Cezary Snochowski – Myśl Konserwatywna https://myslkonserwatywna.pl Tradycja ma przyszłość Mon, 06 Mar 2023 09:24:04 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.4.3 https://myslkonserwatywna.pl/wp-content/uploads/2020/04/cropped-cross-1-150x150.png Cezary Snochowski – Myśl Konserwatywna https://myslkonserwatywna.pl 32 32 69120707 Snochowski: Nieszpory sycylijskie https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-nieszpory-sycylijskie/ https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-nieszpory-sycylijskie/#respond Thu, 30 Mar 2023 15:00:27 +0000 http://46.101.235.190/?p=23011 W niniejszym artykule odniosę się do hipotezy, zakładającej, iż tak zwane Nieszpory Sycylijskie w Palermo (30 marca 1282r.) były powszechnym i spontanicznym powstaniem przeciwko panującym ówcześnie francuskim Andegawenom. Ma to o tyle znaczenie, iż konflikt pomiędzy Hohenstaufami i Aragończykami po jednej stronie, a Andegawenami po drugiej, miał głęboki wpływ na układ sił politycznych w Europie, oraz paradoksalnie niemalże doprowadził do zjednoczenia chrześcijaństwa, które od 1054r. pozostawało w rozbiciu na dwa niezależne kościoły.

Wydarzeniom politycznym dużej wagi często towarzyszyły zawiłe działania dyplomatyczne, międzydynastyczne małżeństwa oraz tajne misje. Nie inaczej było w przypadku Nieszporów Sycylijskich, które zostały sprytnie zainspirowane przez Aragończyków i Bizantyńczyków, jako odpowiedz na zagrożenie ze strony francuskich Andegawenów. Chęć objęcia tronu historycznego Królestwa Sycylii przez Aragonię, oraz wyzwolenia mieszkańców Sycylii spod jarzma danin podatkowych na rzecz francuskiego suwerena, stanowiły motyw drugoplanowy. To groźba ambitnej wizji odbicia Konstantynopola z rąk bizantyńskich Paleologów i ustanowienie przez Andegawenów panowania w basenie Morza Śródziemnego uaktywniły aragońskich i bizantyńskich strategów do sprowokowania na Sycylii powstania.

 

Beczka prochu   

Pokonanie przez Karola Andegaweńskiego następców Fryderyka IIManfreda oraz Konrada – umożliwiło mu 1266r. zdobycie korony Sycylii. Z kolei dzięki zręcznej grze dyplomatycznej, poprzez ożenek z Marią z Antiochii – ostatnim żyjącym spadkobiercą Królestwa Jerozolimskiego – pozbawił  on Hohenstaufów praw do dzierżonej przez nich wcześniej władzy w Jerozolimie. Mając wsparcie papieża z Rzymu, oraz włoskich gwelfów, nowy władca Sycylii marzył o zajęciu słabnącego Bizancjum, oraz tytule cesarskim, który od śmierci Fryderyka II nie był nikomu nadany. Sam Karol był władcą dumnym, bardzo ambitnym o silnych cechach przywódczych. Jego postać budziła strach w całej śródziemnomorskiej Europie. Posiadał bardzo dobre wykształcenie i zimny charakter, a na jego twarzy rzadko kiedy gościł uśmiech (Amari, 1850).

Dla Karola Sycylia miała stanowić logistyczne zaplecze w konflikcie z Konstantynopolem. Strategicznie ulokowana wyspa była znakomitą bazą dla 100 galer, 200 morskich jednostek transportowych, oraz kawalerii w liczbie 10.000 ludzi (Dummet, 2015). Niestety Karol nie tylko nie docenił Sycylijczyków i Aragończyków, ale i śmiertelnie obraził tych pierwszych, przybywając do Palermo tylko jeden raz, a za siedzibę obierając Neapol. Wyspa rządzona była poprzez urzędującego w Messynie wice-króla – Herberta Orleańskiego – oraz sieć ponad 40 zamków rozsianych po całej wyspie.

Przygotowania do ekspedycji przeciwko cesarzowi Bizancjum – Michałowi VIII z dynastii Paleologów – zbiegły się z kryzysem w Konstantynopolu; na granicy z Turcją, oraz w Albanii wybuchły walki, a cesarz został ekskomunikowany przez papieża w Rzymie. W akcie desperacji Konstantynopol chciał nawet zawrzeć pokój, przywracając na łono chrześcijaństwa jeden, wspólny, zjednoczony kościół chrześcijański. Niestety bizantyńscy możnowładcy i społeczeństwo stanowczo odrzucili ugodę. Cesarz Michał został zmuszony do szukania innego rozwiązania. Niezadowolenie sycylijskich baronów jak i całego społeczeństwa, okazało się dla bizantyńskiego cesarza, włoskich gibelinów oraz Aragończyków z dworu królewskiego w Barcelonie, znakomitym katalizatorem, który przyczynił się do powstania koalicji przeciwko Andegawenom. Beczka prochu była już na miejscu. Teraz wystarczyło podpalić lont.

 

Konspiracja

Żoną Piotra Aragońskiego była Konstancja – córka Manfreda. Dzięki temu, mogli oni wspólnie kontynuować regionalną politykę Hohenstaufów, co dało Piotrowi podstawy do roszczeń terytorialnych co do Sycylii. Dla aragońskiego dworu Sycylia miała także znaczenie gospodarcze; barceloński port był głównym katalońskim ośrodkiem wymiany surowców rolnych, oraz materiałów tekstylnych.

Napięcie polityczne wywołane ambicjami Karola sprawiło, że Barcelona zaczęła przyciągać gibelinów, którzy wcześniej służyli i popierali Fryderyka II i jego syna Manfreda. Na dwór przybył legendarny doktor i profesor medycyny z Salerno – Jan z Procidy. Fryderyk II darzył go niebywałym zaufaniem. Został on jego osobistym lekarzem, doradcą, specjalnym wysłannikiem dyplomatycznym, oraz prywatnym nauczycielem młodego Manfreda. Przypuszcza się, że po zajęciu przez Karola południowych Włoch, francuscy wojskowi, którzy przybyli aby skonfiskować podarowany przez Fryderyka II majątek ziemski Jana, zgwałcili jego córkę, oraz zabili synów. Na dworze Piotra Aragońskiego Jan odpowiadał za sprawy zagraniczne. Anty-andegaweńska konspiracja zaczęła nabierać tempa.

Postać i działalność Jana z Procidy owiana jest wieloma legendami. Nie jest łatwo przedrzeć się przez gąszcz ustnych sycylijskich historii na jego temat i dotrzeć do rzetelnych informacji. Wiadomo jednak, że podróżował z misją dyplomatyczną między dworami Hiszpanii, gibelińskimi miastami Italii, Rzymem a Konstantynopolem, spiskując i budując sojusze przeciwko Karolowi. W 1279r. był w Konstantynopolu gdzie starał się przekonać cesarza Michała do koalicji. Jednak ten, obawiając się reakcji Stolicy Apostolskiej, uzależnił swoje stanowisko od decyzji papieża Mikołaja III. Rzym z podejrzeniem odnosił się do ambicji Karola. Widząc w nich zagrożenie dla własnych wpływów oraz niezależności, dał Konstantynopolowi i Aragończykom zielone światło. Z początkiem 1281r. przygotowania do konfliktu ruszyły pełną parą; Konstantynopol dostarczył niezbędnych finansów, przekazując Piotrowi w Barcelonie 30 000 uncji złota; Aragończycy odpowiadali za armię; Genua za okręty; a Sycylia za wsparcie w postaci ludowej rebelii przeciwko Karolowi (Dummett, 2015).

Niestety bardzo mało wiemy o przebiegu misji Jana z Procidy na  Sycylii. Według XIII-wiecznego florentyńskiego kronikarza i polityka – Brunetto Latini – Jan spotkał się z lokalnymi baronami – prawdopodobnie z Walterem z Caltagirone, Alaimo z Lentini oraz Palmieri Abbate – w celu ustalenia logistyki oraz warunków politycznych rebelii (Runciman, 1958). Aragoński wysłannik przekonywał, że król Piotr „przygotował wielką flotę z najlepszymi żeglarzami” dowodzoną przez Rogera Lauria, który jest „najlepszym admirałem na całym świecie, lojalnym królowi Aragonii, i prawdziwym wojownikiem, który szczerze nienawidzi Francuzów”, dlatego „nie będzie lepszego okazji” do obalenia rządów Andegawenów na Sycylii (cyt. za Dummett, 2015).

 

Moranu li Francisi! – śmierć Francuzom!

Baronowie i mieszkańcy Sycylii długo nie czekali. 30 marca 1282r. kościelne dzwony, wzywając do ludowego powstania rozbrzmiały w całym Palermo. Domy wielu Francuzów zostały wcześnie oznaczone. Wymordowano kilka tysięcy wojskowych, urzędników, mnichów, kobiet, a nawet dzieci, dzięki czemu powstańcy błyskawicznie przejęli dominację w mieście. Najwyższy andegaweński urzędnik Sycylii – Jan z Saint-Remy – schronił się przed rebelią na zamku Palazzo dei Normanni, skąd następnie zbiegł do znajdującej się 35 kilometrów od Palermo Vicarii. Następnego dnia, w czasie oblężenia fortecy zginął on od strzały sycylijskiego łucznika.

Stolica znalazła się w sycylijskich rękach. Tymczasową władze w Palermo przejęła rada baronów z Rogerem Mastrangelo na czele. Andegaweńska flagi zostały zerwane i zastąpione imperialnym orłem Fryderyka II. Po wyspie rozesłano gońców z informacją o powstaniu, do którego zaczęły przyłączać się kolejne miasta: jako pierwsze Corleone i Calatafimi. W połowie kwietnia prawie cała wyspa była już pod kontrolą. Messyna – bastion Andegawenów gdzie stacjonowała flota Karola – formalnie przyłączyła się do powstania 30 kwietnia (najprawdopodobniej po otrzymaniu z Konstantynopola znacznej sumy pieniężnej). Część okrętów przygotowywana do podboju Cesarstwa Bizantyńskiego została zniszczona.

Karol został zmuszony do zmiany pierwotnego planu przeciwko Konstantynopolowi. Musiał teraz uporządkować sprawy na Sycylii, na co on i jego następcy potrzebowali kolejnych 20 lat. Wojna zakończyła się w 1302r. Ostatecznie, zgodnie z traktatem w Caltabellotta, Andegawenowie utracili Sycylię na rzecz syna Piotra Andegaweńskiego i Konstancji – Fryderyka III. Pokój został ratyfikowany przez papieża i przypieczętowany związkiem małżeńskim Fryderyka III z córką Karola Andegaweńskiego – Eleonorą.

Ponad 15 lat rządów Karola wzbudziło wśród sycylijskiego społeczeństwa silne pragnienie uwolnienia się nie tylko od podatkowej tyranii, ale także upokorzenia jakiego doświadczali ze strony Francuzów. Potomkowie Normanów – walecznego Roberta Guiscarda, oraz charyzmatycznego Rogera II – czuli się zmuszani i wykorzystywani do ciężkiej pracy na rzecz okupantów, a przeciwko swoim wschodnim przyjaciołom. Omnipotencja i ignorancja Andegawenów sprawiła, że nie docenili zarówno Aragończyków, jak i słabego już Cesarstwa Bizantyńskiego. Obie siły, z nożem na gardle, zdołały w skuteczny sposób skatalizować niezadowolenie na Sycylii, podważając imperialne ambicje Karola, co w rezultacie uratowało Konstantynopol od andegaweńskiej inwazji.

 

 

Cezary Snochowski

 

 

 

Amari, M. 1850, History of the War of the Sicilian Vespers, R.Bentley.

Dummett, J. 2015, Palermo. City of Kings. The Heart of Sicily, I.B.Tauris & Co. Ltd.

Runciman, S. 1958, The Sicilian Vespers: A History of the Mediterranean World in the Later Thirteenth Century, Cambridge University Press.

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-nieszpory-sycylijskie/feed/ 0 23011
Snochowski: Giuseppe Verdi – geniusz, który władał ludźmi? https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-giuseppe-verdi-geniusz-ktory-wladal-ludzmi/ https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-giuseppe-verdi-geniusz-ktory-wladal-ludzmi/#respond Fri, 28 Sep 2018 05:08:03 +0000 http://46.101.235.190/?p=23552 Giuseppe Verdi był jednym z najwybitniejszych kompozytorów operowych wszech czasów. Urodził się w 1813r. w pobliżu Busseto, w Księstwie Parmy i Piacenzy, które znajdowało się w północnej części współczesnych Włoch. Narodziny Verdiego zbiegły się z burzliwym okresem w historii Europy – epoką napoleońską, restauracją tradycyjnych monarchii i początkiem nacjonalizmu. Półwysep Apeniński rozpoczął proces budowania własnej tożsamości narodowej, skutkującej w 1859r. procesem scalenia wszystkich bytów Italii – tak zwane Risorgimento. Królestwo Piemontu i Sardynii nadawało wszystkim włoskim państewkom i królestwom rytm życia politycznego. To pod przewodnictwem jego władcy – Wiktora Emanuela II – Sabaudczycy zdołali narzucić Italii własną narrację, czyniąc to poprzez zręczną dyplomację oraz brutalną interwencję zbrojną. W procesie państwotwórczym rozpaczliwe poszukiwano narodowych bohaterów, symboli i mitów. Kompozytor operowy Giuseppe Verdi okazał się być właściwą osobą, we właściwym miejscu, o właściwej porze. Jego muzyka stała się pomnikiem romantycznego zjednoczenia Włoch, a on sam, jeszcze za życia, bohaterem narodowym. Ale czy Verdi tak naprawdę sam tego chciał? Czy interesował się polityką na tyle mocno, aby tworzona przez niego sztuka muzyczna miała być środkiem osiągnięcia celu politycznego? Czy może to tylko zbieg okoliczności sprawił, iż parmeński geniusz, swoją muzyką oliwił ciężką maszynę rewolucji?

Verdi rzeczywiście popierał zjednoczenie Włoch, Sabaudczyków oraz rewolucję 1848, jednak ikoną romantycznego, włoskiego patriotyzmu został on trochę przez przypadek. Pierwszą operą, która przyniosła mu szeroką i powszechną rozpoznawalność było wystawione w Mediolanie w 1842r. Nabucco. Akcja opery rozgrywa się w Jerozolimie i Babilonie w VI w przed Chrystusem, kiedy naród żydowski staje się ofiarą niewoli babilońskiej. W trzecim akcie, w chórze Va pensiero, żydowscy niewolnicy śpiewają nostalgiczną, ale płomienną pieśń, odwołującą się do „wspaniałej utraconej ojczyzny”. Nabucco już od pierwszego dnia okazało się wielkim sukcesem. Rozemocjonowana publiczność mediolańskiej opery La Scala doszukała się w libretto (tekście do opery) odniesień do ówczesnej sytuacji politycznej Włoch, które w znacznej części podlegało wówczas władzy austriackich Habsburgów.

Niemniej libretto do Nabucco zostało Verdiemu w pewnym sensie narzucone. Nie miał on wpływu na jego treść, a w pierwszych chwilach nawet dość niechętnie na nie zareagował. Słowa do opery napisane zostały przez kompozytora i librecistę, który przez całe swoje życie czynnie angażował się w anty-austryjacką działalność polityczną i społeczną – Temistocle'a Solera. Nie był to typ roztargnionego i bujającego w obłokach artysty, ale mocno stąpającego po ziemi kierownika. Po 1860r. kiedy Piemontczycy zaczęli  umacniać władze, pełnił on funkcję komisarza policji w Basilicata'cie na południu Półwyspu Apenińskiego. W regionie tym, opór wobec piemoncko-sabaudzkiej napaści był najsilniejszy. Solera musiał więc tropić "bandy leśne" – lojalne idei Duosiciliano – i chociaż w szeregach brigantaggio nie brakowało także pospolitych bandytów i kanalii, którym kara słusznie się należała, to celem brutalnych represji byli głównie oponenci Risorgimento. Południe Włoch, czyli Sycylia, Kalabria, Apulia i kilka innych mniejszych regionów, posiada zupełnie inną historię i tradycję polityczną niż północ. W średniowieczu była to arena ścierania się lokalnych Longobardów z Cesarstwem Bizantyńskim i muzułmanami. Podbicie Kalabrii, Apulii i Sycylii przez Normanów przyniosło temu regionowi względną stabilizację i nową erę. Przez kolejnych niespełna 900 lat Królestwo Sycylii oraz Neapolu, funkcjonowało w warunkach względnego rozwoju i pokoju, z krótką przerwą w XVIII wieku (wojną o hiszpańską sukcesję), oraz w XIX wieku (wojną napoleońską). Risorgimento było kulturową, polityczną i wojskową agresją wobec wielowiekowej tradycji, kulturze i polityce południa. Po zjednoczeniu Włoch, wyrazem sprzeciwu Mezzogiorno (termin określający obszar obejmujący Sycylię, Kalabrię, Apulię, Kampanię i Basilicatę) było powstanie zbrojnej partyzantki, brutalnie represjonowanej przez północ. Sukces Solera w dławieniu niechęci wobec idei zjednoczenia były na tyle znaczący, że w późniejszym czasie został on wyznaczony do tej samej roli w Palermo, Florencji i Bolonii.

Niespełna dwa lata przed premierą Nabucco, w 1840r. zmarła najbliższa rodzina Verdiego – jego żona oraz dwoje ich dzieci. Kompozytor był zdruzgotany. Przez długi czas wzbraniał się przed dalszą działalnością artystyczną. Jednak sukces z 1839r. jakim cieszyła się pierwsza opera Verdiego (Oberto), nie pozwolił mediolańskiemu impresario z La Scalii –  Bartolomeo Merelli – na złożenie broni. Verdi miał już zakontraktowane trzy kolejne opery. Merelli wielokrotnie i stanowczo naciskał na kompozytora, aby ten powrócił do muzyki i wywiązał się z kontraktu. Ostatecznie Verdi uległ i przystąpił do dalszych prac.

Wiele lat później Verdi w swojej autobiografii podyktowanej Giulio Ricordi, pisał, że kiedy w złości rzucił na stół libretto do Nabucco, strony tekstu otworzyły się na Va pensiero. Miał wtedy podejść do stołu i przeczytać słowa śpiewane przez żydowskich niewolników. Pod ich wpływem – jak twierdził – miał przekonać się do dalszej pracy nad operą na podstawie tekstu, który otrzymał od Solera. Jeden ze współczesnych historyków muzyki – Roger Parker – uważa jednak, że Verdi miał tendencje do koloryzowania swojej przeszłości. Artysta twierdził na przykład, że pochodził z niepiśmiennej, biednej rodziny wiejskiej, kiedy w rzeczywistości jego rodzice należeli do drobnego ziemiaństwa, trudniącego się się kupiectwem. Jego ojciec – Carlo Verdi – bardzo dbał o rozwój swojego syna, zapewniając mu rzetelną edukację. Verdi ukrywał ten fakt przed opinią publiczną, pozując na człowieka z ludu – prostego patrioty, ale obdarowanego niebywałym talentem.

Głębsze badania Parkera odkrywają nawet ciekawszą historię. Rewolucyjny zryw 1848r. który przetoczył się przez całą Europę nie ominął także Włoch i w marcu tego roku, Mediolan stał się niezależny od Austrii. Kilku miesiącom liberalnego ferworu towarzyszyły liczne narodowo-rewolucyjne uroczystości. La Scala z głośnym przytupem wystawiła szereg patriotycznych spektakli. Jednak jak uważa Parker, na próżno w repertuarze mediolańskiej opery szukać Nabucco, czy jakiejkolwiek innego dzieła Verdiego. Casa Ricordi – wydawca Verdiego – przygotował na tę okazję długą listę spektakli o narodowym charakterze, w tym dzieła Rossiniego, ale z pominięciem Verdiego. Jakby nagle cały świat kultury i sztuki zapomniał, że jeszcze 6 lat wcześniej, w romantycznym transie miał śpiewać Va pensiero.

W sierpniu 1848r. wojska austriackie ponownie odzyskały kontrolę nad północnymi Włochami, a pod koniec roku, po skrupulatnych pracach cenzorskich La Scala wróciła do swojej działalności. W atmosferze drobiazgowej kontroli i represji, na deskach mediolańskiej opery ponownie zagościła muzyka, w tym… Nabucco Verdiego. Czyżby austriacka cenzura, jak I La Scala oraz Casa Ricordi nie dopatrzyli się insurekcyjnego i patriotycznego charakteru Nabucco? Czy Austriacy zezwoliliby na swobodny dostęp do treści, która jeszcze kilka lat temu miały budować rewolucyjną, anty-austriacką atmosferę? A może Verdi stał się ikoną romantycznej walki o zjednoczenie Włoch dopiero po dokonaniu się tegoż procesu, a Nabucco i Va pensiero nabrały sakralnego charakteru, gdyż takie było zapotrzebowanie?

Można więc przypuszczać, iż romantyczna historia otwarcia się libretto do Nabbuco na fragmencie ze słowami żydowskich niewolników została przez Verdiego zmyślona.  On sam, chociaż należał do orędowników Risorgimento (jakżeby mógł nim nie być, skoro północ Italii, a sam Verdi pochodził z Księstwa Parmy i Piacenzy, znajdowała się pod panowaniem Habsburgów, którzy jak podkreślił prof. Jacek Bartyzel, od 1806r. utracili legitymizację do tytułu książąt Mediolanu), mało interesował się bieżącą polityką, nawet wtedy, gdy został członkiem parlamentu Zjednoczonego Królestwa Włoch oraz Senatu (zresztą dość niechętnie i pod warunkiem, że w najbliższej przyszłości będzie mógł zrezygnować z pełnionych funkcji). Być może perspektywa kilkudziesięciu lat jakie upłynęły od skomponowania muzyki do Nabucco, a upublicznieniem historii podjęcia tej decyzji, pomogła Verdiemu w minięciu się z prawdą. Być może wirtuoz chętnie „zagęszczał” i mitologizował swoją przeszłość, aby nadać jej więcej dramaturgii, czy wręcz sakralnego charakteru, co w epoce romantycznych zrywów narodowo-niepodległościowych wcale nie należało do rzadkości.

Verdi miał na tyle szczęścia, że stał się niezwykle popularny jeszcze za swojego życia, kiedy Zjednoczone Włochy rozpaczliwie poszukiwały heroicznych symboli patriotyzmu. Pokusa wypełnienia narodowej próżni, musiała więc być bardzo duża, tym bardziej, iż Verdi miał ku temu wszelkie argumenty. Trudno się tu oprzeć pewnemu wrażeniu podobieństwa do polskiego reportażysty Ryszarda Kapuścińskiego. Oboje dysponowali niezwykłym talentem, oboje tworzyli piękne dzieła, i oboje stali się ofiarą własnego sukcesu, ulegając pokusie konfabulacji na swój własny temat, przy silmym udziale środowiska, z którego oboje się wywodzili, i które ich popierało.

Dzieła Verdiego stały się narodowym symbolem i niepodległościową strawą. Nabucco, ale także I Lombardi alla prima crociata czy Les vêpres siciliennes wpisały się w kanon patriotycznych manifestów, rozpalających rewolucyjne sentymenty i umacniających Risorgimento. Można więc przyznać rację amerykańskiemu pisarzowi – Malcolmowi Cowley’owi – że „człowiek może władać talentem, lecz geniusz włada człowiekiem”. Ale czy to nie ogon machał tu psem?

 

Cezary Snochowski

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-giuseppe-verdi-geniusz-ktory-wladal-ludzmi/feed/ 0 23552
Snochowski: „Armaty ukryte w kwiatach” – o Fryderyku Chopinie i muzeum 'Celda de Frédéric Chopin y George Sand’ w Valldemossie na Majorce https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-armaty-ukryte-w-kwiatach-o-fryderyku-chopinie-i-muzeum-celda-de-frederic-chopin-y-george-sand-w-valldemossaie-na-majorce/ https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-armaty-ukryte-w-kwiatach-o-fryderyku-chopinie-i-muzeum-celda-de-frederic-chopin-y-george-sand-w-valldemossaie-na-majorce/#respond Tue, 04 Sep 2018 22:23:38 +0000 http://46.101.235.190/?p=23523 Podróż na Majorkę miała być dla Chopina przyjemnym zimowym epizodem. Piękne widoki miały koić jego roztargane serce, a świeże powietrze łagodzić objawy choroby. Niestety wyprawa przerodziła się w trwającą trzy miesiące mękę. Pogarszający się stan zdrowia, permanentne problemy z zakwaterowaniem oraz wrogie nastawienie mieszkańców Majorki, dały się mocno odczuć, zarówno Chopinowi, jak i George Sand, na zaproszenie której przybył na Baleary.

Syn Sand – Maurycy – chorował na reumatyzm. Lekarze zalecili, aby spędził on zimę w łagodniejszych i cieplejszych warunkach. To właśnie z myślą o nim Sand zaplanowała podróż na Majorkę. Trwający już kilka miesięcy dyskretny romans z Chopinem zbiegł się z planowanym wyjazdem na Baleary. „Kiedy to snułam te projekty i przygotowywałam się do odjazdu Chopin, którego widywałam codziennie, czule adorując jego geniusz i charakter, powtarzał mi kilkakrotnie, że gdyby był na miejscu Maurycego, to wkrótce by wyzdrowiał” – pisała Sand w „Historii mojego życia”. Francuska pisarka zaproponowała Chopinowi wspólny wyjazd. I tak, 31 października 1838r. „świeży jak róża i różowy jak rzodkiewka”  Fryderyk, spotkał się z George w Perpignan, skąd już razem udali się w dalszą  podróż. 7 listopada, Fryderyk, George, Maurycy i Solange – córka Sand – przybili do portu w Palmie na Majorce.

Początkowe zauroczenie wyspą przerodziło się w przewlekłą niechęć i apatię; „Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie (…) Żyję trochę więcej (…) Jestem blisko tego co najpiękniejsze, lepszy jestem” – pisał w listopadzie 1838r. w liście do swojego przyjaciela Juliana Fontany. Jednak niespełna dwa miesiące później, w kolejnym liście, tak oto opisywał swój pobyt; „między skałami i morzem opuszczony, ogromny klasztor kartuzów, gdzie w jednej celi […] możesz sobie mnie wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma formę trumny wysokiej, sklepienie ogromne, zakurzone, okno małe, przed oknem pomarańcze, palmy, cyprysy; naprzeciw okna moje łóżko na pasach […] Bach, moje bazgroły i nie moje szpargały… cicho… można krzyczeć … jeszcze cicho. Słowem, piszę Ci z dziwnego miejsca".

Pierwszych kilka tygodni listopada 1838r. Chopin, Sand i dwójka jej dzieci spędzili w stolicy Majorki – Palmie. Już od samego początku los rzucał im ciężkie kłody pod nogi. Nigdzie nie mogli wynająć dogodnego lokum, w którym mogliby się na dłużej zatrzymać. Dwa, małe i zimne pokoje przy Calle de la Marina, na dodatek w oknach których nie było szyb, to jedyna kwatera jaką z trudem udało im się wynająć. „Mieszkanie składało się z czterech kompletnie nagich ścian, bez drzwi i okien. Większość mieszczańskich domów nie posiada szyb w oknach; i kiedy ktoś zechce sprawić sobie taki luksus, bardzo wskazany zimą, musi zamówić ramy. Każdy lokator podczas przeprowadzki (a prawie nikt się nie przeprowadza) zabiera ze sobą okna, zamki, a nawet zawiasy – pisała Sand w swojej książce pod tytułem „Zima na Majorce”.  

Po kilku dniach polsko-francuska para przeniosła się do oddalonego o kilka kilometrów na północ od Palmy miasteczka Establiments. „Dom Wiatru”, jak nazywała się willa, położony był w urokliwej, wiejskiej scenerii z malowniczym widokiem na pobliskie góry. “Opuszczam miasto i przenoszę się na wieś do ładnego, umeblowanego domu z ogrodem, pięknie położonego” – pisała Sand w liście do Charlotty Marliani.  Niestety sielankowy błogostan trwał mniej niż miesiąc, kiedy to ulewny deszcz podmył willę a ściany wypełniła obrzydliwa wilgoć. Pomimo śródziemnomorskiego klimatu w jakim się znajdowali, grudniowa pogoda zaczęła coraz bardziej doskwierać. Na domiar złego, stan zdrowia Chopina pogarszał się, a miejscowa ludność, w obawie przed zakaźną chorobą wirtuoza, zaczęła w niewybredny sposób domagać się, aby para czym prędzej opuściła ich wioskę. Senior Gomez, który wynajmował parze kwaterę zażądał rekompensaty finansowej za dezynfekcje domu, w którym przebywali. Jakby cały świat nagle odwrócił się od nich, pozostawiając na pastwę losu. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość faktom i podkreślić, iż w Hiszpanii panicznie bano się wszelkich chorób zakaźnych, a lekarze, pod groźbą kary więzienia, zobowiązani byli do poinformowania lokalnych władz i służb sanitarnych o wszystkich „chorych a także zmarłych na suchoty”. 

W pierwszej połowie grudnia, Chopin i Sand z powrotem udali się do Palmy. Udało im się wtedy zdobyć kwaterę, znajdującą się w opuszczonym klasztorze kartuzów w górskiej wiosce Valldemossa. Była to iście bajkowa kraina. Piękne wzgórza, skały i doliny. Niestety zima 1838-1839 była wyjątkowo surowa. Lodowaty wiatr z upiornym świstem hulał po surowych, długich korytarzach klasztoru. Dwie cele, składające się z trzech pomieszczeń każda, stanowiły jedne schronienie przed mrozem, deszczem i burzami gór Serra de Tramuntana.

Depresja i tęsknota za ojczyzną, której Chopin dawał wyraz w swojej muzyce, potęgowane były złym stanem zdrowia w jakim się znajdował, oraz – podobnie jak w Establiments – niełaskawe stanowisko mieszkańców Valldemossy. Ich wrogość była nie tylko wynikiem obaw spowodowanych chorobą przybysza, ale także nieobyczajowym usposobieniem Sand. Nosiła ona męskie spodnie i kapelusz, oraz paliła cygara, co gorszyło zachowawcze, tradycyjne i wiejskie społeczeństwo Valldemossy. Na ulicach dzieci ciskali w Sand i Chopina kamieniami, a lokalni rolnicy i handlarze oferowali im swoje produkty po mocno wygórowanych cenach. Sand w swojej książce nie przebierała w środkach stylistycznych i w lapidarnych epitetach odpłaciła się tubylcom, wyzywając ich od „małpa” i „barbarzyńców”.

Stan zdrowia Fryderyka zaczął się pogarszać. W liście do Juliana Fontany z 14 grudnia 1838r.  Fryderyk pisał: „(…) spać nie mogę, tylko kaszlę, i od dawna plastrami obłożony, czekam wiosny albo czego innego”.

Dni mijały a zima nie ustawała. W surowych klasztornych murach – zimnych i ponurych – na przemian z dzikim wiatrem hulała chopinowska muzyka. Fortepian który polski kompozytor wiózł ze sobą z Paryża, ugrzązł gdzieś w zbiurokratyzowanych magazynach urzędów celnych. Ugrzązł jak sam Fryderyk, George i dwójka jej dzieci ugrzęźli z dala od Francji i Polski, trzymani przez siły natury tak mocno, jak woźnica rzymskiego rydwanu ściskał w pięściach końską uzdę. „Marzę o muzyce, lecz nie gram – bo tu nie ma fortepianów… jest to dziki kraj pod tym względem” – pisał Chopin w liście do Camille Pleyela. Na szczęście dla Chopina i przyszłych pokoleń, polski artysta miał w klasztorze do dyspozycji stare pianino, na którym jak się później okazało, stworzył swoje  wybitne Preludia. „Nawet gdy czuł się dobrze, klasztor wydawał mu się pełen widm i strachów (…). Wracając z dziećmi z nocnych wycieczek po ruinach, zastawałam go o dziesiątej wieczorem przy fortepianie, bladego, z błędnym spojrzeniem, z włosami jakby zjeżonymi. Trzeba mu było kilku chwil, żeby nas poznał” – relacjonowała Sand.

„Nasz pobyt w pustelni Valldemosa był więc męką dla Chopina, a udręczeniem dla mnie (…). Nie było duszy szlachetniejszej, delikatniejszej i bardziej bezinteresownej ani wierniejszej i lojalniejszej w przyjaźni (…); lecz za to, niestety, trudno o bardziej nierówne usposobienie, kapryśniejszą i pełną urojeń wyobraźnię, drażliwość bardziej podatną na urazy, wymagania serca bardziej niemożliwe do spełnienia. I wszystko to nie było jego winą. Winna była choroba. Jego psyche była jakby żywcem odarta ze skóry” – konkludowała Sand. Tragiczny pobyt w Valldemossie musiał zostać skrócony. Pogarszający się stan zdrowia Chopina, który w oczach Sand znajdował się na skraju biologicznego wyczerpania, faktycznie zaczął zagrażać jego życiu. Sand otoczyła Fryderyka dużą opieką i pomimo braku środków oraz możliwości logistycznych, zadecydowała o powrocie do Francji.

11 lutego 1839 roku, Fryderyk Chopin, George Sand i jej dzieci, udając się do Palmy opuścili Valldemossę. Niespełna dwa tygodnie później przybili do brzegów francuskiej Marsylii, kończąc nieszczęsną w podróż, ale przywożąc z niej coś, bez czego Chopin nie byłby Chopinem, a Polska nie byłaby Polską.

W tym werterowski okresie, pełnym goryczy, samotności i zwątpienia, stare, rozgruchotane pianino, na którym Chopin pracował w klasztorze, było niczym tępe dłuto w rękach mistrza Berniniego. Do dzieł Chopina, skomponowanych w Valldemossie, w całości bądź częściowo, należą jedne z jego najwyśmienitszych utworów, takich jak Preludia op.28, ale także Polonez c-moll op. 40Nokturn g-moll op. 37 nr 1, czy Mazurek e-moll op. 41 nr 2. Na Majorce nasz mistrz nanosił także poprawki na słynnego i chyba znanego każdemu z nas (może nie z nazwy, ale na pewno ze słyszenia) Poloneza A-dur op. 40 nr 1. Do dziś, pianino na którym Chopin tworzył i poprawiał swoje dzieła, stoi w muzeum Celda de Frédéric Chopin y George Sand w Valldemossie, które zostało uwożone dokładnie w tej samej celi starego klasztoru kartuzów, w której Chopin mieszkał i komponował.

Dla Roberta Schumana „dzieła Chopina, to armaty ukryte w kwiatach”, więc trzeba też przyznać, że najsilniejsze armaty i najpiękniejsze kwiaty powstały właśnie na Majorce w Valldemossie.

 

Cezary Snochowski

***

Fotorelacja z muzeum Celda de Frédéric Chopin y George Sand w Valldemossie na Majorce – Czerwiec 2018. Autor zdjęć: Cezary Snochowski.

 


 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-armaty-ukryte-w-kwiatach-o-fryderyku-chopinie-i-muzeum-celda-de-frederic-chopin-y-george-sand-w-valldemossaie-na-majorce/feed/ 0 23523
Snochowski: Roger II Sycylijski – normański król na południu Europy https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-roger-ii-sycylijski-normanski-krol-na-poludniu-europy/ https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-roger-ii-sycylijski-normanski-krol-na-poludniu-europy/#respond Thu, 24 May 2018 11:31:33 +0000 http://46.101.235.190/?p=23098 Całe miasto ogarnęła panika. Muzułmańskie kobiety i dzieci drżały z przerażenia. Gołębie pocztowe, które Saraceni używali na polu bitwy do kontaktowania się ze stolica przyniosły straszliwą wiadomość. Normanowie, krwią pokonanych muzułmanów, wysłali do stolicy Sycylii – Palermo – informacje o porażce sił islamskich. Nad miastem zawisło widmo egzystencjalnej katastrofy.

Rozstrzygnięcie statusu sycylijskich muzułmanów nastąpiło w 1071r. kiedy Roger I de Hauteville zmusił Saracenów do podpisania kapitulacji i uznania bezwzględnej supremacji Normanów. Tym aktem, Roger I, otworzył nowy rozdział w dziejach Sycylii, który miał znamienny wpływ na przyszłość zarówno Europy jak i Cesarstwa Bizantyńskiego. Podbici muzułmanie, którzy panowali na Sycylii przeszło dwa wieki, zachowali życie i swobody religijne, jednak musieli uznać wyższość chrześcijańskich potomków Wikingów i podporządkować się nowym zasadom politycznym. Następca Rogera I – jego syn, Roger II Sycylijski – okazał się wielkim wizjonerem i budowniczym, który stworzył jedno z największych i najdłużej istniejących (w różnej formie i pod berłem różnych dynastii) królestw średniowiecznej Europy. W ciągu jednego pokolenia udało mu się zbudować państwo, którego osobliwy charakter daje się odczuć do dnia dzisiejszego.

 

Rebelie i zmagania z papiestwem

 

Roger II otrzymał tytuł hrabiego Sycylii w 1105r. mając zaledwie 10 lat. Jego polityczna kariera rozpoczęła się gdy został księciem Apulii i Kalabrii (1127r), a następnie królem Sycylii (1130r). Walka o władzę młodego Rogera wcale nie była łatwa. Zmagał się z podejrzliwością Stolicy Apostolskiej, która zorganizowała przeciwko niemu kampanię, wysuwając Roberta II oraz Ranulfa II jako potencjalnych kandydatów do pozbawienia Rogera II władzy. Na dodatek tego, wśród baronów z Neapolu, Bari i Salerno, panowała żywa niechęć do podporządkowania się zwierzchniej władzy w Palermo. Ostatecznie Roger II zdołał pokonać wszystkie przeciwności i w 1130r. z rąk antypapieża Anakleta II otrzymał koronę Królestwa Sycylii, potwierdzoną 9 lat później przez papieża Innocentego II.

Koronacja dobyła się w Katedrze w Palermo. Do stolicy wyspy zjechali się baronowie i kościelni dostojnicy z całej Sycylii, Kalabrii i Apulii. Orientalny i bogaty charakter uroczystości był czymś więcej niż manifestem królewskiego autorytetu. Matka Rogera II – Adelajda del Vasto – wychowała go w duchu greko-bizantyńskiej tradycji. Osobistym opiekunem przyszłego króla został grecki nauczyciel o imieniu Christodoulos, który zadbał o wszechstronne wykształcenie Rogera II, oraz przywiązanie do wschodniej tradycji politycznej.

 

Król wszystkich Sycylijczyków

 

Chociaż Roger II był władcą, którego siła, autorytet i charyzma budziły podziw i ogromny szacunek, to jednak on sam nie był typem krwawego generała z pola walki. Jego osobowość i charakter predestynowały go do roli władcy „mądrego, roztropnego, uważnego, o wielkiej mądrości i zdolności, który w rządzeniu cenił inteligencję ponad siłę” (Romuald, 1153-69).

Wraz z początkiem panowania nowy król przystąpił do dynamicznej odbudowy chrześcijaństwa. Na Sycylię sprowadzeni zostali katoliccy mnisi oraz księża. Wzniesiono nowe kościoły, kaplice i klasztory. W centrum Palermo rozpoczęto budowę głównej katedry, a w Cefalù powstała monumentalna świątynia z gigantyczną bizantyńską mozaiką Chrystusa Pantokratora. W późniejszym czasie, już po śmierci Rogera II, powstało jeszcze wiele innych obiektów sakralnych, na przykład wykonana przez bizantyńskich artystów i architektów z Konstantynopola Katedra w Monreale. Okres panowania Rogera II naznaczony był silnym rozwojem i wzrostem znaczenia Kościoła Katolickiego.

Roger II był królem, którego wizja wykraczała poza szablonową politykę wypraw krzyżowych. Ponad dwa wieki muzułmańskiej dominacji na Sycylii sprawiło, iż wyspa zamieszkiwana była w dużej mierze przez wyznawców Mahometa. Chrześcijański król, wychowany w greko-biznantyńsko-arabskiej tradycji, był w stanie sprawić, iż pomimo rosnących na wyspie wpływów kościoła rzymskiego, muzułmanie, żydzi oraz członkowie chrześcijańskiego kościoła wschodniego, potrafili wyzbyć się własnych ambicji, aby wspólnie, pod berłem charyzmatycznego króla, budować silne i jednolite królestwo. Fakt, że w czasie panowania Rogera II nie dochodziło do znaczących konfliktów wewnętrznych może tylko świadczyć o sile i autorytecie, jakim wśród wszystkich poddanych cieszył się ten normandzki władca. Prawdopodobnie jest to jedyny taki przypadek w historii Europy, gdzie osobowość i urząd monarchy doprowadziły do politycznej syntezy wszystkich wielkich religii monoteistycznych. Niestety Roger II zbytnio uzależnił się od nie-normandzkich ministrów i doradców, którymi obsadził kluczowe stanowiska na dworze królewskim, zaniedbując i marginalizując ambitnych normandzkich baronów.

 

Dwór królewski

 

W 1132r. rolę dowódcy normańskich sił wojskowych na dworze Królestwa Sycylii powierzono urodzonemu w Syrii, greckiemu chrześcijaninowi – Jerzemu z Antiochii. Król Roger obdarzył go wielkim zaufaniem, nadając mu tytuł oraz stanowisko emira emirów, które skupiało w sobie obowiązki najwyższego ministra i głównodowodzącego armii. Jerzy okazał się wybitnym strategiem i generałem. Służąc lojalnie Rogerowi II do końca swojej śmierci, stał się jego prawą ręką, oraz drugą, zaraz po królu, najważniejszą i najpotężniejszą postacią w całym królestwie. To właśnie on, w imieniu Królestwa Sycylii i króla Rogera II, prowadził większość kampanii wojskowych na Sycylii, Kalabrii i Apulii, skutecznie pokonując wszystkich wrogów. Jego wrodzone zdolności wojskowo-administracyjne podparte były także wcześniejszym doświadczeniem; zanim przybył do Palermo, służył na dworze cesarskim w Konstantynopolu a następnie na muzułmańskim dworze Al-Mahdijja (terytoria dzisiejszej Tunezji).

Jerzy nie był jedyną postacią spoza południowych Włoch na tak wysokiej pozycji. Na wieść o rosnącym bogactwie i znaczeniu politycznym wyspy, do Palermo zaczęli zjeżdżać się rycerze, mnisi, uczeni, artyści i rzemieślnicy z całej Europy, Bizancjum i Afryki. Roger II chętnie obsadzał nimi najważniejsze stanowiska, budując jednocześnie przeciwwagę dla normandzkich baronów z Sycylii, Kalabrii i Apulii. Wspomniany wyżej emir emirów, Jerzy z Antiochii; Robert z Selby, Anglik z hrabstwa Yorkshire, zasłużony w dławieniu anty-normandzkiej rebelii; Thomas Brown, kolejny Anglik, odpowiedzialny za administrację królewskimi kaplicami; Maio z Barii, zdolny urzędnik z Apulii; czy w końcu arabski geograf i kartograf, Muhammed al-Edrisi – to tylko kilka postaci z wieloetnicznego dworu w Palermo.

Sycylijski król był pracowitym i wymagającym reformatorem. Jego ministrowie, urzędnicy, uczeni i inżynierowie mieli pełne ręce roboty. Arabski kronikarz Muhammed al-Edrisi pisał, że król Roger II nawet „w czasie snu pracował ciężej niż ktokolwiek inny” (cyt. za Dummett). Gruntownej reformie poddany został – bazujący na arabskiej tari – system monetarny. To właśnie na dworze Rogera II po raz pierwszy w średniowiecznej Europie wprowadzono srebrnego dukata. Na monecie widniał wizerunek Chrystusa Pantokratora, oraz Rogera II i jego najstarszego syna. Usystematyzowaniu poddano także prawo własności ziemskiej, prawo cywilne, kościelne, a także wojskowe. Podstawę norm stanowiło nie tylko normańsko-francuskie prawodawstwo, ale także bizantyńskie i muzułmańskie. Wszyscy Sycylijczycy, niezależnie od pochodzenia etnicznego czy wyznania, byli równi przed prawem i cieszyli się szerokimi swobodami religijnymi. Zdradę stanu karano śmiercią, a za podżeganie tłumu do buntu, czy tchórzostwo w walce groziły surowe kary.

Dziedzicząc po islamie dobrze funkcjonującą administrację państwową, sycylijscy Normanowie uszczelnili i udoskonalili system kontroli fiskalnej. Na dworze królewskim, to właśnie muzułmanie pełnili funkcję zarządzania królewskim skarbcem oraz podatkami. Dzięki efektywności islamskich matematyków i księgowych, dochód z podatków w Palermo znacząco przekraczał dochód w Anglii w tym samym okresie (Dummett, 2015).

Silna marynarka wojenna Rogera II zapewniała bezwzględne panowanie na Morzu Śródziemnym, dzięki czemu w sycylijskich portach kwitł handel morski. W Palermo swoje przedstawicielstwa handlowe posiadała Wenecja, Pisa i Genua. Żydowscy, arabscy i włoscy kupcy importowali z Sycylii największy skarb jaki posiadała wyspa: wysokiej jakości drewno do budowy okrętów, oraz surowce rolne takie jak pszenica, cytryny czy migdały.

Dwór królewski w stolicy należał do najwyśmienitszych i najbogatszych ówczesnej Europy. Jego egzotyczny normańsko-arasko-biznantyński eklektyzm dominował także w architekturze sakralnej. Katedra w Monreale i Cefalau, a także królewska Cappella Palatina w zamku Palazzo dei Normanni zachowały się do dnia dzisiejszego w prawie nietkniętym stanie. Miliony drobnych, bizantyńskich kawałeczków mozaiki z pietyzmem tworzą zapierające dech w piersiach sceny z Pisma Świętego, których wrażliwe oko estety nigdy nie będzie mieć dość. Do architektonicznych unikatów normandzkiego Palermo należą także; ufundowany przez Rogera II kościół San Giovanni degli Eremiti; przez Jerzego z Antiochii, kościół Santa Maria dell'Ammiragli; oraz przez Maio z Barii, kościół San Cataldo. Dwór Rogera II posiadał także odziedziczoną po kulturze arabskiej służbę eunuchów, opiekującymi się dziećmi oraz dbającymi o porządek w muzułmańskim haremie.

Oczkiem w głowie Rogera była nauka, której był oddanym mecenasem. Sam biegle władał greką, francuskim oraz arabskim. Ten ostatni stał się najpopularniejszym językiem na królewskim dworze. Używali go zatrudnieni przez Rogera muzułmańscy matematycy, architekci, kartografowie i astronomowie. Jednym z największych naukowych osiągnięć sycylijskiego dworu było wydanie monumentalnego dzieła geograficzno-kartograficznego, zatytułowanego Księga przyjemnych podróży przez nieznane lądy, zwana potocznie Księgą Rogera (łac. Tabula Rogeriana). Twórcą księgi był arabski geograf Muhammed al-Edrisi, który przez 15 lat pieczołowicie zbierał do niej materiały, wysłuchując przebywających na Sycylii kupców, oraz rozsyłając po euroazjatyckim kontynencie specjalnych emisariuszy. Nierzadko sam król prowadził dyskusje i zadawał pytania gościom. Księga zawierała zbiór map znanej ówcześnie Europy i Azji wraz z bogatym komentarzem geograficznym, kulturowym, społecznym, ekonomicznym i politycznym. Al-Edrisi zawarł w Księdze sugestie, iż Ziemi posiada kształt sferyczny a jej obwód wynosi około 37 tysięcy kilometrów! Dzieło to przez kilka kolejnych wieków stanowiło najbardziej dokładne źródło kartograficzne, wykorzystywane przez wielu podróżników i kupców przemierzających obszar Eurazji.

 

Ostatnie lata rządów

 

Pomimo że chrześcijaństwo na Sycylii było religią uprzywilejowaną a sam Roger oddanym katolikiem, to wyznawcy pozostałych religii darzyli go dużym zaufaniem. Jednak wieści o silnym i bogatym królestwie, rządzonym przez mądrego władcę, który otaczał się wybitnymi doradcami i ministrami, pobudził wyobraźnie europejskich chrześcijan. Okresowi politycznego i ekonomicznego rozkwitu Sycylii towarzyszyła znacząca dla wyspy migracja ludów. Sycylia utraciła swój jednolity muzułmański charakter, stając się kulturowym i religijnym tyglem na pograniczu Europy i Afryki. Niestety z początkiem drugiej połowy XII wieku, dwór królewski utracił kilka najbardziej oddanych osobistości. Najstarszy syn króla, także o imieniu Roger, zginął w wieki 30 lat w walkach w południowej Italii. Był to potężny cios dla całego królestwa i Rogera II. Młody następca sycylijskiego tronu wykazywał wszystkie najlepsze cechy normandzkiej dynastii Hauteville’ów. Dwóch jego braci, równie zasłużonych i walecznych już w tym czasie nie żyło. Królowi Rogerowi II pozostał ostatni, najmłodszy syn – William – który ze wszystkich wcześniejszych pretendentów do tronu, najmniej się do niego nadawał. W tym samym czasie zmarło także dwóch najbardziej zaufanych ludzi króla – Robert z Selby oraz Jerzy z Antiochii. Ten pierwszy, zastąpiony został nawróconym z islamu na chrześcijaństwo, greckim eunuchem – Filipem z Mahidy. Konflikt, którego zarzewiem była postać nowego emira stał się początkiem końca wielokulturowej Sycylii, jedności wszystkich wyznań, oraz potęgi królestwa.

Filip był sprawnym dowódcą wojskowym. Po ocięciu stanowiska emira został wysłany do północnej Afryki z misją zdobycia muzułmańskiego miasta Buna. Po triumfalnym powrocie z Afryki został wtrącony do więzienia, gdzie oczekiwał rozprawy sądowej za zdradę stanu. Filip miał potajemnie wyznawać i wspierać islam (między innymi w czasie kampanii, z której właśnie wrócił). Wśród mieszkańców Palermo znaleźli się także świadkowie, utrzymujący, iż widzieli Filipa, biorącego czynny udział w praktykach religijnych w meczecie. W czasie rozprawy sądowej Roger II powiedział: „nie ułaskawiłbym nawet własnego syna, ani nie wypuścił na wolność żadnego z moich krewnych, jeśli dopuściłby się ataku, bądź zniewagi naszej chrześcijańskiej wiary” (cyt. za Dummett, 2015). Sprawa Filipa była przesądzona. Został skazany na śmierć. Nie ma jednak wystarczających dowodów historycznych potwierdzających jego potajemne wspieranie islamu. Niemniej, dwaj arabscy kronikarze – XII-wieczny Ibn al-Athir oraz XIV-wieczny Ibn Khaldun – uważają, iż Filip został stracony za pomoc jaką udzielił kilku wpływowym muzułmańskim rodzinom w czasie oblężenia afrykańskiego miasta Buna, którym dowodził (Dummett, 2015). Jego egzekucja nastąpiła w świętym dla muzułmanów okresie – ramadanie – co wpłynęło na pogorszenie stosunków między Rogerem a sycylijskimi muzułmanami. Wszystkiemu z zadowoleniem przyglądali się normańscy baronowie, których pozycja w królestwie rosła z każdym rokiem. Nie ma pewności czy Filip faktycznie dopuścił się zdrady stanu, czy może jego egzekucja – kosztem stosunków z muzułmanami – miała być ceną jaką Roger II miał zapłacić za poparcie jego syna Williama przez baronów w staraniach o sukcesję.

W 1153r. było już powszechnie wiadomo, że dni schorowanego króla są policzone. Lokalni anty-muzułmańscy notable z niecierpliwością oczekiwali momentu, kiedy Królestwo Sycylii w pełni przejdzie w ręce słabszego i mniej charyzmatycznego Wiliama. Rok później, w 1154r. po 42 latach panowania nad wyspą, Roger II odszedł na wieczny odpoczynek. Wraz z jego śmiercią, w Królestwie Sycylii skończył się okres pokojowej koegzystencji islamu i chrześcijaństwa a rozpoczął długi okres walk i rebelii z udziałem wszystkich sił politycznych Europy i Konstantynopola.

 

Cezary Snochowski

 

Dummett, J. (2015). Palermo. City of Kings. The Heart of Sicily, Londyn: I.B.Tauris & Co. Ltd.

Romuald (1153-69). Chronicon sive Annales. W: Hugo Falcandus, 1998, The History of the Tyrans of Sicily. Manchester i Nowy York: Manchester Universisty Press.

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-roger-ii-sycylijski-normanski-krol-na-poludniu-europy/feed/ 0 23098
Snochowski: Sajjid Kutb – islamski „bolszewik” https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-sajjid-kutb-islamski-bolszewik/ https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-sajjid-kutb-islamski-bolszewik/#comments Wed, 20 Jul 2016 04:02:17 +0000 http://46.101.235.190/?p=18319 2.Para5_.Sayyid-QutbPo raz pierwszy poniższy tekst opublikowaliśmy na naszych wirtualnych łamach 27 grudnia 2013 roku. Bazując na ówczesnej sytuacji politycznej w Egipcie, kolega Cezary Snochowski przybliżył w nim naszym czytelnikom osobę Sajjida Kutba (Sajjid Kutb Ibrahim Husajn asz-Szazili) – który był ojcem myśli politycznej islamskiego fundamentalizmu. Coraz więcej mahometan w Europie zyskuje sens istnienia poprzez stawanie się "awangardą" (np. wstępowanie w szeregi Państwa Islamskiego) islamu. Wyznawcami poglądów Kutba byli czołowi terroryści: Osama Bin Laden, Ajman Al-Zawahiri i Anwar Al-Awlaki. To oni rozwinęli myśl awangardy i jej działania zbrojnego, które miało wywołać odwet Zachodu bądź rządów muzułmańskich uznawanych za sprzeniewierzające się islamowi, co miałoby z kolei skonsolidować muzułmanów we wspólnej walce. Ze względu na pogłębiający się zachodnioeuropejski kryzys wynikający z rozdźwięku pomiędzy jej zliberalizowaną tubylczą populacją, środowiskami mahometańskimi (jej awangrdą w szczególności) i biernością elit politycznych, postanowiliśmy zaprezentować go raz jeszcze.

AJ

Wydarzenia, jakie w trakcie kilku ostatnich lat miały miejsce w Egipcie, zasługują na przybliżenie głównej problematyki związanej z współistniejącymi w tym kraju grupami społecznymi i politycznymi, wśród których prym wiodą radykalni islamiści, skupieni wokół Bractwa Muzułmańskiego, oraz powiązanej z nim partii Wolność i Sprawiedliwość.

Partia ta w 2012 r. zdominowała egipską scenę polityczną przewodząc większościowej koalicji w parlamencie, oraz wygrywając demokratyczne wybory prezydenckie. Istotnym pytaniem jest: czy ewolucja Bractwa Muzułmańskiego z organizacji odrzucającej zachodnią formę ustroju w zorganizowaną machinę wyborczo-propagandową, popierającą procesy demokratyczne, jest rzeczywistą akceptacją nowej formy sprawowania rządów, czy tylko taktycznym posunięciem zmierzającym do objęcia władzy w Egipcie? W tym kontekście warto zapoznać się z bodajże najważniejszą postacią w historii Bractwa Muzułmańskiego. Jego byłym ideologiem, duchowym ojcem i architektem współczesnej myśli politycznej islamskiego fundamentalizmu – Sajjidem Kutbem.

W 1948r. ten egipski nauczyciel został wysłany do Stanów Zjednoczonych w celu zapoznania się z amerykańskim systemem edukacyjnym. Napotkana tam przez niego demoliberalna rzeczywistość (jak się później okazało) miała istotny wpływ na ideologiczne fundamenty wojującego islamu. Jeszcze w swoim kraju, Kutb był muzułmaninem o nieukształtowanej i pełnej wewnętrznych dylematów wierze. Jednak amerykański styl życia – afirmujący konsumpcjonizm i liberalizm – zmusił go do gruntownej rewizji poglądów politycznych oraz podejścia do religii. Jego radykalizujące się stanowisko w sprawach wyznaniowych zostało przeniesione na płaszczyznę społeczno-polityczną i objęło każdą dziedzinę życia. Można by rzec, że amerykański odmęt społeczny okazał się podatnym gruntem dla rozwoju radykalnych idei, do których w przyszłości mieli odwołać się ekstremiści z Islamskiego Dżihadu i al-Kaidy.

Czy powinienem jechać do Ameryki jako ktoś przeciętny, kto tylko konsumuje i się bawi, czy powinienem być kimś innym?” – zadawał sobie pytanie Kutb. Kryzys własnej tożsamości – a co się z tym wiąże także dylematy natury politycznej oraz ideowej, nie opuszczały go również po przekroczeniu amerykańskiej granicy i zamieszkaniu w Nowym Jorku. Jakkolwiek ostateczna odpowiedz na pytanie o własną tożsamość przyszła z czasem, to spotkanie z demoliberalną obyczajowością tylko przyśpieszyło ten proces. Już w pierwszych dniach pobytu w Stanach Zjednoczonych los wystawił Kutuba na próbę; młoda, pijana kobieta zapukała do jego hotelowych drzwi, wyrażając chęć spędzenia nocy w jego łóżku. Dziękował Bogu, że pomógł mu pokonać tę próbę i wygrać batalię z seksualnymi pokusami. Wydarzenie to, jak również doświadczenie w obcowaniu z amerykańskim społeczeństwem, uzmysłowiło mu głęboko zdegenerowaną naturę państw liberalnych, oraz pomogło rozwiązać kryzys własnej tożsamości.

Świat pełen seksu, konsumpcjonizmu i pogoni za pieniądzem przytłaczał Kutba coraz bardziej. Nienawidził on zarówno komunizmu, jak i kapitalizmu, równoważąc je na ideologicznej szali własnych poglądów. Żywił głęboką nienawiść do Harry’ego Trumana za umożliwienie żydom osiedlenia się na ziemiach palestyńskich. Jakkolwiek samotność doskwierała mu coraz bardziej (pisał o tym w listach do swoich przyjaciół w Egipcie), to celowo unikał kontaktów z obywatelami Stanów Zjednoczonych. Życiową pasją Amerykanów było trwonienie pieniędzy i niekończąca się rozrywka – konstatował Kutb. „A gdzie miejsce na duszę, filozofię i Boga?” – zadawał sobie to pytanie. Pogłębiająca się nienawiść do Zachodu doprowadziła go do przekonania, że każdy biały człowiek – czy to ze Stanów Zjednoczonych czy Europy – jest największym wrogiem islamu. Umysły i dusze tych ludzi zostały tak głęboko skorumpowane przez demokrację i konsumpcjonizm, że brutalny futbol, samochody i seks stały się podstawą egzystencji prowadzącą do autodestrukcji – twierdził Kutb. Proponowanym przez niego rozwiązaniem tej sytuacji stał się plan fanatycznej i brutalnej rewolucji o światowym zasięgu. Wszyscy ludzie oraz wszystkie narody świata miały być poddane przymusowej islamizacji, a porządek prawny miał mieć swoje zakorzenienie w szariacie. Według Kutba, wszyscy muzułmanie niepodzielający jego poglądów oraz nie-muzułmanie, którzy nie chcieli przyjąć islamu, mieli przynależeć do dżahilijji – stanu umysłu, w którym ludzkość oddala się od sposobu życia zawartego w Koranie. Według Kutba, dżahilijja była grzeszną i zepsutą czeluścią, która musi zostać zniszczona. Demoliberalny świat jawił mu się jako zbiorowisko zdeprawowanych kreatur, pogrążonych w samolubnym ubóstwianiu własnego „ja” oraz zaspokajaniu najbardziej atawistycznych potrzeb seksualnych. Człowiek zachodu – według Kutba – był tak zapatrzony w samego siebie, swoje potrzeby, zabawy oraz żądze, że tylko islam mógł przynieść wybawienie jego duszy. W sprawach relacji damsko-męskich był zdania, że mężczyzna ma bezwzględne prawo, a nawet obowiązek, zarządzania wszelkimi sprawami kobiecego życia. Był zwolennikiem bezwarunkowego podporządkowania się kobiet woli mężczyzn, ich uprzedmiotowienia i ograniczenia, a ich uczestnictwo w jakichkolwiek czynnościach pozadomowych postrzegał jako perwersję. Nie dziwi zatem fakt, że Kutb nigdy się nie ożenił, a najbliższą mu kobietą do końca jego życia pozostała jego własna matka.

Porozumienie pokojowe z Izraelem w Camp David z 1978r. utwierdziło następców Kutba w przekonaniu o głębokim zdeprawowaniu władz Egiptu. Zainspirowało to organizację Egipski Dżihad do przeprowadzenia w 1981 r. udanego zamachu na prezydenta Anwara as-Sadata. Jednak wbrew oczekiwaniom islamistów nie poderwało to egipskiego społeczeństwa do ogólnokrajowego powstania. Symboliczne protesty zostały krwawo stłumione a główni zamachowcy rozstrzelani. Bierność muzułmańskich Egipcjan uzmysłowiła islamskim fundamentalistom, że nie tylko Zachód i władze Egiptu pogrążone są w „nieświadomości i ciemnocie”, ale także większość muzułmanów, co oznacza, że również oni zasługują na śmierć. Jedyną grupą „prawdziwych muzułmanów” miała być wąska i „światła” islamska awangarda, która z karabinem na ramieniu miała wyzwolić świat z dżahilijji.

Tymczasem w 1949 r. egipskie służby rządowe zamordowały Hasana al-Bannaa – wpływową postaci Bractwa Muzułmańskiego. Wydarzenie to miało znaczący wpływ na dalsze polityczne poglądy Kutba. Pomimo, iż al-Banna był jego intelektualnym rywalem, to jego śmierć zbliżyła Kutba do Bractwa. Był przekonany, iż prozachodnia monarchia Egiptu zmierza w tym samym kierunku, co liberalne demokracje, w których upatrywał przyczyny całego zła na świecie. W 1950 r., po powrocie do Egiptu, Kutb wstąpił do Bractwa, w którym został redaktorem naczelnym pisma kolportowanego przez te stowarzyszenie.

W 1952 r., w wyniku zbrojnego zamachu stanu, grupa oficerów pod wodzą Gamala Abdel Nassera przejęła władzę w kraju. Kutb początkowo wspierał Nassera mając nadzieje, że proklamuje on państwo podległe islamowi z szariatem jako obowiązującym prawem. Nasser jednak miał zupełnie inne plany i nie zamierzał wprowadzać w życie rewolucji; rozpoczął budowę państwa świeckiego z własnymi rządami autorytarnymi. Sam Kutb był zdecydowanym zwolennikiem autorytaryzmu. Jednak istotą ustroju, zgodnie z jego ideą, miało być prawo koraniczne. Rządy Nassera musiały więc ściągnąć na siebie krytykę Bractwa Muzułmańskiego – w tym zdobywającego w jej szeregach coraz większą popularność Kutba. Niemniej faktyczna władza w Egipcie należała do Nassera i to w jego rękach znajdowały się służby bezpieczeństwa, które w 1954r. po raz pierwszy aresztowały Kutba. Stracono wtedy sześciu głównych przywódców Bractwa, jednak jemu samemu udało się zachować życie i po kilku miesiącach pobytu w więzieniu wypuszczono go na wolność. Jego myśl zyskiwała coraz większą popularność wśród muzułmanów co pomogło mu to stać się głównym ideologiem Bractwa Muzułmańskiego.

Przełomowym wydarzeniem dla Bractwa była próba zbrojnego obalenia prezydenta Nassera i proklamowania państwa islamskiego. Nasser przeżył zamach, a następstwem było krwawe rozprawienie się z Bractwem. Kutb został oskarżony o przynależność do tajnej grupy i udział w spisku przeciwko władzy państwowej. Kolejne lata spędził w więzieniu, gdzie poddany został brutalnym torturom. Pisał tam swoje słynne manifesty i komentarze, które w późniejszym czasie stały się inspiracją dla takich ludzi, jak Ajmana al-Zawahiri czy Osamy bin Ladena; dwa najważniejsze dzieła Kutba – „W cieniu Koranu” oraz „Drogowskazy” – zajęły istotne miejsce w najnowszej myśli politycznej islamu. Pobyt w więzieniu zradykalizował go jeszcze bardziej. Uważał, że odpowiedzialni za prześladowania „prawdziwych muzułmanów” sprzeniewierzyli się Allahowi, a poddanie się świeckiej władzy prezydenta stanowiło wystarczający powód wykluczenia „kolaborantów” z islamu. „Wypowiedzenie” posłuszeństwa Allahowi stało się usprawiedliwieniem dla zbrojnej walki ze służbami bezpieczeństwa, administracją publiczną a nawet ludnością cywilną popierającą świecki reżim. Według Kutba, nie byli oni już braćmi w wierze, ale zdeprawowaną masą żyjącą w dżahilijji. Książki i pisma propagujące jego punkt widzenia zostały zakazane w całym Egipcie a za ich posiadanie groził proces sądowy o działalność wywrotową.

Kutb został wypuszczony na wolność w sierpniu 1965 r. Arabia Saudyjska, obawiając się siły Nassera, postanowiła zaopatrzyć skrajnych islamistów w broń i pieniądze, które miały im pomóc w obaleniu władz państwowych. Przecieki w ich grupie doprowadziły do ponownych aresztowań i finału na ławach sądowych; wśród oskarżonych znalazł się także Kutb. Była to już jego ostatnia batalia w „świętej wojnie”. Został skazany na śmierć; jego egzekucja odbyła się 29 sierpnia 1966 r. W rzeczywistości miała mu zostać okazana łaska pod warunkiem odwołania się od wyroku. Kutb tego nie zrobił. Powieszenie byłego nauczyciela i ideologa Bractwa przyczyniło się do wzrostu zainteresowania jego ideologicznym przesłaniem. „Dzięki Bogu! Głosiłem dżihad od piętnastu lat aż do teraz, kiedy stałem się męczennikiem!” – krzyczał po ogłoszeniu wyroku.

Myśl Kutba miała i nadal ma znaczący wpływ na postawy oraz poglądy wielu muzułmanów. Została jednak skrytykowana przez niektórych islamskich filozofów i nauczycieli za rozpowszechnianie idei sprzecznych z Koranem. Świat miał zostać albo zradykalizowany, albo zniszczony, a każdy sprzeciw oznaczała przynależność do dżahilijji. Wszystkie kraje muzułmańskie, których prawo nie było oparte na szariacie nie mogły nosić tego miana, a kraje nie-muzułmańskie – pod groźbą całkowitego zniszczenia – miały przyjąć prawo koraniczne. Ideologia Kutba wymagała, aby tworzenie wszelkich wspólnot, w których władza sprawowana jest przez człowieka, odbywało się przy stanowczym odrzuceniu ich świeckiej formy. Paradoksem jest, że Kutb tak naprawdę dążył do odrzucenia ustroju teokratycznego i wzywał do ustanowienia państwa bez władzy formalnej z islamem jako samowystarczalnym źródłem sprawiedliwości. Gwarantem pokoju na ziemi miała być muzułmańska awangarda, odpowiedzialna za światową rewolucję, a każdy opór klasyfikowany był jako dżahilijja. Brytyjski pisarz i znawca tematyki arabskiej – Robert Irwin – nazwał ten system islamoanarchią.

Sajjid Kutb bez wątpienia był postacią nietuzinkową. Swoim głębokim oddaniem sprawie światowej rewolucji pod islamskim sztandarem przypomina bolszewików o trockistowskim polocie oraz rasistowskich nazistów. Jego idea przez wiele dekad zarażała umysły kolejnych muzułmanów, co wykorzystali np. Amerykanie w czasie sowieckiej okupacji Afganistanu w latach 80-tych XX w. Idea tego egipskiego nauczyciela doczekała się także swojego „izmu” – kutbizm (ang. qutbism) – używanego między innymi w zachodnim dyskursie publicystycznym.

W lipcu 2013. egipski dowódca sił zbrojnych, gen. Abd al-Fattah as-Sisi, wystosował do głęboko skonfliktowanych egipskich polityków dwudniowe ultimatum. Spór miał zostać zażegnany, a nastroje społeczne wyciszone. Wobec niezastosowania się do żądań 3 lipca wojsko odsunęło prezydenta Muhammada Morsiego od władzy, konstytucja została zawieszona, a kilkuset członków Bractwa Muzułmańskiego aresztowano. Decyzje nowych władz poszły nawet dalej; we wrześniu tego samego roku sąd egipski wydał decyzję o delegalizacji Bractwa i konfiskacie majątku należącego do tej organizacji a w grudniu uznano ją za organizację terrorystyczną. Zarządzono także diametralną zmianę polityki regionalnej. W przeddzień oczekiwanej inwazji na Syrię Kair zamknął Kanał Sueski dla wojsk Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników, co zostało oznajmione stanowczym komunikatem egipskiego ministerstwa obrony: „Żaden brytyjski, czy jakikolwiek inny okręt, nie przekroczy Kanału Sueskiego by zaatakować Syrię. Taka postawa jest wypełnieniem wspólnego porozumienia obronnego, podpisanego między Egiptem a Syrią, które nakazuje obu krajom przeciwstawić się wspólnym zagrożeniom". Nowe władze objęły także ochroną egipskich chrześcijan – brutalnie prześladowanych i mordowanych przez muzułmanów. Tym samym Egipt podkreślił, że dystansuje się od islamskiego fundamentalizmu oraz jest przeciwny interwencji obcego mocarstwa w regionie. Sytuacja w Egipcie jest nadal napięta i regularnie dochodzi tam do ataków na instytucje państwowe z użyciem broni i materiałów wybuchowych.

Odpowiedzialnym za radykalizację i przemoc życia społeczno-politycznego w Egipcie jest ciągle żywa idea Sajjida Kutba. Jego myśl stała się obosiecznym mieczem, który z jednej strony napędza nienawiść islamskich fundamentalistów do wszystkiego co obce, a z drugiej, ściąga na siebie stanowczą reakcję państw zachodnich, takich jak Stany Zjednoczone, dając tym samym argument do interwencji wszędzie tam, gdzie amerykański hegemon uzna, iż zagraża to jego interesom. Idea Kutba jeszcze długo będzie rozgrzewać umysły wielu ludzi, dlatego na postawione we wstępnie pytanie, czy demokracja w Egipcie jest naturalną przemianą tamtejszej mentalności, czy tylko narzędziem do podporządkowania sobie kraju, wypadałoby wskazać na tą ostatnią.

 

Cezary Snochowski

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-sajjid-kutb-islamski-bolszewik/feed/ 1 18319
Trump o NATO i polityce zagranicznej USA https://myslkonserwatywna.pl/trump-o-nato-i-polityce-zagranicznej-usa/ https://myslkonserwatywna.pl/trump-o-nato-i-polityce-zagranicznej-usa/#respond Tue, 29 Mar 2016 03:21:43 +0000 http://46.101.235.190/?p=16933 001W zeszłą niedzielę Donald Trump – kandydat na stanowisko prezydenta USA z ramienia Partii Republikańskiej – po raz kolejny skrytykował amerykańską politykę zagraniczną oraz NATO.

W związku z rozpoczynającym się w czwartek Nuclear Security Summit prezydent Barack Obama będzie gościł 56 delegacji z całego świata. Donald Trump może stać się jednym z ważniejszych tematów rozmów, jakie prowadzone będą w kuluarach szczytu. Stwierdził on. m. in., że gotów jest rozważyć dopuszczenie Japonii oraz Korei Południowej do grona mocarstw nuklearnych. Jego zdaniem kraje te powinny budować swój własny potencjał atomowy, zamiast polegać na USA w sprawach bezpieczeństwa strategicznego.

Donald Trump oświadczył także, że Stany Zjednoczone powinny wstrzymać import saudyjskiej ropy dopóty, dopóki Arabia Saudyjska nie zobliguje się do walki z tzw. Państwem Islamskim albo zapłaci za to USA.

Trump uważa, iż Stany Zjednoczone powinny ograniczyć pomoc finansową dla NATO oraz że amerykańscy żołnierze muszą zostać wycofani z Japonii oraz Korei Południowej.

Za: investing.com

(CS)

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/trump-o-nato-i-polityce-zagranicznej-usa/feed/ 0 16933
Większość republikanów nie chce już walki zbrojnej – mówi w wywiadzie dla naszego portalu dr Kacper Rękawek https://myslkonserwatywna.pl/wiekszosc-republikanow-nie-chce-juz-walki-zbrojnej-mowi-w-wywiadzie-dla-naszego-portalu-dr-kacper-rekawek/ https://myslkonserwatywna.pl/wiekszosc-republikanow-nie-chce-juz-walki-zbrojnej-mowi-w-wywiadzie-dla-naszego-portalu-dr-kacper-rekawek/#comments Thu, 03 Dec 2015 06:00:58 +0000 http://46.101.235.190/?p=15047 IRAOsobiście znam takich, którzy musieli z Belfastu fizycznie uciekać, bo dawni towarzysze broni ich już tam nie chcą. Warto dodać, że przegrane czują się środowiska lojalistyczne, które widzą, że republikanie zachowują się, jakby wygrali, a to niepokoi lojalistów. Ergo, czują, że coś jest nie tak, nawet jeśli wiele zmieniło się w Irlandii Północnej na lepsze – mówi w wywiadzie z Cezarym Snochowskim dr Kacper Rękawek.

 

 

Czy można coś powiedzieć o ideowych różnicach IRA? Czy w ogóle takie istniały?

 

Tak, oczywiście. Ich wynikiem był chociażby podział organizacji w 1969/1970 r. na skrzydło Tymczasowe i Oficjalne. To pierwsze stroniło od polityki, chciało walczyć, dryfowało międzynarodowo w stronę anty-kolonialnych sił, część jej członków przeżyła potem fascynację marksizmem. Drugie skrzydło chciało wejść w irlandzką politykę i zagospodarować przestrzeń lewicową, która wydawała się otwarta , bo w Irlandii trudno wtedy było o prawdziwie lewicową partię (Partia Pracy była stosunkowo słaba). Ten obóz międzynarodowo, od 1973 r., pozycjonował się po stronie ZSRR, a w latach 80-tych, jako Partia Robotnicza, odniósł spore sukcesy wyborcze w Republice Irlandii.

 

Tematem jednej ze znanych piosenek o IRA jest Brygada Międzynarodowa, która walczyła w hiszpańskiej wojnie domowej 1936-39 przeciwko gen. Franco. Czy zainteresowanie marksizmem wśród członków IRA stanowiło normę? Na ile było to wynikiem rzeczywistej fascynacji marksizmem, a na ile zwyczajną pragmatyką związaną z oporem wobec kolonialnej polityki Wielkiej Brytanii?

 

Nie, absolutnie nie stanowiło normy. Mówimy o bardzo konserwatywnej, oryginalnie wiejskiej organizacji, której obce były idee lewicowe. Owszem, w jej szeregach zawsze była grupa osób o poglądach socjalistycznych, ale absolutnie nie był to „mainstream”. To właśnie tacy ludzie, skupieni wokół tzw. Republikańskiego Kongresu, wyruszali walczyć do Hiszpanii, ale większość irlandzkich ochotników wcale nie była powiązana z IRA.

Co do kolonializmu – to jest argument, który podnosiła głównie tzw. Tymczasowa IRA, istniejąca od lat 60-tych, która umiejscawiała się/identyfikowała się z anty-kolonialnymi powstańcami, anty-imperialistycznymi na całym świecie. Sporo w tym było sztuczności i pozy, a przejście na takie pozycje ideowe nie oznaczało jednak, że każdy członek IRA miał świetną wiedzę o antykolonialnej walce z Brytyjczykami czy Francuzami, która prowadzili mieszkańcy niektórych krajów Afryki czy Bliskiego Wschodu.

 

Jak wygląda dzisiejsza IRA? Czy jest to nadal poważna walka o zjednoczenie wyspy, czy już tylko niebezpieczna zabawa w wojsko?

 

Nie jest poważna, bo większość republikanów nie chce już walki zbrojnej. To rytuał, powtarzanie zaklęć, może mieć znaczenie taktyczne, ale nie przybliży zjednoczenia.

 

Porozumienie Wielkopiątkowe z 1998 r. położyło kres 30 letniemu okresowi walk. Niektóre środowiska uważają jednak, że porozumienie nie jest żadnym zwycięstwem, ale wielką porażka. Pojawiały się głosy, że zasiadający w Stormont politycy Sinn Feinu oraz działacze IRA, za pieniądze brytyjskich podatników de facto legitymizują dalszą okupację Irlandii Północnej. Kto zatem zyskał a kto stracił na procesie pokojowym?

 

Zyskali prawie wszyscy, którzy pozostali wierni SF i IRA – wszyscy, którzy przełknęli gorzkie pigułki salt i przewrotów w tył wykonanych przez to środowisko od końca lat 80-tych XX w. Jeśli byłeś, jesteś i będziesz z nami, to ruch, partia, armia się tobą zaopiekują. Jeśli byłeś republikaninem, a nas publicznie krytykujesz, to Twój los może być zgoła odmienny. Osobiście znam takich, którzy musieli z Belfastu fizycznie uciekać, bo dawni towarzysze broni ich już tam nie chcą. Warto dodać, że przegrane czują się środowiska lojalistyczne, które widzą, że republikanie zachowują się, jakby wygrali, a to niepokoi lojalistów. Ergo, czują, że coś jest nie tak, nawet jeśli wiele zmieniło się w Irlandii Północnej na lepsze.

 

W jednej z wypowiedzi wspomniał Pan, że trend zamachów w Irlandii Północnej ostatnimi laty się wzmaga a potencjał do większej ilości ofiar jest olbrzymi. Dlaczego tak się dzieje skoro Brytyjczycy kupują pokój w Belfaście min. zatrudniając wielu byłych członków IRA w charakterze, jak to Pan określił: „opieki społecznej”?

 

To są wypowiedzi nieco wyjęte z kontekstu, ale spróbuję się do tego odnieść. Na terenie Irlandii Północnej działają zbrojne grupy, które w teorii mogłyby dokonywać aktów terrorystycznych wymierzonych np. w protestancką ludność cywilną, co zaogniłoby konflikt. Co ciekawe, po drugiej stronie nadal są ludzie z bronią, którzy mogliby się mścić za takie ataki na katolikach. To wszystko jednak teoria, bo z powodów politycznych i z powodu daleko posuniętej infiltracji środowisk tzw. dysydenckich republikanów przez służby specjalne Wielkiej Brytanii, takich zamachów nie ma. Są podejmowane ich próby, ale prawie zawsze coś się nie udaje i skala przemocy się nie uruchamia. Równolegle, do tych dysydenckich republikanów nie przyłączają się pozostali republikanie, których przejście na pozycje terrorystyczne na pewno skomplikowałoby sytuację w prowincji. I faktycznie, nie przyłączają się, bo są kupieni przez swoją partię, SF, która to została dokooptowana do politycznego mainstreamu Irlandii Północnej.

 

W 1974 roku w pubie w Birmingham wybucha bomba. Zginęło wtedy dwadzieścia jeden osób. Rok później sześć osób zostało aresztowanych i osadzonych w areszcie. Wobec braku dowodów w 1991 roku wszyscy zostali wypuszczeni na wolność. Pełniąca w latach 90-tych funkcje głównego prokuratora Wielkiej Brytanii Barbara Mills nakazała zatajenie dokumentów w sprawie wznowionego śledztwa aż do 2069 roku. Wygląda na to, że porozumienia pokojowe, to nie tylko gigantyczne koszta finansowe. Co jeszcze Brytyjczycy obiecali w zamian za zawieszenie broni?

 

Na pewno obiecali listy żelazne dla tzw. „on-the-runs”, zbiegłych członków IRA. Obiecali pozostawienie IRA kontroli policyjnej nad niektórymi dzielnicami katolickimi i usankcjonowanie dwuwładzy na niektórych obszarach Irlandii Północnej. Obiecali nie ujawniać agenturalnej przeszłości niektórych republikanów, obiecali nie pokazać swojej skali infiltracji środowiska republikańskiego, by go nie zawstydzać. Obiecali uznać i powtarzać wszystkim naokoło, że pod koniec lat 80-tych konflikt de facto się zakończył remisem – potem wszyscy podobno stwierdzili, że musiał już zapanować pokój.

 

Brytyjski dziennikarz Peter Taylor twierdzi, że historia w Belfaście zatoczyła koło, z tą różnicą, że dzisiaj to lojaliści a nie republikanie maszerują ulicami Belfastu czując się obywatelami drugiej kategorii. Jak to możliwe skoro zasadniczy cel IRA nie został osiągnięty i Irlandia nie została zjednoczona?

 

Wspaniałe pytanie. Odpowiedź wiąże się z zero-jedynkowym postrzeganiem polityki w tej prowincji Wielkiej Brytanii. Jeśli ktoś cos zyskał, to drugi pewnie stracił. Republikanie coś zyskali, bo zaczęli współrządzić prowincją, pojawili się na salonach, zostali ministrami. To był szok dla lojalistów. Ich przywódcy nie potrafili przekazać swoim wyborcom, zwolennikom tego, że nie do końca mają się czym martwić, bo radość obozu SF była udawana – oni tak naprawdę cieszyli się z tego, że NIE OSIĄGNĘLI swojego celu, tzn. zjednoczonej Irlandii. Nie mogli jednak powiedzieć otwarcie, że przegrali, więc ubrali swoją strategiczna porażkę w taktyczne zwycięstwo – nie ma jeszcze zjednoczonej Irlandii, ale jest udział we władzy, jest wpływ na podejmowanie decyzji, jest przejście do walki na inny sposób (polityczny). To była dość spójna narracja, a wysoko dyscyplina środowiska republikańskiego zrobiła swoje – ci ludzie z czasem uwierzyli, że wygrali i niejako przekonali samych siebie, że 30 lat walczyli o to, by SF mogło zasiadać w parlamencie Irlandii Północnej, a tak nie było. Wystarczy poczytać propagandę IRA z początku lat 70-tych – tam są sformułowania dotyczące zepchnięcia „protestanckiego państewka” do morza.

 

Szkocja twierdzi, że jeśli Wielka Brytania opuści Unię Europejską, to będą zabiegać o ponowne referendum w sprawie niepodległości. Czy wśród Irlandczyków z Irlandii Północnej funkcjonują podobne opinie? Czy Brexit może stać się argumentem w rękach polityków Sinn Fein, którzy wielokrotnie podkreśli, że tzw. Brexit może mieć negatywny wpływ na proces pokojowy?

 

To wielka zagadka – jeśli Szkocja opuści Zjednoczone Królestwo, to co dalej z Irlandią Północną? Wspólne państwo? Wielu protestantów czuje silne związki ze Szkocją i mogą wtedy tego chcieć. Co do zdania SF – oczywiście, oni chcą Irlandii Północnej w ramach dużej UE, w której powoli ta prowincja miałaby się stawać samodzielnym bytem, połączonym to z Wielką Brytanią, to z Irlandią. Wyjście Zjednoczonego Królestwa z tej organizacji powoduje jednak krach tych planów, ale może otworzą się nowe alternatywy, bo jeśli Irlandia Północna miałaby iść w stronę Szkocji, a może niepodległości, to jeszcze łatwiej byłoby ją przyłączyć do Republiki. Na to musi mieć jednak ochotę też Dublin, a na ten moment nie jest to tam poważnie dyskutowane.

 

Z jednej strony lojaliści obawiają się, że rozmnażający się w szybszym tempie katolicy za kilka pokoleń zdominują liczebnie Irlandię Północną. Z drugiej jednak rośnie pokolenie Irlandczyków, które nie zna brutalnych represji, strzelanin czy regularnych bójek między IRA a np. UVF. Na czyją korzyść gra czas? Jak może wyglądać Belfast za lat np. pięćdziesiąt? Czy konflikt w ogóle da się rozwiązać?

 

Kiedyś byłem przekonany, że czas działa na korzyść Irlandii, ale teraz, po kryzysie gospodarczym, już nie jestem tego taki pewien. Coraz bardziej jestem przekonany, że status quo będzie trwać.

 

 

Z Kacprem Rękawiekiem rozmawiał Cezary Snochowski

 

Kacper Rękawek – specjalista ds. terroryzmu międzynarodowego, analityk w projekcie bezpieczeństwo europejskie i przemysł obronny w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, nauczyciel akademicki, doktor nauk społecznych – Queen’s University Belfast, autor pierwszego studium porównawczego frakcji Irlandzkiej Armii Republikańskiej (Irish Republican Terrorism and Politics: Comparative study of the Official and Provisional IRA), która ukazała się nakładem Routledge w 2011 r. oraz innych publikacji z dziedziny terroryzmu międzynarodowego. źródło: pism.pl

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/wiekszosc-republikanow-nie-chce-juz-walki-zbrojnej-mowi-w-wywiadzie-dla-naszego-portalu-dr-kacper-rekawek/feed/ 2 15047
Dla Amerykanów świat jest blokiem marmuru, który mogą dowolnie kształtować – mówi w wywiadzie dla naszego portalu dr Tadeusz Matuszkiewicz https://myslkonserwatywna.pl/dla-amerykanow-swiat-jest-blokiem-marmuru-ktory-moga-dowolnie-ksztaltowac-mowi-w-wywiadzie-dla-naszego-portalu-dr-tadeusz-matuszkiewicz/ https://myslkonserwatywna.pl/dla-amerykanow-swiat-jest-blokiem-marmuru-ktory-moga-dowolnie-ksztaltowac-mowi-w-wywiadzie-dla-naszego-portalu-dr-tadeusz-matuszkiewicz/#respond Mon, 23 Nov 2015 06:00:58 +0000 http://46.101.235.190/?p=14826 american exceptionalismNiestety w zmiennej rzeczywistości międzynarodowej idealne sojusze nie istnieją. Państwo takie jak Polska, czyli państwo zbyt słabe aby samo się obronić, nie ma innej możliwości, jak tylko sytuować się w przestrzeni międzynarodowej w taki sposób, aby agresja przeciwko niemu była politycznie i ekonomicznie nieopłacalna. Nie ma dzisiaj realnej alternatywy dla obecnych sojuszy państwa polskiego. Sojusze te odzwierciedlają po prostu obecny układ sił i wpływów w regionie Europy Środkowej – mówi w wywiadzie dla portalu MyslKonserwatywna.pl dr Tadeusz Matuszkiewicz. Zapraszamy do lektury.

 

American exceptionalism, to poczucie wyższości bazujące na przeświadczeniu, iż Stanom Zjednoczonym udało się uciec od tradycyjnych procesów formowania się państw i narodów. W związku z tym, dziejową misja Amerykanów jest przekazanie demoliberalnego "światła" innym narodom. Nawet za cenę ich podpalenia, zniszczenia i kompletnego cywilizacyjnego zdewastowania?

Amerykański demoliberalny mesjanizm ma swoje źródła w paradygmatycznej dla myślenia amerykańskich elit narodowej filozofii pragmatyzmu. Jakkolwiek korzenie tej filozofii tkwią w brytyjskim empiryzmie, to jednak dokonuje się w niej radykalna zmiana w postrzeganiu rzeczywistości i wynikających z tego praktycznych implikacji. Brytyjski empiryzm osadzony był w dostępnej rozumowi empirycznej rzeczywistości, stąd stał się podstawą dla konserwatyzmu apologizującego rolę tradycyjnych instytucji w społeczeństwie oraz dla realizmu w stosunkach międzynarodowych odwołującego się do istniejących w przestrzeni międzynarodowej realnych faktów. W pragmatyzmie dochodzi w tym zakresie do zasadniczego przeorientowania. Rzeczywistość postrzegana jest jako plastyczna i mogąca być w sposób dowolny kształtowana według kryteriów utylitarnych i subiektywnych. Rzeczywistość ta nie jest niezależna od nas i trwale ukonstytuowana, to my ją konstytuujemy w taki sposób, aby przynosiła nam pożytki praktyczne. William James, który w największym stopniu przyczynił się do tryumfu tej filozofii na gruncie amerykańskim, widział właśnie rzeczywistość jako blok marmuru, który co prawda może stawić opór, ale który możemy kształtować według własnych potrzeb. Jakkolwiek na gruncie amerykańskim istnieje konserwatyzm odwołujący się do tradycyjnego brytyjskiego empiryzmu, czego przykładem jest choćby myśl Russella Kirka, to jednak dla dominującej części amerykańskich elit liberalnych i neokonserwatywnych charakterystyczne jest postrzeganie świata właśnie w sposób wyrastający z pragmatyzmu. Świat jest dla nich takim właśnie blokiem marmuru, który oni mogą dowolnie kształtować według własnej wizji, wierząc, iż wizja wyrastająca z ich subiektywnego doświadczenia, jest rzeczywistością najlepszą.

A możne, zgodnie z realistyczną teorią stosunków międzynarodowych Kennetha Waltza, to nic innego jak dorabianie ideologii do pragmatycznej polityki Stanów Zjednoczonych? W końcu postmodernistyczny demos musi sobie to jakoś w głowie poukładać i znaleźć logiczne wytłumaczenie.

Doskonałą ilustracją tezy, iż ideologia stanowi wygodne narzędzie i zasłonę niezwykle efektywnej i pragmatycznej polityki Stanów Zjednoczonych jest działalność prezydenta Franklina Delano Roosevelta, który będą wręcz archetypicznym politykiem demoliberalnym prowadził zarazem – opartą na żelaznej logice geopolitycznej mocarstwa morskiego – najbardziej imperialną politykę w historii państwa, której owocem było przejęcie kontroli na przeciwległymi brzegami Oceanu Atlantyckiego i Oceanu Spokojnego oraz uzależnienie od Waszyngtonu Wielkiej Brytanii, w dalszej zaś kolejności stworzenie istniejącego do dzisiaj globalnego systemu ekonomicznego opartego na dominującej roli Stanów Zjednoczonych i dolara.

Należy pamiętać o tym, iż sama ideologia jest nie tylko wygodną zasłoną dla interesów narodowych, a tym samym bardzo istotnym narzędziem polityki zagranicznej, ale też kluczowym elementem systemu hegemonii. Fundamentem amerykańskiej dominacji w Europie Środkowej nie jest przecież głównie potęga militarna czy gospodarcza (nie ma tu przecież wielkich baz wojskowych, a wymiana handlowa USA z tutejszymi krajami jest niewielka), ale przyswojenie sobie przez tutejsze społeczeństwa demoliberalnego światopoglądu. Społeczeństwa te chcą demokracji, nie są zainteresowane wprowadzeniem chrześcijańskiego ładu państwowo-społecznego i czują się częścią laickiej zachodniej kultury. Alternatywne modele, np. rosyjski, są dla nich zupełnie nieatrakcyjne. Walka ideologiczna odgrywa także kluczową rolę w rywalizacji o wpływy w przestrzeni postsowieckiej, czego doskonałym przykładem jest Ukraina. Zwycięstwo Majdanu byłoby mimo całego zachodniego politycznego, finansowego i logistycznego wsparcia niemożliwe, gdyby nie upowszechnienie się w ukraińskim społeczeństwie demoliberalnego, zachodniego postrzegania świata, który to wzorzec uznano tam za bardziej atrakcyjny od rosyjskiej alternatywy. Trzeba też pamiętać, iż porządkowanie świata przez hegemona na modłę demoliberalną oznacza strukturalizację tego świata według własnych zasad, norm i reguł, przynoszącą hegemonowi premię polityczną, gospodarczą i kulturową. Wewnątrz tak skonstruowanego porządku międzynarodowego w rezultacie redukcji stopnia anarchii wewnątrz systemu zmniejszają się koszty kontroli politycznej, zaś narzucenie systemowi własnych norm i reguł przynosi bardzo wymierne korzyści ekonomiczne.

Stany Zjednoczone w dalszym ciągu chcą być policjantem światowego porządku. Czy mają jeszcze po temu jakiekolwiek argumenty? Zwłaszcza po tym, jak podpaliły Bliski Wschód?

Model demoliberalny nadal postrzegany jest na świecie jako najbardziej atrakcyjny. Atrakcyjność w niektórych regionach świata alternatyw chińskiej czy rosyjskiej bierze się nie z ich uniwersalności umożliwiającej implementację tych modeli w innych państwach, ale jest rezultatem czegoś dokładnie przeciwnego – realistycznej rezygnacji przez dyplomacje tych państw z pretendowania do uniwersalizmu własnych rozwiązań i akceptacji u swoich partnerów wszelkich form reżimów państwowych. Jak dotychczas podjęto dwie współczesne próby stworzenia jakiejś uniwersalnej alternatywy dla amerykańskiego demoliberalizmu. Pierwsza wykuwana np. w Europie Zachodniej polega na próbie obejścia tego modelu z lewej strony. W myśl tej wizji UE miałaby pełnić rolę bardziej humanitarnej, prawno-człowieczej, pacyfistycznej i zielonej alternatywy dla USA. Druga uniwersalna alternatywa wykuwana jest zaś w radykalnych ośrodkach islamskich. Trudno ją jednak uznać za specjalnie atrakcyjną w wymiarze globalnym. Chrześcijaństwo jest zaś zbyt sparaliżowane obejmującymi go liberalnymi obcęgami, aby przedstawić jakąś poważną alternatywę dla demoliberalizmu. W najlepszym wypadku może generować jakieś protestancko-demoliberalne hybrydy, jak to ma miejsce właśnie w Stanach Zjednoczonych.

Czy nie jest trochę tak, że Ameryka musi znajdować sobie coraz to nowych wrogów, aby arbitralnie decydować przez jakie stolice przebiegają kolejne „osie zła” i dzięki temu akcentować swoją mocarstwową pozycję militarną?

Wskazywanie wrogów jest nieodłącznym elementem każdej polityki. Jak wskazywał Carl Schmitt dychotomia podziału wróg-przyjaciel leży u podstawy wszelkiej praktycznej polityczności, zaś w warunkach totalnych wojen demokratycznych – rzeczywistych i ideologicznych – kategoria demonizowanego wroga znajduje się w samym centrum kontentu propagandowego. Ponieważ czynnik mobilizacji społecznej odgrywa podstawową rolę we wszystkich współczesnych mocarstwach (także tych quasi-autorytarnych), stąd desygnowanie kolejnych wrogów przez politykę i propagandę amerykańską nie jest niczym nadzwyczajnym.

W ostatnich latach Chiny dokonały gigantycznego skoku ekonomicznego, politycznego a przede wszystkim militarnego. Czy w związku z tym potęga USA to nadal fakt, czy może w coraz większym stopniu mit?

Początek XXI wieku wykazał, iż każda potęga ma swoje granice i nie jest możliwy w świecie ład oparty o unilateralizm. Nie zmienia to jednak faktu, iż globalna dominacja Stanów Zjednoczonych ujmowana w kategoriach realnych jest nadal przytłaczająca. Według wyliczeń SIPRI Stany Zjednoczone wydały w 2014 r. na cele militarne 610 mld dolarów, podczas gdy Chiny 216 mld dolarów, a Rosja 84,5 mld dolarów. Co prawda wydatki wojskowe Stanów Zjednoczonych w ostatnich latach zmniejszyły się, zaś wydatki Chin i Rosji rosły, ale wydaje się, że trend polegający na zmniejszaniu się przepaści pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i innymi graczami może się nie utrzymać. Rosja wydawała na cele wojskowe w relacji do PKB o wiele więcej niż inne kraje BRICS i na dłuższą metę będzie musiała w tym zakresie wyhamować. Z kolei Chiny utrzymywały co prawda dotąd niski poziom wydatków na cele wojskowe w relacji do PKB, nie wydaje się jednak, aby w ich obecnej sytuacji gospodarczej radykalny wzrost tych wydatków był dla Pekinu pożądany.

Generalnie rzecz ujmując nadal wszystkie kluczowe atuty potrzebne do hegemonii globalnej znajdują się rękach Waszyngtonu. Stany Zjednoczone mają ogromną przewagę w zakresie potencjału militarnego (wydatki USA na cele militarne są większe od kolejnych siedmiu państw razem wziętych) i nowoczesności technologii militarnych. Są one jedynym globalnym mocarstwem morskim kontrolującym za pomocą swej marynarki wojennej akweny wszystkich trzech oceanów. Stany Zjednoczone są jedynym państwem mającym rozbudowany w skali globalnej system sojuszy. Amerykańskie banki i koncerny (oraz banki i koncerny z sojuszniczych krajów Europy Zachodniej z Japonii) odgrywają zdecydowanie najistotniejszą rolę w światowej gospodarce, zdecydowanie dominują one w światowej strukturze źródeł BIZ, zaś dolar pozostaje główną walutą światową. Do tego dochodzi jeszcze olbrzymia światowa dominacja amerykańskiej popkultury.

Chiny natomiast pozostają de facto nadal mocarstwem jedynie regionalnym, zamieszkałym przez w większości ubogie masy ludności i stojącym w obliczu destabilizacji społecznej spowodowanej słabnącą dynamiką wzrostu gospodarczego. Wyraźnie widać, iż obecny model rozwoju gospodarczego oparty o proste rezerwy wyczerpuje się. Chińską gospodarkę cechują olbrzymie problemy strukturalne, labilny system finansowy, uzależnienie od eksportu, którego rentowność maleje na skutek rosnącej konkurencji międzynarodowej oraz szybkiego wzrostu płac w sektorze przemysłowym. W krótkim okresie Waszyngton będzie raczej stabilizował sytuację w Chinach, obawiając się skutków zaistnienia tam jakiegoś poważnego kryzysu. W dalszej zaś perspektywie Stany Zjednoczone zaczną postrzegać Chiny jako poważnego konkurenta dopiero w momencie, kiedy Pekin zdecyduje się na realizację bardzo ambitnego programu rozbudowy marynarki wojennej, która mogłaby zagrozić amerykańskiej hegemonii w regionie Oceanu Spokojnego i Indyjskiego. Taki program to jednak kwestia dekad.

Należy też pamiętać, że Stany Zjednoczone mają względem Chin niezwykle istotną premię geopolityczną. O ile bowiem sąsiedzi Stanów Zjednoczonych to państwa przyjazne i słabe, o tyle Chiny otaczają liczne państwa silne i tradycyjnie z Chinami skonfliktowane, a w dodatku bardzo poważnie obawiające się wzrostu potęgi Pekinu. Stany Zjednoczone mają tu zbudowany ze swoich tradycyjnych sojuszników, takich jak Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Filipiny czy Australia system równoważący potęgę Chin. Ostatnio coraz bardziej widoczne staje się zbliżenie Waszyngtonu z władzami w Wietnamie. Jeśli dodamy do tego nieufność panującą pomiędzy Indiami i Rosją a Chinami, widzimy iż geopolityczna konstelacja w Azji Wschodniej jest wybitnie dla Chin niesprzyjająca.

Prezydent Obama ogłosił słynny pivot na Pacyfik. Centrum grawitacyjne światowej geopolityki przenosi się zatem na Ocean Spokojny oraz do Azji. Jak widzi Pan rolę USA w najbliższej przyszłości? Czy kraj ten będzie dążył do bezpośredniego starcia z Chinami czy może konflikt odbędzie się na zasadzie prowadzenia tzw. wojen zastępczych (ang. proxy wars)?

Zwrot w kierunku Pacyfiku ma w przypadku polityki Stanów Zjednoczonych dwa wymiary. Pierwszy wymiar ma charakter po prostu marketingowy. Należy pamiętać, iż w ostatnich latach zmniejszeniu uległ budżet wydatków na cele zbrojeniowe w samych Stanach Zjednoczonych. Tymczasem Amerykanie posiadają najpotężniejszy przemysł zbrojeniowy na świecie (np. siedem z dziesięciu największych korporacji zbrojeniowych na świecie to firmy Amerykańskie), który musi znaleźć sobie nowe rynki. Stąd zwrot kierunku Pacyfiku jest doskonałym hasłem pod którym możliwe stanie się zwiększenie sprzedaży amerykańskiego uzbrojenia dla sąsiadów Chin. Podobną rolę w Europie Środkowej odegra hasło wzmacniania wschodniej flanki NATO. Oczywiście jednak nie należy lekceważyć geopolitycznego wymiaru tego zwrotu. Stany Zjednoczone jak każde realistycznie działające mocarstwo musi zabezpieczyć się przed przyszłym niebezpieczeństwem budując zawczasu system równoważący chińską potęgę. Jakkolwiek w interesie Waszyngtonu stanie się prędzej czy później realizacja polityki na zasadzie „dziel i rządź”, polegającej na podsycaniu regionalnych konfliktów i kryzysów, to jednak w najbliższej przyszłości otwarty konflikt pomiędzy Stanami Zjednoczonymi oraz Chinami nie leży interesie żadnego z tych krajów. Chiny potrzebują jeszcze dekad na akumulację zasobów budujących własną potęgę, zaś Stany Zjednoczone mają możliwość stosowania bardziej wyrafinowanych metod równoważenia siły Chin niż otwarta konfrontacja. W dodatku oba państwa są od siebie silnie uzależnione gospodarczo, więc konflikt byłby dla obu stron ekonomicznie niekorzystny.

Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że w związku ze wspomnianym pivotem polsko-amerykański sojusz nabiera jeszcze większych cech „egzotyczności”?

Oczywiście zgodnie z ujęciem Cata Mackiewicza sojusz polsko-amerykański ma charakter egzotyczny, bowiem upadek Polski nie pociąga za sobą upadku Stanów Zjednoczonych, ale przecież upadek Izraela również nie pociąga za sobą upadku USA, a jednak nikt nie bagatelizuje znaczenia tego sojuszu. W rzeczywistości sojusze, które nie byłyby egzotycznymi według definicji Cata zdarzają się na świecie stosunkowo rzadko. Niestety w zmiennej rzeczywistości międzynarodowej idealne sojusze nie istnieją. Państwo takie jak Polska, czyli państwo zbyt słabe aby samo się obronić, nie ma innej możliwości, jak tylko sytuować się w przestrzeni międzynarodowej w taki sposób, aby agresja przeciwko niemu była politycznie i ekonomicznie nieopłacalna. Nie ma dzisiaj realnej alternatywy dla obecnych sojuszy państwa polskiego. Sojusze te odzwierciedlają po prostu obecny układ sił i wpływów w regionie Europy Środkowej. Trudno rozpatrywać dziś jako poważną alternatywę sojusz z Rosją, w sytuacji kiedy Rosja znajduje się w głębokiej defensywie, traci wpływy na obszarze postsowieckim i desperacko próbuje powstrzymać ekspansję zachodnich struktur militarno-ekonomicznych na Ukrainie i w regionie Kaukazu. Również ekonomicznie Rosja nie stanowi alternatywy dla Zachodu, traktowana być może ona przez małe kraje, takie jak Węgry czy Grecja jako element gry służącej poprawie własnej pozycji negocjacyjnej z Zachodem, ale nawet dla tych małych państw siła gospodarcza Rosji jest zbyt słaba, aby stać się ona mogła gospodarczą alternatywą. Zerwanie obecnych sojuszy byłoby dla Polski politycznie i gospodarczo niebywale kosztowne, a korzyści polityczne i ekonomiczne z tego byłyby praktycznie żadne.

Równie irracjonalne są mrzonki o budowaniu przez Polskę własnego bloku w Europie Środków-Wschodniej. Polska nie dysponuje żadnymi instrumentami, aby podjąć rywalizację z mocarstwami o dominację w regionie. Nie mamy kapitału, silnych przedsiębiorstw i banków, nowoczesnych technologii, znaczącego rynku, kluczowych surowców, potężnego wojska, a nawet atrakcyjnej międzynarodowo popkultury. W jaki więc niby sposób, nie mając żadnych argumentów, mielibyśmy się stać biegunem alternatywnym wobec mocarstw, które tymi zasobami dysponują?

Oczywiście realna polityka wymaga także od Polski unikania awanturnictwa za wschodnią granicą (czy tym bardziej na Kaukazie), w interesie Polski leży bowiem stabilizowanie regionu. Polska nie może dać się sprowadzić do odgrywania roli antyrosyjskiego harcownika, koszty takiej polityki ponosimy bowiem my, zaś korzyści odnosić mogą jedynie czynniki zewnętrzne. Z drugiej jednak strony Polska dyplomacja musi bronić ładu terytorialnego w Europie Środkowej niezależnie od tego, kto sprawuje aktualnie rządy w poszczególnych krajach. Ład ten jest bowiem podstawowym elementem stabilizacji regionu. Doskonale rozumieją to np. w Mińsku, gdzie kwestionuje się zmiany granic i dezintegrację wewnętrzną Ukrainy.

Zwiększenie bezpieczeństwa Polski wymaga zatem nie zmiany sojuszów, ale reorientacji myślenia polskich elit politycznych i gospodarczych o naszym państwie i polityce zagranicznej. Nie mamy dzisiaj instrumentów, które pozwalałyby nam w sposób istotny wpływać na kształt politycznej i ekonomicznej architektury regionalnej, ale możemy wykorzystywać rywalizację mocarstw o wpływy w regionie, ustawiając się w taki sposób, aby uzyskiwać realne korzyści i zawierać zyskowne transakcje. Pewnym wzorcem może być tu mutatis mutandis polityka realizowana przez Viktora Orbána oraz Recepa Tayyipa Erdoğana. Polityka taka musi być oparta na zręcznym lawirowaniu w warunkach zmiennych konfiguracji międzynarodowych, pragmatycznej elastyczności oraz zdolności do kreowania płaszczyzn korzystnych interesów. Skuteczność takiej polityki wyraża się maksymalizacją akumulacji własnych zasobów ekonomicznych, technologicznych i militarnych. Im większą siłę ekonomiczną zakumulujemy, tym bardziej samodzielną politykę będziemy mogli prowadzić i tym większe będziemy mieli możliwości takiego sytuowania się w przestrzeni międzynarodowej, które oddalać będzie od nas potencjalne militarne zagrożenia, będące wszak efektem rywalizacji mocarstw o dominację w kluczowym dla Euroazji regionie.

A może Amerykanom opłaca się „wspierać” Polskę tylko po to, aby zdestabilizować region, który znajduje się na trasie strategicznego projektu Państwa Środka, czyli tzw. Nowego Jedwabnego Szlaku?

Nie sądzę aby amerykańska polityka względem Europy Środkowej była w jakimś istotnym stopniu determinowana uwzględnianiem czynnika chińskiego. W tym regionie istotne znaczenie ma wiele innych determinant związanych z czynnikami: rosyjskim i zachodnioeuropejskim. W tym kontekście czynnik chiński może być uwzględniany jedynie jako pochodna tych istotnych determinant.

Mec. Jacek Bartosiak twierdzi, że poprzez konflikt na Ukrainie Rosjanie prowadzą twarde negocjacje o uczestnictwo w tworzącej się nowej architekturze bezpieczeństwa. Czy nie jest tak, że destabilizując Europę Wschodnią, to Stany Zjednoczone negocjują z Rosją, aby ta dokonała wolty przeciwko Chinom i razem ze Stanami Zjednoczonymi znalazła się w tym samym anty-Chińskim obozie?

Całkowicie zgadzam się z tezą, iż celem rosyjskiego zaangażowania na Ukrainie jest wymuszenie na Stanach Zjednoczonych przystąpienia do negocjacji dotyczących konstrukcji nowej architektury bezpieczeństwa zabezpieczającej geopolityczne interesy Rosji. Analizując sekwencję działań, jakie miały dotąd miejsce wokół Ukrainy, wydaje się jednak, iż Rosja wpadła tutaj w pułapkę bardzo umiejętnie zastawioną przez Waszyngton prowadzący bardzo wyrafinowaną grę międzynarodową. Przewrót dokonany w wyniku wydarzeń na Majdanie i zainstalowanie w Kijowie prozachodnich władz odebrano w Moskwie jako kolejny krok w ramach amerykańskie polityki okrążania Rosji i ekspansji zachodnich sojuszów w kierunku wschodnim. Włączenie Ukrainy do NATO byłoby dla Rosji geostrategicznym koszmarem, dlatego Rosja nie bacząc na polityczne i ekonomiczne skutki uboczne podjęła zdecydowane działania zabezpieczające interesy rosyjskie w basenie Morza Czarnego oraz – poprzez destabilizację wschodniej Ukrainy – blokujące potencjalną akcesję Ukrainy do NATO. Dzisiaj wydaje się jednak, że akcesja ta wobec niechętnej wobec niej polityki Berlina i innych krajów zachodniej Europy wcale nie była celem Waszyngtonu. Głównym celem Stanów Zjednoczonych było zrujnowanie dobrych relacji pomiędzy Moskwą oraz Berlinem i innymi stolicami zachodniej Europy. Mimo iż interesy gospodarcze Niemiec i Rosji są kompatybilne (Rosja potrzebuje niemieckiego kapitału i technologii, zaś Niemcy potrzebują rosyjskich surowców) obecne stosunki polityczne są fatalne, nawet jeśli koła gospodarcze starają się ratować projekty gospodarcze i surowcowe. Także inne kraje Europy Zachodniej muszą mimo ogromnej niechęci podporządkować się wspólnej unijnej polityce sankcji względem Rosji. Tym samym Rosja znalazła się w niekorzystnej sytuacji ekonomicznej i polityczno-wizerunkowej, z której próbuje się wydostać. Rosja nie może wyplątać się z sankcji i odbudować dobrych relacji z Europą Zachodnią dopóki trwa konflikt w Donbasie. Nie może jednak porzucić separatystów z Donbasu bez uzyskania konkretnych rezultatów politycznych w postaci gwarancji neutralności Ukrainy. Te gwarancje mogą jednak dać jedynie Stany Zjednoczone uzgadniając wraz z Rosją nową architekturę bezpieczeństwa w regionie. Tyle że Stany Zjednoczone są zadowolone z obecnej sytuacji i do podjęcia rozmów z Rosją w sprawie Ukrainy wcale się nie kwapią. Z tej perspektywy widoczne staje się, iż ingerencja Rosji w sprawy syryjskie jest raczej desperacką próbą podbicia stawki i wymuszenia na Waszyngtonie podjęcia rozmów z Moskwą.

Wracając teraz do postawionego pytania wydaje się, iż, niezależnie od przyjmowanej przez Waszyngton retoryki, aktualnie z punktu widzenia globalnej dominacji USA ważniejsza jest sytuacja na osi Eurazji, która przebiega pomiędzy Niemcami i Rosją. Ewentualne partnerstwo strategiczne Berlina i Moskwy zagrażałoby globalnym interesom amerykańskim, a osi takiej Amerykanie nie mają czym zrównoważyć, podczas gdy Chiny na razie są dobrze zbalansowane regionalnie i zagrożenie dla interesów amerykańskich ma w ich przypadku również charakter regionalny. Choć oczywiście w dalszej perspektywie, jeśli Rosja osłabnie, a Chiny będą konsekwentnie się wzmacniać, Waszyngton może zainteresować się włączeniem Rosji do systemu równoważącego potęgę Chin.

I już ostatnie pytanie; Amerykański neokonserwatyzm, to zgoła coś innego niż konserwatyzm – szczególnie ten polski, mocno związany z kościołem i chrześcijaństwem. Czym jest neokonserwatyzm i czy należy się go obawiać?

Neokonserwatyzm amerykański reprezentuje oczywiście typowy demoliberalny mesjanizm w stopniu skondensowanym, ale jego mesjanistyczny światopogląd nie różni się jakoś znacząco od analogicznego mesjanizmu reprezentowanego choćby przez amerykańskich liberałów z Partii Demokratycznej. Różnica polega tu jedynie na reprezentowanej przez neokonserwatystów bardziej zdecydowanej imperialnej woli kształtowania świata według jednolitego demoliberalnego modelu za pomocą siły. Amerykańska polityka zagraniczna zdeterminowana jest jednak określonymi czynnikami geopolitycznymi, geostrategicznymi i ekonomicznymi, więc niezależnie od tego kto będzie sprawował władzę w Waszyngtonie podstawowe kierunki działań będą tak czy inaczej realizowane. Również wszelkie ograniczenia w zakresie realizacji tych działań będą dla wszystkich takie same. Intelektualny wpływ neokonserwatystów na środowiska polityczne w Polsce jest marginalny. Z uwagi jednak na rolę tego środowiska w Partii Republikańskiej oraz bliskie relacje części polskich kręgów politycznych z tą formacją, możemy obawiać się pojawienia się także z tamtej strony (obok nacisków ze strony ośrodków unijnych) nacisków w kierunku przyjęcia w polskim ustawodawstwie liberalnych rozwiązań w kwestiach moralnych.

Najwięcej sympatii w stosunku do amerykańskiego neokonserwatyzmu wykazują w Polsce środowiska radykalnego centrum, choć wynika to nie z inspiracji intelektualnych, ale z postrzegania neokonserwatystów jako najbardziej antyrosyjskiego nurtu w amerykańskiej polityce. Stanowić on może zagrożenie dla Polski o tyle, o ile poprzez kanały polityczne inspirować on będzie polskie kręgi decyzyjne do prowadzenia polityki antyrosyjskiej bądź antyunijnej, której koszty ponosić będziemy my, zaś korzyści z niej odnosić będą inni. Najłatwiej jest manipulować tymi, którzy postrzegają wyjątkowo złożoną i pełną niuansów rzeczywistość międzynarodową w sposób czarno-biały. Głównym zaś problemem polskiego myślenia o polityce zagranicznej jest to, iż mamy środowiska antyrosyjskie, antyatlantyckie, antyunijne lub antyukraińskie gotowe do prowadzenia wielkich międzynarodowych krucjat zazwyczaj zupełnie bez związku z polską racją stanu.

 

Rozmawiał Cezary Snochowski

 

Dr Tadeusz Matuszkiewicz – doktor nauk ekonomicznych, nauczyciel akademicki, sekretarz Klubu Inteligencji Katolickiej w Mielcu.

 

Available also on Steemit 

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/dla-amerykanow-swiat-jest-blokiem-marmuru-ktory-moga-dowolnie-ksztaltowac-mowi-w-wywiadzie-dla-naszego-portalu-dr-tadeusz-matuszkiewicz/feed/ 0 14826
Snochowski: Reportaż z wizyty w Barcelonie, cz. 1: „Strajk generalny” https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-reportaz-z-wizyty-w-barcelonie-cz-1-strajk-generalny/ https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-reportaz-z-wizyty-w-barcelonie-cz-1-strajk-generalny/#respond Fri, 13 Nov 2015 06:00:28 +0000 http://46.101.235.190/?p=14624 strajk barcelonaJej drobniutka ręka płynnym ruchem namalowała na szybie czerwony symbol. Spływające po szkle strużki farby lekko zniekształciły jego kontury, po czym spieczone żarem katalońskiego słońca zakrzepły w miejscu. Są ich dziesiątki. Może nawet setki. Malowane przez anarchistów, widnieją na największych szybach barcelońskich uliczek. Reakcje mieszkańców są różne; w jednych wzbudzają nadzieję na sprawiedliwość, w drugich refleksję nad marnością przeszłości. Wielu z nich nie umiejąc pogodzić się z historią, czynnie popiera uliczny nieład.

Drobni sklepikarze na widok zbliżającej się demonstracji rutynowo zasuwają metalowe rolety. Ulicę ogarnia głuchy rumor. Jedna za drugą, niczym przewracające się klocki wielkiego blaszanego domina, z tęgim hukiem uderzają o betonowy chodnik. Przez drobne szczeliny rolet widać rozświetlone wnętrze jednego ze sklepów i krzątającego się w nim pracownika. Zręcznym ruchem porządkuje rozstawiony na półkach towar, rozmawiając jednocześnie z kimś po drugiej stronie sklepu. Wykonuje swoje obowiązki, nie zważając na dewastującą okolicę grupę anarchistów. Wygląda, jakby bardziej od ulicznej zawieruchy interesowała go ilość zgromadzonego na półkach kurzu.

Osiem dekad temu papierowe taśmy zastępowały handlarzom metalowe rolety. Naklejane na szyby sklepowych wystaw, chroniły je przed roztrzaskaniem się szkła na tysiące drobniuteńkich kawałków, kiedy zbłąkane kule karabinów maszynowych i odłamki granatów dziurawiły je na wylot. Najlepsze karabiny i granaty przysyłał wtedy Stalin. Każdy anarchista zazdrościł uzbrojonym w nowiuteńkie karabiny komunistom. Miały służyć wojskom republikańskim do walki z armią gen. Franco, jednak hiszpańscy komuniści nie poskąpili jej przeciwko swoim sojusznikom – anarchistom. Był to jednak sojusznik pozorny, gdyż pomimo, że razem walczono przeciwko gen. Franco, dla Stalina i hiszpańskich komunistów trockistowskie oddziały anarchistów stanowiły dość istotną przeszkodę w osiągnięciu celów politycznych. Dziś ulica jest wolna od sowieckiej broni. Jest jednak coś równie niebezpiecznego: poczucie misji z wiarą w nieomylność.

Sierp i młot

Wybierając cel, anarchiści posługują się pewnym kluczem i tylko mało spostrzegawcze oko nie jest w stanie dostrzec w tym chaosie logicznego planu. Nie każdą uliczną wystawę demonstranci atakują tylko farbą. Wybicie takiej szyby wymaga wtedy ręki cięższej i silniejszej – męskiej. Dekady potyczek nauczyły właścicieli, że im szyba droższa, tym trudniej ją roztrzaskać. Dlatego drobne ręce kobiet wygrywają z męskimi mięśniami rywalizację o liczbę pozostawionych w przestrzeni miasta śladów obecności.

Selekcja odbywa się zgodnie z cenzusem majątku. Najwytrzymalsze szyby można zatem znaleźć w siedzibach najbogatszych instytucji – bankach. Jako najbardziej znienawidzone, przyciągają najwięcej uwagi. Ale na ulicy nikt nie zadaje pytań. Nikt nie oczekuje rozliczenia podatkowego. Podpalone przez anarchistów przypadkowe samochody przyciągają uwagę mediów zagranicznych. Teraz już nie tylko Hiszpania, ale i Europa śledzi wymykające się spod kontroli znakowanie secesyjnych kamienic Barcelony czerwonym sierpem i młotem.

Dwadzieścia minut życia

W Barcelonie kolor czerwony obecny jest od zawsze. Można powiedzieć, że czerwono-złote barwy Katalonii są jak królewska szata, zdeptane butami marksistowskich bojówek. Krwią zroszona jest cała Barcelona. Rozpryskała w wąskich uliczkach średniowiecznego Barri Gòtic, XIX-wiecznej Eixample i wzdłuż Rambli. Ta ostatnia stanowiła linię demarkacyjną między komunistami i policją z jednej strony, a anarchistami z drugiej. Rewolucja zaczęła pożerać swoje własne dzieci. Dziś Rambla stanowi reprezentacyjną część Barcelony. Łączy Plac Kataloński z kolumną Krzysztofa Kolumba i portem Vell.

Zanim w 1936 roku „kudłata zgraja” masowo wtargnęła do hiszpańskich świątyń, setki katolickich duchownych zostało już zamordowanych. Zwierzęcy atawizm wypełzł z katalońskich podziemi i spowijając ludzkie serca nienawiścią, uśmiercił tysiące księży i zakonnic. Na froncie blask księżyca nie zawsze był na tyle silny, aby rozświetlić mroki okopów, dlatego wśród anarchistów i komunistów dużym zainteresowaniem cieszyły się kościelne świeczki. Plądrując i niszcząc katolickie świątynie, cenili je bardziej niż zdobiące ich ściany malowidła i rzeźby. Brakowało ich zawsze i wszędzie. Były towarem deficytowym i obok jedzenia oraz amunicji produktem najbardziej pożądanym. Ile warta była taka świeczka? Dwadzieścia minut życia katolickiego duchownego. Tyle bowiem czasu jej blask rozjaśniał okopowe ciemności.

Chichot historii

Barcelona jest jak odwrócona góra lodowa. Secesyjna architektura, wyrażona krętymi i karbowanymi kształtami oraz mozaiką porcelanowych kolorów, zaczyna się od pierwszego piętra w górę. Poniżej, na najniższych poziomach wszystko zachowuje swój komercyjny charakter. Krocząc od Placu Katalońskiego wzdłuż Rambli, mija się kolejne kawiarnie, restauracje, sklepiki z modnymi koszulami i damskimi pończochami. Gdy w pierwszych miesiącach rewolucji w Barcelonie ustanowiono rządy robotnicze, wszystko to było dla kontrastu szare i ponure. Jedynymi kolorami, na które malowano niemalże wszystko – łącznie ze skrzynką ulicznego pucybuta – były czerwień i czerń anarchistów. Na ulicach przez cały dzień i noc panowała swego rodzaju rewia mody robotniczej. Nikt nie wyróżniał się ubiorem. Nawet księża – ich już nie było.

Wśród ludności cywilnej panował głód, a kolektywizacją objęto transport publiczny, drobne bary, a nawet park rozrywki na górze Tibidabo. Brakowało wszystkiego. Nie wzbudzało to jednak niepokoju. Wręcz przeciwnie; upajano się gęstą atmosferą rewolucyjnej równości. Po kilku miesiącach toczącej się wojny atmosfera stała się tak gęsta, że ludzie zaczęli się dusić tą równością. Rewolucyjny ferwor i podniecenie opadły. Sklepowe wystawy na powrót zaczęły zmieniać swój wygląd. Zniknęły wojskowe kurtki, ładownice, myśliwskie noże, manierki i kabury. Zaczęło przybywać kawiarni, restauracyjek, sklepików z modnymi koszulami i damskimi pończochami. A wojna trwała dalej.

Robotnicza solidarność?

Kiedy w Barcelonie zostaje ogłoszony strajk generalny, całe miasto zostaje sparaliżowane. Jej układ krwionośny, jakim jest sieć podziemnych wagoników wożących codziennie tysiące ludzi, zastyga w bezruchu. Nie kursują autobusy. Na drogach nie ma nawet taksówek. Zdezorientowani turyści kłębią się wokół schodów prowadzących do zaryglowanej bramy metra przy Rambli. Walczący między sobą w 1937 r. komuniści i anarchiści chronili się w korytarzach tej stacji przed kulami przeciwnika. Czasami ktoś próbował dostać się do innego budynku i musiał pokonać kilkadziesiąt metrów wzdłuż wąskiego pasa „ziemi” niczyjej. Wtedy grad pocisków zalewał ulice i bywało, że schody do metra ratowały komuś życie.

Turyści mają więcej szczęścia niż przebywający w tamtym czasie w Barcelonie rożnego rodzaju podróżni. Nikt do nikogo nie strzela. Nie ma też granatów. Ale lekki wrześniowy wiatr niesie ze sobą zapach strachu. Młody mężczyzna, trzymając mocno delikatną dłoń swojej żony, rozgląda się dookoła, wypatrując strajkujących anarchistów. Do metra droga zablokowana. Sklepy odgrodzone metalowymi roletami. Taksówek brak. Nigdy nie wiadomo, z której strony nadleci szklana butelka bądź kamień. Najgorzej jest dostać się między pilnującą porządku policję a grasujące po mieście grupki demonstrantów. Można wtedy poczuć namiastkę tamtych czasów, kiedy na prawo od Rambli znajdowały się dzielnice jednolicie anarchistyczne, a obszar na lewo należał do komunistów i policji. Dziwna to wojna była, bo nie zawsze do siebie strzelano – czasami w geście robotniczej solidarności znajdujący się w przeciwległych kamienicach strzelcy machali do siebie, zapewniając o wzajemnej solidarności. Nigdy nie było wiadomo, czy wróg pociągnie za spust karabinu maszynowego. Rzuci granatem, czy może tylko podejrzliwym spojrzeniem?

Los Polacos

W Katalonii bunt został wyssany z mlekiem matki. Każdy buntuje się przeciwko każdemu, a w szczególności przeciwko władzom w Madrycie. W samym sercu kwadratowej Eixaple, tuż pod oknami poetycznej Casa Batllo i zgrzebnej Casa Milà powiewają rozmaite flagi, a na drewnianych kijach wzbijają się w niebo transparenty oraz banery. Swoich ludzi przysłały tutaj centrale rozmaitych organizacji lewicowych; związki zawodowe, feministki, a nawet komuniści. Z daleka widać manifestanta dumnie machającego czerwoną flagą ze znajdującym się na niej symbolem klasy robotniczej i wsi. Panuje żywiołowy rozgardiasz i zgiełk. Co rusz któraś z domagających się swoich praw grup wznosi tubalny okrzyk. Padają pełne emocji slogany i frazesy. Nie trzeba znać katalońskiego, aby w okrzykach wyczuć negatywne emocje, złość, frustrację, a nawet nienawiść. Służby porządkowe nie są już w stanie kontrolować tego chaosu. Zdaje się, że są tam już tylko z obowiązku.

Imperia rzadko narażone są na konflikty w swoich centrach i wojny tlą się zazwyczaj nad ich granicami. Na peryferiach barcelońskiej mikrocywilizacji, w miejscach, gdzie katalońscy demonstranci stykają się z policją, wybuchają właśnie takie wojenki; drobne potyczki na kamienie, szklane butelki i policyjne pałki. Anarchiści, anarchosyndykaliści, komuniści i związkowcy nie chcą słuchać nawoływania władz do pokojowego przebiegu zgromadzenia. Policja w Katalonii jest bowiem symbolem zależności od Madrytu, a sami Hiszpanie o mieszkańcach Katalonii mawiają Los Polacos, czyli Polacy. To obłędne zamiłowanie do buntu oraz chaosu zgubiło obie nasze nacje; Polskę pogrążyło w anarchii szlacheckiej, a Katalonię w marksistowskiej.

Ironia

Najbezpieczniejsza droga prowadzi przez środek ludzkiej gęstwiny. Gdy na peryferiach rządzi prawo pieści, tutaj panuje jarmarczna atmosfera. Bębny, gwizdki, gdzieniegdzie podśpiewki. Grupa kobiet w żółtych budowlanych kaskach oraz robotniczych uniformach trzyma zapisany po katalońsku i szeroki na kilka metrów, biały transparent. Jedno ze słów, różniące się od pozostałych rozmiarem oraz lapidarnym kształtem, niemym krzykiem woła: Feminisme! Feminisme! Feminisme! Cóż za ironia! Język kataloński nie znosi konkurencji. Wręcz nienawidzi swojego większego sąsiada. Wyrastając z łaciny ludowej, stanowi oręż w walce z Madrytem. Mieszkańcy Hiszpanii, którzy go nie znają, mogą zostać umyślnie niezrozumiani. Ciężko im znaleźć pracę. Nie dotyczy to jednak turystów spoza Hiszpanii – ci w Barcelonie witani są z wielkimi honorami. Czy lokalne buntowniczki przeciwstawią się postnowoczesnej antytradycji w imię lewicowego nacjonalizmu? Czy rewolucja znowu zacznie pożerać swoje własne dzieci?

Kotłowisko rzednieje. Zbliżając się do Placu Katalońskiego wzdłuż Passeig de Gràcia, czuje się, że atmosfera staje się bardziej znośna. Milkną bębny, głośne gwizdki i podśpiewki. Turyści wynajmujący swoje kwatery z dala od centrum Barcelony muszą polegać na sile własnych nóg i zdolnościach czytania mapy. Miejscowi taksówkarze przewidując rozwój sytuacji, opuścili śródmieście. Gdy Barcelona jest pełna turystów, taki samochód zarabia na siebie, a gdy z całej Katalonii ściągają do niej demonstranci, może przynieść duże straty.

Demonstracja trwa do wieczora, ale małe grupki anarchistów przez całą noc sabotują próbujących zasnąć mieszkańców Barcelony. Kolejnego dnia następuje podliczanie strat; kilka spalonych samochodów, dziesiątki roztrzaskanych szyb, setki zabazgranych czerwoną farbą wystaw i murów. Czas pozamiatać, wyczyścić i naprawić. I tak do kolejnego strajku. Już niebawem.
 

Cezary Snochowski

fot. crimethinc.com

 

Wyżej opisany strajk generalny w Barcelonie miał miejsce 29 września 2010 roku. Autor był jego bezpośrednim świadkiem. 

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/snochowski-reportaz-z-wizyty-w-barcelonie-cz-1-strajk-generalny/feed/ 0 14624
Snochowski: Nowy chiński porządek świata? https://myslkonserwatywna.pl/3532/ https://myslkonserwatywna.pl/3532/#comments Thu, 17 Oct 2013 01:12:26 +0000 http://konserwatywnaemigracja.com/?p=3532   chiny mapaPublikująca w języku angielskim chińska agencja informacyjna 'Xinhua' zamieściła na swojej stronie internetowej komentarz, dotyczący amerykańskiej hegemonii oraz potrzeby „de-amerykanizacji” międzynarodowego systemu finansowego (Xinhua, 2013). Autor artykułu podkreśla, że obecny impas polityczny, w jakim znalazły się Stany Zjednoczone, jest dobrym momentem, aby rozpocząć debatę nad budową nowego światowego porządku. Wskazuje na hipokryzję amerykańskiego hegemona przypominając, że Stany Zjednoczone robią wszystko, aby uchodzić za kraj o wysokich standardach i wartościach moralnych, jednak w tym samym czasie, w tajemnicy, prowadzi operacje takie jak: tortury, ataki bezzałogowych dronów, w których giną cywile oraz szpiegostwo światowych przywódców.

 

Zasada „Amerykańskiego Pokoju” (łac. Pax Americana) nie pomogła Stanom Zjednoczonym w złagodzeniu konfliktów i wojen, ograniczeniu ubóstwa, zredukowaniu liczby uchodźców oraz zaprowadzeniu prawdziwego i trwałego pokój – pisze autor. W rzeczywistości, zamiast zaszczytnie wypełniać obowiązki odpowiedzialnego lidera, Waszyngton nadużywa swojej globalnej pozycji wprowadzając jeszcze więcej chaosu na świecie, odsuwając zagrożenie finansowe poza swoje granice, prowokując regionalne konflikty terytorialne oraz prowadząc nieuzasadnione wojny osłaniając je kłamstwami – kontynuuje. Obecnie, cyniczni amerykańscy politycy, przeciągając polityczną stagnację w sprawie federalnego budżetu oraz limitu zadłużenia, wystawiają na niebezpieczeństwo mniejsze kraje, których aktywa ulokowane są w amerykańskiej walucie. Wobec tego, należy zbudować nowy porządek świata, w którym kluczowe interesy wszystkich krajów, małych i dużych, bogatych i biednych, będą chronione w równym stopniu – dodaje autor. Postuluje także, aby kraje rozwijające się miały więcej do powiedzenia w głównych instytucjach międzynarodowych takich jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jedną z najistotniejszych propozycji jest wprowadzenie nowej międzynarodowej waluty rezerwowej; oznaczałaby to zamienienie pełniącego tę rolę dolara na inną walutę. Dzięki temu – pisze autor – społeczność międzynarodowa uniknęłaby skutków ubocznych wywołanych pogłębiającym się kryzysem amerykańskiej polityki. Niemniej autor podkreśla, iż celem proponowanych zmian nie jest zepchnięcie Stanów Zjednoczonych na bok – co jest niemożliwe – ale raczej zachętą pod adresem Waszyngtonu do odegrania bardziej konstruktywnej roli w problemach, z którymi boryka się świat.

 

W powojennym systemie bipolarnym, gdzie politykę międzynarodową determinował globalny wyścig o sposób sprawowania władzy (demokracja vs totalitaryzm), system organizacji społeczeństwa (indywidualizm vs kolektywizm) oraz system ekonomiczny (kapitalizm vs socjalizm) świat znalazł się w geopolitycznym klinczu. Peryferia dwóch supermocarstw stały się polem bitwy tzw. wojen zastępczych, bezpośrednią strefą wpływów jednego z mocarstw, bądź unikały politycznej afiliacji z którymkolwiek z bloków (kraje członkowskie tzw. Ruchu Państw Niezaangażowanych). W Europie „od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna dzieląc nasz Kontynent” (Churchill, The Sinews of Peace, 1946). Jej zachodnia część stała się obiektem ekstensywnej kolonizacji ideowo-gospodarczej ze strony Stanów Zjednoczonych. Można by zatem powiedzieć, że rekompensatą demontażu europejskich państw kolonialnych było wciągnięcie ich w liberalny system relacji oraz porządku międzynarodowego. Zgodnie z tym modelem państwa nie są jedynym podmiotem relacji międzynarodowych a tylko odzwierciedleniem preferencji grup interesu wchodzących w skład danego kraju. Natomiast decyzje rządu mają być wypadkową tych preferencji oraz preferencji innych państw wchodzących w skład całego systemu.

 

Rosnąca popularność ruchów komunistycznych we Francji i Włoszech oraz jego umocnienie się w Europie Wschodniej ponagliła Stany Zjednoczone do rozpoczęcia budowy politycznej i ekonomicznej hegemonii w Europie. Plan Marshalla zainicjowany w 1947r. był programem stricte politycznym; dążył nie tyle do altruistycznej odbudowy zniszczonej wojną Europy oraz podniesienia standardów życia jej mieszkańców, lecz do ideologicznej ekspansji amerykańskiego liberalizmu opartego o koncepcję masowej produkcji i masowej konsumpcji. Obok międzynarodowych korporacji głos przy kształtowaniu polityki – zgodnie z liberalnym modelem stosunków międzynarodowych – oddany został także ruchom społecznym (np. Amnesty International, Nike Anti-Sweatshop Campaign czy ruch LGBT), organizacjom międzyrządowym (np. NATO, GATT/WTO czy OBWE) instytucjom finansowym (np. Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy) oraz mediom (np. News Corporation, Time Warner czy Fox Entertainment Group). Nie może zatem dziwić fakt, że politykę XXI wieku prowadzą głęboko przenikające oraz nakładające się na siebie grupy z pogranicza polityki i biznesu. Zależności te są podstawą liberalnego systemu stosunków międzynarodowych i stanowią ich istotę. Zasadność i wyższość takiego systemu podkreślił po upadku Związku Radzieckiego Henry Kissinger ogłaszając entuzjastycznie, że świat był ogarnięty wojną „między kapitalizmem a socjalizmem i kapitalizm zwyciężył!” (cyt. za Thomas, 2000. s.9). Podobnie stwierdził Francis Fukuyama ogłaszając „koniec historii” charakteryzowanej konfliktami wielkich ideologi oraz żarliwie zwiastował fuzję liberalnej demokracji i kapitalizmu jako jedynej realnej drogi dla świata.

 

Warto zatem przytoczyć dwa przykłady wskazujące na silny wpływ podmiotów biznesowych, które kosztem państw rozwijających się – czyli o wiele biedniejszych i słabszych – wpływały na przebieg istotnych dla tych ostatnich negocjacji polityczno-ekonomicznych. Skoro zgodnie z modelem liberalnym działanie państw ma odzwierciedlać preferencje grup interesu, to zaangażowanie tych ostatnich w proces organizowania zinstytucjonalizowanej współpracy gospodarczej między państwami musi zakończyć się nierównymi warunkami współpracy między krajami rozwijającymi się a rozwiniętymi. Rozbieżność ta podyktowana jest brakiem równowagi między silnymi podmiotami państw zachodu a państwami biednymi, które nie posiadają ani silnych grup interesu ani same w sobie nie dysponują wytaczającym potencjałem. Tym samym liberalna koncepcja stosunków międzynarodowych w naturalny sposób faworyzuje silniejszych graczy, czego rezultatem jest pogłębiająca się nierówności między tymi podmiotami, eksploatacja lokalnych wspólnot oraz kolonizacja gospodarek państw słabszych.

 

Pierwszym przykładem wskazującym błędną istotę liberalnego systemu relacji międzynarodowych są negocjacje prowadzone w ramach Ogólnego Układu w sprawie Taryf Celnych i Handlu (ang. the General Agreement on Tariffs and Trade, w skrócie GATT) rozpoczęte w 1947r. a następnie kontynuowane w ramach Światowej Organizacji Handlu (ang. the World Trade Organization, w skrócie WTO). Celem GATT miała być liberalizacja światowego handlu i budowa dogodnych ram pod „bazę wzajemnych oraz wspólnych korzyści” (WTO, Article XVIII – XXXVIII, 1947). W 1948r. w Hawanie uzgodnione zostały wstępne zasady handlu międzynarodowego, jednak dwa lata później prezydent Harry Truman oznajmiły, że nie będzie zabiegał w amerykańskim Kongresie o ratyfikację dokumentu zamykając tym samym możliwość dalszego przeniesienia uzgodnień na poziom międzynarodowy (Narlikar, 2004, s.76). Znamiennym faktem pozostaje wieloletnia powściągliwość państw rozwijających się, które dopiero w latach 80-tych XX wieku przystąpiły do negocjacji w szerszym zakresie niż do tej pory (niemniej państwa te pozostały sceptyczne i podejrzliwe względem państw bogatszych). Trudno się dziwić, skoro żaden z początkowych zapisów nie wspominał o ewentualnych korzyściach dla państw rozwijających się. Ponadto procedury negocjacyjne ograniczały państwa biedniejsze i uniemożliwiały im prowadzenie efektywnych rozmów w trakcie negocjacji. Sytuacja ta trwała aż do 1995r. co spowodowało, że przez kilka dekad warunki handlu międzynarodowego nie odbywały się na z góry określonych procedurach, ale na tymczasowych i zmieniających się zasadach będących wynikiem negocjacji multilateralnych. Dzięki temu Stany Zjednoczone mogły skutecznie rozgrywać pojedyncze kraje, co w obliczu trwającej Zimnej Wojny ułatwiło Amerykanom przeciąganie niektórych krajów na swoją stronę, bądź marginalizowanie innych. Jednym z narzędzi stosowanym przez państwa liberalne był tzw. zielony pokój (ang. Green Room), w którym za zamkniętymi drzwiami prowadzono tajne rozmowy, dotyczące końcowych deklaracji. Często odzwierciedlały one punkt widzenia państw silniejszych, czyli Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Pomimo iż każdej delegacji przyznany był jeden głos, a państwa rozwijające się stanowiły znaczną większość, to faworyzowanie jednych kosztem drugich przyczyniło się do rozbicia jedności w obozie państw słabszych. Te ostatnie nie znając ustaleń za zamkniętymi drzwiami stawiane były przed faktem dokonanym; treść deklaracji była im przedstawiana na kilka godzin przed głosowaniem. Ostatecznie państwa biedniejsze, chcąc uniknąć całkowitego wykluczenia z międzynarodowego handlu, zmuszone były do przyjęcia zasad, na których kształtowanie nie tylko nie miały wpływu, ale które nierzadko szkodziły i osłabiały ich gospodarki; ograniczenia nałożone na eksport niektórych towarów stanowiących o przewadze komparatywnej państw rozwijających się, np. produktów rolniczych czy tekstylnych (Narlikar, 2004, s.77). Innym bardzo istotnym mechanizmem, który państwa liberalne wykorzystywały kosztem państw rozwijających się, była tzw. zasada głównego dostawcy (ang. principal supplier principle). Zgodnie z nią, negocjacje odbywały się między głównymi dostawcami oraz odbiorcami danych produktów. Następnie – zgodnie z obowiązującymi procedurami – wynegocjowane ustępstwa musiały być przyjęte przez pozostałe kraje. Oznaczało to, że państwa rozwijające się, które rzadko kiedy były głównym dostawcą na rynek międzynarodowy musiały się dostosować do uzgodnień, na które nie miały wpływu. Największymi eksporterami produktów rolniczych, z których biedniejsze kraje mogłyby czerpać korzyści na zasadzie przewagi komparatywnej są właśnie Stany Zjednoczone. Wśród dwudziestu największych eksporterów w 2011r. znalazła się także Holandia (2), Niemcy (3), Francja (5), Australia (8), Kanada (9), Hiszpania (11), Włochy (13), Nowa Zelandia (16), Wielka Brytania (17), Dania (20) (FOASTAT, Export Value Base Quantity, 2011). Z kolei największymi importerami produktów rolniczych w tym samym roku były Stany Zjednoczone (1), Niemcy (2), Japonia (3), Wielka Brytania (5), Holandia (6), Francja (7), Włochy (8), Hiszpania (10), Kanada (11) (FOASAT, Import Value Base Period Quantity, 2011). Jak można zauważyć najwięksi eksporterzy i importerzy zazębiają się i tworzą grupę nazwaną przez jednego z pracowników naukowych Uniwersytetu w Cambridge – dr. Amrita'e Narlikar – Klubem Ludzi Bogatych (Narlikar, 2004, s.76). To właśnie delegacje tych państw uzgadniają między sobą warunki handlu produktami najistotniejszymi dla państw rozwijających się.

 

W modelu liberalnym producenci krajów rozwiniętych, np. Stanów Zjednoczonych, wywierają wpływ na instytucje rządowe w celu jak najefektywniejszej reprezentacji ich interesów na forum międzynarodowym. Przedsiębiorcy ci dążą do maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów celem utrzymania wzrostu produkcji. Zatem najwięksi światowi eksporterzy i importerzy oczekują osiągnięcia kompromisu zorientowanego na liberalizację reżimu handlowego. Negocjacje – jak już zostało wspomniane – prowadzone były z wykluczeniem państw rozwijających się, które jednak musiały zaakceptować uzgodnienia. Liberalizacja reżimu oznaczała otwarcie ich rynków na produkty z państw rozwiniętych. W praktyce, często oznaczało to, że kraje rozwijające się zamiast eksportować produkty, na których oparta była ich gospodarka, importowały je z krajów rozwiniętych, gdzie wysoki stopień zaawansowania technologicznego przekładał się na koszta produkcji i/lub producenci korzystali z dopłat do prowadzonej działalności. Jednym z takich krajów był Senegal, którego producenci rolniczych produktów przetworzonych nie wytrzymali konkurencji z rynkiem Unii Europejskiej.

 

Przykład Senegalu jest drugim argumentem wskazującym na błąd, jaki tkwi w istocie liberalnego modelu stosunków międzynarodowych. Z założenia model ten ma uwzględniać dążenia oraz interesy wszystkich podmiotów kształtujących zachowania państw. Nie wyklucza to jednak konfliktu między nimi, a wręcz przeciwnie, wprowadza permanentny konflikt między podmiotami, często pogłębiany działaniem państw na scenie międzynarodowej (np. konflikty zbrojone determinowane celami ekonomicznymi – surowce naturalne). W senegalskim casusie przewaga komparatywna – uprawa pomidorów i produktów przetworzonych – będąca jedyną realną opcją rozwoju gospodarczego tego kraju, została na przełomie XX i XXI wieku kompletnie załamana. Uprawa tych warzyw na szerszą skalę rozpoczęła się kilka dekad wcześniej jako część dużego projektu rozwoju rolnictwa. W latach 1990-91 Senegal wyprodukował ok. 73.000 ton koncentratu pomidorowego – głównie eksportowanego do sąsiednich krajów (Mackintosh, 2004, s.38). Jednak Unia Europejska, będąca drugim po Stanach Zjednoczonych producentem tego produktu, przejęła rynek wewnętrzny Senegalu doprowadzając w ciągu kilku lat do drastycznego zmniejszenia senegalskiego eksportu koncentratu ze wspomnianych 73.000 ton w latach 1990-91 do mniej niż 20.000 ton na przestrzeni siedmiu lat w okresie 1995-2002r. oraz zwiększenia importu z krajów Unii Europejskiej z 62 ton w 1994r. do 5.348 ton w 1996r. (UNCTAD, 2002, s.160). Innymi słowy, w ciągu siedmiu lat (1995-2002) Senegal wyprodukował aż 3,5 razy mniej koncentratu, niż w ciągu dwóch wcześniejszych lat (1990-91) oraz zwiększył import tego produktu aż 86 razy w ciągu zaledwie dwóch lat!!! Powodem tych drastycznych zmian były wysokie dopłaty dla unijnych rolników i producentów koncentratu pomidorowego oraz liberalizacja senegalskich przepisów celnych, podyktowana przyjętymi w 1994 r. zobowiązaniami multilateralnych negocjacji gospodarczych. Senegal nie dysponując możliwością finansowego wsparcia swoich rolników i producentów oraz zaawansowaną technologią, pozwalającą na wydajną uprawę warzyw i produkcję produktów przetworzonych, musiał przegrać rywalizację z rozwiniętymi państwami starej Europy. Liberalna koncepcja relacji międzynarodowych faworyzuje silniejsze i bogatsze podmioty oraz reprezentujące je kraje kosztem państw biedniejszych. Z takiego układu najbardziej korzystają bogate międzynarodowe korporacje, które kolonizują gospodarczo kraje będące w stanie wchłonąć produkty bądź usługi zachodnich producentów. Międzynarodowe ramy prawne zamiast stanowić podporę równego i sprawiedliwego traktowania kluczowych interesów wszystkich państw, jak postuluje autor przytoczonego na wstępie artykułu, ułatwia silnym podmiotom – w szczególności biznesowym – wdzieranie się w słabe i bezbronne gospodarki. Dla państw europejskich mało istotny był fakt, że senegalska produkcja pomidorów i koncentratów stanowiła o jej przewadze komparatywnej, a więc była szansą na szybszy rozwój ekonomiczny. Europejscy producenci, działając zgodnie z modelem liberalnym, angażowali wszelkie dostępne im środnik nacisku na własne rządy celem ukształtowania takiego reżimu handlowego między krajami, który byłby jak najkorzystniejszy dla nich samych, a nie dla senegalskiej gospodarki. Na dodatek kraje rozwijające się musiały stawić czoła tak prozaicznym problemom, jak brak środków na finansowanie służby dyplomatycznej i delegacji negocjujących umowy gospodarcze (w tym samym czasie kraje takie jak Stany Zjednoczone mogły – i nadal mogą – pozwolić sobie na stałe i kosztowne przedstawicielstwa dyplomatyczne przy instytucjach, w ramach których odbywają się negocjacje np. WTO). Podobnym problemem okazały się także koszta związane z implementacją procedur i standardów zakreślonych w wynegocjowanych umowach – często sięgające kwot przewyższających możliwości państw rozwijających się.

 

Instytucje międzynarodowe kanalizują zatem interesy państw rozwiniętych i ich podmiotów prowadząc kulturową, gospodarczą, polityczną, a także militarną kolonizację. Kraje otwierające się na system liberalny w większym bądź mniejszym stopniu muszą pogodzić się z przekazaniem części władzy nad sprawami wewnętrznymi ośrodkom zewnętrznym. Tylko silne kraje są w stanie skutecznie konkurować na otwartym rynku, bądź całościowo przeciwstawić się liberalnej hegemonii. Słabsze państwa starają się bronić przed skutkami systemu międzynarodowego między innymi odwołując się do innych instytucji, które często nie posiadają formalnych kompetencji w danej sprawie. Przykład wieloletnich negocjacji w ramach GATT oraz WTO pokazują, że oficjalna idea stojąca za nimi nie wytrzymuje krytyki i daleka jest od rzeczywistości. Wewnętrzne procedury ustalane pod naciskiem państw silniejszych mają przede wszystkim chronić ich interesy. Co prawda w ramach WTO powstały już dodatkowe mechanizmy „chroniące” państwa rozwijające się jak np. Single Undertaking, to jednak w praktyce efekt jest często wręcz odwrotny; procedura ta pozwala małym krajom na wstrzymanie handlu z którymkolwiek z partnerów jeśli uznają, że zagraża to ich interesom, jednak w rzeczywistości kraje biedniejsze nie mają wyboru nawet, jeśli warunki handlu są daleko niesprawiedliwe, ponieważ zatrzymanie eksportu oznacza zredukowanie dochodu narodowego oraz utratę miejsc pracy na i tak już słabym rynku rodzimym. Przykład Senegalu z kolei pokazuje, jak silne podmioty państw uprzemysłowionych potrafią wykorzystać zasady funkcjonowania liberalnego modelu kosztem państw biedniejszych, dla których stawką w grze jest często przetrwanie nie wspominając już o rozwoju, innowacyjności czy wzroście produkcji. Niewątpliwie dominujący dziś model implikuje brak równowagi sił oraz pogłębia nierówności oraz konflikty. Chińska propozycja „de-amerykanizacji” systemu międzynarodowego wydaje się zatem wskazana. Globalny system relacji wymaga przywrócenia przynajmniej częściowej równowagi na arenie międzynarodowej. Pytanie, jak ma wyglądać przyszły porządek i jaką rolę może odegrać Polska w jego strukturach pozostaje nadal otwarte. Niemniej pozycja naszego kraju w nowej globalnej konfiguracji będzie taka, jaką sobie wywalczymy. Dlatego warto rozpocząć rzetelne pracę nad przygotowaniem Polski do tej transformacji.

 

Cezary Snochowski

 

Bibliografia:

 

Churchill, W. (1946) The Sinews of Peace [online], udostępnione przez: http://www.nato.int/docu/speech/1946/s460305a_e.htm

 
FOASTAT (2011) Export Value Base Quantity [online], www.faostat3.fao.org, udostępnione przez: http://faostat3.fao.org/faostat-gateway/go/to/download/T/TI/E

 
FOASTAT (2011) Import Value Base Period Quantity [online], www.faostat3.fao.org, udostępnione przez: http://faostat3.fao.org/faostat-gateway/go/to/download/T/TI/E

 
Mackintosh, M. (2004) Chapter 3 Gaining from trade? w Bromley, W. i in. (2004) 'Making the International: Economic Interdependence and Political Order', Pluto Press, s.33-73

 
Narlikar, A. (2004) Chapter 4 Who makes the rules? The politics of developing country participation and influence in the WTO w Bromley, W. i in. (2004) 'Making the International: Economic Interdependence and Political Order', Pluto Press, s.75-93

 
Thomas, A. (2000) Poverty and the 'End of Development' w Allen, T. and Thomas, A. (2000) 'Poverty and Development into the 21st Century', Oxford University Press, s.3-22

 
UNCTAD (2002) The Least Developed Countries Report 2002: Escaping the Poverty Gap, Geneva, United Nations Conference on Trade and Poverty [online], udostępnione przez: http://unctad.org/en/docs/ldc2002_en.pdf

 
WTO (1947) The General Agreement on Tariffs and Trade (GATT 1947), Article XVIII — XXXVIII [online], udostępnione przez: http://www.wto.org/english/docs_e/legal_e/gatt47_02_e.htm

 
Xinhua (2013) U.S. fiscal failure warrants a de-Americanized world [online], udostępnione przez:

   

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/3532/feed/ 5 3532