Karol Kilijanek – Myśl Konserwatywna https://myslkonserwatywna.pl Tradycja ma przyszłość Sat, 06 Nov 2021 22:35:24 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.4.3 https://myslkonserwatywna.pl/wp-content/uploads/2020/04/cropped-cross-1-150x150.png Karol Kilijanek – Myśl Konserwatywna https://myslkonserwatywna.pl 32 32 69120707 Kilijanek: Nie zasiedzieć się przy Piotrusiu https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-nie-zasiedziec-sie-przy-piotrusiu/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-nie-zasiedziec-sie-przy-piotrusiu/#comments Wed, 10 Nov 2021 05:30:12 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=28274 „Chcielibyśmy grać w brydża, ale na razie grany jest Piotruś” – mówił na konwencji inauguracyjnej Konfederacji Korony Polskiej jej prezes, Grzegorz Braun. Należało to chyba rozumieć jako stan przejściowy. Wynudzić się jak diabeł na pokucie przy Piotrusiu, a potem ruszyć w świat prawdziwej przygody, poważnej gry dla dużych chłopców. Dzisiaj jednak, przedłużająca się partyjka gry dobrej dla dzieci, a nie dla gentelmanów, wygląda, jakby miała się nie skończyć, a rzucający karty na stół, jakby wcale się nie nudzili.

W dobrym towarzystwie czas szybko płynie i można nawet zapomnieć, co leży na stole. Zabrzmiałoby to nawet tak humanistycznie i nowocześnie, gdyby powiedzieć: najważniejsi są ludzie. Na to chyba wychodzi, że Grzegorz Braun siedzi przy obmierzłym, demokratycznym Piotrusiu, bo ma na uwadze ciekawe towarzystwo. Jak inaczej wyjaśnić można przedłużającą się zabawę w demokrację jednego z czołowych monarchistów Rzeczypospolitej?

Grzegorz Braun powiedział swego czasu w jednym z wywiadów: „Na drodze przesądów i procedur demokratycznych Polski – obawiam się – nie można ani odzyskać, ani całkowitym przypadkiem, przez nieuwagę odzyskawszy, nie można takiej Polski zabezpieczyć.”  Braun ma tutaj całkowitą rację. Ciekaw jestem, czy tak samo myśli też dzisiaj, mając za sobą kilka lat uczestniczenia w procedurach demokratycznych. Jeśli myśli inaczej, na przykład, że jeśli się postaramy, to i demokratycznie coś uda się nam osiągnąć, to wyglądałoby to na sporą zmianę zdania. Po co wtedy czekać na króla? Ale chyba jeszcze gorszą, choć także możliwą opcją jest to, że Braun zdania nie zmienił i dalej myśli to, co przytoczono powyżej oraz też na przykład, że „Tym jest demokratyzm, jest narzędziem propagandy.” Aż strach pomyśleć, że ktoś mógłby oskarżyć Grzegorza Brauna o rozmyślne uczestnictwo w projekcie siejącym propagandę, ale jego postawa mimo wszystko nasuwa pewne wątpliwości. Kandydowanie na urząd prezydenta miało jeszcze w sobie coś, co pachniało zbliżaniem się do tronu, ale uczestnictwo na dłuższą metę w liberalnej koncelebrze z Korwin-Mikkem i Bosakiem u boku jest trudne do zrozumienia. 

Fakt faktem – strategiczne myślenie Grzegorza Brauna z pewnością znacznie przekracza moje skromne możliwości i pewnie za przedłużającym się przesiadywaniem przy Piotrusiu kryje się coś wielkiego. Niemniej jednak, jako dawny zwolennik Brauna-gawędziarza, a potem Brauna-polityka, który, przezwyciężając silne obrzydzenie do procedur demokratycznych, mógłby nawet na niego głosować, chciałbym wiedzieć, co się planuje. Skoro jednak zewsząd – od lokalnych działaczy, aż po rzecznika prasowego Konfederacji Korony Polskiej – słychać tylko: jedność w koalicji jest priorytetem, to nachodzą mnie wątpliwości, czy Braunowi nie znudziło się snucie romantycznych opowieści o powrocie króla, kiedy tylko naród będzie na to gotowy i czy przypadkiem nie chce skorzystać z możliwości, jakie daje demokracja, inaczej niż tylko doraźnie. O co w tym wszystkim może chodzić?

Może chodzi o władzę? Nie sądzę. Konfederacja, o ile mogłaby kiedykolwiek sięgnąć po władzę, musiałaby zupełnie pozbyć się Brauna-katolika i Brauna-monarchisty i wyeksponować jeszcze dobitniej swoją liberalną tożsamość. O ile jeszcze monarchista i ekscentryk w osobie Brauna mógłby być przez wyborców wybaczony i tolerowany dla celów eventowych i memogennych, o tyle domaganie się zakazu aborcji czy traktowanie Kościoła z należnym mu szacunkiem będzie zbyt trudne do zniesienia dla naszego wybitnie katolickiego i zawsze wiernego narodu. Więc albo władza, albo Braun. Na boku pozostawiam roztrząsanie tego, czy Braun ma na tyle silną pozycję i taki potencjał wyborczy, że od jego obecności miałby zależeć wynik Konfederacji w wyborach. 

Czy wytłumaczeniem może być brak gotowości narodu? Grzegorz Braun niejednokrotnie nazywał naród polski „narodem z resztek”, co miało podkreślać zniszczenie, jakiemu uległ w wyniku tragedii, w które obfituje nasza historia i pozbawienie go najbardziej wartościowych elementów. Jest to oczywistość – Polska straciła w bezsensownych powstaniach, wojnach, okupacjach i ludobójstwach gros swoich najlepszych synów. W związku z tym, nie jest rzeczą łatwą uzyskać w krótkim okresie czasu stan narodu, pozwalający na zbudowanie na jego wierności i zaangażowaniu tronu królewskiego. Czy to możliwe, że Braun, widząc potrzebę odrodzenia „narodu z resztek”, stawia na Konfederację Wolność i Niepodległość, jako na gwaranta czy chociażby pomocnika w tym odrodzeniu? To możliwe, ale daremne. Czy można sobie wyobrazić odbudowę narodu polskiego, godnego tego miana i mogącego być spełnieniem aspiracji polityka katolickiego, przez liberałów z partii KORWiN? Wolnorynkowa Polska zostałaby wyprzedana szybciej niż za PiS-u i PO i to zgodnie z założeniami liberałów gospodarczych, a nie pod stołem, jak za socjalistów czy agentów obcych interesów. Tak zwana „wolność” liberałów wpuszczona do społeczeństwa wypranego z wiary i szacunku do Kościoła, przy miałkości posoborowej doktryny i braku dyscypliny wśród kleru, w towarzystwie deprawującego dusze i umysły systemu edukacji i konsumpcjonizmie dogmatyzującym zakupy w sklepie z owadem, by starczyło na last minute, spowodowałaby arytmetyczny postęp w  pogorszaniu się jego stanu, o ile w ogóle może jeszcze być gorzej. Ale pozostają jeszcze narodowcy. Może z pomocą tej mieszanki socjalistów, turbo-słowian, nosicieli drogich koszulek z patriotycznym nadrukiem, przekonanych o jakimś powinowactwie, a może i tożsamości niezwyciężonych husarzy z systemowo „kształconymi”, nisko opłacanymi i zależnymi od kredytów członkami tego narodu, tradycyjnie i po słowiańsku żyjącymi na kocią łapę, chce Braun odbudować naród, który będzie najpierw przyjmował Chrystusa Króla, a potem wyglądał człowieka godnego podnieść Koronę Polską? 

A może Grzegorz Braun widzi w projekcie konfederacyjnym jakieś dobro dla Polski? Może Konfederacja jednak przygotuje powrót króla? Cóż, kiedyś nawet trochę na to liczyłem. Sądziłem po cichu, że Braun zechce i zdoła zdominować Konfederację, ale pomyliłem się srodze. Sen o wielkości przegnała liberalno-demokratyczna zjawa – czar prysł. Braun, jak był, tak pozostał wędrownym gawędziarzem, popisującym się od TVP do niszowych telewizji internetowych zupełnie zgrabną retoryką, a nierzadko nawet i wypowiedziami, które zasługują na stałą obecność we frazeologii dyskursu politycznego. Talenty językowe nie przekładają się na jego wpływ na Konfederację, a przynajmniej nie odbija się to w działalności czy oficjalnych wypowiedziach członków tej partii. Braun-katolik, chcąc być wiernym wierze katolickiej, nie będzie mógł przystać na wolność, aż do granicy wolności drugiego człowieka, a Braun-skandalista, chcąc zachować swój styl i godność, nie będzie mógł konkurować z Korwin-Mikkem czy Berkowiczem, pijącym wódkę na mównicy sejmowej. Patrząc jednak na publiczne zniszczenie tablicy, wyzywającej do okazania certyfikatu szczepień przed wejściem do filharmonii, można się zastanawiać, czy Braun nie chce doszlusować do konfederacyjnej czołówki showmanów konserwatywnych nader liberalnie. 

Dołączenie do liberałów nie wyszłoby na dobre ideom, z którymi dotąd był kojarzony Grzegorz Braun. Napisał on w 2016 roku w artykule dla „Polski Niepodległej” o intronizacji Chrystusa Króla, że: „Chodzi w istocie tylko i aż o wyraźne zadeklarowanie przez władze świeckie i duchowne poddania polskiego życia państwowego władaniu Zbawiciela – chodzi o uznanie nadrzędności praw Bożych nad prawami stanowionymi przez ludzi.”  Nie wiem, jak PT Czytelnicy, ale ja twierdzę, że liberalizm nawet najbardziej konserwatywny nie zerwie z leżącym u jego własnych podstaw „non serviam” tylko dlatego, że Grzegorz Braun poprawną polszczyzną wyłoży jasno i dobitnie wszystkie korzyści płynące z takiego rozwiązania. Gdyby więc Braun chciał na poważnie złączyć się z liberałami, to albo nie będzie katolikiem, zatroskanym o panowanie Chrystusa w życiu publicznym, albo nie będzie liberałem – tertium non datur.

Jakie jeszcze mogą być powody zasiedzenia się Brauna przy Piotrusiu? Nie są to chyba pieniądze, sława, chęć popisania się. O przypisywanie takich pobudek Braunowi, nie pokusiłbym się nawet żartem. Czy Braun zmienił zdanie na temat demokracji? Trudno powiedzieć. Sam, nic takiego nie mówił, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Czy Braun zapisał się do liberałów? Niektórzy tak sądzą. I nie chodzi tu tylko o chwalenie tzw. wolnego rynku. Zatracenie zdrowego rozsądku na tym odcinku przypisałbym raczej chęci posiadania jakiejś wyraźnej płaszczyzny porozumienia z liberałami od Korwin-Mikkego niż przejawu ideowej reorientacji, a jeszcze mniej, niezrozumienia czym jest tzw. wolny rynek, do czego prowadzi i co za sobą pozostawia poza zgliszczami. A może Braun sądzi, że demokratyczne procedury dadzą mu dostęp do tub medialnych o wielkim zasięgu i za ich pośrednictwem będzie mógł przygotowywać „naród z resztek” na powrót monarchii? Czy, szukając znów wspólnej płaszczyzny z liberałami (niesłusznie posądzanymi o bycie zwolennikami prawdziwej wolności) sądzi, że nasz naród, o ile zostanie obdarzony wolnością wytrawioną w roztworze liberalnego zamordyzmu, sam zacznie wyglądać jedynowładztwa i to w katolickim jego rozumieniu? Utopizm, który stałby za przyjęciem tej hipotezy nie licuje z poziomem Grzegorza Brauna i nie daje się pogodzić z szacunkiem, jakim wciąż darzę tego człowieka. Pytanie o zasiedzenie się Brauna przy stoliku, gdzie grają Piotrusia, do picia podają zwietrzałą wolność liberałów, a zakąską jest mdły nacjonalizm wieców i ulotek, wciąż pozostaje otwarte.

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-nie-zasiedziec-sie-przy-piotrusiu/feed/ 3 28274
Kilijanek: Niewygodny cud https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-niewygodny-cud/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-niewygodny-cud/#respond Wed, 18 Aug 2021 19:20:39 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=27880 Wielkie – w dowolnym rozumieniu, wzruszające, spektakularne, przerażające i zawsze, niezależnie od okoliczności, czasów, miejsca i przebiegu – nadzwyczajne. Takie są cuda. Któż by pomyślał, że pośród tych duchowych delicji, w tej opływającej beczce miodu niezwykłości znajdzie się łyżeczka dziegciu? Otóż, jak się okazuje, istnieją też takie cuda, których, pomimo ich właściwości, nikt nie chce.

Uzdrowienia, nawrócenia, wskrzeszenia, niezwykłe wydarzenia przyrodnicze czy nadnaturalne przeżycia duchowe – wszystko to i wiele innych kategorii pomieści w sobie pojęcie cudu. Zaiste, na wiele stać Boga, Stwórcę wszechświata, kiedy podejmie decyzję o interwencji, zmieniającej naturalny bieg rzeczy. Ochom i achom nie ma końca. Zachwyt goni euforię, a trudna do zniesienia ilość szczęścia dla spokoju ducha poszukuje naturalnych sposobów wyjaśnienia źródła samego siebie. Tak namacalne, że aż nie do wiary i zanurzone swą niezwykłością w prozie codzienności tak głęboko, że niejeden zwątpi, że to, co się dzieje, to rzeczywistość.

Ale, jak mówi przysłowie: jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Z ludźmi nie jest lekko. Kiedy nie ma cudów – jest źle, kiedy są – bywa jeszcze gorzej. A to ich za mało, a to nie temu, komu się należy, a to nie tu, gdzie według czyjejś opinii wypadałoby jakiś cud uczynić. Kiedy już komuś zdarzy się cud, to o ile on sam w niego uwierzy, to nie uwierzą mu sąsiedzi. Jeśli uwierzy sam dotknięty cudem i sąsiedzi zaczną schodzić się na modły w oczekiwaniu kolejnych niezwykłości, to nie uwierzy proboszcz. A jeśli uwierzą już wszyscy i sprawa stanie się głośniejsza, to przyjedzie profesor, sugerując, by ufać jego szkiełku i oku. Cuda nie mają łatwo, ale niektóre z nich mają nawet gorzej.

Polska nie jest krajem, który pośród innych jakoś szczególnie słynie cudami. Mamy jednak w swojej historii kilka wydarzeń, które czasem z przejęciem, czasem z pobłażaniem, a czasem z nieudolnie (może umyślnie właśnie tak!) ukrywanym uśmieszkiem tego, który wie lepiej, nazywane są cudami. Pośród nich, miejsce poczesne, szczególnie w ostatnich latach, zajmuje tak zwany „Cud nad Wisłą”. Któż o nim nie słyszał?![1] Oto, wojska polskie cofają się w bezładzie pod naporem Armii Czerwonej, doznając klęski za klęską, bez jakiejkolwiek dyscypliny, prawie uciekają. Aż tu nagle pod Warszawą dochodzi do nagłego zwrotu akcji. Pobite, zdemoralizowane i wykrwawione oddziały polskie ruszają do ataku i pogoni za cofającym się w popłochu wrogiem. Skąd ta zmiana? Co się stało, że niedobitki armii polskiej, uciekającej przed wielokrotnie silniejszym wrogiem, były w stanie odwrócić szalę zwycięstwa na swoją korzyść nie dokonując żadnej spektakularnej akcji, żadnego wyjątkowego manewru, nie doznając znikąd odsieczy? To jest właśnie to miejsce, w którym trzeba się na chwilę zatrzymać i zadać sobie pytanie o ludzkie możliwości poznawcze, granice naiwności, siłę sugestii i propagandy i na koniec o moment, w którym sceptyk powinien przestać nim być, aby nie zacząć być… śmiesznym.

Taki moment krytyczny spotykamy w wielu innych wydarzeniach. Może w każdym. Nie zawsze jednak ciężar gatunkowy jest aż tak wielki, jak w tym przypadku. Oto przed nami stoi ważki element polityki historycznej naszego narodu. Nasz sąd może ośmieszyć jeden z narodowych mitów. Nasza pomyłka może spowodować konsekwencje, których skutków nigdy nie będziemy w stanie dostatecznie zbadać. Przed takim problemem stoją ci, którzy zabierają głos w sprawie, jak rzeczony „Cud nad Wisłą”, czyli bitwa warszawska z 1920 roku. Mimo odpowiedzi na wiele pytań, także tych, zadanych powyżej, ogromna część Polaków wciąż nie wie, czy w 1920 wydarzył nam się narodowy cud, czy to tylko bajka dla dzieci z patriotycznych domów. Nie pomagają w tym dylemacie politycy, ani historycy, co tylko toruje drogę i ułatwia zadanie równie nierzetelnym filmowcom czy wędrownym gawędziarzom dla niepoznaki czy z litości obdarzonych jakimiś skrótami przed nazwiskiem. Czy można pokusić się o prostą odpowiedź na pytanie: czy ucieczka bolszewickiej armii spod Warszawy w 1920 była cudem czy efektem naturalnego wysiłku dowódców i żołnierzy?

Cóż, pokusy są czymś, z czym powinno się walczyć, ale tym razem ulegnę jej, a czytelnikom urażonym moim bezpruderyjnym podejściem do walki z tym duchowym zagrożeniem powiem tylko: kto choć raz jakiejś pokusie nie uległ, niech pierwszy rzuci kamień. Podobnie jak niektórzy nie maja wystarczająco wiary, aby być ateistami, tak ja nie mogę się przekonać do wiary w przypadki złożone z tak wielu elementów, że aż wyglądają na niezły plan. Powodzenie obrony w wojnie z bolszewikami spowodowane było kilkoma wydarzeniami, których nie można było przewidzieć, zaplanować, wymusić ani sprowokować. Gdybaniu nie ma końca…

Gdyby Stalin i Jegorow nie zostali pod Lwowem, nie powstałaby luka dla uderzenia znad Wieprza. Gdyby nie doszło do zniszczenia jednej z dwóch radiostacji 4. Armii rosyjskiej po ataku generała Krajowskiego, nie doszłoby do chaosu w szeregach bolszewików, skutkującego oddzieleniem się dowodzącego od własnego sztabu i paraliżu dowódczego. Gdyby nie pomyłka lub niesubordynacja Krajowskiego czy, jak twierdzi płk Arciszewski w swojej książce „Cud nad Wisłą”, wieści o bliżej nieokreślonych walkach na wschód od jego pozycji, nie doszłoby do ataku na sztab 4. Armii, w którym znajdowała się wspomniana radiostacja. Gdyby udało się Rosjanom utrzymać radiostację, 4. Armia przyszłaby na pomoc 15. Armii i generał Sikorski, dysponujący znacznie mniejszymi siłami niż połączone armie bolszewickie, potrzebowałby do utrzymania pozycji „przypadku” jeszcze dziwniejszego niż te, o których piszę. Gdyby por. Stefan Pogonowski nie uderzył bez rozkazu (odwołanie planowanego wcześniej ataku nie dotarło do niego lub go nie wykonał) na, jak się okazało później, czułe miejsce oddziałów rosyjskich w okolicy Wólki Radzymińskiej i gdyby nie doszło do paniki we wrogich szeregach pod wpływem widzianej nad atakującymi oddziałami polskimi Matki Bożej, to prące dotąd naprzód dywizje bolszewickie nie zostałyby powstrzymane. Gdyby nie doszło do dwukrotnego objawienia się nad Warszawą Matki Bożej (drugim miejscem objawień był Ossów – miejsce bohaterskiej śmierci ks. Ignacego Skorupki), bolszewicy nie zostaliby zmuszeni do odwrotu i zniszczyliby linie obrońców polskiej stolicy. Gdybania bez liku. Dziwnych przypadków co niemiara. Czy można uznać, że te wszystkie zależne od siebie elementy to w rzeczywistości tak zwane przypadki? Można. Ale ja w to nie wierzę.

Znajdzie się z pewnością wielu, którzy powiedzą, że duby smalone bredzę. Że oto rozumowi bluźnię i że dosyć już szukania w zwykłym wojennym zawirowaniu zdarzeń niezwykłych, co może odbudować narodową dumę, ale z pewnością nie zasłuży się nauce czy prawdziwemu oglądowi dziejów ojczystych. Ba, niektórzy skłonni są nawet powiedzieć otwarcie, że w cuda nie wierzą, ale wierzą w łut szczęścia[2]. Słuchając takich wypowiedzi ludzi skądinąd wybitnych na różnych polach, trudno nie ulec wrażeniu, że człowiek, szczególnie naukowiec, jest stworzeniem niezwykłym, które tyleż wysiłku wkłada w poznanie prawdy, gdy mu ona nie przeszkadza, ile w zaprzeczanie jej, kiedy może ona zmącić jego starannie spetryfikowany światopogląd.

Z pewnością i Marszałek Józef Piłsudski taki światopogląd posiadał. Nie mieściło się w nim pojęcie cudu nad Wisłą, chyba że to miałby być cud zdziałany przez niego. Niebo – postawione niejako przed faktem dokonanym wspaniałym planem ataku znad Wieprza – mogło jedynie przyjąć cudowne zwycięstwo do wiadomości. Jak napisał Władysław Pobóg-Malinowski: „Cud sierpniowy zrodził się pod opieka Boską, z męki samotnej Wodza i ze zbiorowego, krwawego, ofiarnego wysiłku żołnierza”. Jako piłsudczyk, Pobóg-Malinowski może i coś więcej wiedział o mękach Wodza, nie mnie osądzać. Może pisząc to miał na myśli męczącą podróż Wodza do Bobowej w przeddzień apogeum bitwy warszawskiej?

Nie tylko Piłsudskiemu przeszkadzała prawda o bitwie warszawskiej. Żaden antyklerykał, ateista czy jakikolwiek wróg Kościoła od liberała po socjalistę nie chce słyszeć, że w sierpniu 1920 roku zdarzyło się cokolwiek poza szczęśliwym przypadkiem, kilkoma dobrymi decyzjami dowództwa, bohaterstwem polskiej armii. Żaden tak zwany naukowiec obecnej doby nie zająknie się słowem o Matce Bożej. To niemodne. Bóg, Matka Boża, święci, nie pasują do prostokątnego świata stalowoszarych i szkłem połyskujących wieżowców. Proste wyjaśnienie, że oto Bóg przyszedł nam z pomocą nie mieści się ani w głowach mędrców epoki sceptycyzmu, który tylko w samego siebie nie umie wątpić, ani na stronicach naukowych książek, które nie tyle pisane są dla prawdy, bo ta już mało kogo interesuje, co dla jej ukrycia. To samo odnosi się do prawdy o cudzie nad Wisłą.

Na koniec życzę PT Czytelnikom i samemu sobie takich elit, które własne poglądy będą naginać do prawdy, a nie odwrotnie. Może wtedy rzadziej będziemy się zastanawiać czy zwycięstwo w bitwie warszawskiej to tylko łut, czy aż cud.

 

Karol KIlijanek

 


[1] Proszę wybaczyć autorowi zbytni optymizm.

[2] Słowa profesora Lecha Wyszczelskiego w wywiadze dla Mediów Narodowych.

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-niewygodny-cud/feed/ 0 27880
Kilijanek: Wolność czy liberalizm https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wolnosc-czy-liberalizm/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wolnosc-czy-liberalizm/#respond Mon, 24 May 2021 04:49:43 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=27435 Pomyłka w tytule? Czy to nie synonimy? Czymże innym może być liberalizm, niż właśnie filozoficznym uzasadnieniem wolności człowieka i jej przejawów w każdej sferze życia? A może to kolejny fetysz i słowo-koszyczek, do którego każdy włoży co chce, po czym nawet i katolicy zechcą go poświęcić?

Żadnej pomyłki w tytule nie ma. Pomyłka dotyczy raczej tych osób, które z miną wskazującą na niewzruszoną pewność prawdziwości swojego sądu twierdzą, że tak, owszem, jak najbardziej, liberalizm należy rozumieć jako system filozoficzny, skupiony na wolności człowieka. I to dobrze pojętej wolności. A jak należy rozumieć wolność? Jak rozumie ją liberalizm i czy robi to prawidłowo?

Wyżej zarysowany problem związku (bądź jego braku) liberalizmu z wolnością można łatwo rozwiązać. Wystarczy, że zdefiniujemy jedno z tych pojęć. Możemy zrobić to w dowolnej kolejności, a i tak osiągniemy prawidłowy wynik. Weźmy najpierw wolność. Jest to cecha duszy rozumnej, a więc charakterystyczna dla osób i urzeczywistnia się, kiedy mamy możliwość dokonać aktem woli wyboru dobra obiektywnego. Voila! Już wiemy, że wolność nie może być synonimem liberalizmu. Wolność nie oznacza, że możemy robić wszystko, co nam się podoba, jak długo nie wchodzi to w orbitę wolności drugiego człowieka. Wolność, to możliwość wyboru dobra. Wybierając  zło nie działamy w zakresie wolności, ale samowoli. Gdyby prawda i błąd miały te same prawa, tzn. gdyby wyrazem wolności był także wybór błędu, zła, to karząc kogoś za dokonane zło, karalibyśmy go za działanie według wolności, która jest przecież jednym z podstawowych składników człowieczeństwa. W wolności obowiązują nas zasady które są niezależne od naszej woli i które granice naszego działania stawiają tam, gdzie one powinny przebiegać, a nie dopiero tam, gdzie mogłyby naruszyć granice wolności innego człowieka. Te wszak są ruchome i obecnie przebiegają w zupełnie innym miejscu niż 100 lat temu. Zasada „nie cudzołóż” nie jest zależna od naszej woli, ale działa w każdym wypadku, stawiając granicę naszej decyzji nie tylko przed samym aktem cudzołóstwa, ale nawet, jak pouczył nas Pan Jezus Chrystus, przed aktem woli. Czy jeśli zabójstwo nie narusza czyjejś wolności, np. w przypadku prośby o pomoc w samobójstwie, to miałoby to być dozwolone?

A czym, w związku z powyższym, jest ten liberalizm? Sama nazwa odwołuje się do łacińskiego słowa liber  tj. wolny. Otóż liberalizm to taka filozofia wolności, która ostatecznie prowadzi do niewoli. Pełno tu zaprzeczeń, nieprawdaż? Diabeł tkwi w szczegółach. Trzeba uważać, bo możemy nigdy nie wyjść z labiryntu, który zbudowano wokół wolności i liberalizmu. W powszechnym przekonaniu, liberalizm to zespół poglądów, który cechuje silny nacisk na wolność jednostki. Szczególną uwagą cieszy się w tym systemie wolność gospodarcza i wiązane z tym określenie „wolny rynek”. Każdy liberał ceni w związku z wolnością gospodarczą, prawo własności oraz cechy, które pozwalają człowiekowi konkurować z innymi jak odwaga, skłonność do podejmowania ryzyka, zdolności biznesowe, pracowitość itd. Liberalizm, na pierwszy rzut oka, nie zajmuje się Bogiem i sprawami religijnymi, zostawiając je w prywatnej sferze każdego człowieka. I tu wyskakuje nam jeden z diabłów, których na niepozornej główce liberalnej szpilki znajduje się więcej niż mógłby policzyć najwytrwalszy nawet scholastyk. Wielu liberałów odnosi się do Boga jako do pewnej siły, która stworzyła świat, ale nie ingeruje w życie ludzi. Dla lubiących szufladki, postawę taką nazwano deizmem. Za tym poglądem szedł postulat państwa, nie popierającego żadnej religii. To jednak problemu z religią w systemie liberalnym nie kończy, a zaczyna. Gdzie bowiem miejsce na katolicyzm, jako religię prawdziwą i uznaną za taką także przez państwo? Nigdzie. Więc liberalizm nie tyle nie zajmuje się religią w ogóle, ile nie zajmuje się tą prawdziwą, stawiając ją wśród innych lub nawet nieco niżej. Sytuacja, w której znajdują się obywatele państwa liberalnego to rozdwojenie jaźni: możesz być gorliwym wierzącym w domu, ale wychodząc na ulicę nie powinieneś tego okazywać.

Tu już straszyć zaczyna kolejny diabeł i to nie lada jaki, mianowicie: zrównanie błędu z prawdą. Jeśli ludzka wolność jest nadrzędną wartością i ograniczona jest tylko wolnością drugiego człowieka, to właściwie możliwe jest wszystko, poza prawdą, dobrem i pięknem, co szczególnie powinno interesować miłośników cywilizacji łacińskiej. A skoro już o niej mowa, to wielu twierdzi, że liberałowie czasem jej bronią. A ci konserwatywni bronią jej etatowo. Tak się tylko zastanawiam, jak to możliwe, żeby pogodzić obiektywną prawdę fundowaną na bycie Boga osobowego i zainteresowanego losem każdego z ludzi z liberalną wolnością człowieka, której nie ogranicza nic, nawet ten deistyczny Architekt? Konserwatywni liberałowie, dla porządku zaznaczam, że mówi się o nich: konserwatywni światopoglądowo, a liberalni gospodarczo, mają problem nie tylko z Bogiem, choć jeśli od tego zaczniemy, to dalej nie ma już po co iść. Mają oni problem także z uznaniem religii prawdziwej i wciąż, tak jak inni liberałowie, uważają wolność człowieka za naczelną wartość. Obawiam się, że pomogą oni cywilizacji łacińskiej tak samo, jak ich ideologiczni przodkowie z czasów reformacji, na czele z Marcinem Lutrem. Ten też był, ujmując to nieco anachronicznie, liberalny, ale miał na tyle przyzwoitości, że nie pozostawiał swoim zwolennikom złudzeń. Owszem, każdy protestant mógł być sobie papieżem, o ile słuchał tego, co mówił Luter. Jak to napisał ojciec reformacji:  "Nie godzę się, aby nauka moja mogła podlegać czyjemukolwiek osądowi, nawet anielskiemu. Kto nie przyjmuje mojej nauki, nie może dojść do zbawienia". Liberałów nie stać na taką szczerość, bo co wyborcy powiedzą? Może dlatego chcieliby monarchię? Wtedy mogliby bez ogródek mówić, że to oni rządzą, że to ich wykładnia wolności obowiązuje i nie musieliby oglądać się na sondażowe słupki. Jeśli konserwatywni liberałowie będą tak pomagać Christianitas, czy raczej, używając słów Grzegorza Brauna, jej portretowi pamięciowemu, z którym mamy obecnie do czynienia, to może i oni kiedyś zasłużą na pochwałę. Może kiedyś ci katolicy, którzy widzą w konserwatywnych liberałach obrońców cywilizacji łacińskiej wystawią im laurkę jakiej ze strony jednego z wydawnictw katolickich doczekał się, w postaci książeczki z serii Wielcy Ludzie Kościoła, sam Luter?

Społeczności ludzkie według światopoglądu liberalnego, powstały na zasadzie „kontraktu społecznego”, czyli umowy miedzy wolnymi jednostkami, które miały, według klasyków liberalizmu, żyć w pierwotnym stanie wolności jako niezrzeszeni w żadną wspólnotę o charakterze państwowym. Umowa ta miała wypływać z egoistycznych chęci zabezpieczenia swojego interesu i prowadzić do egoistycznego celu osiągnięcia większej ilości dóbr dla jednostki, nie dla społeczności. Według liberałów, wspólnota państwowa nie jest pochodzenia naturalnego, ale jest nagięciem wolności jednostek, podyktowanym chęcią wyboru mniejszego zła. Większym złem miałaby być walka tych wolnych jednostek o różne dobra. Z podobnych pobudek powołano do życia moralność i prawa. Nie ma więc obiektywnej moralności.

Mimo że odmian liberalizmu jest bez liku, to wszystkie one opierają się na tych samych zasadach bazowych i nic nie da przebijanie się przez gąszcz liberalizmów w poszukiwaniu tego najlepszego, tego jedynego, tego, który można pogodzić z prawdą, chociaż może to być pociągające poznawczo. Naczelną zasadą tego nurtu filozoficznego jest niezależność człowieka od niczego i nikogo. Absolutny prymat jego woli stanowi kamień węgielny, którego nie można usunąć, ani ociosać – co przynajmniej w sferze estetycznej dałoby temu poglądowi jako taki powab – bez zupełnego zawalenia się całej konstrukcji. Prymat woli człowieka pociąga za sobą odrzucenie prymatu woli Boga, postulowanego przez katolicyzm. Beznadziejne próby pogodzenia katolicyzmu z liberalizmem podejmowano już wielokrotnie i podejmuje się nadal. Skutek zawsze jest mizerny. Te dwa systemy rozchodzą się już na samym początku, ponieważ jeden miarą wszystkiego czyni wolę Boga, a drugi wolę człowieka. Z tego miejsca drogi prowadzą już w dwóch różnych kierunkach, aby nigdy się nie spotkać. Najbliżej jest liberalizmowi do katolicyzmu na kartach licznych dokumentów kościelnych, jak chociażby encykliki Libertas papieża Leona XIII, gdzie ten zgubny pogląd na człowieka i stosunki panujące w społeczeństwie jest w czambuł potępiony.

Odkąd liberalizm wstąpił na arenę dziejów, wielu jego zwolenników z powodzeniem zajmowało się polityką. Z powodzeniem, dodajmy, z liberalnego punktu widzenia. Świat niewiele na tym zyskał, sporo stracił, a wielu ludzi zapłaciło za te wolnościowo-utopijne mrzonki najwyższą cenę. W sumie, największą ofiarą liberalizmu była cywilizacja łacińska, którą to ów pogląd przyprawił o tak wiele śmiertelnych chorób, że się już biedaczka nie odbudowała i obecnie znajduje się na katafalku. Wypychają go z kościoła sami katolicy, nie mogący się doczekać kolejnej dawki wolności, którą, jak mniemają za ich liberalnymi dilerami, skonsumują, gdy pochowają nieboszczkę Christianitas kilka metrów pod poziomem gruntu. Tego samego gruntu, który w wielu miejscach nasiąknął krwią męczenników, walczących o wolność z liberałami różnej maści, którzy nie mogli ścierpieć tego, że ktoś w swej wolności wybiera obycie się bez ich liberalnej wolności… W skrócie, jak to ujęło hasło rewolucji francuskiej: wolność, równość, braterstwo, albo śmierć. Nawiasem mówiąc, o ile równość i braterstwo pewnie jakoś by znosiło sąsiedztwo śmiertelnej sankcji, o tyle wolności musiało być bardzo niezręcznie w takim towarzystwie. No cóż, to właśnie kwintesencja liberalizmu.

Zostawmy już historyczne zaszłości i przenieśmy się na grunt współczesny. Dzisiaj być liberalnym to zadawać szyku! Oznacza to tolerancję dla poglądów innych, staranny rozdział poglądów na prywatne oraz te, które mogą wybrzmieć publicznie bez narażenia się na nietakt i oczywiście, przynajmniej dystans, a najlepiej niechęć do Kościoła. Nie można się też obejść bez wolnego rynku o niewidzialnych rękach, działających gospodarcze cuda. Jest to składnik kluczowy i, jako że w kwestiach stosunku do prawdy, moralności, Boga czy religii liberalizm nie różni się specjalnie od innych poglądów fermentujących w naszym zsekularyzowanym społeczeństwie, jest często przedstawiany jako charakterystyczny dla liberałów.

Mając na uwadze cechy liberalizmu, nie jestem pewien czy cieszyć się  z tego czy nie, ale obecnie w polskiej polityce nawet liberalizm się nie udał. Z większych partii zostały tylko te, które jednym wielkim susem przeskakują do najbardziej praktycznych zastosowań liberalizmu, czyli monopolizacji w sferze gospodarki, zniewolenia w sferze społecznej i totalnego upadku obyczajów i prześladowania Kościoła w sferze religijno-moralnej. Wśród małych partyjek mamy nieśmiertelnych korwinistów, którzy ostatnio swojej szansy zaczęli szukać w egzotycznym sojuszu z katolikami i narodowcami. Według niektórych jest to doskonałe połączenie wolnościowców, patriotów i katolików. Zapytałbym tylko po co tam ci katolicy, skoro społeczeństwo sekularyzuje się na potęgę i więcej głosów przyciągną raczej hasła niekatolickie? A poza tym, jeśli liberałowie są od wolności, narodowcy od patriotyzmu, to od czego są katolicy w partii, która chce rządzić społeczeństwem, uważającym księży za pedofili, a do kościoła chodzącym jedynie z przyzwyczajenia? Oby liberałowie z patriotami nie zadali sobie tego pytania, bo jeszcze kiedyś się okaże, że koalicyjni katolicy nie tylko nie są niezbędni, ale wręcz niepożądani.

Nie pierwszy to i, jestem przekonany, nie ostatni raz w historii myśli ludzkiej mamy do czynienia z systemami sprzecznymi, które maja dobrą prasę i będąc na ogół nierozumianymi, robią karierę na którą nie zasługują. Podobnie mamy z innymi pojęciami, które wbito nam do głów ciągłym ich powtarzaniem w pozytywnej konotacji jak demokracja, tolerancja czy równość.

Jak wiemy skądinąd, nieszczęścia zwykły chodzić parami. Nie inaczej jest z plagą liberalizmu, która w demokracji znalazła sobie godną towarzyszkę. Duet ten prześladuje świat, roztaczając wokół siebie nimb wolności i dobrobytu, który w rzeczywistości jest kurtyną, za którą dokonuje się sprzedaż wszystkiego, co opłaca się zbyć: od przedsiębiorstw i bogactw naturalnych począwszy, a na pojedynczych osobach i całych narodach skończywszy. Żeby nie było tak brutalnie, tak nieludzko, obcesowo i żeby jutrzence wolności maska nie zsunęła się na tyle, że będzie spod niej widać zepsucie obłudy i zniewolenia, niektórzy uznali za stosowne upstrzyć ją nieco elementami, kojarzonymi pozytywnie. Niektórzy liberałowie i chcący ich popierać katolicy czy konserwatyści, za dobre mają liberalizmowi nazywanie się konserwatywnym lub obnoszenie się z monarchizmem. Wygląda mi to na pudrowanie trupa, który i tak już cuchnie. Upudrować, nałożyć szminkę, spryskać drogą perfumą i wystawić na publiczny widok. Najgorsze jest to, że wielu nie zauważa maskarady i liberalny trup, ciągnący ze sobą w otchłań wolność, a więc i człowieczeństwo, staje się bożyszczem. Tylko czekać chwili, kiedy z grobu wychynie malowany upiór i rozpocznie swoje żniwa. A łupem jego padnie wolność.

Szaleńcza pogoń za tym, co ludziom szkodzi jest zaskakująca. Drogi prowadzące w stronę przeciwną niż zakładany cel są oblegane do granic. Liberałowie uważani są za speców od wolności. Zupełnie jakby wymyślili formułę, której dotąd nie miał nikt i nikt przedtem lepiej niż oni nie rozumiał wolności. Ludzie wyglądają, jakby męczyli się ze swoją wolnością, a liberałowie pomagają im sobie z tym poradzić. Wybierają za nich, rządzą nimi, mówią im, co mają robić, mówiąc przy tym o wolności, a tamci się cieszą, że są wolni (God terms naprawdę działają). Mówią, że to do nich należy wybór i że ten wybór jest dobry, bo jest wolny. No bo czy nie jest tak w kraju, gdzie możesz, ale nie musisz dokonać aborcji? A co, kiedy w takich warunkach w siłę urośnie światopogląd niekatolicki? Wtedy ludzie będą skłonni coraz częściej dokonywać aborcji, nie przejmując się sankcjami prawnymi, bo żyją w liberalnym kraju, ani sankcjami religijnymi, bo nie wierzą w Boga. Podobnie z rozwodami czy innymi przejawami zepsucia. Pewnie ktoś pomyśli: liberałowie konserwatywni są przeciwni aborcji. Po pierwsze, to zależy którzy, po drugie, cóż, dziś są przeciwni, a jutro nie. W końcu kwestia aborcji, jak wszystko w liberalizmie, podlega ostatecznej ocenie rozumu człowieka i jego woli, która jest zasadą naczelną. Do tego, nawet jeśli jacyś liberałowie są przeciwni, to jest to ich prywatne zdanie. Nie mogą tego narzucać innym wolnym ludziom. Więc aborcja w państwie liberalnym mogłaby  nie być dopuszczalna prawem, ale też nie byłaby poddana sankcjom. Społeczeństwo liberalne działa jak soczewka, która skupia w sobie całe zepsucie, jakie pojawi się wśród jego członków. Szczególnie widoczne to będzie w demokracji liberalnej, gdzie poparcie dla partii zależy od tego jak daleko w ustępstwach zepsuciu zechce się ona posunąć.

A co z obiektywnymi prawami? Zaraz, przecież wszystkie prawa uzależnione są od woli człowieka. Jeśli są jakieś obiektywne prawa, to dlatego, że tak nazwali je ludzie dla swojej większej korzyści. A jeśli ludzie nadali im taki status, to inni ludzie mogą to zmienić w dowolnej chwili. Dlaczego nie mamy mieć wolności zrobienia czegoś, co w swej wolności nazwaliśmy złem? Czy jeśli ktoś zabija, bo jest wolnym człowiekiem i może, to można go za to ukarać? Według liberałów tak. Ale pytając o podstawę, usłyszymy, że jest nią prawo. Ale to prawo w swej wolności człowiek może zmienić. Nie jest ono fundowane na woli Boga, na prawie naturalnym danym od Stwórcy. Jest umową miedzy wolnymi ludźmi, która może zostać zmieniona. W rzeczywistości więc, jeśli liberał karze kogoś za morderstwo, to robi to z powodu widzimisię twórców prawa lub jakiejś tradycji, a nie z powodu obiektywnej wartości życia ludzkiego, jako tworu, objętego konkretnymi zasadami boskiej proweniencji. Oto wolność aż po granice absurdu. Wolność, która na jednym posiedzeniu liberalnego sejmu może zmienić się w totalitaryzm, bo tak w swej wolności zadecydują ludzie.

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wolnosc-czy-liberalizm/feed/ 0 27435
Kilijanek: Roztoczański okaz https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-roztoczanski-okaz/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-roztoczanski-okaz/#comments Tue, 27 Apr 2021 04:31:03 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=27319 W najnowszym numerze Newsweeka pojawił się felieton z cyklu „Bestiarium polskie” autorstwa Krzysztofa Vargi. Tekst zatytułowany został: „Prorok z Roztocza”.  Z pewnością niewielu czytelników Newsweeka od razu odgadło, o kim tym razem napisał redaktor Varga, ale sądzę, że po przebrnięciu przez tekst mogli być zadowoleni. Dostało się księdzu.

I to nie byle jakiemu księdzu, ale profesorowi KUL-u, słynącemu w ostatnich miesiącach z anty-kowidowych wypowiedzi i zachęcania do rozsądnego traktowania sytuacji zaistniałej wokół fałszywej pandemii. Chodzi oczywiście o ks. prof. Tadeusza Guza. Nic dziwnego, że tak ważny tygodnik opinii, jak Newsweek, zajął się tymi opiniami księdza, które nie mieszczą się w mainstreamowej narracji. Mało tego, mogą jej poważnie zagrozić nie tylko ze względu na autorytet duchownego i uczonego, ale przede wszystkim ze względu na argumenty, których ksiądz Guz używa. A tych nigdy mu nie brakuje.

Bez względu na wartość argumentów i powagę osoby, felietonista Newsweeka nie daje wiary wywodom i nie chyli z estymą głowy przed budującym mosty z samym Absolutem. Varga atakuje księdza Guza za wszystko, za co można i nawet za to, za co nie należy tego robić. Cóż za różnica, skoro czytelnicy i tak w lot pojmą o co chodzi: czarny na horyzoncie – łapać za widły. Ot, taka wielkomiejska mentalność, bo to przecież nie na wsi należy szukać czytelników gazety Tomasza Lisa.

Tekst „Prorok z Roztocza” rozpoczyna się od zadeklarowania stosunku do katastrofy smoleńskiej. Ta jednak, wyciszona za rządów PiS, „podnieta”, musiała ustąpić przed rewelacjami „obłąkanego księdza”. Na punkcie takich Varga, jak sam stwierdza, ma świra. Proponuję wierzyć mu na słowo, kiedy tak określa stan swojego ducha. To, że felietonista Newsweeka uważa kilku księży za obłąkanych, nie znaczy, że podobnie określa duchownych in gremio. Są przecież księża, jak Prusak, Luter (nomen omen w tym przypadku), Wierzbicki, Drugała czy Kobyliński. Tych autor traktuje z szacunkiem. Z jakiego powodu? Pewnie chodzi mu o lekceważące, najdelikatniej określając, podejście do zasad wiary katolickiej, bo raczej nie o to, że swoimi wypowiedziami zaprzeczają własnemu statusowi duchownego katolickiego czy obranej w sposób wolny drogi życiowej, która zakładała wierność Kościołowi, a nie własnym wymysłom. Ale czy ocena życiowego dorobku przez pryzmat sprzeczności, w które popadli ci księża, miałaby przeważać nad  wartością, jaką generuje krytyka Kościoła? Nie w Newsweeku. Trzeba mieć standardy, nieprawdaż? Sam Varga nazywa tych księży „diabelsko inteligentnymi” i chyba coś w tym jest.

Dalej Varga wyśmiewa powątpiewanie ks. Guza w zderzenie samolotów z wieżami World Trade Center w Nowym Jorku. Nie mogło nie pojawić się wspomnienie o mordach rytualnych, których istnienie ks. Guz opiera na dowodach historycznych. Innym jeszcze „wybrykiem” księdza profesora, godnym wypomnienia mu na łamach gazety Lisa, była wypowiedź o Hostii, która nie może przenosić koronawirusa. Na koniec Varga nazywa księdza profesora foliarzem i porównuje do Dody i Edyty Górniak.

Patrząc na dorobek artystyczny wymienionych osób, wypada powiedzieć, że lepiej już być porównanym do Dody niż do Vargi. Zresztą, jeśli chodzi o poglądy na temat pandemii, również. Nie można jednak skończyć na porównaniach do gwiazd show biznesu, ani skupiać się przesadnie na przezwiskach i plakietkach. Foliarzem przecież jest każdy, kto neguje jakieś elementy systemu, w którym przyszło nam żyć, płaskoziemcą zaś ten, kto wątpi w niezawodność dokonań nauki lub tego, co się nią dzisiaj nazywa, a co bardziej niż poszukiwanie prawdy przypomina generator grantów. Problem jest szerszy i polega na zapotrzebowaniu na takie teksty i takich autorów, a najbardziej na tak wykreowanych bohaterów.

Czy w tym felietonie, czy w piosenkach Dr Misia, czy w aucie z Kuźniarem, Krzysztof Varga jest nudny i irytująco monotematyczny. Po prostu pasuje do kontekstu, w którym się porusza i w sumie to nic dziwnego. Widział ktoś kiedyś antyklerykała w piśmie katolickim? Jednak nie każdy antyklerykał ma potrzebę częstego wypowiadania się o obiekcie swoich antypatii. Varga jest tym, który, jak sam napisał, „prawdziwie narkotycznego odlotu dostaje przy poznawaniu umysłowości takich duchownych, jak ksiądz profesor Guz”. Powtarzam, nie ma powodu, aby wątpić w szczerość opisu, który autor felietonu daje sam o sobie. Wierzmy mu, kiedy mówi o narkotycznym odlocie, którego dostaje w wyniku styczności z ludźmi jak ks. Guz. To zresztą wyraźnie widać w jego tekście. Z cytatem z Vargi, który przytoczyłem trzy linijki wyżej, jest jednak pewien problem. Felietonista Lisa pisze o „poznawaniu umysłowości” księdza. Nie sądzę, aby to było trafne określenie. I nie chodzi mi tu tylko o to, że wątpię w możliwości poznawcze Vargi, szczególnie w stosunku do umysłowości, która go przewyższa, ale przede wszystkim o to, że on, jak mi się zdaje, nie chce i nie próbuje rozumieć, co ksiądz Guz ma do przekazania. Komu to potrzebne? Fanom Newskweeka? Give me a break…

Varga wie dla kogo pisze i dlaczego to robi. On wpisuje się w kontekst opisany przez jego obecnego redaktora naczelnego w 2010 roku słowami: „Widz w Polsce wybaczy wiele. Bardzo wiele. Ale jednego nie wybaczy nigdy; nigdy, przenigdy nie wybaczy tego, żeby go potraktować poważnie. To się kończy zawsze katastrofą.” Varga nie zamierza traktować swoich czytelników poważnie. Jestem przekonany, że gdyby zechciał poznać, jak to określił, „umysłowość” ks. Guza, zaczerpnąłby pełniejszą garścią z jego licznych wystąpień. On, poznawszy możliwości i potrzeby przeciętnego czytelnika, chce je tylko zaspokoić. Nie zamierza ich poszerzać, pokazując kim jest i co myśli ksiądz Guz w różnych sprawach, ale chce zrobić z niego głupca, ogłupiając przy tym swoich czytelników. To jest właśnie cel kolekcjonera bestii polskich. Swoją drogą, gdyby tak zmienić nazwę z „Bestiarium polskie” na „tenkrajowe”, to czy nie pasowałoby to bardziej do tak kosmopolitycznego tygodnika? Zapytany o to Tomasz Lis, redaktor naczelny Newsweeka, może odpowiedziałby porzekadełkiem, zasłyszanym u zarania swojej kariery telewizyjnej, że „ludzie nie są tacy głupi, jak nam się wydaje. Są dużo głupsi”, a w związku z tym i tak nie zrozumieją. Więc lepiej nie pytajmy. Starczy kontrowersji jak na jeden krótki artykulik.

Wróćmy do Vargi. Czy to nie marnotrawstwo czasu i energii wybierać z setek godzin wystąpień ks. Guza tylko te elementy, które burzą mainstreamowy, nowoczesny, wielkomiejski i oświecony aż do granic zaślepienia świat? Czy Varga aż tak nie docenia swoich czytelników? Może następnym razem, w kolejnym odcinku „Bestiarium polskiego”, zaserwuje czytelnikom jakieś inne cytaty z ks. Guza? Może o ontologizacji negacji u Hegla? Albo lepiej, o sprzeczności teorii ewolucji! Jakie to foliarskie, nieprawdaż? Niech Varga pokaże jakie to śmieszne, kiedy ks. Guz mówi o definiowaniu przez Darwina pojęcia substancji jako sumy jej przypadłości i jakie są tego skutki. Może to już wskazuje na płaskoziemstwo? A może na to, że właśnie zagotowała się woda w czajniku? Dla Vargi i jego czytelników nie będzie to miało różnicy. I tak nie będą rozumieli.

Czy to już cała tajemnica? Czy uderzam w sedno, sądząc, że teksty pokroju „Proroka z Roztocza” to miód na uszy półinteligencji, która jedyne, co chce czytać, to potwierdzające ich fobie pisma bez treści i oskarżenia bez podstaw, byleby się pojawiło, że „ksiądz jest zły”? Czy chodzi tylko o to, żeby nie podważać dogmatów mainstreamu, które służą do tresury korporacyjnej elity? Nie. Obawiam się, że to tylko część prawdy. Dopełnia ją (a niech zostanę folarzem, jeśli jeszcze nim nie jestem) plan, który ma na celu sprowadzenie całego społeczeństwa do poziomu, który zapewni Vardze niewyczerpany dopływ czytelników. Poziomu, o którym mówił Tomasz Lis w pamiętnej debacie o głupocie na Uniwersytecie Warszawskim.

Patrząc na całokształt, nie wiadomo wreszcie czy okazem lepiej pasującym do bestiarium jest bohater czy autor felietonu. Jedno jest pewne: ani jeden, ani drugi nie zasługuje na rolę, jaką przyszło mu w tej historii odgrywać.

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-roztoczanski-okaz/feed/ 2 27319
Kilijanek: Dlaczego im wierzą? https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-dlaczego-im-wierza/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-dlaczego-im-wierza/#respond Tue, 05 Jan 2021 05:38:20 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=26680 Pandemia trwa w najlepsze, a zakończyć ją może jedynie szczepionka – tak mówią. Szczepionka jest preparatem bezpiecznym i rozwiąże problem, z którym zmagamy się od wiosny, a ślepe podążanie za instrukcjami z telewizora może nas uratować – tak wierzą. Ale czy to wszystko wiarygodne? I kto w ogóle o to pyta?

Jak widać dookoła, nie za wiele osób zastanawia się nad wiarygodnością medialnego przekazu, choć daje się zauważyć tendencję wzrostową. O ile nie dziwi mnie to, że coraz mniej ludzi nie chce już wierzyć piewcom strasznej pandemii, o tyle nieodmiennie zaskakuje mnie zaangażowanie tych, którzy wierzą im, wykonują ich bezprawne nakazy, a do zakazów stosują się z pasją wartą, w rzeczy samej, prawdziwej pandemii. Jak udało się ich aż tak oszukać, zmanipulować, ogłupić? Wydaje mi się, że sekret polega na tym, że rząd wie, do kogo mówi i ostrożnie dobiera treść oraz sposób komunikacji. Nie przekazuje informacji jakimś konkretnym osobom, które mogłyby zadać pytanie lub zgłosić wątpliwość. Nie wskazuje podstaw dla twierdzeń, które wygłasza i wie, że może sobie na to pozwolić. Nie udowadnia swoich tez, ani nie stara się zadośćuczynić wymogom prawdy. Rząd nie zamierza nikogo przekonywać. Chce narzucić swoją wolę. Rząd wie, że mówi do tłumu i wygląda na to, że dobrze zna jego cechy, wykorzystując tę wiedzę z morderczą skutecznością.

Jeśli o tłumie mowa, to żeby przyjrzeć się tematowi nieco bliżej, warto sięgnąć po klasyczną pozycję Gustawa Le Bona „Psychologia tłumu”. W książce, wydanej po raz pierwszy u schyłku XIX wieku, autor snuje bardzo ciekawe rozważania na temat charakteru zjawiska zwanego tłumem. Tłum istniał od dawna, jednak dopiero niedawno zdobył decydujący wpływ na rządy. Tym wyraźniejsze jest to w naszych czasach, kiedy ta anomalia została usankcjonowana pod hasłami demokracji, równości, narodu – suwerena, głosowań powszechnych i przekonania, że większość ma rację. Ciekawe, że ten ostatni punkt, nie działa to na demokratyczną opozycję wobec wybranego przez większość rządu.

Od marca tego roku karmieni jesteśmy ogromną ilością przekazów, które, jak się wydaje, mają spełnić jeden podstawowy cel: wbić ich odbiorcom do głów wersję wydarzeń, jaką wybrali ci, którzy sterują mediami. Nie chodzi tym medialnym magikom tylko o poinformowanie odbiorców o pewnej sytuacji. Nie chodzi im również o pomoc w wyrobieniu sobie odpowiedniego zdania na dany temat. Chodzi tylko i aż o zaprogramowanie odbiorcy przekazu medialnego. Odpowiedzialni za to wiedzą, jak pisze Le Bon, że

wnikając w psychologię tłumów, przekonujemy się, że ustawy i instytucje wywierają zbyt mały na nie wpływ i że tłum nie posiada zdolności do wytworzenia sobie własnych poglądów, lecz przyjmuje za swoje te, które zostały mu narzucone. Sucha litera prawa nie potrafi pokierować tłumem. Może go tylko porwać oddziaływanie na wrażliwość jego duszy.[1]

W ciągu ostatniego roku, rząd używał konferencji prasowych do tworzenia prawa. Nie jest to chyba najlepszy sposób na regulowanie praw i obowiązków obywateli, nieprawdaż? Większość z nich jednak, nie zwróciła na to uwagi. Są zaprogramowani na posłuch wobec władzy i na tyle nieświadomi, że nie wnikają zbytnio w to, jak można, zgodnie z obowiązującym prawem, ograniczyć ich prawa czy rozszerzyć obowiązki. Zarządzający Polską dobrze rozumieją, że przemawiają do nieświadomych mas, które do swojej masowości się przyzwyczaiły, polubiły ją i nie widzą powodu dla którego miałyby z niej rezygnować. Wszystko jest dziś masowe. Masowi są też ludzie. Każdy z nich wyjątkowy tak bardzo, że aż rozpływa się w tłumie, niezależny od wszystkich poza tymi, którzy chcą mieć na niego wpływ i ważny tak dalece, że aż zapomniany przez każdego, kto ma jakieś znaczenie. W takiej masie, w tłumie  „(…)zacierają się umysłowe właściwości jednostek oraz ich indywidualności.”[2] Trudno w takim układzie liczyć na jednostki wybitne. Tłum nie jest środowiskiem, w którym mogą one skutecznie działać. Osoby polegające na rozumie i szukające prawdy, nie chcą  poddać się opiniom powierzchownym, nawet okraszonym dla niepoznaki tytułem „profesora” lub „eksperta” i szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania. To zachowanie nieznane tłumowi.

Codzienne konferencje prasowe premiera i ministra zdrowia sprawiły, że tłum dostał to, co lubi najbardziej: bezkształtną papkę informacyjną, gotową do wchłonięcia. Tłum tylko na to czeka, bo jak pisze Le Bon:

Tłum na ogół zajmuje pozycję wyczekującej uwagi, co w nadzwyczajny sposób ułatwia sugestię. Jak zaraza rozchodzi się pierwsza lepsza ujęta w słowa sugestia, opanowuje wszystkie umysły, nadaje im pewien kierunek, każe im dążyć do jak najszybszego urzeczywistnienia panujących w danym momencie idei. Nie ma wtedy znaczenia, czy chodzi o podpalenie pałacu, czy o wielkie poświęcenie, gdyż każdej myśli poddaje się tłum z jednakową łatwością. Zależy to tylko od rodzaju podniety, a nie – jak u jednostki – od stosunku, jaki zachodzi po między mającym się dokonać czynem a nakazem rozumu, który jest w stanie nie dopuścić do jego urzeczywistnienia.[3]

Może ktoś by się zastanawiał, dlaczego tak wielu ludzi wierzy w to, że maseczki ochronią ich przed wirusem lub że zdezynfekowanie dłoni przed wejściem do sklepu pomoże walczyć z pandemią? „Nie istnieją dla niego [tłumu] rzeczy nieprawdopodobne, dzięki czemu mogą się wśród niego szerzyć legendy i opowiadania najbardziej fantastyczne.”[4] Pasuje jak ulał do naszej obecnej sytuacji. Wszystko wchodzi, jak w masło; każdy absurd znajduje uznanie. Nowa mutacja wirusa, maseczka lub szalik pomogą, lepiej dezynfekować niż zachować naturalną florę bakteryjną, grypa nie musi istnieć, skoro mamy coś lepszego, nowego i z zagranicy…

„Tłum  myśli obrazami, a jeden obraz wywołuje u niego szereg nowych obrazów, nie łączących się logicznie z pierwszym.”[5] Konferencje prasowe, podające rytm w którym niszczy się polskie społeczeństwo, gospodarkę i zabija się starych i słabych są dobrze przygotowane. Mamy tłumaczenie na język migowy, poważne miny, mieliśmy nawet worki pod oczami, mające pokazywać jakim trudom muszą sprostać nasi dobrzy nadzorcy, aby porządnie wykonać swoją robotę. Na prawie każdej konferencji mamy też kolorowe i proste grafiki. Nie da się ich pominąć czy nie zauważyć. A błyskotliwej kariery kuleczki z rogami we wszystkich kolorach i odmianach, czasem nawet animowanej, można tylko pozazdrościć. Stanie się ona symbolem tego czasu.

„Kojarzenie rzeczy zupełnie niepodobnych, połączonych tylko pozornymi więzami natychmiastowe uogólnianie poszczególnych wypadków – oto, co charakteryzuje rozumowanie tłumów.”[6] Z tego rodzaju reakcjami mamy do czynienia w wielu elementach teatrzyku pandemicznego. Maseczki, to dobry przykład. Przecież noszą je chirurdzy podczas operacji, tak czy nie? Więc i nam nie tylko nie zaszkodzą, ale i pomogą, pomimo słów (wspominając tylko tych popularniejszych) prof. Guta czy prof. Szumowskiego, że jednak nie pomogą…   „Takim też rozumowaniem muszą posługiwać się ci, którzy chcą wszczepić w tłum pewne poglądy, bo inaczej nie zdobędą na niego wpływu.”[7] Czy gdyby nie zrozumiał tego premier i jego ludzie, mogliby tak łatwo wywołać paniczną reakcję społeczeństwa? Czy udałoby im się oszukać tak wielu? Nie sądzę. Gdyby minister zdrowia wyszedł przed kamery i z kartki odczytał szereg danych, obliczeń, przytoczył wyniki badań, podał odnośniki i zakończył litanią nazwisk profesorów, którzy mu doradzają, nikt nie zwróciłby na to uwagi, a po 2 minutach słuchania nie byłoby już więcej ani zainteresowanych tym, co ma do powiedzenia minister, ani przerażonych chorobą. W końcu „rozumowanie według zasad logiki byłoby dla tłumu czymś obcym i niezrozumiałym”[8] – to fakt. Lepiej powiedzieć, że ten, kto nie nosi maseczki dybie na życie dziadków lub że danego dnia zmarło 500 osób, nie dodając w jakim wieku czy stanie zdrowia, ani że statystycznie każdego dnia umiera w Polsce około 1100 osób. Dla dobrego wrażenia, jak przystało na patriotyczny rząd, można rzucić: szczepienie to patriotyczny obowiązek! I zadać szyku!

Wiedząc to wszystko, musimy stwierdzić raz jeszcze, że przemawiający do nas z telewizora, dobrze wiedzą, do kogo mówią.

Zgłębiając mowy, które wywary wielki wpływ na słuchaczy, możemy dziwić się słabości ich rozumowania; nie wolno jednak zapominać o tym, że przemówienie nie jest przeznaczone na lekturę ludzi uczonych, ale na porwanie słuchających. Mówca znający duszę tłumu potrafi za pomocą kilku zdań opanować silniej tłum aniżeli olbrzymie tomy napisanych mów, których argumentacja nie popada w zatarg z prawami logiki.[9]

Czy to coś niezwykłego, że to nie przemówienia Grzegorza Brauna porywają tłum? Nie zdziwiłbym się, gdyby widok Brauna wywoływał wśród większości słuchaczy tryb uśpienia, który automatycznie wyłącza się, gdy na ekranie pojawi się ktoś „rozsądny”, krzycząc, że niezaszczepionych należy usunąć ze społeczeństwa, bo są niebezpieczni dla naszych dziadków.

Rząd, jak zdążyliśmy zauważyć, nie zwraca uwagi na społeczeństwo. Premier wychodzi na konferencję. Robi poważną minę i duka, co mu tam wcześniej przygotowano. Po tym, jakby nigdy nic, jakby nie zniszczył tym komuś życia, biznesu, jakby nie zabił tym kolejnych ludzi czekających w karetkach pod szpitalami, wychodzi. Zupełnie nic więcej go nie interesuje. Ani zdanie opozycji, ani możliwe inne warianty, ani konsekwencje jego słów. Premier przechodzi do działania i nie zamierza poświęcać uwagi prośbom, ani groźbom. Ani dowodom, ani przesłankom, z których wynika coś zupełnie przeciwnego, do jego wniosków. On dobrze wie, że nie może się zawahać.

Tylko sąd narzucony tłumowi znajdzie u niego uznanie, nigdy zaś sąd będący wynikiem skrupulatnych badań i roztrząsań. Pewne opinie jedynie dlatego zbyt szybko się rozpowszechniają, że większość ludzi woli bez dowodu przyjąć gotowy już sąd od drugich, aniżeli zastanawiać się i formułować własny sąd.[10]

Premier nie daje miejsca na sąd własny. Nie ma czasu – czeka problem do rozwiązania, pandemia do pokonania, interes do zrobienia. Nie ma czasu, bo jeszcze ktoś pomyśli i będzie kłopot.

 „Wiemy, że przedstawienia teatralne mają wielki wpływ na tłum, ponieważ dają obraz w formie najbardziej jasnej”[11]. Le Bon przytacza nawet anegdotę, według której pewnego razu trzeba było chronić przed tłumem aktora, grającego zdrajcę w jednej ze sztuk. Także Robert Cialdini, autor popularnych książek o wywieraniu wpływu, opowiadał o problemach telewizyjnych prezenterów prognozy pogody z powodu pogróżek, które dostawali. Miano im za złe niesprzyjającą aurę[12]. Czy nie mamy dziś do czynienia z tym samym, przeniesionym na grunt całego społeczeństwa? Ilu z nas spotkało się ze słownymi atakami za brak maseczki, za brak odpowiedzialności, za roznoszenie śmierci? W oczach tłumu fikcja zlewa się w niepokojący sposób z rzeczywistością.

W rzeczy samej, wymysły jednych, mogą stać się poważnym problemem drugich. „Urojenie działa na tłum z nie mniejszą siłą niż rzeczywistość. Tłum ma wyraźną skłonność do mieszania tych sprzecznych rzeczy”[13]. Nie tylko kłamstwo po tysiąckroć powtórzone zaczyna funkcjonować jako prawda. Podobne właściwości nadaje kłamstwu, wygłaszający je autorytet, kontekst i poziom ogłupienia społeczeństwa. Poziom jego „ztłumienia”.

Wielokrotnie słyszałem w kontekście obostrzeń, wypowiedzi w stylu: takie są zasady, tak trzeba, z pewnością mają powody, żeby tak robić, ufam że zastosują odpowiednie badania, aby zapewnić bezpieczeństwo szczepionki itd. Ich autorom zależało na wierze w słowa głosicieli pandemii. A gdzie wołanie o wolność, prawa, sprawiedliwość? Czyżby ta grana tyle razy płyta na dobre zdarła się na marszach lewactwa?

Niektóre słowa z powodu zbyt częstego używania stają się zanadto powszednie i tracą swoją moc. Zamieniają się w puste dźwięki, a jedynym pożytkiem z nich płynącym jest tylko uwalnianie od myślenia tego, kto ich używa. Kilka zdań, haseł i frazesów wbitych w głowę w młodości wystarczy, by przejść przez życie bez najmniejszego zastanawiania się.[14]

Jaki sens ma więc mówienie o wolności, o prawie, o Konstytucji jeśli i tak mało komu na tym zależy. Gdy wskazywałem na bezprawność obostrzeń, powiedziano mi kiedyś coś w stylu: zdychaj w zgodzie z Konstytucją, tylko innym daj żyć. Jaki jest sens mówić o Bogu, który ma moc nad wszystkim, jeśli pozwoliliśmy, żeby Jego nieubłaganą omnipotencję wykiwał mały wirus? Czy można teraz wrócić do kościoła i powiedzieć kazanie o Opatrzności Bożej? Chyba lepiej rozdać nielicznym uczestnikom nabożeństwa maseczki i zdezynfekować ręce. To ponoć pomaga, a Bóg? Kto wie? Lepiej nie próbować. Zdrowie jest najważniejsze? Na to wygląda. Chęć spełnienia najczęstszego życzenia Polaków, stała się koszmarem, który wygonił ludzi z kościołów, owinął im usta szmatą, a oczy napełnił strachem. Doprowadził do zachowań, które jeszcze niedawno widzieliśmy u ludzi, którzy chwilę wcześniej o jeden raz za dużo usłyszeli: „na zdrowie!”.

Jakkolwiek beznadziejnie nie wyglądałaby nasza sytuacja, mamy jeszcze szansę. Czas działa na niekorzyść tych, którzy nas zniewolili. W tłumie zawsze znajdą się jednostki siejące ferment, a propaganda, choćby nie wiadomo jak dobra, nie uniknie błędów. Są to pęknięcia w betonowej ścianie zła, na której byśmy się niechybnie roztrzaskali, gdyby nie pomoc z góry. Im dłużej trwa fałsz medialny wokół skutków lock downu, tym więcej osób dostrzega , że prawda nie leży we wbijanych im do głów hasłach. Kiedy masa krytyczna zostanie przekroczona, nie pozostanie nic innego jak zakończyć tę hucpę. Choć niektórzy wieszczą użycie przez rządy przymusu siłowego, nie jest to, w mojej ocenie, prawdopodobny scenariusz. Jeśli restrykcje i ich społeczne konsekwencje przekroczą pewną granicę, może dojść do rozruchów na skalę, która nie da się opanować. Wydarzenia mogą przybrać postać, której nikt nie będzie w stanie przewidzieć, ani kontrolować. A to nie o to chodzi autorom obecnej tragedii. Podobnych rozważań nie da się jednak zakończyć akcentem pozytywnym. Tłum pozostanie tłumem i nawet, jeśli wystarczająco dużo osób ocknie się ze śpiączki wirusowej, to nie wystarczy ich do zmiany sytuacji politycznej w drodze wyborów. Wpadniemy z deszczu pod rynnę, jak już wcześniej bywało. Rzekoma zmiana na scenie politycznej będzie tylko zmianą nazw. Plugawa treść pozostanie. Wygląda na to, że Polacy znów nie poradzą sobie bez cudu nad Wisłą. Oby nastąpił jak najszybciej.

 

Karol Kilijanek

 


[1] Le Bon, G. Psychologia tłumu, Kęty 2019, s. 14.

[2] Op. cit., s. 18.

[3] Op. cit., s. 23.

[4] Op. cit.

[5] Op. cit..

[6] Op. cit., s. 35.

[7] Le Bon, s. 35.

[8] Op. cit.

[9] Op. cit.

[10] Op. cit.

[11] Op. cit., s. 36.

[12] Cialdini, R. B., Wywieranie wpływu na ludzi. Gdańsk 2015, s. 209.

[13] Le Bon, s. 36.

[14] Op. cit., s. 51.

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-dlaczego-im-wierza/feed/ 0 26680
Kilijanek: Pogoda dla foliarzy https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-pogoda-dla-foliarzy/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-pogoda-dla-foliarzy/#respond Sun, 22 Nov 2020 21:52:56 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=26462 Czasy mamy ciekawe. Coraz ciekawsze. Niestety, samo to nie sprawia, że ludzie w tych czasach są mądrzejsi. Poza zwykłymi głupcami, nasze czasy wyróżniły też głupków innego rodzaju. O ile, poczciwemu i znanemu ludzkości od jej zarania, głupkowi, można jeszcze co nieco wybaczyć, a niektóre jego zapędy, mając na uwadze kondycję nieszczęśnika, zrozumieć, o tyle te nowe rodzaje głupków nie doznają tak daleko idącej tolerancji. Chodzi o foliarzy.

Foliarze i normalni

Według obiegowej opinii, foliarze to ludzie wierzący w idee czy wydarzenia nieprawdziwe, przeczące zdrowemu rozsądkowi, a przede wszystkim – nienaukowe. Jakby tego było mało, foliarze, mając dziś do dyspozycji media społecznościowe i jakąś formę wolności słowa, rozprzestrzeniają swoje idee, zarażając nimi, niczym groźnym wirusem, zwykłych głupków. Płaskoziemcy, holokaustowi negacjoniści, antyszczepionkowcy, przeciwnicy 5G, antycovidowcy, czy gorliwi katolicy zaliczają się do ścisłego grona osób, które można posądzić o to, że w domowym zaciszu siedzą w czepkach z folii aluminiowej, mającymi chronić przed podsłuchaniem ich myśli przez ufoludków, masonów, olbrzymów czy agentów obcych służb. Całe szczęście, że tych antynaukowych ćwierćinteligentów nie jest aż tak wielu. 

Rozsądek świata ratowany jest przez, walczących dzielnie w obronie zdobyczy cywilizacji, normalnych ludzi. To oni, wykształceni, światli, tolerancyjni i nowocześni obywatele świata mądrości trzymają wysoko kaganek nauki i zdrowego rozsądku. Myśląc zawsze logicznie i demaskując głupotę foliarzy, przekazują im, zwykle z mizernym skutkiem, zawsze oczywiste idee świata ludzi rozumnych. Ostoja samodzielnego myślenia, kierowana zawsze opiniami większości, popartymi badaniami naukowców i wynikami dociekań ekspertów, którą stanowią normalni ludzie, pozwala światu nie stoczyć się w otchłań średniowiecznych zabobonów. To zapora, chroniąca przed obskurantyzmem i zaprzepaszczeniem naukowych zdobyczy ludzkości. To młot na foliarzy, wykuty w ogniu krytyki podejścia, każącego zawsze i we wszystkim szukać drugiego dna, podprogowego przekazu lub ukrytego spisku grupy zdemoralizowanych bogaczy, chcących przejąć władzę na światem.

Nieunikniona konfrontacja

Cóż może pozostać z nierozumnych idei foliarzy w starciu z logiką, nauką, mądrością, faktami? Wydawałoby się, że los biednych przygłupów ze stron w stylu „anty-coś tam” jest z góry przesądzony i nie zmieni tego żaden, nawet najbardziej szokujący, filmik z żółtymi napisami. Jednak prawda chyba jest ciekawsza niż pobieżne opinie czy skojarzenia, nasuwające się w pierwszym odruchu refleksji… będącym często jedynie efektem tresury.

Dyskusje toczone miedzy foliarzami, a normalnymi ludźmi są często bardzo ciekawe i ożywcze intelektualnie. Potrafią zwrócić uwagę na sprawy, których zwykle nikt nie porusza, a opinia publiczna wydaje się być na nie głucha. Ot, jakby ktoś, gdzieś z góry jasno określił, że w tę stronę iść nie należy. Nie warto. Że ten kierunek, siłą rzeczy, musi sprowadzić nas na manowce. Dodatkowo, już samo pytanie o to, może narazić kogoś na bycie wyśmianym, wiec nie ma po co próbować. To taki świat, w którym za intelektualną odwagę uważa się podążanie utartym i sprawdzonym szlakiem, na którego końcu odkrywa się piękną skrzynię ze skarbem prawdy – jak mniema szczęśliwy odkrywca. Jedyny problem w tym, że po otwarciu, skrzynia okazuje się pusta. Czyżby opróżnili ją ci, którzy tę dobrze wydeptaną ścieżkę przeszli wcześniej, a zawartość skrzyni nie przypadła im do gustu? Tak czy inaczej, foliarz wypełni ją teoriami spiskowymi, a człowiek normalny… gazetami. A raczej tym, co w nich wyczyta. A co, kiedy spiskowe teorie zaczynają przebierać się w praktykę? Nic. Foliarz dalej pozostaje w powszechnej opinii foliarzem, a rozsądny dalej wierzy w to, co mówi większość.

Przykłady tego typu spraw można mnożyć w nieskończoność. Czy World Trade Center zostało zaatakowane przez terrorystów czy wyburzone? Czy Lepper popełnił samobójstwo sam czy ktoś to zrobił za niego? Czy brzoza, która złamała skrzydło Tu 154M była pancerna czy to samolot był z papieru? Jak śmiertelny może być strzał w głowę, jeśli niektórzy, jak gen. Petelicki, są jeszcze po jego oddaniu w stanie wytrzeć odciski palców z pistoletu? Truizmem będzie dodać pytanie o to, ilu trzeba wirusologów, żeby stwierdzić czy pandemia jest czy jej nie ma. Każdy z tych tematów zdążył doczekać się tomów opracowań, setek kłótni i steku wyzwisk pod adresem każdej ze stron. Pomimo tego dalej nie znamy jednoznacznej odpowiedzi na żaden z nich, co nie wzrusza zawsze pewnych siebie normalsów, a foliarzy zachęca do poszukiwania jeszcze bardziej fantastycznych teorii niż te, którymi dysponowali dotąd.

Ilu trzeba specjalistów, żeby wkręcić żarówkę?

To do nich – do specjalistów właśnie, odwołuje się cały rozumny świat, walcząc z foliarzami. Eksperci to słowo klucz, szczególnie jeśli nie wie się samemu, a chce się przekonać drugiego i jeszcze przy tym wyjść na oczytanego. W końcu, jeśli zna się opinię ekspertów, popartą w dodatku badaniami naukowców, najlepiej amerykańskich, to któż może się sprzeciwić? Foliarzy zwykle stać na taki ruch. Pytają, drążą, dociekają, poddają w wątpliwość, aby na końcu wyjść z własną teorią – mniej lub bardziej prawdopodobną. A opinie ekspertów? Cóż, eksperci mają to do siebie, że często sobie przeczą. Czy jest na świecie choć jeden temat, co do którego eksperci i naukowcy są zgodni? Nie sądzę. To tyle w temacie skuteczności odnoszenia się do opinii tzw. ekspertów w aspekcie poszukiwania prawdy. W tym świecie każdy ma swoją, a jej pochodzenie można ostatecznie wyśledzić, idąc za pieniędzmi.

Ciekawe, że nie każda kwestia zasługuje na odwołanie się do opinii ekspertów. I nie mówimy tu tylko o wymianie koła w aucie, do czego zwykle nie wzywamy mechanika czy wkręcenia żarówki do lampki nocnej, do czego nie jest nam potrzebny elektryk. Nie uciekamy się do biegłych pedagogów, wychowując dzieci. Nie pytamy nikogo o poddanie ekspertyzie kobiety, z którą planujemy związać się na całe życie. Nie zwykliśmy chyba także pytać kucharzy, co powinno nam smakować, a co nie. Jaka niekonsekwencja wyłania się, jako żywo, gdy w tak wielu innych kwestiach, które bez specjalnego wysiłku większość z nas może rozwiązać polegając na zdrowym rozsądku, próbujemy szukać pomocy specjalistów. Ma to pomóc udowodnić coś nieprawdopodobnego, ale popularnego. Coś, w co trudno nam uwierzyć, ale w co wierzyć chcemy za wszelką cenę, żeby nie dać się zapisać do folarzy. Dopada to nader często normalnych ludzi, którzy nie mogą poradzić sobie z nurtującą ich wątpliwością w jakimś drażliwym temacie. Na ten sam scenariusz są wręcz skazani mniemani inteligenci wszelkiej maści, niedowierzając sobie ani swoim intelektualnym możliwościom. Czyżby znając skądinąd iluzoryczną wartość swojego statusu, a pogardzając zdrowym rozsądkiem, jako czymś, z czego nie zrobili magisterium i nieznanej bliżej liczby szkoleń, nie są w stanie poradzić sobie bez moralnego ersatzu w postaci „opinii eksperta”? Typowym przypadkiem jest spór o istnienie pandemii. Kiedy zwykły foliarz przekonuje normalnego, wykształconego człowieka, że nie ma żadnej pandemii, pokazując liczby, fakty, konkrety, a czasem nawet, wojując bronią normalsów, odwołując się do opinii ekspertów, zostaje skonfrontowany z opiniami innych ekspertów, które o tyle tylko są lepsze, że potwierdzają to, w co wykształcony i mądry człowiek chce wierzyć z jemu tylko nieznanych, a przynajmniej nieuświadomionych, powodów. W takim układzie, do czeredy foliarstwa zaliczają się także niedawni eksperci. Na szczęście dla jednych i drugich, droga przejścia do przeciwnego obozu jest zawsze otwarta. Czasem nawet pożądana. Spójrzmy tylko na prof. Guta, który z nazywania SARS COV2 wirusem medialnym i krytykowania maseczek, jako środka zabezpieczającego przed transmisją wirusa, stał się ich głównym orędownikiem i wieszczem strasznego scenariusza pandemii.

Specjaliści, co ciekawe, także mogą zostać folarzami. Wystarczy, że podważą główną narrację w jakiejś sprawie. Można, na przykład, być prawowiernym ekspertem od wirusologii i twierdzić, że maseczka uchroni przed wirusem. Można też robić badania, przedstawiać ekspertyzy, podawać przykłady na nieskuteczność, a czasem szkodliwość maseczki noszonej w sposób długotrwały i nieodpowiedni. Wtedy jest się foliarzem. Można uważać, że samoloty, które miały wbić się w wieże WTC w Nowym Jorku, przebiły się przez wiele części budynku i w całości znalazły się w środku, co doprowadziło wieże do zawalenia się w tempie niemal swobodnego spadania. Wtedy jest się człowiekiem rozsądnym. Można, ba, należy, uważać, że Tupolew z polskimi politykami urwał kawałek skrzydła, uderzając o wierzchołek brzozy i zanim uderzył w ziemię, zdołał się jeszcze obrócić do góry podwoziem. Ale jeśli ktoś powie, że WTC z pewnością zawierały elementy twardsze niż wierzchołek brzozy, a zostały, według powszechniej opinii, amerykańskich i nie tylko, ekspertów przecięte przez samoloty, to już jest się wśród foliarzy. To przecież podważałoby „rozsądną” hipotezę smoleńskiej brzozy. Nie inaczej jest, jeśli ktoś przytacza oficjalną dokumentację prokuratury z oględzin miejsca tzw. samobójstwa Andrzeja Leppera. Tylko skończony foliarz wspomni, że zapisano tam, że sznur, na którym wisiał Lepper, oraz krzesło, które posłużyło mu jako podest, były pozbawione odcisków palców denata. Tylko foliarza stać na sarkastyczne pytanie, niosące wątpliwość w samobójczą śmierć wicepremiera: czy Lepper wytarł swoje odciski palców przed, czy po tym, jak odepchnął krzesło?

Na powyższe pytania, oczywiście, nikt rozsądny nie odpowie. One nurtują jedynie foliarzy. Niestety, co by nie mówić, mamy tu do czynienia z odwieczną wojną, która nie skończy się tak długo, jak długo człowiek nie poznaje prawdy bezpośrednio – a więc póki człowiek człowiekiem. Wojna ta dzieli tych, którzy ośmielają się wątpić w zdanie większości i zadawać pytania oraz tych, którzy boją się zwątpić w podane na tacy poglądy gotowe do zaaplikowania do własnego umysłu. Strach ten wynika z niechęci do poruszania się po niepewnym gruncie, obawy przed opinią otoczenia, a często z małych możliwości intelektualnych lub (szczególnie kiedy jedne idee się opłacają, a drugie nie) moralnych.

Czasem wydaje się, jakby historia przyspieszyła. Nie jesteśmy na co dzień konfrontowani jedynie z przyziemnymi sprawami przeciętnego Kowalskiego, ale dotyka nas coraz więcej problemów, które nie poddają się zbyt łatwej interpretacji, a powierzchowna ocena nie wystarczy dla uchwycenia ich istoty. Panuje istna pogoda dla foliarzy.  Problemem w całej tej zabawie w mądrych i głupich polega na tym, że traci na nim prawda. W otoczeniu, które posługuje się kategoriami foliarza z jednej, czy, zmanipulowanego konsumenta propagandy z drugiej strony, nie da się wspólnie szukać tego, co rzeczywiście jest. W rezultacie, przebiegającego w taki sposób podziału, przeciwne obozy nie tylko są łatwe do zmanipulowania, co też na naszych oczach się dokonuje, ale także do grania obydwoma stanowiskami. Grę tę prowadzą siły, które nie potrzebują wymyślnych teorii, aby odpowiedzieć sobie na pytania o Leppera, Petelickiego, WTC czy koronawirusa. Oni to wiedzą. I chcą zadbać o to, żeby reszta, zamiast się dowiedzieć, waliła się po coraz bardziej pustych głowach, coraz to większymi pałkami, nigdy nie dochodząc do prawdy.

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-pogoda-dla-foliarzy/feed/ 0 26462
Kilijanek: Wszyscy jesteśmy za wyborem https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wszyscy-jestesmy-za-wyborem/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wszyscy-jestesmy-za-wyborem/#comments Wed, 18 Nov 2020 21:45:31 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=26460 Ostatnie dni minęły pod znakiem coraz to nowych obostrzeń, zawiązanych z fałszywą pandemią, oraz strajków nastolatek, którym niestraszny koronawirus, ale coś innego. Co? Same chyba nie wiedzą, ale ogólnie nazywają to brakiem możliwości wyboru.

Wybór to słowo klucz. Dotąd był wybór, teraz podobno go nie ma. Po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego o niezgodności z Konstytucją aborcji eugenicznej, w Polskę piorun strzelił. Tysiące wyległy na ulice, niepomne śmiertelnego zagrożenia pandemią, lansowanego przez rząd oraz pożytecznych idiotów. Dziewczęta i młode kobiety z nieśmiałą pomocą mężczyzn lub pretendujących (raczej bez wielkich perspektyw na sukces) do tego miana chłopaków, zablokowali centra kilku miast i miasteczek, zaatakowali kościoły, wypisali wulgarne słowa na transparentach i uznali, że to wszystko bardzo ważne w walce o wybór. Dlaczego zaatakowali kościoły? Zdaje się, że tej czeredzie po raz kolejny podstawiono słowo „Kościół” do wcześniej już wykutych na blachę sloganów, zawierających oskarżenia o wszystko. A już na pewno o wszystko, co w sferze obyczajowej nie podoba się tym, którzy nie chcieliby w niej widzieć żadnych ograniczeń, norm czy sankcji.

Oberwało się katolikom, jako obrońcom Kościoła i symbolizowanego przezeń porządku. Tylko rząd, którzy za to wszystko odpowiada, ma się dobrze. Mimo wszystko wydaje mi się, że cały spór o możliwość wyboru jest grubym nieporozumieniem. A tuczy się tym bardziej, im więcej osób ważnych, poważnych mniej czy bardziej oraz znanych i lubianych, przynajmniej przez część publiczności, wypowiada się o potrzebie wyboru. Głos zabrał prezydent, żeby zacząć od obywateli najpierwszych. Wypowiadają się Pierwsza Dama i córka prezydenta. Okazję wykorzystał nawet rzecznik episkopatu. I wszyscy zgodni: wybór musi być. Nie można zmuszać do heroizmu. Dali się chyba porwać wszechobecnej narracji – zwyczajowo błędnej lub kłamliwej. Co do twardej oceny narracji, jako panującego w opinii publicznej sposobu przedstawiania problemu, nie da się powiedzieć inaczej – prawdy, a w szczególności prawdy o sobie, tłuszcza znieść nie umie, wiec też nikt nie trudzi się jej forsowaniem czy chociażby obiektywnym przedstawianiem. To musiałoby skutkować zaliczeniem do oszołomów, foliarzy i zwolenników Kościoła. Swoją drogą, ciekawe czy równie głośno za wyborem wypowiedziałby się prezydent, gdyby mordowanie miało dotyczyć nie dzieci, podejrzewanych o bycie chorymi, ale, na przykład, nieuleczalnie chorych członków rządu? Ale wróćmy do wyboru! Otóż, protestującym nastolatkom wydaje się, że tego właśnie chcą, mimo że dla wielu z nich, jak dotąd najważniejszym wyborem, jakiego dokonały był kolor bluzki, jaką założą do szkoły. Wiele z nich nie wie jeszcze jaki wybiorą zawód lub czy chcą wyjść za mąż. Pewnie większość z nich nie trudzi się próbą odpowiedzi na pytanie, dość fundamentalne w tym kontekście: czy płód to człowiek czy nie? Nie wiedzą też chyba czy wypada młodym pannom przeklinać publicznie. Ale wiedzą, że chcą mieć wybór. Tak na wszelki wypadek.

Pomijając liczne absurdy, które towarzyszą kwestii walki o wybór, uważam, że tu nie ma o co walczyć. Przecież niezależnie od wyroku Trybunału, wybór był i jest. Nie słyszałem też, żeby ktokolwiek ten wybór zamierzał sabotować czy wręcz zupełnie znosić. To byłoby nieludzkie, totalitarne, lewackie. Sam jestem za wyborem! Wybór związany jest nierozerwalnie z natura człowieka, z jego wolną wolą. Nikt i nic nie może nam zabrać wolności wyboru bez pozbawiania nas człowieczeństwa. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że wykonywanie aborcji z pobudek eugenicznych jest niezgodne z konstytucją RP. Czyli że nie można jej wykonywać zgodnie z prawem. Ale to nie oznacza braku wyboru. Wybór jest. Tak samo jak w przypadku innych przestępstw. Każdy złodziej ma wybór – może wyciągnąć rękę po cudzą własność i zaryzykować, że trafi do wiezienia, ale może też tego zaniechać. Każdy morderca, a w tym każdy, kto dokonuje aborcji, ma wybór. Aż do momentu odebrania życia upatrzonej przez siebie ofierze ma wybór. Może zamordować i liczyć się z karą, albo może to życie oszczędzić. Wyrok Trybunału nie odbiera możliwości wyboru, ale wskazuje na jego możliwe konsekwencje. Zwolennikom aborcji chodzi jednak o to, żeby mieć wybór, który nie będzie wiązał się z konsekwencjami, nawet jeśli będzie to wybór błędny. Złą praktykę swojego nieodpowiedzialnego życia, chcieliby mieć ugruntowaną prawem. Nie szukają wyboru w czasie, który jest do tego przeznaczony – kiedy decydują się podjąć akt płciowy. Szukają wyboru, kiedy jest już za późno, aby dokonać go bez ingerowania w życie innej istoty. Tej mianowicie, którą nieodpowiedzialni i niedojrzali głupcy, kierowani namiętnościami, powołali do istnienia. Szukają wyboru, który nie dotyczy tylko ich samych, ale dotyka w krytyczny sposób drugiej osoby – pozbawia ją życia. I ten absurd chcą nazywać prawem. Ten chory konstrukt, na który oni sami nigdy by się nie zgodzili, gdyby tylko nie chodziło o aborcję, chcą nazywać prawem człowieka. Podkreślmy raz jeszcze: wybór jest. Możesz poćwiartować żywcem swoje dziecko, podejrzewane o bycie na coś chorym. Jednak nie możesz tego zrobić w zgodzie z polską konstytucją i musisz liczyć się z konsekwencjami.

Swoją drogą, patrząc na protestujące dziewczęta, myślałem sobie: skąd w nich ta szatańska myśl? Skąd nastolatkom przyszło do głowy, że będą być może kiedyś chciały zamordować własne dziecko i nie chcą, żeby ktokolwiek im to utrudniał czy groził karą? Czym będzie ich macierzyństwo za te kilka – kilkanaście lat? Jeśli są one już teraz przekonywane przez lewackich i liberalnych prowodyrów, że czyjeś życie zależy od ich wyboru, to czy pozostanie w nich cokolwiek, co ma obiektywną wartość? Czy będzie się liczyło cokolwiek poza ich „chceniem”? Czy one wyrosną na lekarzy, pielęgniarki, opiekunki, nauczycielki? Czy będą żonami, potrafiącymi zbudować rodzinę? Jakie społeczeństwo szykuje nam się po dojściu tego pokolenia do wieku, w którym to od niego będzie zależało, jak się będzie żyło w Polsce? Kiedy patrzyłem na nich, stojących pod miejskim ratuszem, było mi ich żal. Po chwili refleksji, żal mi raczej tych, którzy będą musieli z nimi dzielić tę ziemię, pokonywać problemy, przezwyciężać trudności i pisać końcówkę tej części naszej historii, która dla nikogo nie skończy się dobrze, ale tylko dla niektórych haniebnie.

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wszyscy-jestesmy-za-wyborem/feed/ 2 26460
Kilijanek: Jeszcze wam mało? https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-jeszcze-wam-malo/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-jeszcze-wam-malo/#comments Sat, 17 Oct 2020 22:22:17 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=26329 O fałszywej pandemii napisano już tak wiele, że prawie wszystko. Prawie, bo wciąż nie wiemy kto personalnie zdecydował o rozpętaniu tego piekła. Nie sądzę jednak, żeby było to ciekawsze od sposobu wykonania, reakcji społeczeństw i przewidywanych następstw. Mimo tego ogromu informacji wciąż powszechna jest wiara w to, że mamy do czynienia z zarazą, którą zwalczyć można jedynie składając w ofierze chorych na inne dolegliwości, gospodarkę, kulturę – a także prawdę.

Odporność większości społeczeństwa polskiego na prawdę daje się stwierdzić z bardzo wielu stron. Nie jest to zresztą tylko polska specjalność. Optymistycznie stwierdziłbym nawet, że jest ona wybitnie niepolska, ale mocno się u nas ostatnio rozgościła i chyba nie raczy nas szybko opuścić. Mimo tego przekonania, wciąż na nowo, każdego dnia nieodmiennie dziwię się, jak bardzo można dać się zmanipulować kłamstwem, które zostało zdemaskowane wielokrotnie i to przez samych jego autorów lub raczej jego lokalnych propagatorów.

Samodzielnie myślący

Tacy mamy być. Tak się mówi. Mamy zgłębiać naszym intelektem wszelkie sprawy, które mogą nas dotyczyć i podejmować racjonalne (tak się mówi) decyzje. I tak, przy wyborach politycznych usłyszymy: wyborcy wiedzą, rozumieją, rozliczą was. Cóż, wybory w III RP mamy od dobrych 30 lat, ale, o ile pamiętam, nikt nigdy nikogo za nic nie rozliczył. Język polski daje spore możliwości w kumulowaniu przeczeń, ale to jeszcze nic przy ilości zaprzeczeń, możliwych do zawarcia w czasie jednej akcji propagandowej. A już ta około-pandemiczna jest istnym majstersztykiem. Raz się mówi jedno, raz drugie. Przecież wiadomo, że samodzielnie myślący wyciągną odpowiednie wnioski.

W związku z powyższym może ktoś by się spodziewał, że ludzie zaczną zadawać pytania, jeśli minister zdrowia i doradca Głównego Inspektora Sanitarnego, obydwaj profesorowie, po tym jak gromko wyśmiali pomysł chronienia się przed wirusem maseczkami, zaczęli do noszenia tych maseczek zmuszać. Coś się zmieniło? Tak. Rzekomo, zasięg czy intensywność pandemii. Ale co to ma do skuteczności maseczek w ograniczaniu tej pandemii? Jeśli były nieskuteczne i warte śmiechu wiosną, to chyba podobnie jesienią? No, ale może nie myślę samodzielnie, skoro wątpię w takie oczywistości?

A może ktoś samodzielnie pomyśli, dlaczego rządowi dygnitarze, z prezydentem i premierem na czele, ogłosili koniec pandemii na wybory? Podobno, wirus miał być pokonany. Wygląda na to, że tak samo wtedy był pokonany, jak dziś atakujący wściekle i groźny śmiertelnie. Ale kto by tam premierowi wypominał! Grunt, że wygrał Duda i lewactwo nie ma czego w Polsce szukać! No może poza małymi wyjątkami jak lewacka „piątka dla zwierząt”, lewackie aborcje, lewackie podatki, lewacki socjal, lewackie państwo świeckie, lewackie ograniczanie wolności, lewacka propaganda w mediach, lewackie afery, lewackie zamykanie kopalń… coś pominąłem? Zapewne wiele. Rozumnemu wystarczy, a głupiego nie przekona choćby i pełna lista.

Myślący samodzielnie, widząc na ekranie telewizora wysokie liczby zakażonych koronawirusem, z pewnością spytałby skąd te dane. Może się mylę, ale tak właśnie myślę. Mogłyby paść pytania o skuteczność testów. Czy sam minister Szumowski nie mówił swego czasu, że jeśli przetestowalibyśmy cała populację, to utonęlibyśmy w wielkiej liczbie testów fałszywie pozytywnych? No mówił tak czy nie? No i miał pan minister rację! Jak nigdy! Sam teraz jest bohaterem historii z fałszywym wynikiem testu. A przy okazji pan Grzesiowski wielkimi literami wytłumaczył redaktorowi Mazurkowi, jak działają te niewiarygodne testy. Otóż, „test wykrywa geny wirusa (…) To nie jest cały wirus.” Takie są czułe, psiewiary! I tak, dzięki wywiadowi z doktorem Grzesiowskim, którego wierze w fałszywą pandemię niczego, poza fanatyzmem, zarzucić nie można, wiemy na pewno, że test pozytywny nie oznacza zakażenia! Czy wyznawcy pandemii nadążają? 

Skoro więc mamy zbyt czułe testy, które nie dają prawdziwych wyników, to ile z 8 tys. zakażonych, jest naprawdę zakażonych? Może wszyscy, a może nikt. A ile z tych osób jest bezobjawowych? Dziewięćdziesiąt procent? Więcej? A jeśli mają już objawy, to jakie to są objawy? Kaszel, gorączka, duszności, ból głowy, osłabienie, katar… nie, nie cytuję ulotki leku na przeziębienie… Dla kolorytu dodaje się jeszcze zanik węchu, żeby ktoś nie pomyślał, że mamy do czynienia ze zwykłą grypą. Swoją drogą,  mam nadzieję, że nie jest to kluczowe kryterium w przypadku osób z katarem.

A jeśli już nie możemy polegać na wynikach testów, to po co je robimy? Czy tylko dlatego, że ktoś chce zarobić na ich sprzedaży? Niemożliwe! A najważniejsze: po co podajemy te wyniki do publicznej wiadomości i opieramy na nich wnioski, dotyczące rzekomej pandemii? No chyba nie po to, żeby kogoś zmanipulować czy przestraszyć? Zapraszam samodzielnie myślących do odpowiedzi! Nie pozostawiajcie szura bez niezbędnych wyjaśnień, dookreśleń, kontekstów, sprostowań i wyników analiz ekspertów!

A jeśli jednak te testy są prawdziwe? Przypadkiem, ale jednak prawdziwe. Czy może się u nas powtórzyć tzw. scenariusz włoski? Czyli jaki? Publikowanie fałszywych zdjęć z szeregami trumien czy krzyki z sali parlamentarniej w stylu włoskiego deputowanego Vittoria Sgarbiego o fałszerstwach, dotyczących zgonów na koronawirusa? A może chodzi o brak personelu, bo ten albo przestraszony i samodzielnie myślący, wypisał sobie zwolnienia, albo zdrowy i znudzony, siedzi na kwarantannie po kontakcie z „koronapozytywnym”? Bo jeśli chodzi o tę drugą opcję, to właśnie mamy scenariusz włoski. Niech no jeszcze więcej testów wrzucą nasi prawi i sprawiedliwi dobrodzieje do tego kotła! Wtedy okaże się, że każdy z nas miał kontakt z zakażonym i wszyscy pójdziemy na kwarantannę. Lockdown zrobi się sam, nawet bez decyzji zatroskanego premiera. Zresztą, co do fałszerstw przy dokumentacji, dotyczącej rzekomych zgonów na koronawirusa, też już mamy scenariusz włoski. Po sieci krąży fragment programu Telewizji Polskiej, w którym błyskotliwy prezenter mówi, że: „(…) a jeżeli chodzi o współistnienie COVID19 u osób, które straciły życie minionej doby, no to mamy takich osób 105, czyli to są osoby, których choroba podstawowa doprowadziła najprawdopodobniej do śmierci, ale wedle nowego… nowej statystyki, albo nowego raportowania, trzeba wpisać COVID19, jako przyczynę śmierci. Takie są reguły od tej wiosny”. To ile osób zmarło na covid? Nikt? Wszystko jasne. Püschel i Martyka mieli rację!

Ludzie pytają…

Dziesiątki odbytych rozmów, dyskusji, sprzeczek o maseczki, jej brak lub nieodpowiednie noszenie i o negowanie straszliwej pandemii, pozwoliły mi się nasłuchać ludzkich pytań do woli, lecz wbrew niej. Wołałbym ich nigdy nie słyszeć i nie musieć na nie odpowiadać, ale widać tak musiało być. Nieznośne fatum wisi nad każdym negacjonistą, od tych holokaustowych po pandemicznych – tematy, które ciążą nam najbardziej i których zaistnienia tak bardzo żałujemy, są jednocześnie tymi, na które najczęściej musimy się wypowiadać.

Ludzie pytają, czemu rząd kłamie? Ja pytam, a czemu mu wierzycie? Jak na ironię, polscy politycy i zakłamana TVP są na tyle prawdomówni, że aby stwierdzić, że wierutnie kłamią w sprawie pandemii, biorąc tylko ten przykład, wystarczy słuchać ich wypowiedzi! Niewiarygodne? A jednak!

Ludzie pytają czemu nam to robią? Odpowiadam: bo im na to pozwalamy. Bo dajemy się sterować telewizji i popularnym gazetom. Jak jednak widać po wpływie artykułów redaktora Pawlickiego, który wątpi w pandemię od miesięcy i wyraża to na łamach tygodnika Sieci, Polacy nie chcą informacji prawdziwej, ale takiej, jaka ich zadowoli, uspokoi, da poczucie stabilności… nawet jeśli jest fałszywa. Inaczej, po lekturze artykułów Pawlickiego, wszyscy czytelnicy Sieci zrzuciliby maski i przestali wierzyć w pandemię. Skoro jednak takie treści są zamieszczane przez gazetę związaną z obozem rządzącym i nie dają takich rezultatów, to ci, którzy decydują o zawartości tego tygodnika dobrze wiedzą, z jakimi czytelnikami mają do czynienia i na co mogą sobie pozwolić. W skrócie: Pawlicki pisze, że nie ma pandemii, Sieci to publikują, a PiS rośnie w sondażach. Ktoś tu czegoś nie rozumie?

Jeszcze wam mało?

Kiedy już ucichnie rozmowa, przyjdzie refleksja, ale pozostanie pytanie. Pytanie bolesne i trudne, zadawane chyba tylko samemu sobie: jeszcze wam mało? Mało wam tych wszystkich informacji, że wciąż wierzycie w kłamstwo? Mało wam śmierci tych, którzy nie otrzymują należytej opieki? Mało wam diagnoz przez telefon? Mało wam mandatów za brak szmaty na twarzy? Mało wam kłamstw, krętactw i podwójnych standardów? Mało wam bezczelności władzy? Mało wam bezprawia? Mało  biedy? Mało wam kryzysu? Mało wam mówienia, co macie robić, a czego nie? Mało wam zabranych wesel i pogrzebów? Mało wam dzieci odebranych po porodzie? Mało wam strachu, niepewności, samotności i smutku? Mało wam straconego czasu? Mało wam życia, które już nie wróci? Mało wam? Hojny rząd dołoży starań, aby nam wszystkim tych atrakcji nie zabrakło.

Wierzący w pandemię powinni zadać sobie pytanie, co przekonałoby ich, że pandemia to kłamstwo? Czy jest coś takiego? Wątpię. Wiara w główną narrację mediów i strach, to już część ich tożsamości. Cedzenie „dzień dobry” przez wilgotną maskę i „patrz pan, ile dzisiaj zgonów”, zamiast „co słychać”, zostanie z nimi na zawsze. Inaczej musieliby w końcu przyznać się do błędu i wziąć na siebie część odpowiedzialności za tragedie, rozgrywające się na naszych oczach. Nie wierzę, że taka odwaga mogłaby się u nich pojawić. Jeśli ją kiedykolwiek mieli, umarła na koronawirusa.

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-jeszcze-wam-malo/feed/ 4 26329
Kilijanek: Niedźwiedzia przysługa. O tym, jak red. Terlikowski Kościół oczyszczał https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-niedzwiedzia-przysluga-o-tym-jak-red-terlikowski-kosciol-oczyszczal/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-niedzwiedzia-przysluga-o-tym-jak-red-terlikowski-kosciol-oczyszczal/#comments Wed, 30 Sep 2020 05:45:19 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=26258 Świat ma do czynienia z niezliczoną ilością różnych problemów. Od czasu do czasu, pojawiają się też ludzie proponujący mniej lub bardziej odpowiednie rozwiązania. Kłopot z tymi nieodpowiednimi rozwiązaniami nie polega jedynie na tym, że problem nie zostaje rozwiązany, ale że często staje się on większy, aniżeli na początku.

Lekarzem, po którego interwencji choroba staje się groźniejsza niż była, jest z pewnością redaktor Tomasz Terlikowski. Od pewnego czasu zajmuje się on tak zwanym problemem pedofilii w Kościele. Mówię, „tak zwanym”, ponieważ ani skala zjawiska nie wskazuje na potrzebę jakiegoś specjalnego podkreślania, ani nie jest to problem Kościoła, a raczej niektórych osób ze stanu kapłańskiego… choć co do tego też mogą być pewne wątpliwości. Pan redaktor chyba żadnych wątpliwości w tym temacie nie ma i z przekonaniem twierdzi, że to Kościół ma problem z pedofilią i powinien się z tego oczyścić. W dodatku, jak diagnozuje ten znany publicysta, Kościół sam nie da sobie rady z tym oczyszczeniem.

Dr Terlikowski, pełen zatroskania nie o Kościół, ale, jak do znudzenia powtarza, przede wszystkim o ofiary kościelnych pedofili, uważa, że problem zakorzeniony jest tak głęboko, że potrzeba policji, prokuratury i sądów, a może wtedy coś się z tą kościelną, lawendową mafią da zrobić. Kościół dawał już sobie radę z herezjami, kryzysami i wrogą polityką, ale z marginalnym problemem pedofilii czy efebofilii muszą mu pomagać „niezależne komisje”, kary finansowe i medialna nagonka. Pytany, czy jako katolicki publicysta powinien tak jednoznacznie i w demaskatorskim tonie wypowiadać się o Kościele, mówi, że najważniejsze są ofiary i że prawda o Kościele nie zaszkodzi tej instytucji, a pomoże. W końcu, jak stwierdził w jednym z wywiadów dla TV Republika, Ewangelia też wspomina o upominaniu Piotra czy zdradzie Księcia Apostołów. Nie pamiętam jednak, aby św. Paweł uciekał się do władz świeckich w celu wymuszenia na św. Piotrze podążania za jego napomnieniem. Ciekawe, czy zrobiłby to, gdyby św. Piotr jednak nie dał się przekonać…

Nie po raz pierwszy przychodzi nam patrzeć na oddalanie się osób kojarzonych z katolicyzmem w przestrzeń, opanowaną przez wrogów  Kościoła. To odwieczna gra i nie ma powodu, abyśmy nie mieli patrzeć na kolejną rundę. Szkoda tylko ofiar i to nie tylko tych, o których często pisuje redaktor Terlikowski. Najbardziej szkoda Kościoła świętego oraz tych, którzy od niego odejdą, także zgorszeni nieprzemyślaną (chyba) działalnością Tomasza Terlikowskiego. Zawsze, kiedy słucham wypowiedzi pana redaktora, zastanawiam się czy on rozumie kontekst, w jakim się wypowiada. Jego słowa docierają mianowicie do społeczeństwa, które oddala sie coraz bardziej od Kościoła. Do ludzi, którzy od dzieciństwa maja wtłaczane do głów bzdury o chciwym, zacofanym i okrutnym Kościele. Których programuje się do nienawidzenia tej świętej instytucji. Nie mówi tylko do ludzi, którzy mają odpowiednie przygotowanie moralne i intelektualne do odbioru tak trudnych treści, ale raczej do tych, którzy za dobrą monetę uznają zbrodnie pedofilii, z taką niefrasobliwością przypisywane Kościołowi, ponieważ będą mogli ukuć z nich kolejny argument za ostatecznym zerwaniem z nim. Czy tak trudno dostrzec i zrozumieć, że medialny krzyk wokół każdego ujawnionego przypadku więcej osób cieszy niż smuci?

Każdy kolejny „pedofil w sutannie”, to potwierdzenie tezy o złym Kościele i usprawiedliwienie jego krytyki. Nikt tu nie myśli o anonimowych ofiarach. Nikt tu nie myśli o oczyszczeniu Kościoła. Nikt tego nie chce, bo nieliczni są ci, którzy chcą silnego Kościoła; nieliczni są ci, którzy w ogóle chcą, żeby istniał. Nie wiem, jak często Tomasz Terlikowski czyta komentarze pod swoimi postami na mediach społecznościowych, a jest tam dość aktywny. Ja zadałem sobie ten trud i niestety znalazłem to, czego się spodziewałem: poniżanie kapłaństwa i Kościoła, pospieszne, nieuzasadnione sądy, i skazywanie ludzi, którym jeszcze niczego nie udowodniono. Doprawdy, wysoką cenę zapłacą te dusze za „ujawnianie prawdy” przez pana Terlikowskiego.

Redaktor Terlikowski zna z pewnością sprawę kard. Pella, który po 13 miesiącach w więzieniu, został oczyszczony z zarzutów. Czy nie stawia się na miejscu oskarżycieli kardynała, rzucając na lewo i prawo nazwiskami biskupów, którzy mieli kryć pedofili, księży, którzy mieli gwałcić nastolatków, zanim wypowie się w tej sprawie sąd, do którego redaktor tak często się odwołuje? Czy nie boi się, że może się okazać, że oskarżenia są fałszywe? Jak wtedy wycofałby swoje przedwczesne sądy? Wpisem na Facebooku? Można mi zarzucić gdybanie. Ale zanim ktoś to zrobi, niech rozważy czy ryzyko popełnienia błędu w sprawie tej wagi, nie jest godne „przegdybania” tak dogłębnego, że co do decyzji o ostatecznym działaniu nie pozostaje już żadna wątpliwość. Chodzi przecież o dobro Kościoła i zbawienie dusz. Także w Polsce mieliśmy do czynienia z fałszywymi oskarżeniami o napaści seksualne dokonywane przez księży. Czy media, które informowały o rzekomym przestępstwie, przeprosiły fałszywie oskarżonych po ich uniewinnieniu? Proszę zgadnąć.

Nagłaśniane przypadki molestowania, to przede wszystkim czyny homoseksualne. Jednak, trzeba wiedzieć z kim można zadzierać, a z kim lepiej nie. Tomasz Terlikowski w programie „Gość Radia Zet” twierdzi, że między homoseksualizmem, a pedofilią nie zachodzi korelacja. Czy patrząc na przypadki nagłaśniane przez Sekielskich lub samego Terlikowskiego, da się to twierdzenie utrzymać? Można więc szeroko, nieodpowiedzialnie i niefrasobliwie wypowiadać się o nieudowodnionych czynach księży (lub mężczyzn uchodzących za nich), ale nie dotyka się charakteru relacji, do których miało dochodzić i ich właściwego podłoża: moralnego nieuporządkowania, skutkującego dewiacjami seksualnymi. Terlikowski chyba nie chce, ale przecież wobec jaskrawości problemu homoseksualnej pedofilii, czasem przynajmniej, musi wspomnieć o przeważającej liczbie zachowań właśnie tego rodzaju i robi to. Sekielscy, pozwalając Terlikowskiemu na wypowiedź o homoseksualizmie w kontekście pedofilii, musieli wygłosić solenną samokrytykę, którą można zobaczyć w ich programie (Sekielski Sunday Night Live). Terlikowski zwykle nie pozwala sobie na takie wypowiedzi o homoseksualizmie, które nie byłyby okraszone natychmiastowym zaprzeczeniem tezy o ścisłej zależności czynów pedofilskich od ich homoseksualnej natury. Cóż, widać środowiska LGBT nie są na tyle spolegliwe, co katolicy: Kościół można oskarżyć o wszystko, homoseksualistów o nic.

Oburzenie redaktora Terlikowskiego na czyny, których dopuszczają się niektórzy księża czy biskupi, a inni są o nie oskarżeni, jest w zupełności zrozumiałe. Tak samo jak troska o dobro ofiar i sprawiedliwą karę dla tych, którzy dopuścili się zbrodni. Nie dziwi również walka o wyjaśnienie, jak to możliwe, że sprawcy przestępstw bywają kryci przez niektórych hierarchów. To, co dziwi i niepokoi w działalności redaktora Terlikowskiego, to sposób w jaki to robi. Deklarując chęć obrony Kościoła, w rzeczywistości działa na jego niekorzyść. Podkreślając chęć obrony ofiar, jeszcze powiększa ich liczbę. Nie dotykając kwestii kończenia seminariów przez homoseksualistów, nie ułatwia rozwiązania problemu lawendowej mafii.

Ważne jest rozróżnienie, które tak rzadko wybrzmiewa, a które jest kluczowe, między Kościołem, Oblubienicą Chrystusa, a jego członkami. Między tym, co święte i nie może być skażone, a tym, co z natury ułomne. Czytelnicy redaktora Terlikowskiego i on sam, powinni pamiętać, że Kościół jest święty. Zawsze był i będzie, niezależnie od czynów, których niektórzy jego niegodni słudzy dopuszczają się w jego imieniu lub tych, przypisywanych mu przez wrogów. Kościół nigdy nie błądzi i nie jest zanieczyszczony, a w związku z tym nie potrzebuje oczyszczenia. Oczyszczenia potrzebują niektórzy ludzie. Kościół będzie istniał aż do końca swojej misji, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16,18). Jedynie w nim można odnaleźć zbawienie. Kościół nie tylko stworzył jedyny świat, w jakim człowiek chciałby żyć, ale także, jako jedyny może, jeśli tylko zechcemy, doprowadzić nas do innego świata, z którego ani nie będziemy chcieć odejść, ani nie będziemy zmuszeni się z nim pożegnać, oglądając w nim Boga twarzą w twarz przez wieczność.

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-niedzwiedzia-przysluga-o-tym-jak-red-terlikowski-kosciol-oczyszczal/feed/ 3 26258
Kilijanek: Wymazali nas https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wymazali-nas/ https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wymazali-nas/#comments Sat, 08 Aug 2020 23:08:03 +0000 https://myslkonserwatywna.pl/?p=26060 Dopiero sierpień, a rudy minister już wziął się za rozkręcanie drugiej fali „korona-paniki i pandemio-psychozy”. Dzień po dniu, rekord po rekordzie liczby zakażeń, rzekomo śmiercionośnym wirusem i już wracamy do obostrzeń. Maseczki, kwarantanny, kontrole, mandaty… chleb powszedni pierwszej fali wraca na nowo podczas kolejnej odsłony afery wszechczasów. Poprawka egzaminu z wolności właśnie się rozpoczyna.

A już było tak dobrze. Premier Morawiecki krzyczał do tłumów: „Już teraz nie trzeba się jego [wirusa] bać. Trzeba pójść na wybory. Tłumnie. (…) Wszyscy. Zwłaszcza seniorzy!” No, skoro premier, niczym prawie-ewangelista, ogłosił tak dobrą nowinę, to jak można było wątpić? Minister Szumowski też jakoś zniknął z ekranów. Pojechał na zasłużony urlop, a zamiast jego zwisających pod oczami worków, można było obserwować jego zwisający brzuszek. Aż tu nagle wróciły i worki pod zrudziałymi brwiami i prawie-ewangelista, jak się okazało, głosił prawie-dobrą nowinę, a jak wiemy skądinąd, prawie może oznaczać wielką różnicę. Słowem, skończyły się wybory, niech żyją obostrzenia. Zupełnie jak w Serbii, ale tam ludzie wyszli na ulice, w Polsce zaś, założyli maseczki.

Posłuszeństwo Polaków w czasie tej fałszywej pandemii jest zdumiewające. Wszyscy nagle robią to, czego chce rząd. Nie liczy się już nawet odmienność poglądów politycznych. Co prawda słyszy się od wyborców lewicy czy PO, że rząd źle zarządza kryzysem, jest niekompetentny i takie tam frazesy bez treści, wyczytane w nagłówkach niektórych gazet. Nikt jednak nie kwestionuje zagrożenia, nie pyta o zasadność działań, nie narzeka na dyktatorskie już nie zapędy, ale konkretne i konsekwentne działania. Jeśli rząd mówi o ośmiuset zakażeniach, to wszyscy jednym tchem powtarzają tę informację. Nikt nie pyta ile wśród nich jest wyników fałszywie dodatnich. Po co pytać? Lepiej się bać. Jest fajnie – zupełnie jak w jakimś dobrym horrorze na Netflixie i to z nami w roli głównej! To lubię! Gdyby jednak przypomnieć sobie słowa ministra zdrowia z kwietnia, z wywiadu dla RMF FM, gdzie mówił, że jeśli byśmy przetestowali całą Polskę, to „zgubilibyśmy prawdziwie dodatnie wyniki w ogromnej rzeszy fałszywych dodatnich”, to może inaczej wyglądałoby nasze podejście do liczb, podawanych w mediach głównego ścieku? Cóż, redaktor Mazurek, prowadzący ten wywiad, nie był zainteresowany dopytaniem o skuteczność testów, a w związku z tym zasadność działań podejmowanych na podstawie ich wyników. To takie oczywiste: wielka ilość testów fałszywie pozytywnych. Po co drążyć temat? Jak minister chlapnął, to przynajmniej czujny redaktor szybko zmienił temat, a ludzie, próbujący ratować się przed bezobjawową chorobą, i tak nie zwrócą uwagi.

Polacy nie reagują na zabieranie im wolności. Czy aż tak przyzwyczaili się do niewoli? Aż tak boja się śmierci? Czy są aż tak głupi, że nie widza, co się dzieje? Dziś wielu Polaków bierze brak aborcji na życzenie czy małżeństw homoseksualistów za przejawy braku wolności, ale maseczka i szpieg na smartfonie już są okej! Trzeba mieć standardy, nieprawdaż? Niezwykłe, jak naród daje sobie wchodzić w życie rodzinne, wesela i pogrzeby i nie pyta nawet czy to zasadne? Pozwala się dezynfekować bez zakażenia i impregnować na prawdę, nie pytając do czego to ma prowadzić. Nie zastanawia się, czy to w ogóle coś zmienia, poza zakresem władzy rządu i granicą akceptowalnych zachowań organów państwa wobec obywateli? A może Polakom tak spodobały się maseczki i niewola, jak demokracja konfederatom? Może za nadto zasiedzieli się przy tym Piotrusiu, że nie tęskno im już do brydża?

Jak napisał Redaktor Naczelny naszego portalu, Covid-19 to test na wolność. Pierwszy oblaliśmy. Co zrobimy z poprawką? Wyniki pierwszych zadań nie wyglądają obiecująco. Donosicielstwo kwitnie. Komuna byłaby zachwycona, widząc, że ORMO tworzy się samo po wypuszczeniu w dziennikach telewizyjnych alarmujących informacji, które potwierdzenie znajdują jedynie w tych samych wydaniach tych samych dzienników.  Z pewnością dla wielu wykonany skrycie telefonik do Sanepidu czy na policję to powrót do młodości. Dreszczyk emocji dostarcza wrażeń, a pompatyczna nazwa: „spełnienie obywatelskiego obowiązku” – splendoru bohatera. Ileż trzeba zabiegów, żeby upadek obyczajów ubrać w piórka godności. Jak nisko trzeba upaść, aby poczucie godności drugiego, brać za zagrożenie?

Czwarta władza ma się świetnie. Im mniej sprzedaje się książek i czasopism, tym lepiej ma się gapienie w telewizor i tym gorzej ciekawość, co jest poza nim. Nie ważne stało się to, co ludzie widzą wokoło. Ważne, co im mówią media. Patrząc na otaczający nas świat, nie da się dostrzec pandemii. Ludzie spotykają się, bawią się, podróżują, pracują i nie umierają masowo na wirusa, który miał być tak groźny, że warto było zamrozić gospodarkę, zadłużyć kraj jeszcze bardziej i pozbawić obywateli ich praw. Mimo to nie jest łatwo znaleźć człowieka, który zaprzeczy problemowi kreowanemu przez media. Przekaz medialny nie jest już materiałem podanym pod rozwagę, lecz nie budzącym wątpliwości objawieniem. Tak powiedzieli w telewizji, wiec coś musi w tym być. Cóż, z tym nawet bym się zgodził. Coś jest. Różnica polega na zrozumieniu zawartości tego „czegoś”. Korona-panika, o dziwo, powoduje także pozytywne przesunięcia w statystykach. Wszyscy chyba wiemy, że mamy mniej zgonów niż w zeszłym roku. Jak na rok z pandemią śmiercionośnego wirusa – niezwykłe, nieprawdaż? Nie ma także zajęć w państwowych szkołach, na czym wiele dzieci może realnie zyskać. Nie ma to jak porządna przerwa w indoktrynacji i zaśmiecaniu dziecięcych umysłów. 

Da się zauważyć, że rudy minister od bezobjawowej choroby lubi cząstkę „wy”. Mówi, na przykład, o „wyszczepieniu” Polaków lub o „wymazywaniu” koronawirusa. Ja dodałbym jeszcze kilka innych słów zaczynających się od „wy”, które kojarzą mi się z obecną sytuacją. Na przykład „wyśmiać”, łączy mi się z tym, co premier i minister robią rozmawiając o Polakach, gdy kamery nie patrzą. „Wymagać”, kojarzy mi się z podwójnymi standardami nakazów rządowych, o które też prawie nikt nie pyta. Na przykład maseczki, które muszą nosić zwyczajni obywatele, nie są obowiązkowe dla ministra. „Wyniszczać”, kojarzy mi się z procesem, któremu poddawana jest polska gospodarka i społeczeństwo. „Wyszczepiać” oznacza chyba, w rozumieniu ministra, podanie szczepionki, stworzonej w ekspresowym tempie, o niewiadomym składzie i działaniu oraz nieznanych skutkach ubocznych, ale poza tym i tak jeżącym włos na głowie znaczeniu; dodałbym jeszcze, że tak samo można powiedzieć o działaniach podjętych dla zabezpieczenia od wścieklizny psów na jakimś obszarze. „Wytresować” doskonale odpowiada sposobowi postępowania z obywatelami naszego kraju w celu przekonania ich do postępowania zgodnego z linią rządu. A że linia naszego rządu jest słuszna, to lepiej mu się nie sprzeciwiać, bo może i nie oberwie się od razu batem tresera, ale mandatem już na pewno. Natomiast „wyzucie”, chociażby z godności, pasuje mi idealnie do stanu, w jakim znajdują się obecnie Polacy.

Na koniec można dodać jeszcze najwięcej chyba znaczący wyraz z ulubioną cząstką ministra zdrowia – „wymazać”. Częściowo  tylko dotyczy to koronawirusa, nie wiadomo zresztą na ile wiarygodnie, ale za to wszystkich, i to z imponującą skutecznością, wymazano z rejestru ludzi wolnych. Każdemu z nas wymazano godność. Wielu z nas wymazało sobie także zdrowy rozsądek, zanim jeszcze ktokolwiek spróbował to zrobić za nich. Jest jeszcze jedno „wy”, jakie przychodzi mi do głowy, ale nie ma już żadnego związku z ministrem Szumowskim. Jest to „wymodlić”. Wymodlić cud, bo tylko on może sprawić, że Polacy nie zostaną wymazani na dobre i to wcale nie ze względu na obecność koronawirusa. 

 

Karol Kilijanek

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-wymazali-nas/feed/ 3 26060