banner ad

Anri Truaja: „Groźne caryce”

| 27 października 2017 | 0 Komentarzy

W dobie komedii, jaką odstawia Unia względem Rosji, warto wrócić do książek. One świetnie objaśniają, jak Rosja utrzymywała jedność wewnętrzną i jak rozgrywała zachodnich "kolegów", tępo wierzących, że mają do czynienia z tą samą co ich własna cywilizacją. Uczą wreszcie relacji samych Rosjan do władzy. Już w XX wieku Zofia Kossak Szczucka pisała o Rosjankach, z którymi zetknęła się zresztą w KL Auschwitz, że były to osoby bardzo odporne na głód, chłód i bezkrytycznie oddane swojej władzy. Takich też poddanych miały "Groźne caryce", tak ponoć jest do dziś…

Książka ukazała się przed kilku laty w języku polskim, podpisana nazwiskiem Henri Troyat. To francuskie brzmienie pseudonimu "Anri Truaja", którym posługiwał się francuski pisarz rosyjskiego pochodzenia, Lew Asłanowicz Tarasow (1911-2007). Zanim jednak dowiedziałam się o tłumaczeniu na polski, natknęłam się na oryginał w niebieskiej okładce, a przecież czytać bez pośrednictwa tłumaczy jest frajdą. Toteż w tej chwili mam przed sobą oryginalne, rosyjskojęzyczne wydanie.

"Groźne caryce" to zestawienie biografii czterech władczyń absolutnych: Katarzyny I, czyli żony Piotra Wielkiego, Anny Iwanowny, Anny Leopoldowny, Elżbiety Piotrowny i Katarzyny Wielkiej (choć jej samodzielnych rządów książka nie opisuje). Książka ma charakter popularnonaukowy, ale fragmentami narracja przechodzi w mowę pozornie zależną, w powieść, co pozwala przebrnąć czytelnikowi przez nudnawe fragmenty dotyczące przepychanek wśród dyplomatów.

Wbrew obecnej modzie na opisywanie fizjologii i obsesję sypialni, "Groźne caryce" nie mają charakteru plotkarskiego. Autor przywołuje oczywiście zastępy kochanków, jakich miały poszczególne caryce, i rozmaite ich dziwactwa, ale nie ekscytuje się tym, bo zgodnie z tytułem, interesuje go sprawowanie władzy. Jak to się stało, że kobiety w wyścigu do władzy ubiegły mężczyzn? Jak udawało im się utrzymać stery rządów w takim państwie? Były sprytne i twarde, a gdy trzeba, biedne i płaczące. Tresura służby była w Pałacu Zimowym na porządku dziennym, przeprowadzana czy to rączką kobiecą, czy też męską pięścią. Caryca mogła być znienawidzoną "babą", która dobierała sobie niemieckich kochanków (i oni chcieli tam rządzić), ale dbała o interes państwa i w końcu stawała się "matuszką".  Matuszka zaś opiekuje się, ale jest głową rodziny i należy się jej pełnia władzy. Kiedy Anna Iwanowna wstępowała na tron, można było powołać Senat, ale wyższe sfery powiedziały wprost: "My nie chcemy żadnej zwierzchniej rady, aby buntowszczyki dyktowały prawo naszej pani. Nam potrzebna samodzierżawna caryca!" Silna Rosja bezwzględnie oznaczała dla nich jednowładztwo. Czy coś się zmieniło od tych czasów?

Co do życia prywatnego władczyń, chwilami czyta się o nim trudno. Degeneracja moralna – najlepsze określenie, pasujące oczywiście tak samo do męskich przedstawicieli władzy. Okrucieństwo tych kobiet najmniej odczuwały zwierzęta, bo wiadomo, że najgorszy tyran lubi chwalić się "miłością do zwierząt", ludzi mając za nic. Caryca Anna Leopoldowna "kolekcjonowała" karłów i inne zdeformowane fizycznie istoty ludzkie, wyprawiła nawet dziwaczne wesele jednej z nich, z intencją odegrania farsy. Truaja przytacza zresztą pamiętniki i listy.  Obok dziwacznych zainteresowań, czasem wynikających z pałacowej nudy, typowe dla caryc okazuje się szpiegowanie ludzi najbliższych i dalszych. A wszystko to byłoby śmieszne, gdyby nie fakt, że niektóre z tych obyczajów wschodni sąsiedzi zdążyli nam zaprezentować w niedalekiej przeszłości, i  okazały się one straszne.

Aleksandra Solarewicz

A. Truaja, "Грозные царицы", Moskwa 2005

Tags: , , ,

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *