann’a) narkotyk, któremu dano nazwę LSD.

 

Profesor z Harvardu do swoich badań nad nowym syntetykiem wykorzystywał studentów. Efekt był taki, że młodzi ludzie biegali po korytarzach uczelni wykrzykując, że są bogami albo kołysali się w kącie w stanie narkotycznego transu.

 

Rewelacje Lear’ego o dobroczynnych skutkach wynalazku prof. Hofmanna szybko zostały zweryfikowane, a ich propagator musiał pożegnać się z uczelnią. Od tego czasu swoje teorie głosił wydając specjalne periodyki oraz zakładając organizacje stawiające sobie za cel „ekspansję umysłu” za pomocą środków psychodelicznych.

 

Dzieci kwiaty i ich religia

 

Leary wmawiał ludziom, że po LSD wszyscy będą lepsi, pełni miłości, tolerancji i otwartości. Kampania prowadzona przez narkotycznego guru z Harvardu zaczęła przynosić pierwsze efekty. Jego hasła trafiały głównie do zbuntowanej młodzieży. Moda na LSD prowadziła do pojawienia się całkiem niebanalnych pomysłów. Pojawiła się idea, by cudowny narkotyk dosypać do herbaty prezydentowi USA. Mniemano, że pod wpływem uszczęśliwiających wizji nawróci się on na „walkę o pokój”, zawiesi na piersi pacyfkę i wycofa wojska z Wietkongu.

 

Inni marzyli o wsypaniu cudownego proszku do rur kanalizacyjnych. W ten sposób popijając herbatę każdy Amerykanin nawróciłby się na „otwartość” i „tolerancję” za sprawą narkotycznej ekstazy. Na szczęście pomysły te nigdy się nie urzeczywistniły.

 

W 1967 roku, obok m.in. pisarza A. Ginsberga, T. Leary wystąpił na imprezie uznawanej za początek ruchu hipisowskiego (tzw. dzieci kwiaty). Wraz z innymi ubrany był w białe szaty, a na czole miał wymalowane trzecie oko. To właśnie tam uroczyście ogłosił początek nowej epoki miłości – opartej na religii zen i na nowym sakramencie LSD.

 

Nowy prorok, głosząc „narkotyczną religię” doszukiwał się podobieństw między stanem oświecenia zen (tzw. satori – stan przyrównywany do depersonalizacji, rozpłynięcia się we wszechświecie) i efektem zażycia LSD. Uważał, że wynalazek prof. Hofmanna ułatwia osiągnięcie satori i zalecał używanie kwasu lizergowego, niczym nowego sakramentu, nazywając go „jogą Zachodu”.

 

Prorok dzieci kwiatów bynajmniej nie odrzucał zen, ale uważał narkotyzowanie się za drogę szybszą i łatwiejszą do osiągnięcia oświecenia. Powielał przy okazji wiele antychrześcijańskich mitów. Na przykład, podobnie jak Rousseau czy Freud rozgłaszał, że w pełnym wyzwoleniu człowieka przeszkadzają wzory kulturowe jaki niesie chrześcijański świat. O ile Rousseau za najlepszy sposób uwalniania od kościelnych wzorców uważał wychowanie na łonie natury, wolne od wszelkich wpływów cywilizacyjnych, a Freud lekarstwa na ten stan rzeczy poszukiwał w psychoterapii, to T. Leary proponował po prostu połknięcie odpowiedniej dawki LSD.

 

Antychrześcijańskie poglądy proroka „narkotycznej religii” znalazły przełożenie w jego poglądach moralnych. Prorok hipisów głosił bowiem potrzebę przezwyciężenia zachodniego dualizmu dobra i zła. Uważając, że Zachód sztucznie rozbił te kategorie moralne. Jego poglądy w tym zakresie niebezpiecznie przypominały teorie głoszone przez satanistę Crowley’a.

 

Rock i neoszamanizm

 

Sposób myślenia, który szerzył Leary bardzo szybko stał się modny wśród młodzieży. Wraz z ruchem hipisów pasem transmisyjnym były zespoły i gwiazdy rockowe. Wielu muzyków rockowych zażywało narkotyki, wyniszczając swój organizm i doprowadzając do śmierci.

 

Idol pokolenia dzieci kwiatów i pokoleń późniejszych, John Lennon (The Beatles), zwierzał się: „Zawsze zażywałem więcej prochów, więcej wszystkiego, bo prawdopodobnie jestem stuknięty. Musiałem odlecieć [po LSD] z tysiąc razy. Po prostu żarłem je bez przerwy” (cyt. za: P. Thompson, Ch. Chutchins, Elvis i Lennon. Dzieje nienawiści, przekł. E. Batura, Warszawa 1999, s. 194).

 

Jednocześnie halucynacje sprzyjały pojawieniu się światopoglądu zbliżonego do panteistycznego, uznającego że wszystko jest jednością i w konsekwencji wszystko jest bogiem.

 

P. McCartney wieścił niczym klasyczny panteista: „Bóg to moc, której wszyscy jesteśmy cząstką”; „Wszyscy jesteśmy Bogiem” – wtórował mu Lennon (cyt. za: S. Turner, „Głód niebios. Rock and roll w poszukiwaniu zbawienia”, przekł. T. Bieroń, Kraków 1997, s. 53-54).

 

Panteistyczne poczuciu jedności ze światem automatycznie znosiło ku zainteresowaniom religiami Wschodu; stąd fascynacje Beatles’ów Medytacją Transcendentalną i ruchem Hare Kryszna.

 

Co ciekawe, wielu „praktyków LSD” przyznawało się do widzenia demonów. Lennon i prof. Hofmann wyznali, że po pierwszym zażyciu mieli wrażenie, iż opętał ich diabeł. Eric Clapton pod wpływem narkotyku widział publiczność w postaci diabłów ubranych w „czerwone kubraki”, a Presley’owi objawił się szatan pod postacią Stalina. Badania prowadzone nad charakterem narkotycznych wizji po zażyciu LSD (jeszcze w latach sześćdziesiątych) zaskakiwały swoimi pogańsko-satanistycznymi wątkami. Prawie połowa badanych widziała demony!

 

Jak widać muzyka rockowa stała się głównym propagatorem, ale i częścią składową narkotycznej religii. Kontestująca młodzież, deklarująca najczęściej ateizm bądź agnostycyzm, znajdowała tu namiastkę neoszamańskiej religii w zachodnim wydaniu. Wzór znany jest z wielu prymitywnych kultur, których szczytem rozwoju jest odejście od praktyk kanibalizmu (choć nie wszystkim się to udało). Rytmiczna muzyka oparta na bębnach i jazgocie, narkotyki i ekstatyczne podrygiwania – tak zachowują się szamani różnych kultur i epok. Jednak te wzory przeszczepione na grunt cywilizacji zachodniej, wypaczają ją i prymitywizują. W efekcie rockowo-narkotykowa propaganda doprowadziła do wystąpienia plagi narkomanii na masową skalę, której konsekwencją jest wiele nieszczęść ludzkich. Naśladując szamańskie wzorce nie odnaleziono Boga, lecz uwolniono demony, które wyniszczają fizycznie poszukiwaczy „sztucznych rajów”.

 

(Wykorzystano głównie: S. Turner, „Głód niebios. Rock and roll w poszukiwaniu zbawienia”, przekł. T. Bieroń, Kraków 1997; P. Thompson, Ch. Chutchins, „Elvis i Lennon. Dzieje nienawiści”, przekł. E. Batura, Warszawa 1999; K. Jankowski, „Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej”, Warszawa 1972).

 

Dariusz Zalewski

 

http://www.edukacja-klasyczna.pl/

 

fot. Redteam, Flickr.com, Creative Commons

 

 

Kategoria: Społeczeństwo

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. sniddy pisze:

    Zadziwiające jest to, jakie panuje dziś pomieszanie w głowach ludzi. Z jednej strony jest tendencja do depersonalizacji Szatana, demonów, czy też do niewiary w ich istnienie, nawet w sporej części Kościoła tak zwanego otwartego. Ewentualnie mowa jest bardziej o siłach zła a nie o osobach. Dlaczego dzisiejszemu Katolikowi często na słowo Szatan czy demon włącza się lekki usmiech, niczym odruch Pawłowa? Wydaje mi się, że to efekt otwarcia na świat (zachodni) w dużej mierze materialistyczny i negujący całą metafizykę. 

    Z drugiej strony wydaje mi się czasem, że ludzie uwierzą absolutnie we wszystko, co im się poda w odpowiedni sposób z poważną miną. Jest to smutna prawda o nas jako społeczeństwie. Wszystko! Ilu oświeconych, wykształconych, postępowych ludzi pozakłada sobie czerwone nitki na ręce, czy uwierzy w reinkarnację jeśli zobaczy podobny wzorzec u najmodniejszej piosenkarki czy celebryty w modnym magazynie? Ci sami ludzie, którzy w Kościele katolickim tępią zabobon sami uwierzą w cuda niewidy, gusła, horoskopy, ufo… Absolutnie we wszytko, jeśli tylko ze swoją wiarą znajdą się w postępowej i poważnej większości.

    Warto wiedzieć coś o ludziach i muzyce jakiej się słucha. Ten tekst daje trochę tła na to kim Ci ludzie są i jak wygląda ich filozofia. To rzutuje w 100% na ich twórczość. Czasem w sposób wyraźny, czasem subtelny. To z kolei rzutuje na nas. Czasem powstają czarne listy wykonawców na których katolik powinien szczególnie uważać. Prawie zawsze spotykają się z kpiną, nawet większości wiernych. Ja z tego nie kpię. Nie wiem jak można bagatelizować wpływ jakich czynników i nadal być Katolikiem. Rozdwojenie jaźni? Dialektyczne myślenie? 

    Pozdrawiam autora i dziękuję za świetny tekst.
     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *