banner ad

Batalia o edukację w USA. Chodzi o dobro dzieci i młodzieży czy politykę i ideologię?

| 9 kwietnia 2013 | 0 Komentarzy

1Podczas gdy w Polsce trwa debata nad obniżeniem wieku szkolnego, Ameryka przechodzi jedną z największych zmian w historii tamtejszego systemu edukacji. Do szkół na terenie całego kraju ma być wprowadzony jednolity program nauczania języka angielskiego, historii i matematyki – pisze Rafał Dorosiński*.

Doniosłość tej zmiany  polega na tym, że zaangażowanie rządu federalnego w szkolnictwo od samego początku historii Stanów Zjednoczonych uznawane było za niezgodne z Konstytucją. "Elementary and Secondary Education Act" z 1965 r. dotychczas najszersza, dotycząca edukacji ustawa federalna, wprost zakazuje ustanawiania jednej, krajowej podstawy programowej. Pokazuje to, jaką wagę przywiązywano do samodzielnego decydowania przez poszczególne stany o tym, czego naucza się w szkołach. 

Kryzys szkolnictwa w USA

Niemniej jednak od czasów słynnego raportu z 1983 r. „A Nation At Risk” dość powszechne w USA jest przekonanie o złym stanie publicznego szkolnictwa. Przyczyna tej sytuacji nie leży w niedofinansowaniu oświaty. Od 1960 r. do 1990 r. średni roczny koszt edukacji jednego dziecka w szkole publicznej wzrósł z 1.710 do 5.233 dolarów wg cen z 1990 r. czyli po uwzględnieniu inflacji. W 2012 r. wynosił już 11.400 dolarów. Pomimo tego jakość edukacji pozostała na niezmienionym poziomie bądź uległa pogorszeniu.

Zaczęto więc szukać recepty w postaci  systemu jednolitych, mierzalnych standardów w oparciu o które oceniano by poziom wiedzy uczniów (standard-based reform). Na takim właśnie założeniu oparty został program No Child Left Behind (NCLB) z 2001 r. będący znowelizowaną wersją wspomnianej ustawy z 1965 r. Zgodnie z nim, warunkiem otrzymania rządowych funduszy było wprowadzenie przez poszczególne stany jednolitych testów oraz wykazywanie na ich podstawie corocznego postępu w uzyskiwanych wynikach. Określenie standardów i przygotowanie testów należało już do samych stanów.

Demokraci stawiają na centralizację

W praktyce realizacja programu napotykała wiele przeszkód i w ostateczności większość stanów, by móc wykazać odpowiednie postępy ustaliła standardy na bardzo niskim poziomie, co zostało odczytane jako zaprzeczenie podstawowego założenia ustawy. W powszechnej ocenie, oparta na systemie standardów próba podniesienia jakości nauczania na poziomie stanowym zakończyła się więc porażką i dla wielu stała się dowodem na możliwość przeprowadzenia reformy tylko w drodze ustanowienia kryteriów jednolitych dla całego kraju.

Zresztą wcześniej, zwłaszcza za prezydentury Clintona, podejmowano takie próby, a rząd federalny otwarcie im przewodził finansując tworzenie podstaw programowych. Zmasowany sprzeciw jakim na nie odpowiedziano – zwłaszcza na program historii uznany za skrajnie poprawny politycznie – szybko te starania pogrzebał.   

To, co nie udało się Clintonowi, skutecznie realizuje Obama. Zwolennicy jednolitej podstawy programowej wyciągnęli wnioski z wcześniejszych doświadczeń i doprowadzili w 2009 r. do przyjęcia przez Krajowe Stowarzyszenie Gubernatorów  i organizację skupiającą stanowych ministrów edukacji, inicjatywy "Common Core State Standard"(CCSS), mającej na celu dopasowanie stanowych podstaw programowych do określonych w tej inicjatywie standardów. Przedstawiając je w 2010 r., w przeciwieństwie do inicjatywy Clintona, poprzestano na maksymalnie ogólnych założeniach, tak, by nie dawać powodów do protestów. Szczegółowy program i testy mają zostać przedstawione w 2014 r. czyli dopiero w roku wejścia inicjatywy w życie.

Czy rząd może uzdrowić edukację?

Propozycję gubernatorów szybko podchwycił rząd federalny. Jeszcze w tym samym roku, silnie podkreślając oddolny i dobrowolny charakter inicjatywy, powiązano CCSS z rządowymi pieniędzmi. Jego wdrożenie stało się warunkiem uzyskania środków z wartego 4,35 mld dolarów programu „Race to the Top” (część słynnego pakietu stymulacyjnego), co w obliczu kryzysu okazało się propozycją na tyle kuszącą, że początkowo tylko Teksas i Alaska zrezygnowały z rządowych dotacji.

Obok zachęt, stosowano też swego rodzaju sankcje w postaci uzależnienia dostępu do środków z Tytułu I wspomnianej ustawy z 1965 r. (przyznawanych, wg. kryterium zamożności uczniów, ponad połowie szkół publicznych) od przyjęcia standardów, które „są wspólne dla znaczącej liczby stanów” albo zostały „certyfikowane przez stanową sieć instytucji związanych ze szkolnictwem” co w praktyce oznaczało po prostu standardy CCSS. 

Zwolennicy jednolitej podstawy programowej argumentują, że ustanowienie jasnych, wysokich standardów pozwoli stworzyć bardziej spójny, a przez to bardziej efektywny system szkolny. Umożliwi porównywanie osiągnięć uczniów w różnych stanach oraz wyrówna poziom nauczania między stanami. Miałoby też podnieść zdolność uczniów do konkurowania z rówieśnikami na świecie i pozycję kraju w międzynarodowych rankingach edukacyjnych.

Recepta gorsza od choroby

Jak zauważają jednak środowiska przeciwne inicjatywie, w tym konserwatywne i centrowe think-tanki, CCSS staje się de factonarzędziem pozwalającym obejść zasadę nietworzenia narodowej podstawy programowej. Można przypuszczać, że posiadanie ustalanego na poziomie krajowym programu nauczania nie ma wpływu na pozycję w rankingach umiejętności uczniów takich jak PISA czy TIMSS, ponieważ tak ustalany program posiadają zarówno kraje wyprzedzające USA jak i te które wypadają w nich gorzej, w tym, te z najsłabszymi osiągnięciami. Przeciwnicy CSSS przypominają też o istniejących już narzędziach, takich jak National Assessment of Education Progress, służących porównywaniu poziomu nauczania w różnych stanach i nie widzą potrzeby tworzenia nowych.

Wyciągają oni także zasadniczo odmienne wnioski z niepowodzenia, programu No Child Left Behind. Dowodzą, że samo przeniesienie mechanizmu z poziomu stanowego na centralny nic nie zmieni. Przyczyną problemów z edukacją jest nie tyle  niski poziom istniejących standardów albo rzekoma niemożność porównania poziomów nauczania, co raczej strukturalna niewydolność samego sytemu blokowanego przez związane z edukacją grupy interesu. Wśród nichzwiązki zawodowe, aktywnie sprzeciwiające się wszelkim reformom stymulującym konkurencję między szkołami oraz rozwiązaniom ułatwiającym posyłanie dzieci do innych niż państwowe szkół.

Swoją drogą, ostentacyjne, polityczne zaangażowanie tych ostatnich nie ma chyba odpowiednika w żadnym innym kraju. National Education Association (NEA), największy, liczący 3,2 mln członków związek zawodowy w USA, odkąd w 1972 r. powołał własne komitety działalności politycznej, wspiera finansowo i udziela poparcia każdemu kandydatowi na prezydenta z ramienia Demokratów podobnie jak kandydatom Demokratów do Kongresu.

Dokąd zaprowadzi ujednolicenie szkolnictwa?

Ta sama presja i te same problemy, które sprawiały, że stany nie przestrzegały swoich własnych rygorów, będą wpływały na stosowanie standardów krajowych, jakimi de facto staną się CCSS. Bardzo wymowny jest fakt, że właśnie tą inicjatywę popiera NEA, której dokumenty programowe (w tym uchwały z ostatniej Konwencji z 2012 r.) stanowią wierną kopię postulatów radykalnej lewicy, obejmując m.in.obowiązkoweprzedszkola dla wszystkich dzieci, edukację seksualną i multikulturalną, walkę z „homofobią” czy prawa reprodukcyjne (aborcja na życzenie).

Bez względu na to, czy wprowadzenie jednolitej podstawy programowej okażę się sukcesem czy porażką, będzie ono miało znaczące polityczne konsekwencje. Rozproszony do tej pory system decydowania o programie nauczania ulega właśnie powolnej centralizacji, odsuwając od procesu decyzyjnego regionalne i lokalne środowiska oraz samych rodziców. Znając siłę i konsekwencję procesów centralizacyjnych , trudno przypuszczać by ograniczyły się one tylko do języka angielskiego, historii i matematyki. Już w 1977 r. Sekretarz Departamentu Zdrowia, Edukacji i Spraw Socjalnych, Joseph Califano, w odpowiedzi na propozycję jednego z senatorów, ostrzegał, że „jakiekolwiek testy przygotowywane przez rząd federalny powinny budzić podejrzenie  jako pierwszy krok w stronę narodowego programu nauczania (…). W swojej najbardziej ekstremalnej formie, państwowa kontrola programu nauczania jest formą państwowej kontroli idei.” Obecna administracja wydaje się podzielać tą opinię. 

Rafał Dorosiński

rebelya.pl

Kategoria: Inni autorzy, Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *