banner ad

Blum: Dlaczego jestem konserwatystą

| 9 czerwca 2023 | 0 Komentarzy

Mało kto może zaprzeczyć, że bycie konserwatystą to stanie w obronie jakichś poglądów i przekonań, przekazanych nam z przeszłości. Począwszy od protestu Edmunda Burke’a, skierowanego przeciwko barbarzyństwu Rewolucji Francuskiej aż po ‘Conservative Mind’ Russella Kirk’a, najbardziej znane prace konserwatywne zawsze starały się uczynić cnotę pobożności i postawę wdzięczności wobec naszych przodków jak najbardziej zrozumiałą i atrakcyjną. Rzeczywiście , gdyby ruch konserwatywny był w potrzebie, to najlepszym dlań wyborem byłoby napomnienie ‘depositum Custodi ‘ św .Pawła: „chrońcie tego, co zostało wam powierzone„ (I Tym 6:20 ).

 

Jest jednak również prawdą, że bycie konserwatystą jest dziś trudniejsze, aniżeli było dwa wieki temu. Burke i jego współcześni, mimo wszystko, bronili cywilizacji, której doświadczyli osobiście, a nie takiej która była im przekazana, a jeżeli nawet – to przynajmniej przez własnych ojców i tylko częściowo, głównie w stanie nienaruszonym. Podobnie jak oni, dzisiejszy konserwatysta ma na celu obronę, zachowanie i przekazanie dorobku przeszłości następnym pokoleniom, ale w przeciwieństwie do nich, musi on wybierać między dwoma bardzo różnymi dziedzictwami. Dzieje sie tak dlatego, że w ciągu minionych dwóch stuleci tzw. Oświecenie skutecznie zastąpiło tradycyjną kulturę i samo stało się glebą, na łonie której kiełkują nasze umysły. Tak samo, jak przeszłe pokolenia, my również odziedziczyliśmy nasze zwyczaje, prawa i instytucje – tyle, że nasze zrodziły się z Oświecenia i XVIII-wiecznych rewolucji. Ktoś może dziś więc być konserwatywny wedle jednego z dwóch bardzo różnych schematów: przez obronę, jako tradycyjnego, dziedzictwa wieku, który zbuntował się przeciwko Tradycji, lub krytykując odziedziczoną kulturę [współczesną – a.j.] przez pryzmat tradycji od niej starszej. Jakiegokolwiek wyboru dokonamy, obydwie opcje muszą zmierzyć się z zarzutami sprzeczności swoich wewnętrznych zasad, a więc wybór ten nie należy do godnych pozazdroszczenia. Uważam jednak, że należy go dokonać. Wierze też, że prawdziwe konserwatywnym jest ten, kto obierze stanowisko przeciwne Wieku Światła, a stojące w obronie starożytnych mądrości.

 

Dlaczego tak mało konserwatystów jest przekonanych do tego, że musimy wybrać między tymi dwoma tak naprawdę przeciwległymi sobie, spuściznami? Myślę, że w dużej części dzieje się tak z uwagi na brak namysłu nad przeszłością, bo miłość do nowości ma na nas silniejszy wpływ, niż gotowi jesteśmy przyznać. Nasza kultura jest produktem poszukiwanej w okresie Oświecenia autonomii, kiedy to filozofowie starali się i planowali stworzyć świat, w którym ludzie mogliby dokonywać swoich wyborów i spełniać swoje pragnienia najswobodniej, jak to tylko możliwe. Ten świat w dużej mierze został już stworzony. Jako ludzkość posiadamy zatem wolną rękę w poszukaniu środków prowadzących do uzyskania radości, spełniając pragnienia naszych namiętności, pełną wolność do degustacji czegoś nowego. To właśnie ta pokusa, to zamiłowanie do nowości jest elementem, który zagraża konserwatywnej tożsamości.

 

Jakim sposobem można pielęgnować miłość do rzeczy starych, a jednocześnie być na bieżąco z najnowszymi postami na ulubionym blogu? Szczera ocena zmieniającego się głosu ruchu konserwatywnego z pewnością potwierdzi, że konserwatyści są dziś młodsi, bardziej świadomi przechodzących trendów, bardziej skłonni do cynizmu, mniej poważni, mniej naukowi i mniej zanurzeni w przeszłości, aniżeli ich starsze, ‘Kirkowskie’, pokolenie. Winą za ten stan rzeczy nie możemy jednak obarczać tylko i wyłącznie osób publicznych; my sami, z własnej woli obraliśmy ich za przywódców i tak naprawdę tylko trochę różnimy się od nich w naszym życiu prywatnym. W istocie, wina ta jest głęboko zakorzeniona w ludzkiej naturze: nasze zranione dusze, szukające nowych rzeczy takich, jak rozrywki, łatwo zadowalają się choćby tylko cieniami, jeśli tylko w niewielkim stopniu dodają nam one powodu do radości.

 

Ciekawość, co więcej, nie jest jedynym nałogiem wpajanym nam przez mass media. T.S. Eliot ostrzegał ponad siedemdziesiąt lat temu, że „pogaństwo posiada wszystkie najbardziej cenne miejsca reklamowe”. Od tego czasu kleszcze z Madison Avenue i Hollywood, uciskające nasze dusze, zacisnęły się jeszcze bardziej. Stukot palców na klawiaturze to wszystko, co stoi między nami i natychmiastowym zaspokojeniem naszych pragnień. Czym bardziej niepohamowane nasze pasje, tym bardziej nasze wybory są tak naprawdę mniej dobrowolne. A gdy nasze przyzwyczajenia skłaniają do nadmiaru, nie jesteśmy już w stanie dostrzec, gdzie faktycznie leży ich zaleta. Oto kajdany, którymi zostaliśmy skuci przez Oświeceniową wersję wolności. Czy jako ludzkość jesteśmy skazani na wieczne czynienie zadość naszym płytkim pragnieniom, nie zauważając tego, co się naprawdę liczy?

 

Nie, jeśli tylko zaczniemy poszukiwania mądrości uzbrojeni w zbawienną bojaźń Pana.

 

Wskazanie na obawę jako rdzeń prawidłowego myślenia konserwatywnego może wydawać się posunięciem paradoksalnym lub przewrotnym. Istnieje jednak zbawczy rodzaj strachu, który zaczyna się od uświadomienia sobie, że poprzez nasze własne wybory zasłużyliśmy na karę. Przecież tak często zdarza się, że ponosimy karę, zanim uświadomimy sobie iż na nią zasłużyliśmy. Być może konserwatystą jest ten który ponosząc jakąś karę, uświadomił sobie własną winę, wskazując jako jej źródło wybór, którego on sam dokonał: bluźnierczy wyraz braku szacunku do ojca wypowiedziany w gniewie, który tworzy chłód tam, gdzie powinna być miłość; kłótnia dająca początek nienawiści i goryczy tam, gdzie kiedyś istniała przyjaźń i miłość; akt pożądania, zanieczyszczający źródło rozkwitającego związku, zamieniający niewinność na wstyd; kłamstwo wypowiedziane w złości, którego owocem są plotki rodzące krzywdę. To właśnie powyżej wymienione i im podobne czyny są powodem naszego cierpienia. Wystarczy tylko, abyśmy od samego początku obawiali się ich konsekwencji, a będzie się nam żyć lepiej. Zaakceptowanie własnej winy, tego że zasługujemy na cierpienie, ponieważ sprowadziliśmy je na samych siebie, jest pierwszym krokiem w kierunku przekierowania naszych wyborów w stronę dobra. Nie ulega wątpliwości, że jako ludzie narażamy się na poważne szkody wskutek naszych decyzji, jednak wciąż powstrzymujemy się od uznania własnych ran poprzez otaczanie się frywolnymi rozrywkami. Pierwszym krokiem, który musimy podjąć, aby wrócić do zdrowia, jest po prostu przyznanie się, że jest z nami źle – a może być jeszcze gorzej .

 

To właśnie z obawy przed słusznie zasłużoną karą wzrasta lęk, który dziecko czuje względem swego Ojca, strach przed niezadowoleniem Autora swojego istnienia. Podejmując pierwsze samodzielne i zarazem bolesne życiowe kroki, kiedy z czasem zdecydujemy się w końcu na odstawienie rozpraszających nas rozrywek w zamian za słodkie klejnoty mądrości, wtedy dusza nasza zacznie kwestionować swoje decyzje. To tak, jakbyśmy czytali list napisany przez wszechwiedzącego obserwatora, który obnaża nasze motywacje do działania. „Do tego czasu – mówi dusza – nigdy siebie nie znałam„. Nagle okazuje się, iż zostaliśmy podstępnie oszukani przez otaczającą nas kulturę powszechną, że zostaliśmy skłonieni do myślenia, że nasi prawdziwi wrogowie znajdują się poza nami; przecież zawsze znajdą się jacyś inni, wojujący – których należy spacyfikować, kolejny zwierzęcy gatunek do ocalenia, najnowsza choroba do uleczenia i uprzedzenie do obalenia. Konserwatysta jednak nauczył spowiadać się wraz z Racine’m: „Mój Boże, jak okrutna to wojna. Odnaleźć dwie osoby w samym sobie”. Prawdziwe bitwy nie leżą poza nami. Każdy akt naszej woli, należy do jednego z dwóch miast, rajskiego lub ziemskiego, do „miłości do Boga aż do pogardy samego siebie – albo do „miłości do siebie aż do pogardy Boga. „Każda podjęta decyzja to wybór między nami a Bogiem; postawieni przed takową, powinniśmy w opętaniu świętej bojaźni powziąć poprawna decyzję".

 

To właśnie ten synowski strach przed niezadowoleniem Ojca i Pana prowadzi nas do poszukiwania mądrości w przeszłości, ten zdrowy strach uczy nas, że mamy tendencję do oszukiwania samych siebie i że rządzenie samym sobą to zaiste niebezpieczna gra. W rzeczywistości, osoba staje się konserwatystą, kiedy uświadomi sobie, że w celu oczyszczenia umysłu i wzmocnienia woli, musi posługiwać się mądrymi wskazówkami: posłuchać Sokratesa, który napominał nas zawsze do poszukiwania rzeczy wyższych, szukania tego, co przyniesie pokój i dobro naszym duszom, i który potwierdził w swych ostatnich dyskursach, że dusza przeżywa ciało. Króla Salomona – który otoczony blaskiem Wschodu stwierdził, że „lepszy jest suchy kęs chleba w spokoju niż dom pełen biesiad kłótliwych„ i że "lepszy szacunek niż wielkie bogactwo". Wreszcie samego Chrystusa, który zapytał o to, jaką korzyść stanowi dla człowieka zyskać cały świat tracąc swoją duszę.

 

Młody konserwatysta, którego strach przed Panem doprowadził do podjęcia pierwszych kroków na ścieżce mądrości, szybko zderza się z problemem – zauważa on że jego obecnym nauczycielom brakuje jedności. Wielu z nich zachwala osiemnastowiecznych pisarzy jako źródło mądrości. W większości propagując odrzucenie Oświecenia radykalnego i naśladowanie zwolenników umiarkowania – nie Francuzów tylko Anglików, nie Woltera i Rousseau , ale Smith’a i Hume’a. Jednakże takowa rada odpowiednią byłaby raczej w wieku Haydna i doktora Johnson’a, wszakże ich czasy były bardziej cywilizowane, niż nasze własne. Trzeba również przyznać, że Oświecenie dochowało swojej obietnicy stworzenia powszechnego ziemskiego dobrobytu, przynajmniej w niektórych częściach świata. Aczkolwiek wertując strony książek autorów XVIII – wiecznych zauważymy, że trudnią się oni głównie krytycyzmem. Dowiemy się że ‘Rozum’ to narzędzie uwalniające człowieka z uścisku martwej ręki obyczaju, zrzucające żelazne łańcuchy tyranii, zwłaszcza zarazy przesądów i fałszywej religii. Żyjąc na zewnętrznych krańcach osobistej autonomii, młodsze pokolenie konserwatystów jest świadome tego, że to anarchiczna różnorodność, a nie porządek powstaje i musi zrodzić się z realizacji autonomii osoby jako celu . Zaburzenia społeczne, które coraz bardziej wyciskają na nas swoje piętno – zanik tradycyjnej rodziny, choroby przenoszone drogą płciową, narkomania, przemoc gangów, masowe mordy i przytłaczająca wręcz ignorancja – by wymienić tylko te najbardziej dokuczliwe – nie mogą być rozwiązane przez czystą krytykę i dalsze tolerowanie wszelakich inności. To, czego potrzebujemy, to męstwo i wyobraźnia moralna, wzmocniona przez prawidłowe nauczanie i wzorce z przeszłości .

 

Ludzie wieku XVIII propagowali wolności (liberty) w zamian za formy społeczne przez nich odziedziczone. Ale dzisiaj nie potrzebnym jest naśladownictwo herbatki bostońskiej (Boston Tea Party) lub grabieży pałaców. Wręcz przeciwnie, godnym naszego naśladownictwa są wzorce prób tworzenia zdrowego życia wspólnotowego. Wzorce z wieków, które osiemnastowieczni zwali ciemnymi. Potrzebny nam jest przykład dominikanów z Prouille, którzy pomogli przywrócić godność i stabilność życiową kobiet wykorzystywanych przez manichejczyków. Uczyć się od cechów możliwości utworzenia wspólnot pracy, obierających sobie za cel rozwój swoich członków jako ludzi, a nie tylko ich rentowność. Musimy uczyć się od średniowiecznych włoskich miast-państw jak pogłębiać i wzmacniać tożsamość i jedność swojego społeczeństwa poprzez publiczne uroczystości religijne. Musimy uczyć się od zakonów, że wyrzeczenie się siebie, nawrócenie i modlitwa prowadzi do spokoju duszy i dobrych stosunków sąsiedzkich .

 

Jeśli jednak weźmiemy Davida Hume’a i jego pokolenie za nasze wzorce i nauczycieli, nieuchronnym jest odkształcenie i okrojenie naszych poszukiwań prawdziwej mądrości. Oni sami polecali pietyzm wobec swoich przodków, których przypisywali stuleciom tyranii i przesądów, przypadku i przemocy. Sam Hume na przykład, nie jest najlepszym przykładem dobrego życia. Wszakże uczył nas że „rozum jest i powinien być tylko i wyłącznie niewolnikiem namiętności". Jego własne pasje: wygodny dom, kieliszek sherry, obraz do rozwagi, tętniąca życiem i wszechstronna rozmowa – to dla niego rzeczy, które zgadzały się z jego „predyspozycją do życia towarzyskiego i apetytem na przyjemności". Utrzymywał on, że okropny świat szaleństwa i nałogów może być okiełznany, ograniczony i przekierowany przez emulację ludzi wybitnych i aspiracji tych przeciętnych, by żyć tak, jak oni. Jak twierdzi MacIntyre, tym co Hume zrobił, było oswojenie zachłanności i zamienienie jej z nałogu w cnotę. Jest to nieomylnie konsekwencją wszystkich sumiennie wykonywanych profesji, Hume uczył aby „zrodzić umiar, i sprawić by miłość zysku przeważyła miłość przyjemności". Ale kiedy weźmiemy pod uwagę gorzkie doświadczenia ostatnich dwóch stuleci w połączeniu z cuchnącymi plenerami panującego nam klimatu moralnego, przekonanie Hume’a, że nasze pasje mogą poukładać się same w znośny porządek życiowy, jest bynajmniej nader mało przekonujący. Gdy dodamy do tego, jego szczere wyznanie iż „życie człowieka nie ma większego znaczenia dla świata, niż życie ostrygi", doprowadzi nas to do wniosku, że droga do mądrości leży z dala od drzwi jego pracowni.

 

Przykładem dla naszego pokolenia nie powinien być zadowolony z siebie Hume, ale bogobojny Pitagoras. Ten wielki numerolog uczył, że jego poprzednicy byli dość aroganccy w przywłaszczaniu przez siebie tytułu Sofistów, w zamian używając terminu „miłośnik mądrości" – aby opisać istotę swojej szkoły myślenia, gdyż czasami kochanek może zadeklarować swą miłość zanim rzeczywiście posiądzie swą ukochaną. Wyczuwał on, że mądrość ma źródło boskie i że w pełni należy tylko do bogów .

 

Uważam, że bycie konserwatystą dzisiaj wymaga podobnej postawy. Dla członków młodego pokolenia konserwatystów, którzy bardzo często ani się nie rodzą, ani nie wychowują się w środowiskach o konserwatywnych przekonaniach, a nawet ci nieliczni, którzy mają ten przywilej, często muszą je odnaleźć po okresie, w którym odstawili je na bok. Odkrycie na nowo, że naszym obowiązkiem jest pielęgnowanie i zachowanie odwiecznej mądrości, prezentuje oczywiste trudności. W jaki sposób możemy przyswoić jako nowe to, co jest stare, a zarazem uniknąć nie tylko niespójności, ale także realnego niebezpieczeństwa częściowego i idiosynkratycznego odzyskiwania tradycji? Nasze pokolenie jest zatem powołane do przesiewania i osądzania ogromnego dziedzictwa . Nie możemy sobie pozwolić na zaniedbanie tego, co Newman nazwał kiedyś byciem "zanużonym w historii". Zadanie to jest trudne. Jednak nasza tradycja pokrzepia nas słowami nadziei: „Jeśli zaś komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i bez wypominania; a na pewno ją otrzyma” (list św. Jakuba 1:5 ). To właśnie w modlitwie znajdujemy odwagę niezbędną do pójścia naprzód w naszej twórczej mądrości wieków. Potrzebujemy nie tylko odwagi , ale i pokory. W naszym rozważaniu mądrości starożytnych możemy mierzyć się podług ich dziedzictwa. Kiedy, na przykład, czytamy Wyznania świętego Augustyna, tekst obnaża nasze własne dusze i uczy nas jak lepiej żyć. Podobnie jak sportowiec pouczany jest przez swojego trenera, albo dziecko, które uczy się chodzić sięgając po rękę rodzica, tak też i my staniemy się nie mniej a bardziej wolni poprzez wsłuchiwanie się w rady udzielane nam przez tych bardziej mądrych niż my sami i naśladując przykłady, przekazywane nam przez wieki szczęśliwsze niż nasze własne.

 

Christopher Olaf Blum

tłumaczył i opracował : Arkadiusz Jakubczyk

 

 

 

 

Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Historia, Myśl, Polityka, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *